Erika Berggern miała zajęte ręce, więc drzwi pokoju Kurta Kallströma zmuszona była otworzyć łokciem. Kurt podniósł wzrok akurat w chwili, kiedy przymykała je nogą.
– Kawy? – zapytała.
– Serwisanci doładowali kubki?
– Nie. – Berggern podała jeden Kurtowi. – Zawsze tam były.
– Więc dlaczego, na litość boską, mnie ciągle wyświetla się ten pieprzony komunikat?
– Mówiłam już. Nawet z maszyną trzeba umieć się obchodzić – odparła Erika, lekko się uśmiechając, i upiła łyk. Brodą wskazała papiery leżące na biurku. – Znalazłeś coś?
Kallström pokręcił głową. Włosy sterczały mu każdy w inną stronę, jakby właśnie wstał z kanapy po dłuższej drzemce. Raz jeszcze przeglądał akta sprawy, które dostali od Hakanssona. Berggern dostrzegła pierwsze objawy zmęczenia na twarzy partnera. Niedawno wrócili z obskurnego mieszkania, w którym przetrzymywano dwójkę dzieciaków. Pojechali tam ponownie w nadziei, że być może uda im się ustalić coś, co za pierwszym razem umknęło ich uwadze. Kallström lubił działać w ten sposób. Pojawiał się na miejscu zdarzenia po pewnym czasie, jakby było areną bitwy, a kurz, który zdążył już po niej opaść, odsłonił ważne szczegóły. Ale nic nie znaleźli. Jak można się było spodziewać, technicy dobrze wykonali swoją robotę i teraz w zaciszu laboratorium pracowali nad zebranymi dowodami. Zabezpieczyli pety, szklanki i sztućce, włosy znalezione w pościeli w drugim pokoju, a nawet opatrunek zabarwiony zeschniętą krwią, na który natrafili w łazienkowym koszu na śmieci. Lepiej być nie mogło, ale na wyniki pierwszych analiz Berggern i Kallström musieli jeszcze poczekać. Znów odwiedzili sąsiadów, a ci raz jeszcze zapewnili ich, że niczego nie widzieli ani nie słyszeli.
Drzwi uchyliły się i do środka zajrzał Marcus Hakansson.
– Chodźcie – rzucił tajemniczo i zniknął.
Erika i Kurt wymienili zaskoczone spojrzenia. Berggern dopiła kawę i ruszyła za szefem.
– Mamy gości z Komendy Głównej – wyjaśnił Hakansson, kiedy szli korytarzem w kierunku sali konferencyjnej.
W środku czekało na nich dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich był wysokim i chudym blondynem. Kallströmowi przyszedł na myśl Dirk Nowitzki, niemiecki koszykarz z Dallas Mavericks. Swego czasu Kurt oglądał w telewizji wszystkie mecze NBA. Drugi zaś stanowił jego zupełne przeciwieństwo. Niski, korpulentny brunet z wyraźnymi zakolami wyglądał przy nim dość zabawnie. Berggern ściągnęła usta, aby się nie roześmiać. Zdążyło jej przejść przez myśl, że ci dwaj nie powinni razem pracować ze względu na przytłaczający wizualny kontrast.
– To inspektorzy Ake Ingelsten i Edvard Koltanowski – powiedział Marcus Hakansson. – A to Erika Berggern i Kurt Kallström.
Kurt i Erika skinęli głowami niemalże w tym samym momencie.
– Inspektorzy mają dla nas kilka nowych szczegółów dotyczących sprawy – oznajmił Hakansson, splatając ręce na piersi.
Dla Ingelstena i Koltanowskiego był to znak, że udzielono im głosu. Jako pierwszy odezwał się „koszykarz”.
– Jak już wiecie, helikopter namierzył białe bmw, którym uciekali zbiegowie. Porzucili je w Akalli. Nieopodal znaleźliśmy zwłoki. Mężczyzna, sześćdziesiąt kilka lat. Teraz prawdopodobnie poruszają się jego samochodem. Niestety, nie wiemy, jakiej marki. Złe wiadomości są takie, że przy ciele nie znaleźliśmy żadnych dokumentów. Pewnie zabrali je sprawcy. Musimy poczekać, aż zaniepokojeni członkowie rodziny ofiary zgłoszą zaginięcie.
– A są jakieś dobre? – zapytał Kurt.
Tym razem odezwał się niższy.
– Wiemy, do kogo należał but, który znaleźliście na miejscu zdarzenia.
