Przejechali jedną z głównych ulic Rinkeby i zatrzymali się niedaleko Norra Stadsparken. Erika obserwowała ludzi spacerujących po parku, a Kurt – kilku czarnoskórych mężczyzn kopiących piłkę na boisku po drugiej stronie ulicy. Wiedział, że wszyscy byli taksówkarzami pochodzącymi z Somalii. Nagle Kallström bez słowa wysiadł z samochodu. Zaskoczona Berggern ruszyła za nim.
– Możesz powiedzieć, dokąd idziemy?
Biegła, próbując dotrzymać mu kroku.
– Zobaczysz – odburknął Kallström.
Po boisku biegało co najmniej kilku „Henrików Larssonów” i „Zlatanów Ibrahimoviciów”. Kurt machnął w kierunku jednego z nich. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego. Kallström pomachał raz jeszcze i ostatecznie Somalijczyk w żółtej koszulce podreptał ociężale w kierunku linii bocznej, jak niezadowolony napastnik, którego trener postanowił ściągnąć z boiska.
– Cześć, Otieno – przywitał się Kurt. – Jak leci?
– O co chodzi? Mam mecz.
Mężczyzna miał najwyżej trzydzieści lat i śmieszną prążkowaną fryzurę. Erika mierzyła go od stóp do głów.
– Widzę. – Kallström wskazał na stojące w równej linii taksówki. – Słaby dzień?
– Bywało lepiej.
– Być może będziemy mieli dla ciebie kurs. Przejdziemy się?
– Nie mogę. Mówiłem, mam mecz i…
– Spokojnie. – Kurt objął go ramieniem i zmusił do zrobienia kilku kroków. – Dadzą sobie radę. Widziałem, że oprócz ciebie gra tam jeszcze dwóch „Larssonów”. Chodź, musimy pogadać.
Otieno westchnął niezadowolony i wzruszył ramionami. Jeden z zawodników krzyknął, żeby wrócił do gry, ale Otieno machnął ręką na znak, że mają kontynuować bez niego. Zatrzymali się przy taksówce.
– Co wy kombinujecie? Dokąd chcecie jechać? – spytał Otieno. – Przecież macie własny wóz.
– Ale nie wiemy, gdzie ich szukać, a ty pewnie tak.
– Kogo? – zdziwił się mężczyzna i zmarszczył brwi, przez co Erice jego twarz wydała się jeszcze… ciemniejsza.
– Włochów.
– Jakich znowu Włochów?
– W Rinkeby od lat działają członkowie camorry.
– Kto? Człowieku, ja nic nie wiem.
Otieno uniósł ręce w obronnym geście, jakby Kurt groził mu bronią. Kallström w istocie do niego mierzył, ale z palca wskazującego.
– Otieno, posłuchaj mnie bardzo uważnie, bo nie mamy za wiele czasu. Szukamy pewnej dziewczyny. Całkiem możliwe, że już nie żyje. Dostaliśmy cynk, że została porwana przez Włochów. Jeżeli oni naprawdę są w Rinkeby, ty na pewno wiesz gdzie.
Otieno zwiesił głowę, ale po chwili znowu ją podniósł. Rozglądał się wokoło, przygryzając dolną wargę. Jego nozdrza pracowały intensywnie. W końcu znów spojrzał na Kurta. Erika miała wrażenie, że taksówkarzowi łzy napłynęły do oczu.
– Ja naprawdę nic nie wiem…
– Otieno. – Kurt wymówił jego imię niemal czule. – Nie zmuszaj mnie do tego. Nie każ mi zrobić czegoś, czego bardzo bym nie chciał. Mówiłem ci, że nadejdzie dzień rewanżu. Oto on.
Somalijczyk znowu rozejrzał się nerwowo.
– Ty nic nie rozumiesz. Jeśli dowiedzą się, że to ja wam powiedziałem, już jestem trupem!
– Nikt się nie dowie, Otieno. – Kurt się uśmiechnął. – To będzie zwykły kurs. Dzień jak co dzień. Wyrzucisz nas pod ich domem. To wszystko.
– Nie wiem, gdzie to jest!
– Otieno…
– Słowo daję! Pojęcia nie mam. Myślisz, że tacy goście mieszkają w Rinkeby?
