Przemierzali ulice Akallalänken. Giovanni zawrócił volvo i jechali teraz drogą 275 w kierunku E18.
– Może powinniśmy zjechać w osiedla? – zaproponował. – Tam nikt nas nie zauważy. Dotrzemy później, ale…
– Nie – zaprzeczył Alessandro. – Na E4 będzie mnóstwo samochodów. Nie zauważą nas z powietrza. – Wyjrzał przez tylną szybę, sprawdzając, czy widać gdzieś helikopter. Pracę silników słyszeli od czasu, gdy Alessandro skończył rozmawiać z don Felipem. Na szczęście na niebie wciąż nie było śladu maszyny. Z ulgą odchylił się na oparcie kanapy. Björn zdążył się uspokoić. Chyba był w szoku. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się przed siebie. Agnieszka przylgnęła do bocznych drzwi. Włosy częściowo zakrywały jej twarz, przyklejając się do mokrych policzków. Drżąc, patrzyła na Włochów, zwłaszcza na tego z nich, który przed kilkunastoma minutami zabił tego biednego człowieka. Takie rzeczy widziała jedynie w filmach…
– Powinniśmy się stąd zabierać – powiedział Flavio.
Auto zakołysało się niebezpiecznie.
– Patrz na drogę! – krzyknął Alessandro i Giovanni natychmiast posłuchał.
– To obłęd! – Flavio utkwił teraz wzrok w przedniej szybie, ale nie było najmniejszych wątpliwości, że kieruje swoje słowa do Alessandra. – Wszystkich nas wsadzą! Don Felipe nie myśli trzeźwo. Jemu już nie zależy na niczym poza zemstą! Wie, że nie zostało mu już wiele czasu, i ma nas w dupie! Mówię wam, zwijajmy się stąd, póki jeszcze mamy szansę.
Alessandro napotkał w lusterku wstecznym wystraszone, niepewne spojrzenie Giovanniego. Auto prowadził dorosły mężczyzna, ale jego oczy wciąż zdawały się należeć do dziesięcioletniego chłopca. Dziecko w ciele kamorysty. Tę samą niepewność widział, kiedy przed laty wraz z kumplami namawiali go do ucieczki z lekcji albo gdy Gigi miał dokonać wyboru, w której drużynie zagra w meczu rozgrywanym na brudnych ulicach Scampii. Kopali zdartą piłkę z nadzieją, że być może kiedyś wystąpią na stadionie Napoli. Alessandro miał wrażenie, że Giovanni nigdy nie dorósł, że jest tak samo zagubiony jak przed laty i analizuje teraz w głowie słowa Flavia, nie wiedząc, jak powinien się zachować.
– Zjedź na jakiś bezpieczny parking, Gigi. Musimy to obgadać – zarządził Alessandro.
Flavio obejrzał się przez ramię, jakby nie bardzo mógł uwierzyć w to, co właśnie usłyszał. Jechali ekspresówką i trudno było znaleźć dogodne miejsce do zjazdu. Wokół było za dużo zabudowań i ludzi, a las po ich lewej stronie oddzielało od drogi pole. Alessandro polecił Giovanniemu nie przekraczać dozwolonej prędkości i poruszać się prawym pasem, żeby nie zwracać uwagi innych użytkowników drogi. Nad głowami usłyszeli znów silniki helikoptera. Flavio przykleił twarz do bocznej szyby i dostrzegł na niebie ciemną plamę. Przeklął głośno.
– To znowu oni!
– Spokojnie.
Alessandro zerknął na właśnie mijaną tablicę. Za niespełna kilometr mieli odbić w lewo. Zjechali w Bergshamravägen i ponownie znaleźli się na E18.Kiedy po swojej prawej stronie dostrzegli zatokę, Giovanni skręcił w lewo, w znikającą w lesie Ulrikssdalsvägen. Przejechali kilka kilometrów, mijając pojedyncze auta, i w końcu Giovanni wjechał w jedną z ubitych dróg, po czym zatrzymał volvo na dzikim parkingu.
– Zostań z dzieciakami – rozkazał Alessandro. – Przejdziemy się z Flaviem. Ustalimy, co dalej.