Wyłuskał teczkę trzymaną pod pachą i rozłożył przed śledczymi niczym restauracyjne menu. Kallström i Berggern wpatrywali się w roześmianą chłopięcą twarz.
– To Björn Jönsson. Mieszka z rodzicami w Härnösand. Chłopiec został uprowadzony przez tych samych ludzi, co dziewczyna, której szukamy.
Berggern oparła się o jeden ze stołów. Wszyscy troje słuchali z zainteresowaniem. Inspektorzy z Komendy Głównej mówili na zmianę – zupełnie jakby wcześniej podzielili się rolami – przez dobre kilkanaście minut. Przedstawili tyle szczegółów dotyczących Svena Jönssona, z iloma zapoznał ich telefonicznie i mailowo niejaki Gunnar Lindberg.
– Ojciec chłopca jest już w Sztokholmie. Towarzyszy mu policjantka z Härnösand – oznajmił Koltanowski. – Śledczy z Polski dotrą w okolicach północy. Zaplanowaliśmy wtedy odprawę.
***
– Miałeś rację, Sven – oznajmiła Christin, kiedy minęli policyjną blokadę.
Policjanci odjechali, gdy Carlsson wyjaśniła im, że człowiek, którego szukali, siedzi już w jej samochodzie. Auta natychmiast ruszyły płynnie.
Jönsson czekał na ciąg dalszy.
– Miałeś rację co do Magnussona i Almkvista.
Ich oczy spotkały się na chwilę, po czym policjantka znów skupiła uwagę na prowadzeniu. Ta chwila wystarczyła jednak, by dostrzegła na twarzy Jönssona to, co widziała już wcześniej. Szczęki zacisnęły się natychmiast, oczy zmieniły w dwie wąskie szparki, na czole pojawiła się pojedyncza, długa bruzda. Człowiek siedzący obok był zdeterminowany i gotowy do działania. W pewnym sensie nieprzewidywalny.
– Ci dwaj uczestniczyli w uprowadzeniu Björna.
Jönsson milczał, jakby przetrawiał to, co usłyszał. W końcu wyszeptał:
– Skurwysyny… Skąd to wiecie?
– Nie znam szczegółów, ale mój partner zdążył mi przekazać, że Jerka i Hansa odwiedził Evert Backman i… miał ze sobą kuszę.
Znowu udało się jej go zainteresować. Skinął głową.
– Wiedziałeś, że trzymał w domu taką broń?
– Taa. Pamiątka po ojcu.
– Z której najwyraźniej od czasu do czasu musiał robić użytek – stwierdziła. – Przestrzelił Magnussonowi nogę na wysokości kolana. Zatrzymaliśmy i jego, i Almkvista.
Nie odpowiadał. Christin wiedziała, że takie rozwiązanie wcale go nie satysfakcjonuje, nie przynosi ulgi zrozpaczonemu, zranionemu i wściekłemu ojcu. Sven Jönsson nie miał jej zaznać, dopóki sam nie wymierzy sprawiedliwości, dopóki nie dokończy tego, co rozpoczął w barze U Jensa.
– Przyznał się tylko Almkvist – ciągnęła Christin. – Ale szybko zmienił zdanie. Backman mierzył do niego z kuszy, więc żaden sędzia nie weźmie takich zeznań na poważnie. Kiedy na miejscu pojawił się Lindberg, Almkvist śpiewał zupełnie inaczej. Wszystkiego się wyparł.
– Przecież to oni, na litość boską… – Znów na nią patrzył.
– Ty to wiesz, Evert Backman to wie i… – Umilkła, po czym dodała: – I powiedzmy, że ja to wiem. Trzeba to jeszcze udowodnić.
Znowu zapadła cisza. Pierwsza przerwała ją Christin.
– Włóż pistolet do schowka na rękawiczki, Sven – powiedziała.
Spojrzał na nią zaskoczony.
– Sven… – powtórzyła.
Nie sądziła, że posłucha, jednak on odchylił się na fotelu, sięgnął za pasek spodni, wydobył broń i zrobił, o co prosiła.
– Mówi ci coś nazwisko Małkowski? Makołski? Jakoś tak… to polskie nazwisko.
Jönsson nie reagował, więc Christin kontynuowała:
– Nie tylko Björna przetrzymywano w tym mieszkaniu. Uprowadzono również dziewczynę. Z Polski. Jej dziadek, podobnie jak twój ojciec, ponoć współpracował z człowiekiem o nazwisku Luciano.