– W takim razie wyrzucisz mnie tam, gdzie widziałeś ich po raz ostatni.
Otieno znów zamknął oczy. Kiedy je otworzył, po ciemnych i odrobinę pulchnych policzkach płynęły łzy.
– Oni mnie zabiją…
– Nikt cię nie zabije – zapewnił Kallström, otwierając drzwi żółtej taksówki.
Otieno wsiadł za kierownicę niezadowolony. Kurt odwrócił się do swojej partnerki i podał jej kluczyki.
– Pojedziesz za nami moim samochodem.
Puścił do niej oko, władował się na tylne siedzenie taksówki i poklepał Otiena po ramieniu, jakby chciał dodać mu otuchy. Kiedy odjeżdżali, Kallström zauważył brązowego sedana zaparkowanego po przeciwnej stronie ulicy.
Somalijczyk rozglądał się uważnie na wszystkie strony i pocił się niemiłosiernie. Co chwilę zerkał w lusterko wsteczne, ocierając twarz i skronie. Skręcili w Rinkebysträket.
– Mów do mnie, Otieno – zachęcił go Kallström.
– Co mam mówić?
– Co wiesz na temat Włochów? Czym się zajmują, gdzie działają?
– Ja nic…
– Nie żartuję, Otieno – przerwał mu Kurt. – Szanuję to, że ciężko pracujesz i nie przesiadujesz na murkach jak reszta tych darmozjadów ciągnących z naszego kraju jak z dojnej krowy. Ale jeśli nie powiesz mi tego, co chcę usłyszeć, pójdziesz siedzieć. Masz moje słowo.
Taksówkarz kurczowo ściskał kierownicę. W końcu uderzył w nią otwartą dłonią.
– Człowieku, miałem cię tylko zawieźć!
– A w trakcie jazdy zabawiasz mnie rozmową. Tylko sobie gadamy. – Kurt uśmiechnął się od ucha do ucha. – Taksówkarz jak barman, musi nawijać z klientami. Mów, co wiesz. Kiedy pojawili się w Rinkeby?
– Nie pamiętam dokładnie. Na pewno ładnych parę lat temu.
Otieno zatrzymał się na skrzyżowaniu. Mimo że droga była wolna, rozejrzał się i dopiero potem skręcił w Hjulstavägen.
– Parę lat – powtórzył Kurt. – Trzy, cztery, pięć?
– Może nawet dziesięć. Nie zapisywałem w pamiętniku.
„Dziesięć lat” – pomyślał Kallström. Członkowie jednej z najbardziej znanych mafii na świecie działali w Sztokholmie od dekady. Kurt rzadko chodził do kościoła, ale pamiętał, jak podczas jednej z mszy ksiądz modlił się o powołania wśród młodych. Wtedy Kurt pomyślał, że kaznodzieja powinien się raczej modlić o powołania do służby w policji. Ten kraj stał nad przepaścią.
– Okej, powiedzmy, że przyjechali dziesięć lat temu – odparł Kallström. – Ilu ich jest?
– Nie wiem. Raczej niewielu. Przez te wszystkie lata widziałem może pięciu.
Kurt pokiwał głową i powiedział:
– Felipe Luciano. Mówi ci coś to nazwisko?
Otieno znowu otarł twarz. Milczał przez dłuższą chwilę, ciężko oddychając.
– Otieno, zadałem ci pytanie…
– Człowieku, to ich szef! – krzyknął wreszcie. – Pieprzony don, jak don Corleone! Tak się do niego zwracają.
– Znasz jeszcze jakieś nazwiska?
Znowu chwila ciszy.
– Nie znam reszty, ale wiem, że jego syn nazywał się Cesare.
– Nazywał się?
– Tak. Gość nie żyje. Ponoć go odstrzelili.
– Kto?
– Nie wiem.
– Ktoś z lokalnego gangu?
– Naprawdę nie wiem.
Kurt obejrzał się przez ramię, aby sprawdzić, czy nie zgubili Eriki. Saab jechał tuż za nimi. W pewnej odległości od swojego samochodu Kallström dostrzegł brązowego sedana, który wcześniej parkował przy boisku. Ponownie rozsiadł się na kanapie i wyciągnął telefon komórkowy. Być może śledzi nas brązowy samochód. Siedzi ci na zderzaku. Miej go na oku – wysłał Erice esemes. Nie chciał do niej dzwonić, by nie wystraszyć Otiena. Raz jeszcze obejrzał się do tyłu. Erika odczytywała wiadomość. Po chwili kiwnęła głową na znak, że zrozumiała, i zerknęła w lusterko wsteczne.
