Światło nie było mocne, ale wystarczyło, żeby jej oczy przyzwyczajone do ciemności zareagowały chwilowym szokiem. Zmrużyła je, unosząc otwartą dłoń na wysokość twarzy.
– Wstań – usłyszała.
Podniosła się, ale wciąż trzymała się blisko ściany. Nogi zdążyły jej ścierpnąć, jednak dyskomfort, który temu towarzyszył, był niczym w porównaniu z tym, co czuła, gdy po raz pierwszy opuściła walizkę, w której ją przewozili. Nie widziała dokładnie twarzy mężczyzny stojącego w drzwiach, ale wiedziała, że to Alessandro.
– Chodź – powiedział. – I lepiej się zachowuj, bo w przeciwnym razie położysz się dziś bez kolacji.
Położyć? A gdzie niby miałaby to zrobić? W pokoju była przecież tylko kanapa, a ich było pięcioro. Być może były jeszcze jakieś łóżka na górze, ale… to tak naprawdę nie miało znaczenia. I tak nie byłaby w stanie usnąć.
Drzwi otworzyły się szerzej i do środka wpadło więcej światła. Teraz widziała już dobrze jego zniecierpliwioną twarz. Kiedy wreszcie opuściła pomieszczenie, przekonała się, że salon jest pusty. Ogień w kominku przygasał. Alessandro pchnął ją w kierunku pomieszczenia, w którym jeszcze nie była. Niewielka kuchnia mieściła się po prawej, pod schodami. Björn siedział przy stole i zajadał makaron, który raz po raz nieumiejętnie nawijał na widelec. Felipe Luciano zajął miejsce naprzeciwko niego.
– Pewnie jesteś głodna – rzekł.
Nie odpowiedziała. Tak naprawdę umierała jednak z głodu. Odsunął delikatnie krzesło.
– Siadaj – powiedział.
Odrobinę się ociągała, więc stojący za nią Alessandro pomógł jej podjąć decyzję. Zaraz potem postawił przed nią talerz z parującym daniem. Patrzyła na nie, starając się rozpoznać jego zawartość. Na pewno makaron, jakiś sos i…
– To fasola – wyjaśnił Luciano, jakby czytał jej w myślach. – Żaden rarytas, ale tylko to mamy. Przez jakiś czas będzie musiało nam wystarczyć.
Dziewczyna podniosła widelec i odsunęła warzywa na skraj talerza.
– Nie lubisz fasoli?
– Niespecjalnie.
– Jest niezła. I co najważniejsze, zdrowa.
– Być może.
– Jeśli nie chcesz, nie musisz jeść – usłyszała za plecami.
Alessandro, który najwyraźniej zdecydował, że czas posiłku się skończył, sięgnął po jej talerz. Ku własnemu zdziwieniu stanowczo odtrąciła jego rękę. Felipe uśmiechnął się, obserwując, jak dziewczyna nawija na widelec makaron.
– To Giovanni gotował?
Luciano najpierw skinął głową, a potem powiedział:
– Jak zawsze.
– Gdzie on jest?
Rozejrzała się po kuchni, po czym spojrzała wyczekująco w zmęczone i pełne bólu oczy Włocha. Nieobecność grubaska zdziwiła ją i zaniepokoiła. Wydawał jej się najmniej niebezpieczny.
– Jest na górze – wyjaśnił Luciano. – Można powiedzieć, że stoi na warcie.
Przełknęła porcję makaronu. Był dość pikantny, ale całkiem zjadliwy. Björn skończył jeść. Buzię miał umorusaną pomarańczowym sosem. Otarł ją przedramieniem.
– Idź i umyj buzię – polecił Felipe.
Chłopiec zeskoczył z krzesła i podszedł do zlewu znajdującego się w rogu pomieszczenia.
– To niesprawiedliwe – odezwała się Agnieszka.
– Co takiego?
– Że jestem tu przez niego – odparła. – Przez człowieka, którego nawet nie poznałam. – Odsunęła talerz.
Felipe machnął w kierunku Alessandra, żeby go zabrał.
– Nie rozumiem. – Pokręciła głową. – Nie wiem, czego pan oczekuje. Dlaczego pan myśli, że on może się tu pojawić, że może mu zależeć…
– Na twoim ojcu mu zależało – odpowiedział Luciano, lekko wychylając się w jej stronę.
Zaniemówiła.
– Był na jego pogrzebie. Stał niedaleko twojej matki i brata. Najwyraźniej twój dziadek to całkiem rodzinny człowiek. Nie zdołał zapobiec śmierci syna, więc może będzie chciał uratować chociaż wnuczkę…
Zmarszczyła brwi.