Giovanni nie był zadowolony z tego, co usłyszał. Włączył blokadę rodzicielską w drzwiach, żeby dziewczyna i chłopak nie mogli uciec. Potem wrócił za kierownicę i z grobową miną patrzył, jak Alessandro częstuje Flavia papierosem. Obserwował, jak dwójka jego przyjaciół przystaje na chwilę, żywo dyskutuje, a potem… rusza w kierunku lasu. Kiedy zniknęli, Gigi odwrócił się w stronę dzieciaków i powiedział po angielsku ze śmiesznym akcentem:
– Nic się nie martwcie. Wszystko jest okej.
Björn nawet na niego nie spojrzał. Agnieszka poczuła się odrobinę swobodniej, kiedy pozostali mężczyźni zniknęli. Giovanni wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i uruchomił jakąś grę. Podsunął go w stronę chłopca, ale ten nie zareagował.
– Nie? To może muzyka, co? – zapytał Giovanni, szczerząc zęby w uśmiechu. – Włączę muzykę. – Bez odzewu. – No wiecie la musica… – powtórzył, ale widząc brak zainteresowania, urwał w pół zdania.
Opadł ciężko na fotel, westchnął i włączył radio. Jak na złość, z głośników nie popłynęła muzyka, tylko głos spikera, który wyraźnie podekscytowany przekazywał wiadomości z ostatniej chwili. Giovanni nigdy nie był pilnym uczniem. Nie miał smykałki ani do przedmiotów ścisłych, ani humanistycznych. Kiedy był dzieckiem, nauka języków przychodziła mu z wyjątkowym trudem i w zasadzie nic się w tej kwestii nie zmieniło. Po dziesięciu latach pobytu w Szwecji jego znajomość szwedzkiego nie była najlepsza. Wystarczająca jednak, aby zrozumiał, że głos z radia mówi o strzelaninie w dzielnicy Rinkeby i porywaczach uciekających białym bmw.
Flavio szedł za Alessandrem z nadzieją, że być może raz w życiu uda mu się wpłynąć na jego decyzję. Przez te wszystkie lata wszelkie jego uwagi czy pomysły Alessandra traktował co najwyżej jak sugestie, a często nie brał ich na poważnie. Kochali się jak bracia, ale czasami Flavio miał dość. Zaakceptował fakt bycia drugim w hierarchii. To Alessandro był ulubieńcem don Felipego. Były momenty, kiedy miał ochotę złapać Alessandra za kark i wykrzyczeć mu prosto w twarz: „Jesteś, kim jesteś, tylko dzięki mnie! Nie zapominaj o tym!”. Kiedy wracał pamięcią do czasów dzieciństwa i młodości, trudno mu było wskazać przełomowy moment, w którym Alessandro tak bardzo się zmienił. Z wystraszonego, odrobinę fajtłapowatego chłopaczka w wyrostka przejawiającego instynkt przywódcy.
– Myślisz, że łatwo mi o tym mówić? – zaczął wreszcie Flavio.
Przystanęli. Alessandro wpatrywał się w las nieobecnym wzrokiem. Zaciągał się raz za razem, podczas gdy Flavio kontynuował swój monolog.
– Kiedy opuszczaliśmy Neapol, bracie, nie miałem dobrych przeczuć. Myślałem, że wszystko straciliśmy, że to, co zostawiamy za sobą, już nigdy nie wróci. Mieliśmy jechać do nowego kraju, zacząć wszystko od początku, bo Felipe był w mieście skończony. Muszę powiedzieć ci szczerze, że wtedy straciłem do niego zaufanie. Do końca się zastanawiałem, czy powinienem jechać. W końcu to on był udupiony. Nie my.
– Bez niego byłbyś nikim – rzekł Alessandro i wypuścił smużkę dymu. – Ja również…
Flavio cisnął niedopałek na ziemię, przydeptał go obcasem buta i założywszy ręce na biodrach, przez dłuższą chwilę przyglądał się swojemu dziełu. Splunął.
– Potem, kiedy przyjechaliśmy do Sztokholmu i ułożyliśmy się z Bractwem, a dzięki autorytetowi Felipego interes się kręcił, znowu zacząłem darzyć go szacunkiem.
– Don Felipe jest dla nas jak ojciec, Flavio.
– Wiem.
– Byliśmy tylko zagubionymi dzieciakami bez perspektyw. Gdyby nie on, pracowałbyś w fabryce albo wywoził śmieci z ulic Neapolu. On nas przygarnął, Flavio, jak dwa zapchlone szczeniaki, których nikt nie chciał.
Flavio podrapał się po łysej czaszce.