– Okej. Włosi przyjechali dekadę temu. – Kurt ponownie zwrócił się do Otiena, chowając telefon do wewnętrznej kieszeni płaszcza. – W pięciu raczej niewiele mogą. Zakładam, że głównie parają się dragami, może jakieś haracze, wymuszenia… Ale nie wierzę, że „nasi”, ot tak, pozwalają wejść im na rynek. Z kim wchodzą w układ?
Otieno jak zwykle nie palił się do odpowiedzi. Ostatecznie jednak wymamrotał:
– Z Bractwem.
Kurt przygryzł kciuk i wyjrzał przez boczną szybę. Zamyślił się. Przypomniał sobie, jak mniej więcej w tym samym czasie zastrzelono przywódcę Lwów, jednego z najgroźniejszych gangów. Policja podejrzewała, że wyrok wykonali członkowie Bractwa, chociaż oba gangi zawarły coś na podobieństwo sojuszu.
– To Włosi „odpalili” Króla Lwa? – zapytał Kurt.
– Podobno. Zgrywał kozaka. Bruździł im i nie dał się zastraszyć.
– Co jeszcze wiesz o tym Luciano?
– Widziałem go kilka razy. Facet około sześćdziesiątki. Jeździ czarnym mercedesem klasy S. Zawsze z kierowcą.
– Dokąd jedziemy?
– Na Osbyringen. Tam cię zostawiam, człowieku, i już mnie nie ma.
Telefon Kurta zasygnalizował nadejście wiadomości.
Czysto – przeczytał i ponownie obejrzał się przez ramię. Faktycznie, brązowe auto zniknęło. Pokazał Erice kciuk.
– Dlaczego tam? – zapytał.
– Bo tam najczęściej widywaliśmy tego mercedesa. Ja i moi kumple. Tylko tyle wiem. Co z tym zrobisz, twoja sprawa. I jesteśmy kwita, tak? – Otieno przyglądał się bacznie odbiciu Kurta. – Będziemy kwita czy nie?
Kallström westchnął.
– Tak, Otieno, będziemy kwita.
– I nie pojawisz się za tydzień z prośbą o kolejną przysługę?
– Nie. Masz moje słowo.
Taksówkarz wydawał się być usatysfakcjonowany.
Smartfon ponownie zabrzęczał. Kurt odczytał wiadomość:
Znowu są za mną.
Otieno skręcił w Stenbygränd i już chciał się zatrzymać przy krawężniku, ale Kurt rozkazał, by jechał dalej. Wyjrzał przez tylną szybę dokładnie w tym samym momencie, kiedy usłyszeli pisk opon i ryk silnika. Zza saaba, za kierownicą którego siedziała Erika, ponownie wynurzył się brązowy sedan.
– Jedź! – wrzasnął Kallström.
Ale było już za późno. Zanim Otieno zdążył się zorientować, auto się z nimi zrównało. Czarne lufy kałasznikowów wysunęły się przez otwarte okna i wyrzuciły z siebie kilka serii. Kule podziurawiły bok auta. Szyby rozprysły się w drobny mak. Kurt padł na tylne siedzenie. Otieno nie mógł tego zrobić, bo zablokował go pas bezpieczeństwa.
– Chryste! – krzyknęła Erika.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Przez chwilę wahała się, czy jechać za autem zamachowców, czy sprawdzić, co z Otienem i Kurtem. Ostatecznie zdecydowała się na to drugie, ale zanim wysiadła z samochodu, sięgnęła po komórkę. Przeklinała, wybierając numer. Kiedy w końcu usłyszała głos po drugiej stronie, powiedziała:
– Oficer ranny! Powtarzam, oficer ranny! Strzelanina w Rinkeby na Stenbygränd! Przyślijcie posiłki!
