29

– Czy nie byłeś wobec niego zbyt brutalny? – spytała Rachel.

Pędzili autostradą w kierunku północnym, Kehlheim i Danię Czapajewa pozostawili na południu godzinę temu. Teraz ona prowadziła. Knoll oznajmił, że niebawem ją zmieni, a na razie robił za pilota po serpentynach w górach Harzu.

Spoglądał na szkic, który narysował Czapajew.

– Powinnaś zrozumieć, Rachel, że param się tym rzemiosłem od lat. Ludzie częściej kłamią niż mówią prawdę. Stary Białorusin utrzymuje, że Bursztynowa Komnata spoczywa w którejś z jaskiń w górach Harzu. Weryfikowano tę hipotezę już tysiąc razy Naciskałem, bo chciałem się upewnić, że starzec nas uczciwie informuje.

– Sprawiał wrażenie szczerego.

– Wydaje mi się co najmniej podejrzane, że po latach poszukiwań bursztynowy skarb czeka sobie, jak gdyby nigdy nic, na końcu ciemnego tunelu.

– Czy sam nie twierdziłeś, że są setki takich wyrobisk i że większość z nich nie została jeszcze spenetrowana? Ponieważ to zbyt duże ryzyko?

– Masz rację. Ale obszar wskazany przez Czapajewa znam dość dobrze. Osobiście prowadziłem eksplorację w kilku tunelach i jaskiniach.

Poinformowała go wtedy o Waylandzie McKoyu oraz jego teraz właśnie podjętej wyprawie.

– Stod jest oddalone zaledwie o czterdzieści kilometrów od miejsca, do którego jedziemy – skomentował Knoll. – Jest tam wiele pieczar; podobno pełno w nich zagrabionych łupów Jeśli dać wiarę temu, co rozgłaszają poszukiwacze skarbów.

– Ty w to nie wierzysz?

– Z mojego doświadczenia wynika, że wszystko, co jest warte posiadania, jest już czyjąś własnością. Teraz łowcy koncentrują się na tych, którzy są posiadaczami. Zdziwiłabyś się, jak wiele utraconych skarbów leży sobie po prostu na stole w czyjejś sypialni albo wisi na ścianie niczym ozdóbka kupiona w domu towarowym czy na targu. Ludzie z upływem czasu stają się mniej ostrożni. Ale to błąd. W latach sześćdziesiątych na jakiejś zapadłej wsi turysta odnalazł obraz Moneta. Właściciel dał za niego podczas wojny funt masła. Historii takich jak ta, Rachel, jest bez liku.

– Tym właśnie się zajmujesz? Poszukiwaniem tego rodzaju okazji?

– Oraz poważniejszymi przedsięwzięciami.

Jechali dalej. Teren, początkowo płaski, stopniowo się wznosił; autostrada przecinała środkowe Niemcy i później biegła w kierunku północno-zachodnim między górami. Zrobili sobie postój na poboczu. Rachel przesiadła się na miejsce obok kierowcy, a Knoll zasiadł za kierownicą i wjechał na autostradę.

– Jesteśmy już w masywie Harzu. To najdalej na północ wysunięte góry w Niemczech.

Szczyty, w odróżnieniu od alpejskich urwisk i grani, nie były pokryte wiecznym śniegiem. Górskie zbocza opadały łagodnie, wierzchołki były zaokrąglone i porośnięte świerkami oraz bukami. Miasteczka i wioski leżały w niewielkich kotlinach oraz szerokich wąwozach. W oddali rysowały się wyższe szczyty.

– Ten widok przypomina mi Appalachy – podjęła rozmowę.

– To kraina z baśni braci Grimm – powiedział Knoll. – Królestwo magii. Tu właśnie znajdowały się ostatnie bastiony pogaństwa w średniowieczu. Chochliki, czarownice i skrzaty rozchodziły się stąd na wszystkie strony świata. Wedle historycznych źródeł, w tych okolicach zabito ostatniego w Niemczech niedźwiedzia oraz rysia.

– To niesamowite.

– Kiedyś wydobywano tu srebro, ale tylko do dziesiątego wieku. Potem przyszła kolej na złoto, ołów, cynk i wreszcie baryt. Ostatnią kopalnię zamknięto w latach trzydziestych minionego stulecia. Większość tuneli i pieczar to pozostałości po pokładach górniczych. Naziści spożytkowali stare kopalnie z korzyścią dla siebie. Idealnie chroniły przed bombami, trudne były do zdobycia także przez oddziały lądowe.

