17

ATLANTA, GEORGIA

WTOREK, 13 MAJA

Karol Boria został pochowany o godzinie jedenastej w pochmurny wiosenny, poranek. Było niezwykle chłodno jak na połowę maja. W pogrzebie uczestniczyło wiele osób. Na początku uroczystości Paul poprosił o parę słów trzech długoletnich przyjaciół Borii i każdy z nich wygłosił wzruszające przemówienie. On sam na koniec powiedział parę zdań od siebie.

Rachel stała z przodu z Marlą i Brentem po bokach. Kapłan w infule na głowie, pop z cerkwi św. Metodego, której Karol był parafianinem, celebrował nabożeństwo żałobne. Wszystko odbywało się bardzo uroczyście, wyciskało łzy z oczu. Chór cerkiewny odśpiewał utwory Czajkowskiego i Rachmaninowa, uświetniając pogrzeb na prawosławnym cmentarzu przylegającym do cerkwi. Pofałdowany teren z czerwonej gliny porośnięty był psizębem palczastym, pospolitą trawą, nad którą zwisały parasolowate korony sykomorów. Gdy trumnę opuszczano do grobu, rozległy się sakramentalne słowa duchownego: „Z prochu powstałeś, w proch się obrócisz…”.

Chociaż zmarły całkowicie zasymilował się z amerykańską kulturą, pozostał wierny religii przodków i prawosławnemu obrządkowi. Paul nie przypominał sobie wprawdzie, żeby jego teść za życia był nadmiernie pobożny, ale Baria chyba głęboko wierzył i wiara kazała mu wieść dobre życie. Stary człowiek wspominał wielokrotnie, że chciałby zostać pochowany na Białorusi, w brzozowym zagajniku, wśród moczarów i położonych na stokach pól z kwitnącym niebiesko lnem. Jego rodzice, bracia i siostry pochowani zostali w masowych mogiłach, o których dokładanym usytuowaniu wiedzieli tylko esesmani i niemieccy żołnierze, sprawcy rzezi; tę informację zabrali ze sobą do własnych grobów. Paul chciał nawet porozmawiać z kimś z Departamentu Stanu o pochowaniu teścia za granicą, ale Rachel sprzeciwiła się temu, twierdząc, że ojciec powinien spocząć na zawsze obok matki. Uparła się również, żeby zorganizować przyjęcie żałobne w swoim domu; w ciągu dwóch godzin przez jej próg przewinęło się jakieś siedemdziesiąt osób. Sąsiedzi przynosili poczęstunek i napoje. Rozmawiała uprzejmie z wszystkimi, przyjmowała kondolencje oraz dziękowała.

Paul obserwował ją bacznie. Można było odnieść wrażenie, że trzyma się dzielnie. Około drugiej po południu zniknęła na górze. Znalazł ją w ich dawnej sypialni, samą. Upłynęło sporo czasu od chwili, kiedy był tu ostatni raz.

– Nic ci nie jest? – zapytał.

Przysiadła na brzegu łóżka z baldachimem i wpatrywała się w dywan oczyma opuchniętymi od płaczu. Podszedł bliżej.

– Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie – odezwała się. – Odeszlijuż oboje.

Przerwała.

– Pamiętam, jak umarła mama. Myślałam wtedy, że świat stanął na głowie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mi ją zabrano.

Często się zastanawiał, czy nie stąd wzięła się jej niechęć do religii. Do tego rzekomo miłosiernego Boga, który bezdusznie pozbawił nastolatkę ukochanej matki. Pragnął ją przytulić i pocieszyć; powiedzieć, że nadal ją kocha i zawsze kochał. Stał jednak nieruchomo, starając się powstrzymać łzy.

– Zawsze dużo mi czytała. To dziwne, ale najmocniej utkwił mi w pamięci jej głos. Taki łagodny. Oraz opowieści, które mi czytywała. Apollo i Dafne. Bohaterskie boje Perseusza. Jazon i Medea. Innym dzieciom mamy czytały baśnie – uśmiechnęła się słabo. – Moja karmiła mnie mitologią.

Nie mógł sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wspominała własne dzieciństwo. Nigdy w każdym razie nie rozwodziła się na ten temat; dawała też do zrozumienia, że nie życzy sobie żadnych pytań.

– Dlatego ty też czytasz naszym dzieciom opowieści mitologiczne?

Otarła łzy z policzków i kiwnęła głową.

– Twój ojciec był dobrym człowiekiem. Bardzo go kochałem.