Sięgnęła za połę marynarki i wyciągnęła pistolet. Otworzyła drzwi. Klękając za nimi, widziała, jak brązowy samochód znika z pola widzenia. Po kilku sekundach po swojej prawej stronie dostrzegła kolejne poruszenie. Dwa samochody ruszyły spod jednego z bloków z piskiem opon. Jedno to białe bmw, marki drugiego auta nie zdołała rozpoznać. Pochylona z bronią wycelowaną w asfalt, pobiegła w kierunku taksówki. Modliła się w duchu, aby Kurt i Otieno przeżyli. Oparła się o tylny błotnik, który teraz bardziej przypominał durszlak, i otworzyła drzwi. Kurt leżał na siedzeniu obsypany odłamkami szkła. Krwawił, ale żył.
– Co z Otienem?! – wystękał.
Erika otworzyła drzwi kierowcy. Otieno siedział wciąż z rękoma zaciśniętymi na kierownicy. Żółta koszulka reprezentacji Szwecji przesiąkła krwią. W oddali słychać było syreny.
Cztery radiowozy podjechały kilka minut później. Jednak to nie ich najbardziej wyczekiwali. Erika z niecierpliwością wypatrywała karetki, która nie nadjeżdżała. Kallström zrzucił płaszcz i marynarkę i przycisnął ją do piersi taksówkarza, którego głowa zwisała bezwładnie. Umierał.
– Trzymaj się, Otieno! – zawołał Kurt. – Karetka już jedzie!
Kilku policjantów z pistoletami gotowymi do strzału stało obok. Inni pobiegli w miejsce wskazane przez Berggern, spod którego wcześniej w pośpiechu odjechały dwa samochody. Erika właśnie zgłaszała ten fakt centrali.
– Marka tego drugiego? – zapytał Kurt, kiedy się rozłączyła. Sam wciąż próbował zatrzymać krwawienie.
– Nie wiem, cholera! Wszystko działo się tak szybko – wyjaśniła Erika.
Wreszcie na horyzoncie dostrzegli biały kształt ambulansu.
– Najwyższy czas! – podsumował Kurt.
Na miejsce dotarła nie tylko karetka, ale także samochód oddziału antyterrorystycznego. Sanitariusze delikatnie wyciągnęli Otiena z samochodu i położyli go na nosze. Kurt zrozumiał to pierwszy. Otieno był martwy.
– Kurwa! – zaklął Kallström. – Obiecałem mu, że nic mu się nie stanie!
– To nie twoja wina, Kurt – próbowała go pocieszyć Erika, ale on zdawał się jej nie słuchać.
Szedł za sanitariuszami, którzy transportowali ciało do ambulansu. Kiedy drzwi samochodu się zamknęły, podszedł do nich Alvar Olofsson, szef brygady antyterrorystycznej.
– Nawet ich zdążyłaś ściągnąć? – Kurt nie krył zdziwienia, patrząc na Erikę.
– To nie ona. To Hakansson – sprostował Olofsson. – Przez alarm terrorystyczny i tak cały zespół jest w pogotowiu – wyjaśnił. Rozejrzał się po okolicy, a jego ludzie zdążyli już się rozbiec i zająć strategiczne pozycje.
Erika raz jeszcze streściła bieg wydarzeń i wskazała blok, spod którego odjechało bmw i to drugie auto. Niemal w tym samym czasie Olofsson wydał polecenia swoim ludziom. Uzbrojone po zęby postacie w ciemnych uniformach przemieściły się pod budynek jak cienie. Olofsson ruszył ich śladem, a za nim Erika i Kurt.
– Na pewno dasz radę? – zapytała Berggern, spoglądając na poranioną twarz Kallströma.
– To tylko zadrapania – odparł, sięgając po pistolet.
Antyterroryści znikali wewnątrz klatki schodowej jeden po drugim. Zajęli pierwsze dwie kondygnacje, zanim Kurt i Erika zdążyli dobiec. Na każdym z pięter było troje drzwi. Jedne z nich się otworzyły i przez szparę spojrzały na nich wystraszone oczy jakiejś kobiety. Stojący najbliżej policjant przyłożył palec do ust. Dotarli na trzecie piętro. Drzwi do jednego z mieszkań stały otworem. Ludzie Olofssona weszli do środka. Reszta dołączyła, gdy ktoś krzyknął:
– Czysto!
Erika i Kurt rozglądali się po pomieszczeniu. Stan mieszkania pozostawiał wiele do życzenia. Uwagę policjantów zwróciły duży telewizor i materac rozłożony pod oknem. Tuż obok leżał mały kolorowy but. Dziecko, które go zgubiło, nie mogło mieć więcej niż dziesięć lat.
