ATLANTA, GEORGIA
WTOREK, 6 MAJA, CZASY WSPÓŁCZESNE, 10.35
Sędzia Rachel Cutler spojrzała znad rogowych oprawek okularów. Adwokat po raz kolejny użył tego zwrotu i tym razem postanowiła mu nie odpuścić.
– Proszę powtórzyć, panie mecenasie?!
– Powiedziałem, że oskarżony wnosi o unieważnienie postępowania sądowego.
– Nie. Wcześniej. Co pan powiedział przedtem?
– Powiedziałem: tak, panie sędzio.
– Nie zauważył pan, mecenasie, że nie jestem mężczyzną?
– Nie ulega to dla mnie wątpliwości, Wysoki Sądzie. I pragnę przeprosić.
– W ciągu tego ranka powiedział pan tak czterokrotnie. Każdorazowo odnotowałam.
Adwokat wzruszył ramionami.
– To przecież taka błaha sprawa. Po co Wysoki Sąd marnuje czas, zapisując moje lapsusy?
Bezczelny szubrawiec pozwolił sobie nawet na uśmiech. Wyprostowała się w fotelu i rzuciła w jego stronę gniewne spojrzenie. W tej samej chwili zdała sobie sprawę, do czego właściwie zmierza T. Marcus Nettles. I powstrzymała się od dalszych komentarzy.
– Mój klient jest oskarżony o kwalifikowaną napaść, pani sędzio. Jednak Wysoki Sąd zdaje się przykładać większą wagę do moich błędów językowych niż do błędów popełnionych w trakcie policyjnego dochodzenia.
Skierowała wzrok na ławę przysięgłych, potem na oskarżyciela. Zastępca prokuratora okręgowego hrabstwa Fulton był najwyraźniej zadowolony z faktu, że jego oponent sam sobie kopie grób. Było oczywiste, że młody prawnik nie rozumiał, co zamierza Nettles. Ona jednak pojęła to w lot.
– Ma pan absolutną rację, mecenasie. To jest bez znaczenia. Proszę kontynuować.
Usadowiła się wygodniej w fotelu i dostrzegła na twarzy Nettlesa rozdrażnienie. Grymas, jaki pojawia się na twarzy myśliwego, gdy chybi celu.
– A co z moim wnioskiem o unieważnienie procesu? – zapytał adwokat.
– Oddalony. Wróćmy do rzeczy. Niech pan dokończy swoją przemowę.
Rachel obserwowała, jak przewodniczący ławy przysięgłych wstaje z miejsca i odczytuje werdykt uznający winę podsądnego. Posiedzenie ławników trwało zaledwie dwadzieścia minut.
– Wysoki Sądzie – odezwał się Nettles, powstając z miejsca. – Wnoszę o zbadanie zasadności orzeczenia wstępnego przed wydaniem ostatecznego wyroku.
– Oddalam.
– Wnioskuję o zwłokę w ogłoszeniu wyroku.
– Oddalam.
Nettles zrozumiał, że jego intencje zostały rozszyfrowane.
– Wnioskuję o zmianę składu orzekającego.
– Na jakiej podstawie?
– Z powodu stronniczości.
– Wobec czego lub kogo?
– Wobec mnie i mojego klienta.
– Proszę to wyjaśnić.
– Wysoki Sąd kierował się uprzedzeniem.
– Słucham?
– Demonstrował niezadowolenie z nieumyślnego używania przeze mnie zwrotu „panie sędzio”.
– Jeśli sobie dobrze przypominam, mecenasie, przyznałam, że sprawa nie jest istotna.
– Tak. Ale ta wymiana zdań odbyła się w obecności ławy przysięgłych, co mogło mieć negatywny wpływ na jej werdykt.
– Nie przypominam sobie sprzeciwu lub wysunięcia wniosku o unieważnienie procesu z powodu tej rozmowy.
Nettles nie odpowiedział. Spojrzała na zastępcę prokuratora okręgowego.
– Jakie jest stanowisko reprezentanta stanu Georgia?
– Stan Georgia odrzuca ten wniosek. Wysoki Sąd nie był stronniczy.
Z ledwością powstrzymała uśmiech. Młody prawnik wiedział przynajmniej, co powinien odpowiedzieć.