Spoglądała na drogę wijącą się przed nimi i myślała przez chwilę o wspominanych przez Knolla baśniach braci Grimm. Niemal czekała, że ujrzy znienacka gęś znoszącą złote jaja albo dwa głazy, w które zamieniono złych braci, czy Szczurołapa z Hameln, uwodzącego muzyką dzieci i szczury.

Godzinę później wjechali do Wartburga. Ciemne kontury wałów obronnych otaczały miasteczko o zwartej zabudowie, z łagodnymi lukami oraz stożkowymi dachami warownych baszt. Tutejsza architektura różniła się wyraźnie od tego, co widziała na południu. Czerwone dachy i nadwerężone zębem czasu szańce z Kehlheim ustąpiły miejsca fasadom z pruskiego muru i dachom pokrytym matowymi łupkami. Dużo mniej kwiatów w oknach i przed domami. Sceneria niemal średniowieczna, ale wstydliwie ukrywana. Pomyślała, że ten kontrast przypominał różnicę między Nową Anglią a głębokim południem Stanów Zjednoczonych.

Knoll zaparkował przed frontem zajazdu o nazwie „Goldene Krone”.

– „Złota Korona” – wyjaśnił jej, po czym zniknął w gospodzie. Czekała na zewnątrz i obserwowała z ciekawością ruchliwe uliczki. Sklepy usytuowane po obu stronach brukowanej kocimi łbami uliczki świadczyły o zapobiegliwości właścicieli. Po kilku minutach Knoll pojawił się ponownie.

– Zarezerwowałem na noc dwa pokoje. Dochodzi piąta, mamy więc jeszcze dobre pięć albo sześć godzin. Ale w góry wyruszymy dopiero rano. Nie ma pośpiechu. Skarb czekał sześćdziesiąt lat, niech poczeka do jutra.

– Dzień trwa tutaj aż tak długo?

– Jesteśmy w połowie drogi do koła polarnego, a wkrótce się zaczyna astronomiczne lato.

Knoll wyjął ich torby z wynajętego auta.

– Pomogę ci się zakwaterować, a potem muszę zrobić drobne zakupy. Gdy to załatwię, zapraszam na kolację. Po drodze widziałem ciekawą knajpkę.

– Będzie mi bardzo miło – odparła.

Knoll wyszedł z pokoju Rachel. Wjeżdżając do miasta, zauważył żółtą budkę telefoniczną w pobliżu murów miejskich i teraz do niej właśnie zmierzał. Nie lubił korzystać z telefonów hotelowych. Dawało to możliwość zarejestrowania rozmowy Wolno stojąca budka telefoniczna zawsze wydawała mu się bezpieczniejsza, jeśli chciał odbyć rozmowę zamiejscową. Wszedł do środka i wybrał numer w Burg Herz.

– Nareszcie. Co się dzieje? – usłyszał od Moniki zamiast powitania.

– Staram się odnaleźć Bursztynową Komnatę.

– Gdzie jesteś?

– Niedaleko.

– Nie mam ochoty na żarty, Christianie.

– W górach Harzu. W Wartburgu.

Potem opowiedział jej o Rachel Cutler, Dani Czapajewie oraz jaskini.

– To przecież stara śpiewka – skitowała jego rewelacje Monika. – Te góry są niczym mrowisko i nikt nigdy nie znalazł tam nawet złamanego feniga.

– Mam szkic. Co szkodzi spróbować?

– Chcesz ją zerżnąć, czy tak?

– Ta myśl istotnie przemknęła mi przez głowę.

– Nie obawiasz się, że ona wie zbyt wiele?

– Nic, co pociągałoby za sobą niepożądane skutki. Nie miałem wyboru i musiałem ją ze sobą zabrać. Wychodziłem z założenia, że w obecności córki Borii Czapajew okaże się bardziej rozmowny niż gdybym pojawił się u niego sam.

– I?

– Okazał się nadzwyczaj rozmowny. Nawet nazbyt ochoczy, jak na moje wyczucie.

– Uważaj na tę Cutler – ostrzegła go Monika.

– Wie tylko, że poszukuję Bursztynowej Komnaty. Nic więcej. Nie ma pojęcia, że mam cokolwiek wspólnego ze śmiercią jej ojca.

– Wygląda na to, Christianie, że robisz się uczuciowy.

– Mylisz się.

Zdał jej relację ze spotkania z Suzanne Danzer na lotnisku w Atlancie.