– Mój ojciec zginął w wypadku… – Urwała, widząc, że Włoch kręci głową.
– Obawiam się, skarbie, że to nie był wypadek.
Nagle usłyszeli kroki na schodach. Po chwili w kuchennych drzwiach, ledwo się w nich mieszcząc, stanął Giovanni.
– Znaleźli nas! – wysapał.
***
– Sven, jesteś pewien, że dobrze jedziemy? – zapytała Christin, wyglądając przez boczną szybę, za którą niewiele było widać.
Pogrążony w mroku las otaczał ich z każdej strony. Od dobrych kilkunastu minut podążali wyboistą leśną drogą, a ostatnie zabudowania minęli co najmniej pół godziny temu. Prowadził Söderberg. Jego partnerka, zajęła miejsce pasażera, natomiast Jönsson i Carlsson usiedli z tyłu. Zaraz po opuszczeniu terenu szpitala policjantka skontaktowała się z Komendą Główną Policji. Przekazała ich współrzędne i mniej więcej wskazała miejsce, do którego jechali. Kontakt jednak się urwał, choć od czasu do czasu Rydström próbowała go ponownie nawiązać.
Sven nie odpowiadał, więc Christin powtórzyła pytanie, ale tym razem głośniej:
– Sven, czy dobrze jedziemy?
Przyłożył pięść do ust, jakby miał zamiar ją zjeść. Ten gest mówił więcej niż dziesiątki słów. Nie wiedział.
– Ostatni raz byłem tam jako dzieciak – odburknął Jönsson. – Do tego ciemno tu jak w dupie… Możliwe, że skręciliśmy nie tu, gdzie powinniśmy…
– Zaczekajcie – odezwał się Söderberg, zatrzymując samochód.
Wysiadł, a pozostała trójka zrobiła to samo. Podążali wzrokiem za latarką policjanta. Obserwowali, jak klęka na skraju drogi i wkłada palec w wyraźną koleinę.
– Wcześniej droga była ubita i przysypana liśćmi. Tu jest bardziej piaszczysta i można zobaczyć ślady. – Wyprostował się. – Widzicie? Wyraźne odbicie opon. – Potem przesunął wiązkę światła w mroczną otchłań przed nimi. – Całkiem niedawno musiał przejeżdżać tędy jakiś samochód.
– W sąsiedztwie nie było żadnych innych domów – oznajmił Sven. – No chyba że zdążyło się to zmienić. Możemy jechać? – Spojrzał na Carlsson niemal błagalnie.
Komisarz kiwnęła głową. W tym samym czasie zatrzeszczało radio Rydström. Słyszeli co drugie słowo. „Podajcie… pozycję… nie… możemy… namierzyć… odbiór…” Policjantka zbliżyła urządzenie do ust.
– Słabo słyszę. Powtarzam, bardzo słabo słyszę. Nie potrafimy określić swojej pozycji, odbiór.
Głos odezwał się ponownie, ale tym razem zrozumieli jeszcze mniej.
– Niech to szlag! – Rydström z rezygnacją uderzyła w nieduży głośnik.
Söderberg sięgnął do kieszeni po telefon komórkowy. Prostokąt jasnego światła wyłonił z ciemności jego zrezygnowaną twarz. Westchnął.
– Nie ma zasięgu.
– Możemy po prostu jechać?! – ponaglił ich Jönsson.
Söderberg zerknął najpierw na swoją partnerkę, a potem na Carlsson, jakby to ona miała podjąć ostateczną decyzję. Komisarz pokiwała głową.
Volvo podskakiwało na wyboistej drodze, a po kilkudziesięciu metrach buksowało już w błocie i piachu. Napęd na obie osie dał jednak radę. Söderberg informował ich za każdym razem, gdy zobaczył kolejne ślady opon.
Mieli wrażenie, że niekończąca się droga prowadzi donikąd, ale wtedy usłyszeli głos Jönssona.
– To tutaj!
Carlsson rozejrzała się dookoła, ale nie dostrzegła jakiejś szczególnej zmiany w otoczeniu.
– Skąd wiesz?
– Tam! – Jönsson wyciągnął ramię między fotelami, celując w przednią szybę. – Na drzewie…
Samochód ledwo się toczył, a palec Svena delikatnie zmieniał swoje położenie. Wreszcie zobaczyli to, co wskazywał. Kształt zbity ze starych desek tkwił na bezlistnej koronie niczym drogowskaz.
– Domek na drzewie? – zapytała Carlsson.
– Kiedyś nim był. Ojciec zrobił go dla mnie wieki temu, zanim wdepnął w całe to gówno. Dacza jest za zakrętem.
