26

KEHLHEIM, NIEMCY
SOBOTA, 17 MAJA, 8.05

Suzanne nie traciła czasu. Gdy tylko opuściła wczoraj biuro Paula Cutlera, natychmiast poleciała do Nowego Jorku i złapała rejs do Paryża o szóstej trzydzieści po południu. Na miejscu wylądowała tuż po dziesiątej wieczorem czasu miejscowego i krótko potem wsiadła w rejsowy samolot Air France, który był w Monachium przed pierwszą w nocy. Przespała się trochę w hotelowym pokoju i popędziła wynajętym audi na południe: najpierw autostradą E-533 do Oberammergau, potem skręciła w lewo w wijącą się serpentynami górską drogę prowadzącą do alpejskiego jeziora o nazwie Förggensee, na wschód od Füssen.

Miejscowość Kehlheim stanowiła bezładne zbiorowisko domów z kolorowymi elewacjami i spadzistymi dachami na wschodnim brzegu jeziora. Strzelista wieża kościoła w centrum dominowała nad miastem; stała na Marktplatz o luźnej zabudowie. Po drugiej stronie jeziora górskie zbocza porośnięte były lasami. W oddali na niebieskoszarej tafli wody dostrzegła kilka łódek sunących po wodzie z podniesionymi żaglami; przypominały motyle, które zrobiły sobie chwilę odpoczynku na lekkiej bryzie.

Zaparkowała na południe od kościoła. Ryneczek pokryty kocimi łbami zapełniali przekupnie, którzy przybyli tutaj na sobotni poranny targ. Powietrze przesiąknięte było zapachem surowego mięsa, gnijących produktów spożywczych oraz dymu tytoniowego. Maszerowała wśród różnobarwnych straganów między tłumami tutejszych mieszkańców. Dzieci bawiły się hałaśliwie w niewielkich gromadkach. Z dala dobiegały odgłosy uderzeń młota. Starszy mężczyzna stojący za straganem przyciągnął jej uwagę siwymi włosami i zakrzywionym nosem. Musiał być mniej więcej rówieśnikiem Dani Czapajewa. Podeszła i zachwyciła się oferowanymi przez niego jabłkami i wiśniami.

– Piękne owoce – powiedziała po niemiecku.

– Sam je wyhodowałem – odparł staruszek.

Kupiła trzy jabłka i uśmiechnęła się ciepło do starca. Jej przebranie było majstersztykiem. Peruka blond, lekko rudawa; jasna cera, orzechowe oczy. Powiększyła biust o dwa rozmiary za pomocą dwóch silikonowych wkładek. Pogrubiła też biodra i uda oraz naciągnęła dżinsy o dwa rozmiary większe. Flanelowa koszula w szkocką kratę oraz kowbojskie buty z cholewami dopełniały całości. Oczy zasłoniła przeciwsłonecznymi okularami, niezbyt ciemnymi, by nie wzbudzały podejrzeń. W razie czego naoczni świadkowie z pewnością powiedzą, że widzieli cycatą blondynę przy kości.

– Może wie pan, gdzie mieszka Dania Czapajew? – zapytała. – To stary człowiek. Mieszka tu od dawna. Jest przyjacielem mojego dziadka. Przywiozłam mu prezent, ale zapomniałam o adresie. Szczęśliwie zapamiętałam nazwę tej osady.

Starszy człowiek pokręcił głową.

– To niedorzeczne, Fraulein.

Uśmiechnęła się, pokornie przyjmując reprymendę.

– Wiem, ale taka właśnie jestem. Zawsze bujam myślami w obłokach.

– Nie wiem, gdzie mieszka Czapajew. Pochodzę z Nesselwang, na zachód stąd. Ale jeśli pani chce, mogę zapytać kogoś z miejscowych.

Zanim zdążyła go powstrzymać, krzyknął coś do mężczyzny stojącego po drugiej stronie placu. Nie chciała zbytnio nagłaśniać swoich poszukiwań. Obaj mężczyźni rozmawiali po francusku, a w tym języku nie była biegła; zdołała wyłapać tylko pojedyncze słowa. Czapajew Na północ. Trzy kilometry stąd. Nad jeziorem.

– Eduard zna Czapajewa. Mieszka na północy Trzy kilometry stąd. Tuż nad brzegiem jeziora. Musi pani jechać tamtą drogą. Nieduża alpejska chata z kamienia.

Uśmiechnęła się i skinęła głową na pożegnanie. Już miała odejść, gdy usłyszała, jak mężczyzna po drugiej stronie targowiska zawołał:

– Julius! Julius!

Chłopiec w wieku około dwunastu lat podbiegł do straganu. Miał jasnobrązowe oczy oraz milutką twarz. Straganiarz powiedział mu coś i chłopak pędził teraz biegiem w jej stronę. Daleko z tyłu stado dzikich kaczek uniosło się z jeziora w zamglone poranne niebo.

– Szuka pani Czapajewa? – zapytał chłopiec. – To mój dziadek. Mogę panią zaprowadzić.

Jego chłopięce oczy spoglądały z podziwem na jej obfity biust. Uśmiechnęła się.

– A więc prowadź.

Mężczyźni w każdym wieku dawali sobą manipulować i dlatego byli tacy przydatni.