– Loringa niepokoją nasze poszukiwania – poinformowała go Monika. – Wczoraj bardzo długo rozmawiał telefonicznie z ojcem. Z pewnością usiłował wydobyć od niego jakieś informacje. Nawet jak na Ernsta było to zbyt nachalne.

– Witamy w grze.

– Nie interesuje mnie gra, Christianie. Ja chcę mieć Bursztynową Komnatę. Ojciec uważa, że jest to najbardziej obiecujący trop spośród dotychczasowych.

– Nie jestem tego pewien.

– Zawsze byłeś pesymistą. Dlaczego?

– Coś w zachowaniu Czapajewa nie daje mi spokoju. Nie potrafię tego sprecyzować. Ale coś mi śmierdzi.

– Jedź do tej kopalni, Christianie, i sprawdź. Baw się dobrze. Zerżnij tę prawniczkę i zakończ robotę.

Rachel wystukała numer na aparacie telefonicznym stojącym na stoliku przy łóżku i podała międzynarodowemu operatorowi AT&T numer karty kredytowej. Po ośmiu dzwonkach usłyszała sygnał domowej automatycznej sekretarki oraz własny głos instruujący osobę dzwoniącą, by pozostawiła wiadomość.

– Paul, jestem w miasteczku o nazwie Wartburg w centralnych Niemczech. Podaję nazwę hotelu i numer telefonu… -podyktowała dane z ulotki „Goldene Krone”. – Zadzwonię jutro. Ucałuj ode mnie dzieciaki. Do usłyszenia.

Spojrzała na zegarek. Była piąta po południu. Jedenasta rano w Atlancie. Może zabrał dzieciaki do zoo albo do kina. Była zadowolona, że zostały z Paulem. Jaka szkoda, że nie mógł być z nimi na co dzień. Dzieci potrzebowały ojca; tak samo on potrzebował ich. Świadomość, że rodzina przestaje być monolitem, była dla niej najtrudniejsza do zaakceptowania w związku z rozwodem. Rozstrzygała sprawy rozwodowe jako sędzia już od roku, kiedy doszło do rozpadu jej własnego małżeństwa. Wiele razy, wysłuchując zeznań, których tak naprawdę nie chciała słuchać, zastanawiała się, dlaczego niegdyś kochające się pary pewnego dnia dochodzą do wniosku, że nie mają sobie nic do powiedzenia. Czy to nienawiść bywa najczęściej przyczyną rozwodu? Czy jest konieczna? Ona i Paul nie darzyli się nienawiścią. Usiedli razem, spokojnie podzielili dobytek i zdecydowali, co będzie najlepsze dla dzieci. Ale czy pozostawiła Paulowi wybór? Dała mu jasno do zrozumienia, że ich małżeństwo jest skończone. Nie chciała na ten temat więcej dyskutować. Robił wszystko, żeby jej to wyperswadować, ale nie trafiały do niej żadne argumenty.

Wiele razy zadawała sobie to pytanie: czy postąpiła słusznie. I za każdym razem dochodziła do tej samej konkluzji: któż to wie?

Knoll przyszedł po nią do pokoju i ruszyli razem do osobliwej kamiennej zagrody, w której, jak wyjaśnił, jeźdźcy kiedyś się zatrzymywali, by zmienić konie. Teraz urządzono w niej gospodę.

– Skąd o tym wiesz? – zapytała.

– Wypytałem o wszystko, gdy sprawdzałem, do której lokal jest otwarty.

Gotyckie sklepienie piwnicy zwieńczone było lukiem; w oknach witraże, na stołach kute z żelaza świeczniki. Knoll zaprowadził ją do narożnego stolika w końcu sali. Od ich przybycia do Wartburga upłynęły dwie godziny. Rachel wzięła szybką kąpiel oraz zmieniła ubranie. Jej towarzysz również się przebrał. Dżinsy i buty do kostek ustąpiły miejsca wełnianym spodniom, kolorowemu swetrowi oraz pantoflom z jasnobrązowej skóry.

– Co załatwiłeś, odkąd się rozstaliśmy? – zapytała, gdy usiedli.

– Kupowałem rzeczy, które przydadzą się nam jutro. Latarki, łopatę, nożyce do łańcuchów, dwie kurtki. W podziemnym wyrobisku będzie chłodno. Zauważyłem, że miałaś dziś na nogach buty z cholewami. Załóż je jutro, przyda ci się solidne obuwie.

– Widać, że wiesz, co trzeba robić w takich sytuacjach.

