Przy windzie tłoczyło się wielu pasażerów, więc wybrali schody. Kiedy rozsuwały się przed nimi drzwi pokładu piątego, rozdzwonił się telefon Borysa. Merk przystanął, z zaciekawieniem przyglądając się Borysowi. Adamski i Makowski przeciskali się wśród dziesiątek samochodów, próbując zlokalizować ten właściwy. Komisarz zatykał jedno ucho palcem wskazującym i przycisnął telefon do drugiego. Merk po jego skwaszonej minie wywnioskował, że Borys usilnie stara się usłyszeć swojego rozmówcę. Wokół panował straszny harmider. Ludzie przekrzykiwali się między sobą. Kółka bagaży zgrzytały o zielony stalowy pokład. Drzwi i bagażniki aut otwierały się i zamykały. Warkot silników odbijał się ogłuszającym echem od ścian promu. Na jednej z nich Olgierd dostrzegł znak olbrzymiego papierosa w kółku, przekreślonego czerwoną linią. Dla niego była to kiepska wiadomość. Obserwował Wolańskiego jeszcze kilka minut. Przez cały ten czas komisarz stał wciśnięty w ścianę, jakby mogło to w czymkolwiek pomóc. Gdy pierwsze samochody ruszyły w kierunku rufy, Olgierd ułożył dłonie w kształt litery T, sugerując Wolańskiemu, że musi kończyć. Komisarz pokiwał głową i schował telefon do kieszeni.
– Dominika? – zapytał Merk.
Wolański pokręcił głową.
– Biernacka.
– Już zdążyła się stęsknić?
Borys posłał mu wymowne spojrzenie.
– Znaleźli ją.
Merk zmarszczył brwi.
– Dziewczynę. To znaczy udało się ją zlokalizować, ale porywacze zdołali uciec. Na trop wpadli policjanci z Rinkeby.
– To emigrancka dzielnica.
Wolański przytaknął skinieniem głowy.
– A teraz najlepsze. Dziewczyna nie była sama. Przetrzymywany z nią był jeszcze jeden dzieciak. Chłopak nazywa się Björn Jönsson.
Usłyszeli piskliwy dźwięk gwizdka, który rozerwał im bębenki. Obaj spojrzeli w kierunku, z którego dobiegał. Marynarz stojący przy ich samochodzie wyglądał na poirytowanego. Ruszyli w stronę audi szybkim krokiem.
***
Szpital Uniwersytecki był kompleksem kilkupiętrowych budynków z brązowej cegły, mieszczących się przy Karolinska Vägen. Spędzili w nim już ponad dwie godziny i Christin Carlsson czuła, że marnują czas. Szła teraz prędko w kierunku dwóch postaci na końcu korytarza, niosąc dwie gorące kawy. Kiedy podeszła bliżej, lekarz, którego zdążyła poznać wcześniej, skinął w jej stronę, odwrócił się i zniknął w pokoju, w którym leżał Mikael Jönsson. Sven został sam.
– Coś ciepłego dobrze nam zrobi – powiedziała, podając Svenowi kubek.
Ociągał się z jego przyjęciem. Nie patrzył na nią. Był jakby nieobecny.
Christin zamierzała prosto spod domu Svena udać się na posterunek, ale plany pokrzyżował jej Mikael Jönsson. Na widok syna dostał ataku epilepsji. Sanitariuszom udało się nad tym zapanować, ale mężczyzna odpłynął. Sven uparł się, że pojedzie do szpitala razem z nim. Wcześniej jednak obecni na miejscu zdarzenia policjanci poprosili, by przyjrzał się ciałom. Rozpoznał jedno z nich. Był to niejaki Marco, człowiek Felipego Luciana. Po reszcie Włochów nie było śladu. Potem razem z Carlsson ruszyli za ambulansem. Towarzyszyło im dwóch umundurowanych policjantów, Anne Rydström i Thomas Söderberg, którzy po drodze opowiedzieli im dokładnie, co zaszło w rodzinnym domu Svena. Teraz oboje czekali przed budynkiem.