– Wniosek o zmianę składu orzekającego oddalony.
Skierowała wzrok na podsądnego, młodego białego mężczyznę z kręconymi włosami i twarzą pokrytą bliznami po ospie.
– Oskarżony, proszę wstać.
Mężczyzna się podniósł.
– Barry King, został pan uznany za winnego napaści. Wobec tego tutejszy sąd przekazuje pana do dyspozycji Departamentu Resocjalizacji na okres dwudziestu lat. Strażnik sądowy odprowadzi podsądnego do aresztu.
Wstała z fotela i ruszyła w kierunku dębowych drzwi prowadzących do jej gabinetu.
– Panie Nettles, czy mogę pana prosić na chwilę?
Zastępca prokuratora okręgowego również zmierzał w jej stronę.
– Chcę porozmawiać na osobności.
Nettles zostawił swojego klienta, któremu właśnie zakładano kajdanki, i podążył za nią do gabinetu.
– Proszę zamknąć drzwi.
Rozsunęła suwak w todze, ale jej nie zdjęła. Stanęła za biurkiem.
– Sprytna sztuczka, mecenasie.
– Która?
– Ta wcześniejsza, kiedy usiłował pan wyprowadzić mnie z równowagi, zwracając się do mnie „panie sędzio”. Naraził pan swój tyłek, podejmując poronioną próbę obrony i licząc na to, że moje wzburzenie uzasadni wniosek o unieważnienie postępowania.
Adwokat wzruszył ramionami.
– Człowiek robi wszystko, co może.
– Pańską powinnością jest okazywanie szacunku sądowi, nie zaś zwracanie się do sędziego w spódnicy per „panie sędzio”. Użył pan tego zwrotu kilkakrotnie i z premedytacją.
– Dopiero co skazała pani mojego klienta na dwadzieścia lat więzienia, nie dopuszczając do wysłuchania zeznań przed ogłoszeniem wstępnego werdyktu. Jeśli nie uznamy tego za stronniczość, to co wobec tego jest stronniczością?
Rachel usiadła, nie proponując mecenasowi zajęcia krzesła.
– Nie potrzebowałam wysłuchiwać zeznań. Dwa lata temu skazałam Kinga za pobicie. Na sześć miesięcy z zawieszeniem na pół roku. Pamiętam to. Tym razem sięgnął po kij baseballowy i rozłupał czaszkę ofiary. Wyczerpał w ten sposób moją i tak już nadszarpniętą cierpliwość.
– Powinna pani sama zrezygnować z sądzenia tej sprawy. Wcześniejsze informacje wpłynęły na brak obiektywizmu w tej sprawie.
– Czyżby? Wysłuchanie zeznań, którego domaga się pan tak hałaśliwie, ujawniłoby tak czy inaczej wszystkie te fakty. Zaoszczędziłam panu jedynie fatygi oczekiwania na to, co było nieuniknione.
– Ty pieprzona suko!
– Będzie to pana kosztować sto dolarów. Płatne od ręki. Oraz drugie sto dolarów za numery, których dopuścił się pan na sali sądowej.
– Mam prawo do złożenia zeznań, zanim skaże mnie pani za obrazę sądu.
– To prawda. Ale pan wcale tego nie chce. Nie wpłynie to w żaden sposób na wizerunek męskiego szowinisty, jakim okazał się pan w trakcie postępowania sądowego.
Adwokat nic nie odpowiedział, ona zaś czuła, że wzbiera w niej fala złości. Nettles, przysadzisty mężczyzna z obwisłymi policzkami, miał reputację konserwatysty; z pewnością nie nawykł do wykonywania poleceń kobiety.
– I za każdym razem, kiedy w moim sądzie pojawi się pana wielka dupa, będzie to pana kosztować sto dolarów.
Mecenas podszedł do biurka i wyjął zwitek pieniędzy, wyciągnął z niego dwie studolarówki, nowiutkie banknoty z wizerunkiem zapuchniętego Bena Franklina. Położył je ze złością na blacie, a potem rozwinął jeszcze trzy banknoty.
– Pierdol się.
Jeden banknot opadł na biurko.
– Pierdol się.
Drugi banknot opadł na biurko.
– Pierdol się.
Trzeci Benjamin Franklin sfrunął na podłogę.