– Zawsze traktował cię jak syna, nawet kiedy się rozwiedliśmy. Mówił, że to się nigdy nie zmieni – powiedziała i spojrzała na niego. – Jego najgorętszym życzeniem było to, żebyśmy się zeszli z powrotem.

Pomyślał, że jego również, ale się nie odezwał.

– A my ciągle ze sobą walczyliśmy – powiedziała z żalem. – Jak dwoje uparciuchów.

– Nie tylko walczyliśmy ze sobą – czuł, że musi to powiedzieć.

Wzruszyła ramionami.

– Zawsze byłeś optymistą w sprawie naszego związku.

Zauważył zdjęcie rodziny ustawione na komodzie. Zrobili je rok przed rozwodem. On, Rachel i dzieciaki. Fotografia ślubna również tu była, ta sama co w korytarzu na dole.

– Przepraszam za ostatni wtorkowy wieczór – dodała. – Za to, co powiedziałam, gdy wychodziłeś. Wiesz, że czasami mam niewyparzoną gębę.

– Nie powinienem był się mieszać. To, co przydarzyło się Nettlesowi, to nie moja sprawa.

– Nie, miałeś rację. Potraktowałam go zbyt surowo. Moja porywczość przysparza mi tylko kłopotów – powiedziała, wycierając napływające znowu do oczu łzy. – Mam tyle rzeczy do zrobienia. Przede mną bardzo ciężkie lato. Nie planowałam silnie obsadzonego wyborczego wyścigu. A teraz jeszcze to.

Nie zamierzał pleść komunałów. Gdyby zdobyła się na odrobinę dyplomacji, prawnicy stający przed nią na sądowej sali nie czuliby się tak zagrożeni.

– Posłuchaj, Paul, mógłbyś zająć się spadkiem po tacie? W tej chwili po prostu nie potrafię o tym myśleć.

Wyciągnął dłoń i położył jej na ramieniu.

– Oczywiście.

Nakryła jego dłoń swoją. Po raz pierwszy od miesięcy znów się dotknęli.

– Ufam ci. Wiem, że zrobisz to dobrze. On na pewno chciałby, żebyś ty się tym zajął. Wierzył ci i darzył cię szacunkiem.

Cofnęła dłoń.

On również. Zaczął myśleć jak prawnik. Nieważne, o czym, byle oderwać myśli od rzeczywistości.

– Czy wiesz, gdzie może być testament?

– Rozejrzyj się po domu. Prawdopodobnie w gabinecie. Niewykluczone, że złożył go w skrytce depozytowej w banku. Nie wiem. Dam ci klucze.

Podeszła do komody. Królowa Lodu? Nieprawda. Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie przed dwunastoma laty na zebraniu przedstawicieli izby adwokackiej Atlanty. Był wtedy od roku cichym wspólnikiem w kancelarii Pridgen & Woodworth. Ona z kolei cieszyła się renomą agresywnej zastępczyni prokuratora okręgowego. Spotykali się przez dwa lata, aż w końcu ona zaproponowała, żeby się pobrali. Na początku byli szczęśliwi, lata mijały szybko. Co poszło nie tak? Czy sprawy nie mogły znów ułożyć się dobrze? Być może miała rację. Może powinni być przyjaciółmi, a nie kochankami.

Miał nadzieję, że tak nie było.

Wziął od niej klucz od skrytki w banku.

– Nie martw się, Rach. Zajmę się tym – zapewnił.

Wyszedł od Rachel i pojechał prosto do domu Karola Borii. Jechał nieco krócej niż pół godziny po ruchliwych handlowych bulwarach oraz bocznymi uliczkami, na których również życie toczyło się gorączkowo.

Zaparkował na podjeździe i dostrzegł oldsmobile a Borii stojącego przed garażem. Kluczami, które dała mu Rachel, otworzył drzwi wejściowe. Jego wzrok natychmiast przyciągnęły płytki glazury, którymi wyłożony był korytarz, potem podążył oczyma ku balustradzie schodów; kilka palików było złamanych, inne sterczały jakoś dziwnie. Na dębowych stopniach nie widać było śladów spadania, ale policja stwierdziła, że stary człowiek przewrócił się na schodach, a potem stoczył na dół, skręcając sobie po drodze kark, co skończyło się zgonem. Później autopsja potwierdziła charakter obrażeń oraz ich najbardziej prawdopodobną przyczynę.

Tragiczny wypadek.