– Co powiedział lekarz? – zapytała Christin.
– Nie pozwalają mi się z nim zobaczyć. Nadal jest nieprzytomny. Mam czekać. Twierdzi, że ojciec został odurzony jakimiś prochami. Szok plus narkotyki wywołały atak padaczki.
Sven upił łyk i zapatrzył się w drzwi, za którymi leżał człowiek, którego nie widział od dekady.
– Powinniśmy już jechać, Sven – powiedziała Christin. – Czekają na nas na dole. W ten sposób nie odnajdziemy Björna. Musimy spotkać się z tutejszymi policjantami. Niebawem też pojawią się ludzie z Polski i dziadek dziewczyny, którą uprowadzono z twoim synem.
Jönsson nieznacznie skinął głową i nawet zrobił krok w jej stronę, ale przystanął ponownie, gdy otworzyły się drzwi sali.
– Twój ojciec się wybudził – powiedział lekarz.
***
Przekraczając próg pokoju, Sven czuł, jak nogi zaczynają się pod nim uginać. Jakaś pielęgniarka przemknęła obok niego. Doktor Martin Ekholm skinął głową i szepnął, że w razie potrzeby będzie za drzwiami, po czym również wyszedł. Sven został z ojcem sam. Duże niebieskie oczy zwróciły się w jego stronę. Mikael Jönsson wyglądał jak żywy trup. Serce Svena, który przez te wszystkie lata pielęgnował w sobie nienawiść, biło w szaleńczym rytmie. Czasami zadawał sobie pytanie, czy ojciec żyje, i gdy jakiś głos w jego głowie zaprzeczał, Sven odczuwał coś podobnego do… ulgi. Widok, który miał przed sobą, sprawił, że coś zaczynało w nim pękać. Toczył wewnętrzną walkę z samym sobą, aby się nie rozpłakać.
– Sven… – odezwał się chrapliwy, niemalże obcy głos. – Synu…
Jönsson obejrzał się przez ramię, jakby chciał się upewnić, że drzwi są zamknięte i nikt nie usłyszy ich rozmowy. Usiadł na skraju łóżka. Cherlawa klatka piersiowa ojca, skryta pod prześcieradłem, unosiła się wraz z każdym płytkim oddechem.
– Myślałem, że… że już cię nigdy nie zobaczę… – wyznał Mikael Jönsson. – Wróciłeś…
W głowie Svena kotłowały się dziesiątki myśli. Jeszcze więcej oskarżycielskich, pełnych wyrzutu słów cisnęło mu się na usta. Zdarzało się, że oczami wyobraźni widział tę scenę. Myślał, co powiedziałby ojcu, gdyby dane im było się spotkać raz jeszcze. Chciał mu wykrzyczeć, że za to, co zrobił ich rodzinie, będzie się smażył w piekle. Teraz te wszystkie pretensje nie potrafiły mu przejść przez gardło. Wiedział, że prawdopodobieństwo wystąpienia kolejnego ataku było duże. Ojciec mógł go nie przeżyć. Ale było coś, o czym Mikael musiał wiedzieć. Było coś, o co on sam musiał zapytać, nawet gdyby jego ojciec miał dzisiaj umrzeć.
– Twój wnuk ma na imię Björn – rzekł.
Oczy mężczyzny rozszerzyły się jeszcze bardziej. Jego oddech nieznacznie przyspieszył. Kościste palce zacisnęły się na prześcieradle.
– Ma osiem lat i uwielbia wikingów. To dla niego tu jestem. Nie dla ciebie.
Jego ojciec miał sześćdziesiąt lat, a wyglądał, jakby przybyło mu co najmniej dwadzieścia. Patrzył wyczekująco na syna.
– Luciano go uprowadził. Ten skurwysyn mnie znalazł i porwał mi dziecko spod mojego domu. – Głos Svena zaczął się łamać. – Policja twierdzi, że uprowadził również wnuczkę tamtego Polaka. Makowskiego. Pamiętasz go jeszcze?