– Niech chłopaki natychmiast przesłuchają sąsiadów – zarządził Kallström, ruszając w kierunku łazienki.
Berggern westchnęła głośno.
– Jasne. Nie sądzę jednak, aby byli skorzy do rozmów.
***
Na komendę wrócili dwie godziny później. W tym czasie Kurt musiał pojechać do szpitala, aby go opatrzono i zbadano, co uczynił raczej niechętnie. Na miejscu dowiedział się, że miał sporo szczęścia. Już po zdjęciu kamizelki okazało się, że z tyłu, na wysokości łopatki, utkwił w niej jeden z pocisków. Po wszystkim Kallström wpadł jeszcze do swojego mieszkania, żeby się przebrać. Erika zaproponowała mu, że z nim pójdzie, ale kazał jej zaczekać w samochodzie. Gdy wyszedł, zauważyła, że nie zrezygnował ze swojego ulubionego płaszcza.
– Kurt miał dzisiaj wyjątkowy fart – powiedziała Hakanssonowi, kiedy ten wszedł do biura Kallströma.
Kamizelka kuloodporna leżała na biurku niczym trofeum.
– Jasna cholera, Kurt, dobrze, że miałeś to ustrojstwo na sobie. – Hakansson zerknął najpierw na nią, a potem na siedzącego na krześle Kallströma. – Gdyby nie to… – Urwał, widząc jego cierpiętniczą minę. – Kurt, to nie twoja wina… – powtórzyła bez przekonania Erika.
– Gówno prawda! Mogłem dać mu spokój! – Ręka Kallströma odruchowo powędrowała do jednego z opatrunków na twarzy. Chciał go zerwać, ale Erika mu nie pozwoliła. – Otieno miał żonę i ośmioletniego syna… – wyjaśnił.
– Jak poszło przesłuchanie sąsiadów? – zapytał Hakansson.
– Tak jak podejrzewaliśmy – odparła Berggern. – Nic nie widzieli i nic nie słyszeli.
Potem dokładne streściła przebieg wydarzeń. Hakansson słuchał z zainteresowaniem. Kiedy komisarz wspomniała o znalezionym adidasie, przerwał jej.
– Dziecięcy but? – zdziwił się.
Erika pokiwała głową.
– Trzymali tam jeszcze dziecko. Na miejscu znaleźliśmy konsolę do gier. Poza tym ktoś zadbał, żeby w lodówce nie zabrakło coli i lodów.
Marcus Hakansson wydął usta.
– Trzeba sprawdzić, czy zgłoszono ostatnio zaginięcie jakiegoś dzieciaka – powiedział w końcu. – A co z dziewczyną?
– W łazience technicy zabezpieczyli szczotkę do włosów – odpowiedziała Berggern. – Były na niej długie blond włosy. W pokoju obok znaleźliśmy damską piżamę.
Hakansson zaczął krążyć po pomieszczeniu na tyle, na ile pozwalało na to niewielkie biuro.
– Polisflyget wysłała dwa śmigłowce – oznajmił. – Ale na razie nic nie mają. Samochody zapadły się pod ziemię. Jesteś pewna, że jeden z nich to bmw? – zwrócił się do Eriki.
– Na stówę. Ale nie zdążyłam przyjrzeć się drugiemu.
– A samochód, z którego strzelali?
– Toyota, ale nie zapamiętałam nic szczególnego.
– A co z naszym terrorystą? – Erika postanowiła chwilowo zmienić temat.
– Na razie cisza, i oby tak zostało – odparł Hakansson. – Informatycy SÄPO przesiadują w siedzibie TT i stają na rzęsach, żeby ustalić adres IP komputera, z którego wysłano wiadomość z pogróżkami. Antyterroryści są rozsiani po całym mieście, dlatego Olofsson dotarł do was tak szybko.
Krzesło skrzypnęło głośno, gdy Kallström się z niego podniósł. Zaraz potem syknął z bólu.
– Zabierajmy się do roboty – zarządził.
– Na pewno dasz radę? – zapytała Erika.