Wpatrywali się w konstrukcję jeszcze przez kilka chwil. W małym oknie powiewała jakaś szmata, która zapewne kiedyś pełniła funkcję zasłony. Christin pomyślała, że w tym widoku jest coś upiornego. Ruszyli dalej. Nie zajechali jednak daleko, volvo bowiem zatrzymało się, gdy tylko jego reflektory rozjaśniły oddaloną o kilkadziesiąt metrów starą chatę.
– Raczej nikogo tu nie ma… – oceniła Rydström, ale Söderberg mimo to wyłączył długie światła.
Obraz przed nimi częściowo zniknął. Nagle jakaś niewidzialna siła wstrząsnęła policjantem, który w następnej sekundzie opadł na kierownicę. Rozległ się jednostajny dźwięk wciśniętego klaksonu. Carlsson intuicyjnie przylgnęła do przedniego fotela. Jönsson zrobił to samo. Wymienili przerażone spojrzenia.
– Co jest, kurwa?!
Mimo rozdzierającego krzyku Anne Rydström, słyszeli, jak policjantka mocuje się z klamką drzwi. Zaraz potem i jej ciało runęło na deskę rozdzielczą, a sekundę później na martwego partnera, przyciskając go do drzwi. Klakson przestał wyć. Nastała cisza. Carlsson i Jönsson mogli teraz wyraźnie usłyszeć swoje oddechy i bicie serc. Christin sięgnęła za pasek spodni i dopiero gdy trzymała w ręku pistolet, wyjrzała delikatnie zza fotela. W zbryzganej krwią szybie tkwiły dwie dziury.
– To snajper… – wyjąkała.
– Co?!
– Snajper! – powtórzyła tym razem głośno i wyraźnie. – Dwa bezbłędne strzały. Jest ciemno, a samochód ma włączone światła. Przez przednią szybę gówno widać. Tak precyzyjnie mógł strzelić tylko snajper!
Jönsson uniósł ostrożnie głowę, ale Christin krzyknęła:
– Nie ruszaj się, do cholery!
Posłuchał.
– To co robimy?! Będziemy czekać, aż i nas załatwi?!
Myślała. W końcu chwyciła mundur policjantki i odrobinę zmieniła położenie jej ciała. Zerwała radio i przycisnęła je do ust.
– Martwy policjant! – wrzeszczała do urządzenia. – Powtarzam, martwy policjant!
Odpowiedziało jej jedynie trzeszczenie. Powtórzyła ten sam komunikat jeszcze kilkakrotnie, ale poważnie wątpiła, żeby ktokolwiek ją usłyszał. Zrezygnowana cisnęła radio na podłogę. Przygryzła wargę i znowu spojrzała na Svena.
– Posłuchaj, zrobimy tak…
***
Alessandro oderwał od policzka kolbę karabinu.
– Ja pieprzę, nieźle! – zawołał Giovanni, klęcząc obok.
Santoro uśmiechnął się, a potem ponownie spojrzał przez lunetę. Widział wyraźnie strużki krwi ściekające po szybie i dwa martwe ciała leżące jedno na drugim. Kąciki ust Włocha opadły jednak w chwili, kiedy dostrzegł ruch na tylnej kanapie.
– W samochodzie jest ktoś jeszcze… – burknął pod nosem.
– Jak to? – spytał Giovanni, ale Alessandro nie zamierzał odpowiadać.
Nie mógł dostrzec celu, chciał jednak wymierzyć w sam środek fotela pasażera. Już miał nacisnąć spust, kiedy rozległy się strzały. Kule trafiły w drewnianą elewację chaty, prawdopodobnie zostały wystrzelone na oślep, ale mimo to Włoch odruchowo przeturlał się na prawą stronę. Giovanni klapnął na tyłek i oparł się plecami o ścianę.
Usłyszeli kroki na schodach, a potem głos bossa.
– Co tam się dzieje?!
– Wszystko pod kontrolą, don Felipe! – odpowiedział Giovanni, chociaż nie była to prawda.
***
Pierwszy z samochodu wyskoczył Sven. Tak kazała mu zrobić Carlsson. Nie przywykł słuchać czyichkolwiek rozkazów. Ale tym razem było inaczej. Chciał żyć. Nie dla siebie. Dla Judith i Björna. Ta policjantka była twardą sztuką i zdążył się o tym przekonać już w chwili, kiedy pierwszy raz zobaczył ją w swoim domu. Drobna kobieta o pewnym, nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniu. Jeżeli ktoś z ich dwójki wiedział, co powinni zrobić, by przeżyć, to właśnie ona.