Mikael Jönsson przełknął ślinę i dla odmiany przeniósł wzrok na sufit.
– Chcę, żebyś się zastanowił… Pomyślał. Gdzie on może być?
– On umiera, Sven… – wymamrotał Mikael.
– Kto?
– Luciano. On i jego ludzie… Nie mogli uciec daleko…
Nagle Mikael Jönsson podniósł koc i przyjrzał się swojemu ubraniu. Kiedy zorientował się, że przebrano go w szpitalną odzież, zaczął się rozglądać wokół.
– Gdzie one są? – zapytał Mikael.
– Co?
– Moje rzeczy.
– Nie wiem…
Mikael usiadł z trudem. Sięgnął do szafki stojącej przy łóżku. Otworzył szufladę i grzebał w niej przez dłuższą chwilę. Kiedy wreszcie znalazł to, czego szukał, z wyraźną ulgą opadł na poduszkę. Trzymał w ręku pogniecione i lekko podarte zdjęcie. Przyglądał się mu załzawionymi oczami. W końcu podał fotografię synowi. Sven nie od razu rozpoznał siebie. Ile mógł mieć lat? Prawdopodobnie był w wieku Björna. Może niewiele starszy. Siedział uśmiechnięty i mokry na pomoście. Przed chwilą wyszedł z wody. Pamiętał, że to matka zrobiła to zdjęcie. Ojciec nosił je przy sobie przez te wszystkie lata. W tle majaczył ich stary dom nad jeziorem. Później, kiedy Mikael kupił daczę niedaleko Djursholmu, już tam nie jeździli. Nagle wszystko stało się takie oczywiste. Sven spojrzał na ojca i wybiegł z sali.
***
Klucz zazgrzytał w zamku, po czym drzwi się otworzyły. Widok, który ujrzeli, wyraźnie ich zaskoczył. Patrzyli na zakłopotanego Giovanniego, dziewczynę stojącą pewnie na szeroko rozstawionych nogach i chłopca siedzącego przy kominku. Zaciśnięte pięści młodej Polki i poniekąd groźna mina sprawiały, że wyglądała, jakby szykowała się do ataku.
– Co tu się dzieje? – zapytał Alessandro Giovanniego, ale to dziewczyna udzieliła odpowiedzi.
– Chcę wreszcie się dowiedzieć, dlaczego tu jesteśmy… i… co… co zamierzacie z nami zrobić… – zażądała płaczliwym tonem.
Stojący obok Alessandra Felipe przyglądał się jej w milczeniu.
Alessandro zrobił krok w jej stronę, ale przystanął, gdy poczuł na ramieniu dłoń Luciana. Boss szepnął mu kilka słów. Alessandro skinął na Giovanniego, powiedział coś po włosku i ruszył w stronę schodów. Tamten chwycił za rękę zdziwionego Björna i obaj poszli za nim. Felipe poczekał, aż cała trójka zniknie na górze i podszedł do dziewczyny. Uśmiechnął się i musnął ją po policzku. Wzdrygnęła się, kiedy poczuła dotyk. Spojrzenie jego nienaturalnie dużych oczu peszyło ją, lecz mimo to nie odwróciła wzroku.
– Bellezza – szepnął po włosku. – Bellezza e coraggio.
Zrozumiała tylko pierwsze słowo. Wskazał ręką kanapę i nie przestając się uśmiechać, tym razem po angielsku zachęcił ją, by usiadła. Zrobiła niepewny krok w tył. W końcu podeszła do niego. Zajęła miejsce na brzegu, licząc, że uda jej się zachować bezpieczny dystans, ale Włoch spoczął na samym środku. Założył nogę na nogę, wsparł ramię na oparciu, zapatrzył się w ogień i zaczął mówić.