Kallström nie odpowiedział. Narzucił na siebie płaszcz i pomaszerował w kierunku wyjścia. Hakansson i Berggern najpierw zerknęli na sporych rozmiarów dziurę po kuli na plecach komisarza, a potem wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
***
Siedzieli w samochodzie, kiedy rozdzwoniła się komórka Kallströma. Kurt słuchał przez kilka chwil, a potem rzucił:
– Okej, już jedziemy. A brązowy sedan? – zapytał.
Erika widziała malujące się na twarzy partnera rozczarowanie. Oparł głowę o zagłówek, unosząc brwi, i Berggern pomyślała, że może jednak jest nadzieja na dobre wieści.
– I co? – spytała, kiedy Kallström skończył rozmawiać.
– Znaleźli bmw – oznajmił. – Auto zostało porzucone. Ale to nie wszystko. W pobliżu natrafiono na trupa. Facet nie miał dokumentów. Prawdopodobnie uciekają jego samochodem.
Ruszyli i jechali w ciszy przez kilka minut. Erika odezwała się pierwsza.
– Co miałeś na Otiena?
Kallström nie odpowiedział.
– W parku powiedziałeś mu, że przyszedł czas rewanżu. – Berggern nie zamierzała odpuścić. – Co miałeś na myśli?
– Jakieś dwa lata temu przejeżdżałem przez Rinkeby. Zobaczyłem grupę podejrzanych czarnoskórych dzieciaków kręcących się przy taksówce. Nic szczególnego w tej okolicy i przyznam ci szczerze, że miałem zamiar to olać. Ale wtedy z domu wybiegł Otieno z jakąś rurką w ręce. Sam nie wiem, na co liczył, ale generalnie postanowił ich przegonić. Mogło się to skończyć tylko w jeden sposób. Zaczęli go katować i gdybym nie zareagował… Musiałem mu pomóc. Nie tylko jako policjant, ale jako człowiek. – Kurt zerknął w boczne lusterko i zmienił pas. – Ale mówiąc o rewanżu, nie to miałem na myśli. Napastnicy uciekli, a Otieno leżał przed blokiem zakrwawiony. Kiedy do niego podbiegłem, nie wiadomo skąd pojawiła się kobieta z dzieciakiem. Pokazałem żonie Otiena odznakę i kazałem zabrać syna do domu, bo na zewnątrz wciąż było niebezpiecznie. Oczywiście nie posłuchała, tylko przyglądała się całemu zajściu z pewnej odległości. Kiedy Otieno doszedł do siebie, od razu podbiegł do samochodu. Sprawdzał wnętrze, jakby chciał się przekonać, że nic nie zginęło. W oddali słychać było już syreny. Otieno wygramolił się z taksówki z niewielką torebką w ręce. To była amfetamina.
Erika uniosła brwi zdziwiona.
– Otieno machał mi nią przed oczami, zanosząc się płaczem i zarzekając się, że to nie jego. Że mu to podrzucili już któryś raz.
– Uwierzyłeś?
– Na początku nie. Potem powiedział, że członkowie Lwów chcieli wykorzystać jego taksówkę do szmuglowania narkotyków i broni. Odmówił. Zastraszali go, kilka razy pobili, grozili jego żonie i dzieciakowi. Kiedy i to nie przynosiło rezultatów, postanowili go udupić. Podrzucali mu prochy, chcieli nasłać na niego policję, gdy tylko Otieno wyjedzie poza granicę dzielnicy.
– I co zrobiłeś?
Kurt westchnął.
– Spojrzałem raz jeszcze na jego żonę i tego chłopaka, a potem zabrałem mu torebkę i schowałem do kieszeni.
Erika opadła na fotel, ciężko wypuszczając powietrze.
– Ja pieprzę, Kurt – powiedziała.
– A potem po prostu je wyrzuciłem – kontynuował Kallström. – Wiedziałem, ile ryzykuję, choć pojęcia nie miałem, czy mówi prawdę. To był odruch. Otieno dziękował mi i mówił, że ma u mnie dług wdzięczności. Przez pewien czas go sprawdzałem. W bazie nic na niego nie mieliśmy. Kilka razy śledziłem go na mieście i nigdy nie zobaczyłem niczego, co mogłoby sugerować, że ma coś za uszami.
Erika spojrzała na niego, czule się uśmiechając.
– Dobrze zrobiłeś, Kurt – powiedziała.