Gdy tak stał nieruchomo, ogarnął go żal i smutek. Zawsze się cieszył, ilekroć tu przyjeżdżał; mieli okazję porozmawiać o sztuce i bohaterach. Teraz staruszek już nie żyje. Kolejne ogniwo łączące go z Rachel zostało zerwane. A jednocześnie stracił przyjaciela. Boria był dla niego niczym ojciec. Zbliżyli się bardzo po tragicznej śmierci rodziców Cutlera. Boria i ojciec Paula się przyjaźnili, połączyło ich umiłowanie sztuki. Wspominał teraz obu z bólem serca.

Dobrzy ludzie, którzy odeszli na zawsze.

Przypomniał sobie radę Rachel i postanowił zacząć poszukiwania w gabinecie. Wiedział na pewno, że testament został spisany. Kilka lat temu sporządził jego szkic i wątpił, by Boria udał się do innego prawnika, by zmienić wprowadzone w projekcie zapisy. Kopia znajdowała się z pewnością w kancelarii Paula, przeniesiona do archiwum, i w razie potrzeby mógł się nią posłużyć. Jednak oryginał przyspieszy znacznie procedurę spadkową.

Wszedł po schodach i zaczął szukać w gabinecie. Artykuły z czasopism wciąż leżały rozrzucone na klubowym fotelu, kilka z nich spadło na dywan. Przejrzał je strona po stronie. Wszystkie dotyczyły Bursztynowej Komnaty. W ciągu minionych lat Boria rozmawiał z nim o tym wielokrotnie. Paul był przekonany, że jako Białorusin starzec pragnął, by skarb powrócił do Pałacu Jekaterynowskiego. Nie podejrzewał jednak teścia o coś w rodzaju obsesji na tym punkcie – a to wynikało jasno ze zgromadzonych artykułów i wycinków prasowych, pochodzących niekiedy sprzed trzydziestu lat.

Opróżnił szuflady biurka oraz szafę z dokumentami, ale nie znalazł testamentu.

Przejrzał półki z książkami. Czytanie było pasją Borii. Półki zapełniały dzieła Homera, Hugo, Poego oraz Tołstoja; także rosyjskie baśnie, Historie Churchilla oraz oprawny w skórę tom Przemian Owidiusza. Boria lubił też chyba pisarzy z południa, bo książki Flannery O’Connor i Katherine Anne Porter stały na półkach.

Jego wzrok przyciągnęła wisząca na ścianie flaga. Starszy pan kupił ją w kiosku w Centennial Park podczas Olimpiady. Srebrny rycerz z wyciągniętym mieczem i sześcioramiennym złotym krzyżem na tarczy, na stającym dęba rumaku. Tło było krwistoczerwone, co symbolizowało waleczność i męstwo, jak wyjaśnił Paulowi Boria, a białe obramowanie oznaczało wolność i czystość. Było to państwowe godło Białorusi, wyzywający symbol dążeń do samostanowienia i niepodległości.

W dużym stopniu takimi przymiotami cechował się Karol.

Boria pasjonował się igrzyskami olimpijskimi. Byli razem na kilku sportowych imprezach; również na tych, w których białoruska żeńska osada wioślarska zasłużyła na złoty medal. W sumie Białorusini zdobyli jeszcze czternaście medali – sześć srebrnych i osiem brązowych – w takich dyscyplinach, jak rzut dyskiem, siedmiobój, gimnastyka oraz zapasy. Karola rozpierała duma z każdego zdobytego krążka. Chociaż jego były teść czuł się Amerykaninem, w sercu bez wątpienia pozostał Białorusinem.

Zszedł na dół i skrupulatnie przejrzał zawartość szuflad oraz szafek; nigdzie nie znalazł testamentu. Na stoliku do kawy wciąż leżała rozłożona mapa Niemiec. A także wydanie „USA Today”, które podarował Borii.

Nie spiesząc się, poszedł do kuchni, by sprawdzić, czy rzeczywiście tam często starsi ludzie chowają ważne dokumenty. Kiedyś pewna kobieta ukryła testament w zamrażarce. Wspomniawszy to, machinalnie otworzył lodówkę. Widok segregatora pod zamrażalnikiem wprawił go w lekkie osłupienie.

Wyciągnął wychłodzony segregator z okładkami z szarej tektury.