***
Pomieszczenie na górze miało zaledwie kilkanaście metrów kwadratowych. Umeblowanie było skromne, bo ostre skosy poddasza nie pozwalały na więcej. Składały się na nie jedynie stara, skórzana kanapa, na której usiadł Björn, i stół, który Alessandro Santoro przesuwał teraz po drewnianej podłodze. Nogi mebla szurały po zakurzonych deskach, zostawiając na nich wyraźne ślady.
– Może byś mi łaskawie pomógł? – Alessandro posłał Giovanniemu stojącemu u szczytu schodów piorunujące spojrzenie.
Grubaska najwyraźniej jednak bardziej interesowało to, co się działo na dole. Opierał się o poręcz, starając się usłyszeć jak najwięcej z rozmowy, która toczyła się w salonie. Kiedy dotarł do niego podniesiony głos Alessandra, drgnął gwałtownie, jak stróż przyłapany na drzemce w miejscu pracy.
– Już, już…
Z każdym jego krokiem deski jęczały niemiłosiernie. Złapał za jedną stronę blatu i pomógł Alessandrowi odstawić stół. Potem przyglądał się uważnie, jak mężczyzna odrzuca na bok leżący na podłodze zmatowiały dywanik, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Giovanni zaczął się krztusić. Machał przed nosem otwartą dłonią, jakby chciał odpędzić natarczywego owada. Alessandro podważył pierwszą z desek i odłożył ją na bok. Wreszcie przykucnął i sam sięgnął po następną, w obawie, że może dostać kolejną reprymendę. Zawartość skrytki przykrywał niebieski brezent. Po chwili również i on wylądował obok desek. Ujrzeli arsenał przykryty siwym pyłem. Czechosłowackie pistolety Skorpion, kilka karabinów AK-47, parę granatów i… jeden karabin snajperski, rosyjski Dragunov. Giovanni usiadł na tyłku, ciężko sapiąc, jakby przed chwilą przerzucał kilkudziesięciokilogramowe worki z cementem. Przetarł czoło, patrząc na broń, jak gdyby widział ją pierwszy raz w życiu, a prawda była przecież taka, że przed laty schowali ją tu razem. On, Flavio, Marco, Cesare i Alessandro. Don Felipe kazał im to zrobić. „Musimy mieć miejsce, w którym będziemy mogli się ukryć i w którym, jeśli będzie taka konieczność, stawimy czoła naszym wrogom”. Tak wtedy powiedział. W Scampii i Secondigliano mieli mnóstwo kryjówek w piwnicach, garażach i podziemiach mrówkowców. Tam praktycznie każdej nocy coś się działo. W Sztokholmie miało być inaczej, choć Giovanni, kiedy tamtej nocy ukrywał broń w podłodze, wiedział, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy będą musieli z niej skorzystać. Nie przypuszczał jednak, że gdy się to stanie, na polu walki zostaną tylko don Felipe, Alessandro i on. Na tę myśl ogarniało go przytłaczające uczucie osamotnienia, dziwne i niechciane przekonanie, że dotarli do końca drogi. Szykowali się do ostatniej batalii. To było pewne. Nie wiedzieli tylko, czy jako pierwsi odnajdą ich ludzie Jazida czy policja. Z zamyślenia wyrwało go nieprzyjemne uderzenie i ciężar, który poczuł w rękach. Spojrzał na kałasznikowa, którego rzucił mu Alessandro.
– Rusz się wreszcie. – Mężczyzna wskazał brodą jedno z brudnych okien.
Giovanni skinął głową i poczłapał w jego stronę zgarbiony, aby nie uderzyć głową w sufit poddasza. Przyklęknął i przetarł szybę. Przez smugę, jaką zostawiła jego dłoń, niewiele można było zobaczyć.
– Musimy je umyć – postanowił Alessandro. – Wszystkie, ale na razie rozstawmy broń.
Giovanni znowu kiwnął głową, oparł karabin o ścianę i poszedł po kolejną sztukę. Björn przyglądał im się zafascynowany. Alessandro podał Gigiemu jeden z nienaładowanych czechosłowackich pistoletów i kiwnął głową w stronę chłopca.