Odbił się od progu radiowozu, jakby skakał do basenu. Przeturlał się pod jedno z drzew i coś strzeliło mu w prawym barku. Ostry ból czuł jednak tylko przez chwilę, bo przytłumiła go płynąca w jego żyłach adrenalina. Oparł się o chropowaty pień i trzymając się za ramię, spoglądał na policjantkę klęczącą na kanapie. Przypominała wystraszonego, ale zdeterminowanego kota. Ich oczy spotkały się na chwilę. Zaczął żałować, że oddał jej broń. Chciałby pomóc. Zrobić coś, cokolwiek, ale pojęcia nie miał co…
Carlsson znowu wystawiła rękę przez boczne okno i strzeliła. Raz, drugi, trzeci. Skrupulatnie liczył wystrzały. Dodał do pierwszych czterech, które przeszyły las głośnym echem. A więc razem siedem, a to oznaczało, że magazynek był pusty. Zanim wyskoczyła, posłała mu porozumiewawcze spojrzenie. Przesunął się odrobinę, robiąc jej miejsce. Złapał ją, gdy na niego wpadła. Ból powrócił. Usłyszeli charakterystyczny metaliczny odgłos. Tym razem pocisk przeszył blachę radiowozu. Snajper wciąż tkwił na swojej pozycji. Sven pomógł Carlsson usiąść. Oboje wspierali się teraz o to samo drzewo.
– Chyba możemy uznać, że pierwszą część planu udało się zrealizować – powiedziała, sięgając do kabury po zapasowy magazynek.
Sven poczuł ulgę, widząc, jak wciska go w rękojeść pistoletu.
– To ostatni – powiedziała.
– Co dalej?
– Musimy pójść w głąb lasu. Znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, z którego będziemy mogli przynajmniej częściowo widzieć chatę.
Kiwnął głową i ruszył pierwszy.
***
– Jest jeszcze dwoje – oznajmił Alessandro, ponownie przyciskając oko do lunety dragunova. Potem spojrzał na stojącego na ostatnim stopniu don Felipego. Boss jak zwykle miał niewzruszoną minę. Przez te wszystkie lata przyzwyczaił ich do tego, że nie tracił rezonu, nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach. Zawsze istniało rozwiązanie. Należało je jedynie znaleźć. Luciano miał przegrać w życiu tylko jedną walkę. Jego najgorszy przeciwnik był niewidzialny dla oka i tkwił gdzieś w jego ciele. Armia wroga zdążyła się rozproszyć po całym organizmie, siejąc spustoszenie od środka. W porównaniu z nim policjanci kryjący się w lesie nie stanowili żadnego zagrożenia.
– Co robimy? – zapytał Giovanni.
– Najważniejsze, żeby nie było ich więcej – powiedział Santoro.
– Załóżmy jednak, że nie będzie – powiedział Luciano. – Może w tej kwestii nam się poszczęści. Nie możemy pozwolić im uciec.
Giovanni ostrożnie wyjrzał przez uchylone okno. Poczuł na policzku zimny powiew wiatru.
– Widzisz ich, Alessandro? – zapytał.
Santoro pokręcił głową.
– Kiedy zwierzyna znika z pola widzenia, myśliwy podąża jej śladem – skwitował Luciano.
Giovanni zerknął na Alessandra.
– Ty pójdziesz, Giovanni.
Gigi spojrzał na don Felipego.
– Ja?
– Tak, ty. Alessandro jest potrzebny tutaj. Strzelałeś kiedyś z tej broni? – Don Felipe wskazał brodą długą lufę dragunova.
– Nie…
– No właśnie. Alessandro będzie cię ubezpieczał.
Grubasek westchnął i zwiesił głowę. Potem, stękając, z trudem się podniósł. Popatrzył na Alessandra w nadziei, że ten podsunie jakiś lepszy pomysł. Wiedział jednak, że nic takiego się nie stanie.
– To twoje polowanie, Gigi – powiedział don Felipe, lekko się uśmiechając, zupełnie jakby czytał w jego myślach. – Pokaż, na co cię stać.
Giovanni sięgnął po stojącego przy oknie kałasznikowa i przerzucił go sobie przez ramię. Potem przeszedł na środek pokoju i chwycił jeszcze jeden pistolet marki Skorpion.
– Na wszelki wypadek – rzekł i ruszył w dół schodów. Wyglądał jak dzieciak skarcony przez ojca.
Idąc do drzwi, widział chłopca i dziewczynę przyglądających mu się z zainteresowaniem. Luciano zszedł za nim. Poklepał go po ramieniu, jakby chciał dodać animuszu jednemu ze swoich ostatnich żołnierzy. Otworzył drzwi i kiedy Giovanni wyszedł, ponownie zamknął je na cztery spusty. Potem odwrócił się w stronę Björna i Agnieszki.
– Na jakiś czas muszę zamknąć was pod schodami – powiedział.