– On nie myśli już racjonalnie, Alessandro. Nie widzisz tego? Choroba odebrała mu rozum. Już mu nie zależy. Rak zżera go od środka i ostatnią rzeczą, o którą teraz dba, są interesy. Liczy się tylko zemsta i czy z nią zdąży, zanim wykituje. Nic więcej. Starałem się to zrozumieć. Ty pewnie nie masz z tym problemu, bo też pragnąłeś dorwać skurwysyna, który zabił twojego ojca. – Flavio przerwał na chwilę, patrząc na przyjaciela. Oceniał, jakie wrażenie zrobiły na nim słowa, które przed chwilą wypowiedział. – Być może czujesz się zobowiązany, skoro Felipe podał ci go na tacy. Najlepszy prezent urodzinowy, jaki można sobie wyobrazić. Nigdy nawet nie opowiedziałeś, co zrobiłeś temu facetowi, wtedy w tym garażu, ale to była inna sprawa niż…
– Wypuściłem go – przerwał mu Alessandro.
Flavio przyglądał mu się z otwartymi ustami. Wydawało się, że minęła cała wieczność, zanim zdołał się odezwać.
– Co zrobiłeś?
– To, co słyszałeś. Wypuściłem go.
Flavio kręcił głową z niedowierzaniem.
– Ale jak to…
– Wypuściłem go, bo był taki jak my, Flavio. Wypuściłem go, bo nagle zrozumiałem, że to niczego nie zmieni, że nie przyniesie mi ulgi. Czułem się spragniony, a przed sobą miałem szklankę zimnej wody. Wiedziałem jednak, że nie ugaszę nią pragnienia. Być może dlatego, że tak naprawdę mój ojciec był kawałem sukinsyna. Zasłużył sobie na to, co go spotkało, tym, jak traktował mnie i moją matkę. Zrozumiałem, że tak naprawdę przez te wszystkie lata chciałem dorwać zabójcę ojca właśnie ze względu na nią. Ale gdybym tamtego dnia wydłubał temu facetowi oczy, obciął język i palce, nie znalazłbym ukojenia… Być może zrobiłbym to, gdyby na tym krześle zamiast niego siedział mój ojciec. Być może wtedy bym się nie zawahał. Chcę, aby don Felipe poczuł ukojenie przed śmiercią. Chcę, żeby jego rany się zabliźniły, chociaż on nigdy nie znajdzie tego, który je otworzył.
Flavio zmarszczył brwi.
– Jak to?
– Bo to ja zabiłem jego syna, Flavio. To ja zabiłem Cesarego.
Flavio zrobił dwa kroki w tył, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jego umysł nie chciał, nie potrafił zaakceptować tego, co przed chwilą usłyszał.
– Ale… ale dlaczego?
– Nie mogłem znieść myśli, że to nie ja jestem synem don Felipego. Tamtego dnia, kiedy w domu pojawił się Sven, byłem w ogrodzie. Usłyszałem strzały i pobiegłem do salonu. Cesare krwawił, ale żył. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem uciekającego dzieciaka Jönssonów. Zadziałałem odruchowo. Wiedziałem, że lepsza okazja na pewno się nie trafi. Wymierzyłem w Cesarego i po prostu nacisnąłem spust. Raz za razem, aż opróżniłem cały magazynek.
Flavio wbił wzrok w poszarzałe niebo. Kilka pojedynczych kropel spadło mu na twarz. Kiedy przyjechali do Szwecji, najbardziej brakowało mu słońca. Tęsknił za Neapolem i żarem, który lał się z kampańskiego nieba. Zamknął oczy. Nie mógł uwierzyć. Nie mógł zrozumieć.
– Uciekajmy – powiedział. Podszedł do Alessandra i chwycił go za ramiona. – Załatwmy te dzieciaki albo wypuśćmy je, jak chcesz, i zabierajmy się stąd. Ten okręt tonie, a ja nie zamierzam iść na dno razem z nim.
Alessandro nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że Flavio spojrzał mu w oczy. Odpuścił i cofnął się o kilka kroków.
Stali tak długo. Dwaj przyjaciele z przeklętych przedmieść Neapolu. Znowu byli dziećmi. Biegli za piłką, siedzieli na murku, pogwizdując na przechodzące dziewczęta, i uciekali przed starszymi kolegami, którym zaleźli za skórę.
– Jak chcesz… – powiedział Flavio niemal szeptem. Zrobił kolejne dwa kroki w tył i w końcu obrócił się na pięcie.
– Zaczekaj!