– Daj mu go. Widzę, że mu się podobają.
Giovanni posłuchał, ale mały bez cienia zainteresowania wpatrywał się w wysuniętą w jego stronę broń.
– To jak gra komputerowa. Wiesz… – zachęcał Giovanni, zupełnie nie przejmując się faktem, że pewnie Björn i tak nie zrozumie ani słowa. W końcu wzruszył ramionami i położył pistolet na jego kolanach.
W tym czasie Alessandro przyglądał się karabinowi snajperskiemu. Był to prezent, który przed laty podarował don Felipemu partner biznesowy z Rosji. Moskiewski oligarcha chciał się odwdzięczyć za niezwykle dobrą cenę równie dobrej kokainy. Przez pewien czas karabin wisiał na honorowym miejscu w domu Luciana. Zaczęli go używać dopiero po śmierci jego żony i córki. Zdarzało się, że ostrzeliwali z niego samochody konkurencyjnych klanów. Jeżeli trafiło się w kierowcę, efekt – choć mniej spektakularny niż przy użyciu karabinu szturmowego – był natychmiastowy. Auto wypadało z drogi i było po sprawie. Alessandro podniósł się z klęczek i podszedł do okna.
– Otwórz je i zgaś światło.
Giovanni wykonał polecenie. Santoro położył się na podłodze, czując na twarzy powiew zimnego powietrza i drewnianą kolbę broni. Długa lufa karabinu wysunęła się poza krawędź okna. Przymknął jedno oko, drugie zbliżył do lunety. Pamiętał, jak Rosjanin wychwalał pod niebiosa karabin, chcąc uświadomić don Felipemu wartość prezentu. Opracowany w Związku Radzieckim dragunov debiutował w Wietnamie. Dzięki lufie zakończonej szczelinowym tłumikiem płomienia snajper podczas strzelania nie zdradzał swojej pozycji. Wyposażona w celownik noktowizyjny broń pozwalała trafić w cel oddalony o ponad kilometr. Kiedy strzelał z niego ostatni raz? Miał wrażenie, że było to wieki temu. Alessandro odrobinę poprawił pozycję i roztaczający się przed nim las stał się jeszcze wyraźniejszy. Widział drogę, drzewa przypominające stojącą na baczność armię i pomost, na którym pół godziny wcześniej rozmawiał z don Felipem. To była wspaniała broń. Prawdziwa maszyna do zadawania śmierci z ukrycia. Już miał wstać, kiedy nagle jego uwagę przykuł jakiś ruch. Nieduży kształt poruszał się powoli. Zatrzymał się na chwilę za jedną z sosen, po czym rozpoczął dalszą wędrówkę. Lis. Palec Alessandra ześlizgnął się na język spustowy. Zwierzak znowu się zatrzymał. Spojrzał w jego stronę, jakby wyczuł zagrożenie, co było przecież niemożliwe. Alessandro delikatnie nacisnął cyngiel. I wtedy usłyszeli krzyk. Mężczyzna zaklął pod nosem. Lis czmychnął i zniknął w zaroślach. Alessandro odstawił karabin i popatrzył najpierw na Giovanniego, a potem w kierunku schodów. To była dziewczyna. Westchnął i wstał poirytowany.
Spojrzała na nich, kiedy schodzili po schodach. Stała przy drzwiach, opierając się o nie plecami. Wyglądała, jakby przed chwilą próbowała je sforsować. Oddychała ciężko. W jej oczach zamiast strachu, do którego Alessandro zdążył się już przyzwyczaić, pojawiły się złość i determinacja.
– Wypuśćcie nas! – krzyczała. – To chore! Ja nawet nie znałam tego człowieka!
Alessandro zerknął na don Felipego. Ten z rezygnacją pokręcił głową. Santoro nie wiedział, dlaczego Luciano zdradził jej powody, dla których została porwana. Nigdy jednak nie kwestionował decyzji bossa, nawet jeśli wydawały się nieracjonalne albo wręcz absurdalne. Zawsze liczyła się tylko lojalność. Nic więcej. On to rozumiał. Flavio od pewnego czasu miał z tym problemy.