Carlsson zerknęła na Jönssona. Mężczyzna wciąż wpatrywał się w przednią szybę. Wiedziała, że myśli.
– Mój ojciec go wrobił – odezwał się wreszcie. – Chciał się wykręcić ze współpracy z tą włoską gnidą. Dlatego podstawił mu tego biedaka. Wpakował w to gówno własnego przyjaciela. Luciano najwyraźniej chce wyrównać jakieś zaległe rachunki…
Christin na zmianę to spoglądała na drogę, to na swojego pasażera. Korciło ją, by zadać kolejne pytanie. Tak naprawdę to miała ich jeszcze całkiem sporo. Wszystko działo się bardzo szybko i mimo że informacje, które otrzymała od Gunnara, zaczynały układać się w całość, to w układance wciąż było sporo dziur. Nie zdążyła się jednak odezwać, bo pierwszy zrobił to Jönsson.
– Za chwilę zjedziesz z E4. Pojedziemy w kierunku drogi 265.
Christin nie widziała, czy bardziej zaskoczyło ją to, co przed chwilą usłyszała, czy raczej spokojny ton Svena. Zupełnie jakby wybrali się na wspólną wycieczkę, a on wcielił się w rolę przewodnika.
– Jedziemy prosto na posterunek na Polhemsgatan – odparła. – Będą tam na nas czekać…
– Zaufałem ci! – Jönsson uderzył ręką w kolano. – To miałaś na myśli, mówiąc o współpracy? Że pojedziemy na posterunek i będziemy wszystko wałkować od początku? Nie ma na to czasu! Już raz mnie nabrałaś, kiedy powiedziałaś, że znaleźliście Björna. Tymczasem nie macie nic poza butem mojego syna!
– Posłuchaj, Sven…
Urwała, kiedy sięgnął do schowka na rękawiczki. Po chwili poczuła zimną lufę pistoletu na swojej skroni.
– Powiedziałem, że pojedziemy w kierunku 265. Rób, co mówię!
Drgnęła. Włączyła prawy kierunkowskaz.
– Nie rób głupot, Jönsson. Odłóż broń…
Nieprzyjemny dotyk stali zniknął. Ale Sven wciąż do niej mierzył. Zaciśnięta na rękojeści pistoletu dłoń spoczęła na kolanach.
– Dokąd jedziemy? – zapytała Carlsson, dając za wygraną.
– Tam, gdzie się wychowałem. Do mojego domu rodzinnego.
***
Po dwudziestu minutach przekroczyli granice administracyjne gminy Danderyd. Przez większość czasu milczeli, nie licząc wskazówek dotyczących drogi, których Jönsson udzielał mechanicznie niczym nawigacja samochodowa. Christin od czasu do czasu rzucała przelotne spojrzenie na broń spoczywającą na kolanach Svena. Z niemałym zaskoczeniem zauważyła, że ogarnął ją dziwny spokój. Zaledwie przed kilkudziesięcioma minutami, chłód i determinacja, które widziała w oczach Jönssona, sprawiły, że po plecach przeszedł jej dreszcz. Teraz, nie wiedzieć czemu, zyskała pewność, że chociaż Sven miał broń, to z jego strony nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo. Zamierzała jednak grzecznie wykonywać jego polecenia.
– A więc to tu dorastałeś, Sven… – odezwała się, chcąc wreszcie przerwać ciszę.
Jechali Djursholms Ösby. Po obu stronach Vendevägen wyrastały drzewa i prawie bliźniacze domy jednorodzinne. Obrazek za szybą był niemal sielski. Jakaś kobieta w drzwiach domu machała w kierunku SUV-a opuszczającego podjazd. Dwie posesje dalej kilku chłopców wysiadało z minivana. Pewnie jakiś rodzic odwiózł ich do domu po treningu piłki nożnej. Jeszcze dalej nastolatek z długimi włosami pomagał swojej matce wyciągnąć zakupy z bagażnika samochodu. Choć moment był wyjątkowo nieodpowiedni, Christin znów poczuła tęsknotę. Była przykra i równie niechciana jak zgaga. W takich chwilach jakiś głos w jej głowie powtarzał: „Ciebie już nic takiego nie czeka, maleńka. Wybacz, ale kiepsko ulokowałaś swoje uczucia, wybrałaś zły pociąg. Następny już nie nadjedzie…”.
– Cały czas prosto – polecił Jönsson, wyrywając ją z zamyślenia.