Kiedy się odwrócił, poczuł przypływ nadziei. Ale trwało to zaledwie ułamek sekundy. Zaraz potem jego klatkę piersiową przeszył potężny ból, jakby ktoś wymierzył mu kopniaka. Flavio zachwiał się i zerknął w dół. Na białej koszuli zakwitła czerwona plama. Dotknął rany, jakby nie mógł uwierzyć, że jest prawdziwa. Umazana we krwi dłoń zastygła na chwilę w powietrzu. Brwi uniosły się w pytającym geście, kiedy Flavio upadł na kolana. Widział dym unoszący się z broni, z której Alessandro wciąż do niego mierzył.
Znów byli dziećmi. Szli na spotkanie ze swoim przeznaczeniem. Flavio dodawał mu animuszu, kiedy Alessandro stał przed budynkiem, którego mroczne wnętrze skrywało niewiadomą. Włożono im kamizelki kuloodporne. Strzelano do nich. Wystawiono ich na próbę. Zdali test, dowiedli swojej odwagi i teraz biegli do domów dumni i roześmiani, poklepując się po plecach.
Alessandro strzelił ponownie i Flavio, człowiek, który zmienił jego życie, runął na ziemię.
Kiedy Giovanni usłyszał huk wystrzałów, aż podskoczył w fotelu. Na zmianę wpatrywał się w las i lusterko wsteczne, starając się podjąć jakąś decyzję. Płakać zaczął, dopiero kiedy na horyzoncie pojawił się Alessandro. Nagle wszystko stało się oczywiste.
***
Całą drogę jechali w milczeniu. Giovanni włączył radio i co chwilę ocierał oczy wierzchem dłoni. Przez głowę przewijały mi się dziesiątki myśli. Nie wiedział, jak powinien się zachować i co może przynieść przyszłość. Nie znał planów Alessandra. Człowiek, który był mu jak brat, stał się nieprzewidywalny. Zabił Flavia. Niebawem umrze również don Felipe i wówczas być może Alessandro zechce zabić i jego. Zerknął w lusterko wsteczne i zauważył, że siedząca z tyłu dziewczyna wciąż na niego patrzy.
Czarnego chryslera rozpoznał, gdy tylko wjechali na posesję Jönssona.
– To Jazid – powiedział.
Alessandro sięgnął za połę kurtki, wyciągnął pistolet i położył go sobie na kolanach.
– Jedź – rozkazał.
Giovanni posłuchał, czując, jak serce znów zaczyna wybijać mu w piersi szaleńczy rytm. Byli mniej więcej w połowie podjazdu, kiedy dostrzegli dwie osoby siedzące na werandzie. Gdy dotarło do nich, na kogo patrzą, volvo przyspieszyło i zatrzymało się dopiero przy samym domu, tratując tuje i kwiaty. Wyskoczyli z samochodu w tym samym momencie. W aucie rozległo się pikanie informujące, że kierowca zostawił włączone światła.
Björn wyglądał przez boczną szybę, Agnieszka przesunęła się na środek kanapy, aby mieć lepszy widok. Przez głowę przeszła jej myśl, że być może teraz powinni uciec. Sięgnęła do klamki, choć dobrze wiedziała, że drzwi będą zamknięte. Mogła przecisnąć się na przednie siedzenie, ale… odrzuciła tę myśl. Zabrakło jej odwagi. Grubasek nie zdołałby jej dogonić, ale Alessandro mógł być w całkiem niezłej formie.
Wsparty o ramię Felipego Marco wydawał się spać. Alessandro i Giovanni szybko jednak zrozumieli, że jest inaczej. Nikt przecież nie śpi z otwartymi oczami. Krew kapiąca z rany w brzuchu zdążyła już zebrać się na podłodze w niedużą kałużę. Luciano patrzył na nich niewzruszonym wzrokiem. Czujne oczy wydawały się nienaturalnie wielkie w chudej, upstrzonej krwią twarzy. Giovanni przyklęknął przy Marcu. Alessandro uniósł pistolet i najwyraźniej zamierzał wejść do domu, ale przystanął, kiedy usłyszał głos Felipego.
– Jazid nie żyje. I trzej jego ludzie też.
W zasadzie nie trzeba było mówić więcej. Alessandro pokiwał głową na znak, że rozumie, i rozejrzał się po okolicy.
– Musimy się zmywać – powiedział. – Mogą przyjechać kolejni. Giovanni odprowadzi samochód Jazida za dom.