Były w nim także artykuły poświęcone Bursztynowej Komnacie, jeszcze z lat czterdziestych i pięćdziesiątych dwudziestego wieku; niektóre jednak opublikowano zaledwie dwa lata temu. Zastanawiał się, co segregator robił w lodówce. Rozstrzygając jednak, że teraz ważniejszy był testament, postanowił wziąć ze sobą segregator i pojechać do banku.

Zegar na ulicznym szyldzie Georgia Citizens Bank przy Carr Boulevard wskazywał godzinę 15.33. Paul wjechał na zatłoczony parking. Trzymał tu pieniądze od lat: od czasu, gdy pracował tu przed podjęciem studiów prawniczych.

Menedżer, zastraszony facet z przerzedzonymi włosami, najpierw odmówił mu dostępu do skrytki Borii. Po krótkim telefonie do biura sekretarka Paula przefaksowała formularz z upoważnieniem, który bezzwłocznie podpisał, potwierdzając tym samym, że jest prawnikiem zarządzającym majątkiem zmarłego Karola Borii. Ten dokument usatysfakcjonował formalistę. Przynajmniej dysponował dowodem, który może pokazać spadkobiercy, jeśli złoży skargę, że kasetka depozytowa jest pusta.

Prawo stanu Georgia określało, że zarządca masy spadkowej ma dostęp do bankowego depozytu w poszukiwaniu testamentu. Paul wykorzystywał to wielokrotnie, a większość bankowych menedżerów znała tę regulację prawną. Od czasu do czasu zdarzał się jednak trudny przypadek.

Mężczyzna wprowadził go do skarbca, a następnie do pomieszczenia, w którym znajdowały się rzędy kasetek z nierdzewnej stali. Klucz z numerem 45 czynił go wiarygodnym. Wiedział, że prawo stanowe wymaga, by przedstawiciel banku był obecny podczas przeglądania zawartości kasety oraz sporządził rejestr tego, co zostanie zabrane i przez kogo. Otworzył skrytkę i wyciągnął wąską kasetkę; piskliwie zazgrzytał metal pocierający o metal.

W środku znajdował się zwitek papierów ściągnięty gumką recepturką. Jeden z dokumentów był napisany przez kalkę. Natychmiast rozpoznał testament, który sam sporządził przed laty. Do niego dołączono kilkanaście białych kopert. Przystąpił do ich przeglądania. Wszystkie pochodziły od Dani Czapajewa, a adresowane były do Karola Borii. Oprócz tego, złożone równo na trzy, leżały tu listy Borii do Czapajewa. Wszystkie po angielsku. Ostatnim z dokumentów była szara koperta, zalakowana, z nazwiskiem Rachel napisanym niebieskim atramentem.

– Listy oraz ta koperta były dołączone do testamentu. Pan Boria najwyraźniej życzył sobie, żeby stanowiły całość. Oprócz tego nic nie zdeponowano. Zabieram to wszystko.

– Zostaliśmy poinstruowani, żeby w przypadkach takich jak ten zezwalać jedynie na wzięcie ostatniej woli.

– Dokumenty były złączone. Treść listów może zatem mieć związek z testamentem. Prawo stanowe zezwala, bym je zabrał ze sobą.

Menedżer się wahał.

– Muszę zadzwonić do naszego głównego radcy prawnego, by uzyskać zgodę.

– W czym problem? Nikt nie będzie się na nic skarżył. Osobiście sporządziłem ten testament. Wiem, co zostało w nim zapisane. Jedyną spadkobierczynią pana Borii jest jego córka. Jestem tuzjej upoważnienia.

– Mimo to muszę uzyskać zgodę naszego radcy.

Miał już tego dość.

– Niech pan to zrobi. Niech pan powie Cathy Holden, że Paul Cutler w kierowanym przez pana oddziale banku jest nagabywany przez kogoś, kto nie zna prawa. Proszę jej powiedzieć, że jeśli zostanę zmuszony do wniesienia sprawy do sądu, bank zrekompensuje mi stracony czas, płacąc po dwieście dwadzieścia dolarów za godzinę. Takiej stawki zażądam w pozwie przeciwko wam.

Zastraszony menedżer z przerzedzoną czupryną przez chwilę zdawał się rozważać sens usłyszanych słów.

– Zna pan naszą główną radczynię?

– Kiedyś dla niej pracowałem.

Przedstawiciel banku w milczeniu zastanawiał się jeszcze przez chwilę nad swym dość kłopotliwym położeniem; w końcu dał za wygraną.

– Proszę je wziąć. Ale niech pan złoży tu swój podpis.