Kiedy zrobił krok w jej stronę, dziewczyna zaczęła krzyczeć. Szarpała się i kopała, gdy chwycił ją za rękę. Stojący na schodach Björn zaczął płakać. Alessandro uderzył ją w twarz. Raz, drugi. Może byłby i trzeci, gdyby Luciano nie wrzasnął:
– Abbastanza!
Giovanni złapał dziewczynę za drugie ramię. Jej stopy szurały pod podłodze. Podnieśli ją. Dziewczyna nie przestawała walczyć. Po chwili cała trójka zniknęła w zacienionym miejscu pod schodami. Otworzyły się drzwi. Krzyczała jeszcze głośniej, gdy wrzucali ją do środka. Pomieszczenie było mikroskopijnych rozmiarów. Schowek na szczotki, grabie i detergenty. Panował tu dziwny, mdlący zapach.
– Jeżeli się nie uspokoisz, zwiążemy ci ręce i nogi. Jeśli nie przestaniesz się wydzierać, znowu zakleimy ci usta. Naprawdę tego chcesz?
Zamilkła. Siedziała w kącie pomieszczenia, oddychając ciężko. Łzy spłynęły jej po policzkach.
– Grzeczna dziewczynka – powiedział Alessandro.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Zalały ją ciemność i rozpacz.
***
Drzwi otworzyły się z impetem i z sali wybiegł Sven Jönsson. Dobrze, że kawa zdążyła już wystygnąć, bo w przeciwnym razie Christin na pewno by się poparzyła, a tak zapewne skończy się jedynie na plamie.
– Niech to szlag! – zaklęła, próbując ją wytrzeć, ale efekt był jeszcze gorszy. – Dokąd biegniesz, Sven?!
Ruszyła za nim, po drodze rzucając kubek z niedopitym napojem w kierunku śmietnika. Nie trafiła. Biegła za Jönssonem korytarzem, przyciągając spojrzenia nielicznego personelu.
– Sven, zatrzymaj się, do jasnej cholery!
Zbiegli po schodach i udało jej się go dogonić przy głównych drzwiach szpitala. Uderzyła w niego całym ciałem i w rezultacie oboje wypadli z budynku, chociaż jakimś cudem zdołali utrzymać równowagę. Niespodziewany widok sprawił, że Anne Rydström i Thomas Söderberg wysiedli z radiowozu. Sztokholmscy policjanci ruszyli w kierunku szamoczącej się pary, trzymając dłonie na kaburach.
– Co się stało, Sven?! – Carlsson ciągnęła go za ramię i miała wrażenie, że mocuje się przydrożną latarnią. – O co chodzi?
– Gdzie samochód?! Musimy jechać!
– Dokąd?
Anne Rydström uczepiła się drugiej ręki Jönssona. Patrzyła na nich, nie rozumiejąc. Söderberg pospieszył z pomocą Christin.
– Wiem, gdzie może być Björn! – wysapał Sven. – Wiem, gdzie mogli się ukryć!
Carlsson zmarszczyła czoło. Potem skinęła w stronę funkcjonariuszy, dając do zrozumienia, że mogą odpuścić.
– Gdzie?
Jönsson sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął pogniecioną fotografię.
– Tam.
Komisarz uniosła brwi, czekając na ciąg dalszy.
– Kiedy ci dranie potrzebowali kryjówki, mój ojciec pozwolił im się zatrzymać w naszym starym domku nad jeziorem. To on dał mi to zdjęcie. Mogą tam być!
– Okej, ale musimy to zgłosić, potrzebne nam wsparcie… – Carlsson urwała, kiedy Jönsson wyrwał jej zdjęcie z ręki.
– Nie ma czasu! Musimy jechać!
Christin zerknęła na policjantów. Anne Rydström szeptała coś do krótkofalówki przyczepionej do barku. Po chwili cała czwórka biegła w kierunku radiowozu.