Minęli kilka restauracji, stację paliw. Dotarli do ronda. Christin zerknęła na Svena. Machnął ręką odrobinę zbyt nerwowo, jakby chciał powiedzieć: „Przecież mówiłem, że prosto!”. Gdy tylko zjechali ze skrzyżowania, Jönsson zaczął się rozglądać. Był coraz bardziej niespokojny.
– Musiało się sporo pozmieniać, odkąd byłeś tu po raz ostatni. – Carlsson podjęła kolejną próbę nawiązania rozmowy.
Kiedy wydawało się, że i tym razem nic z tego nie wyjdzie, Jönsson odburknął:
– Odrobinę…
Dobre i to. Jeszcze jedno mimowolne spojrzenie na broń leżącą na kolanach Svena. Christin również zaczęła lustrować okolicę. Widoki po obu stronach ulicy robiły wrażenie. Tradycyjne domy jednorodzinne ustąpiły miejsca bogatym willom i ogrodom, które czasami oglądało się w telewizji. Przed sobą widzieli zatokę.
– O rany, jak tu pięknie…
– Następna w prawo – powiedział Jönsson.
Jechali Strandvägen. Mijali zacumowane jachty i kołyszące się sennie motorówki. Posesje po drugiej stronie ulicy były ukryte za wysokimi żywopłotami.
– Znowu w prawo. O tu!
Christin zahamowała dość gwałtownie i włączyła kierunkowskaz. Skręcili w zdecydowanie węższą ulicę, a zaraz potem w szutrową drogę, obramowaną kolorowymi liśćmi. Drzewa, w koronach których siedziało ptactwo, tworzyły nad starym volvem baldachim.
Christin nie mogła się przyjrzeć posiadłości, kiedy wynurzyli się z leśnego tunelu. Wielki dom z czerwonej cegły zszedł na drugi plan. Carlsson zatrzymała samochód. Oboje wpatrywali się w radiowozy, na dachach których migały koguty. Niebieskie światło ślizgało się po kostce brukowej i ścianie elewacji. Kilku umundurowanych policjantów zwróciło na nich spojrzenia. Dwóch sanitariuszy właśnie wyłoniło się z wnętrza domu. Prowadzili łóżko, na którym leżały zwłoki skryte w czarnym worku.
Christin usłyszała, jak drzwi volvo się otwierają, i odruchowo złapała Jönssona za rękę. Spojrzał na nią zaskoczony. Ona zaś utkwiła wzrok w pistolecie, który wciąż tkwił w jego dłoni.
– Na litość boską, Sven, odłóż to, zanim podziurawią nas jak sito!
Szeroko otwarte niebieskie oczy przyglądały się jej uważnie.
– Powiedziałam: schowaj broń. Już!
Carlsson wskazała podbródkiem schowek na rękawiczki. Jönsson otworzył go i ukrył broń. Wysiedli. Zaskoczeni mundurowi nie odrywali od nich wzroku. Stojący najbliżej ruszył w ich stronę. Christin uniosła jedną rękę, a drugą wsunęła za połę kurtki, szukając odznaki.
– Spokojnie, jestem policjantką!
Funkcjonariusz przystanął. Carlsson zauważyła, że jego dłoń powędrowała do kabury przypiętej przy pasku. Uspokoił się dopiero, gdy dokładnie przyjrzał się dokumentowi, który mu podała. Potem spojrzał na Jönssona.
– To Sven Jönsson. Mieszka tutaj. To znaczy mieszkał… – wyjaśniła. – Co tu się wydarzyło?
Zwłoki zniknęły w ambulansie, ale po chwili z wnętrza domu wyłonili się kolejni sanitariusze. Ciał było więcej.
– Strzelanina. Gangsterskie porachunki… – odpowiedział funkcjonariusz.
Jönsson podszedł do karetki.
Rozmawiający z nimi policjant nie zdążył zareagować, ale zrobił to inny:
– Stój! Nie wolno…!
Sven przystanął, ale nie z powodu policyjnego nakazu. Jak zahipnotyzowany przyglądał się mężczyźnie i sanitariuszce siedzącym na schodach werandy. Kobieta okryła pacjenta kocem, a potem zabrała się za mierzenie ciśnienia. W końcu Jönsson ruszył w ich stronę. Carlsson pobiegła za nim.
– Znasz tego człowieka? – zapytała, patrząc to na Svena, to na wychudzoną i bladą twarz tamtego.
Jönsson nieznacznie skinął głową.
– To mój ojciec – odparł.