– Gdzie jest Flavio? – zapytał boss.
Nie doczekał się odpowiedzi, więc spojrzał najpierw na Alessandra, a potem na Giovanniego. Kiedy ten drugi odwrócił głowę, Luciano zwrócił się do swojego najbardziej zaufanego człowieka.
– Pytałem, gdzie jest Flavio.
– On… nie żyje, don Felipe.
Luciano pochylił się i przymknął oczy, do których nabiegły łzy. Z trudem przełknął ślinę. Felipe popatrzył na Marca. Kolejny jego człowiek był martwy.
– Jak?
Alessandro mógł przecież skłamać. Powiedzieć, że Flavio został trafiony przez gliniarzy w Rinkeby. Wystraszony Giovanni nie odezwałby się ani słowem. Kto wie, być może nawet poparłby jego wersję? Ale Alessandro nigdy nie skłamał bossowi. Nigdy. Był pewien, że kłamstwo byłoby wymalowane na jego twarzy. Tak jak wówczas, gdy skłamał swojemu ojcu po raz pierwszy w życiu. Stary zlał go tak, że aż stracił przytomność. Gdyby matka nie wróciła na czas, prawdopodobnie zatłukłby go na śmierć.
– On… on chciał nas zostawić, don Felipe. Odejść i… Mówił rzeczy, jakich nie…
Nagle Luciano delikatnie odepchnął od siebie ciało Marca. Ostrożnie, niemal z namaszczeniem oparł głowę chłopaka o ścianę domu. Próbował się podnieść i Alessandro chciał mu pomóc, ale Felipe odtrącił jego dłoń.
– I dlatego go zabiłeś… – powiedział, kiedy ich oczy znajdowały się już na tej samej wysokości.
Alessandro przytaknął skinieniem głowy. Kosmyk czarnych włosów znów opadł mu na czoło.
– Trzeba mu było na to pozwolić… – rzekł Luciano.
Już na niego nie patrzył. Chwiejnym krokiem ruszył w stronę samochodu. Giovanni pobiegł, aby otworzyć mu drzwi. Felipe usiadł na miejscu pasażera. Nie bez trudu obejrzał się przez ramię. Agnieszka, patrząc na jego bladą, zbryzganą krwią twarz, poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
– Dzień dobry – powiedział, zmuszając się do uśmiechu. Jego spojrzenie przesunęło się z jej twarzy na twarz chłopca jakby w zwolnionym tempie. – Wygląda na to, że wybierzemy się na małą wycieczkę…
Giovanni zamknął drzwi i pobiegł do domu. Alessandro był już w środku. Salon wyglądał jak pobojowisko. Potłuczone szkło, poprzewracane i roztrzaskane meble. Na ścianach widniały dziury po kulach i smugi krwi, które ciągnęły się przez długość holu i salonu. Zupełnie jakby jakiś malarz abstrakcjonista wpadł w artystyczny szał. Ciało Jazida w białej puchowej kurtce przypominało zakrwawionego bałwana i stanowiło kontrast do dwóch pozostałych trupów. Giovanni uklęknął przy przywódcy Bractwa i zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Kiedy znalazł klucze od samochodu, machnął nimi ostentacyjnie w powietrzu. Alessandro kiwnął głową i Giovanni wybiegł, aby przestawić chryslera w bezpieczne miejsce.
Alessandro przypatrywał się martwym ciałom jeszcze przez jakiś czas, gdy nagle usłyszał coś na górze. Wyciągnął pistolet i ruszył w kierunku schodów. Wspinał się powoli, krok po kroku, z plecami przyciśniętymi do barierki. Gdy wszedł na górę, spojrzał w stronę uchylonych drzwi. Zupełnie o nim zapomniał. Mikael siedział na łóżku, przypatrując się leżącej na kolanach fotografii. Alessandro wyciągnął ramię przez szparę w drzwiach i wycelował. Palec wskazujący muskał spust, który w końcu delikatnie zmienił swoje położenie pod jego naporem. Miał wielką ochotę, aby nacisnąć go do końca. Mikael Jönsson nie był już im do niczego potrzebny. Ale nie mógł tego zrobić. Gdyby Luciano się dowiedział, że zabił i jego, nie wybaczyłby mu. Z powodów, których Alessandro nie mógł zrozumieć, don Felipe wciąż uważał tego człowieka za przyjaciela. Pistolet wrócił za połę kurtki. Alessandro Santoro zbiegł po schodach.