– Kilka razy robiłem coś podobnego. Musimy zachować ostrożność. Nikomu nie wolno podejmować poszukiwań w starych kopalniach bez zezwolenia. Rząd udostępnia je nielicznym, nie chcąc dopuścić, by ludzie ginęli w wyniku podziemnych eksplozji.

– Przypuszczam, że nie będziemy zabiegać o zezwolenie?

– W żadnym wypadku. Dlatego właśnie zajęło mi to tyle czasu. Kupiłem to wszystko u kilku handlarzy Gdybym kupował u jednego, zwróciłoby to niepotrzebnie jego uwagę.

Podszedł do nich kelner i przyjął zamówienie. Knoll zamówił butelkę czerwonego wina – jeśli wierzyć zapewnieniom kelnera, wyprodukowanego w tutejszych winnicach.

– Powiedz, czy podoba ci się ta przygoda? – zapytał.

– Bije na głowę emocje w sali sądowej.

Rozejrzała się po przytulnej knajpce. Za stołami siedziało może z dwudziestu gości. Głównie pary I przy jednym grupa czteroosobowa.

– Sądzisz, że znajdziemy to, czego szukamy?

– Bardzo dobrze – pochwalił ją.

Nie zrozumiała.

– Co masz na myśli?

– To, że przechodzisz od razu do sedna sprawy.

– Przypuszczam, że nie życzysz sobie rozgłosu.

– Słusznie. Ale wracając do sedna, przyznam, że wątpię.

– Wciąż nie ufasz temu, co usłyszałeś dziś rano?

– Nie o to chodzi, że nie ufam. Słyszałem to wszystko wcześniej.

– Ale nie od mojego ojca.

– To nie twój ojciec nas tutaj wysłał.

– Nadal uważasz, że Czapajew kłamał?

Kelner przyniósł wino oraz zamówione dania: dla Knolla parującą sztukę wieprzowiny, dla niej – pieczonego kurczaka z ziemniakami i sałatką. Zrobiła na niej wrażenie szybka obsługa.

– Pozwól, że powstrzymam się z osądem do jutra – zaproponował Knoll. – Niech wątpliwości przemawiają na korzyść starego człowieka, jak mawiacie w Ameryce.

– Sądzę, że to niezła zasada – uśmiechnęła się.

Knoll wskazał ręką talerze.

– Może podczas jedzenia porozmawiamy o czymś przyjemnym?

Wracali po kolacji do „Goldene Krone”. Dochodziła dziesiąta, ale niebo wciąż jeszcze podświetlały promienie zachodzącego słońca. Wieczorne powietrze przypominało jej jesień na północy Georgii.

– Mam jedno pytanie – zaczęła. – Jeśli znajdziemy Bursztynową Komnatę, czy rosyjski rząd nie zażąda jej zwrotu?

– Są prawne kruczki, które to uniemożliwiają. Płyty pozostawały w ukryciu z górą pięćdziesiąt lat. Ich znalezienie wiąże się z pewnymi przywilejami. Ponadto wcale nie jest powiedziane, że Rosjanie zechcą je odzyskać. Ostatnio odtworzyli komnatę z nowych bursztynów za pomocą nowoczesnej technologii.

– Nie wiedziałam o tym.

– Komnatę w Pałacu Jekaterynowskim odrestaurowano. Zajęło to ponad dwa dziesięciolecia. Utrata państw bałtyckich po rozpadzie Związku Radzieckiego zmusiła ich do kupowania bursztynu na wolnym rynku. To bardzo kosztowne. Sporo grosza sypnęli sponsorzy. Na ironię zakrawa fakt, że jeden z niemieckich koncernów produkcyjnych wyłożył najwięcej pieniędzy.

– Tym bardziej więc powinno im zależeć na odzyskaniu płyt. Oryginalne byłyby przecież bez porównania więcej warte niż kopie.

– Nie sądzę. Bryłki jantaru miałyby inną barwę i różniłyby się jakością. Połączenie ze sobą starych i nowych nie miałoby większego sensu.

– Chcesz powiedzieć, że gdyby płyty zostały odnalezione teraz, ich stan pozostawiałby wiele do życzenia?

Pokiwał głową.

– Bursztyn przymocowany był pierwotnie do ramek z drewna dębowego za pomocą spoiwa sporządzonego z pszczelego wosku oraz żywicy. W Pałacu Jekaterynowskim nie było klimatyzacji, a zatem drewno przez jakieś dwieście lat raz nasiąkało wilgocią, to znów wysychało, a bryłki bursztynu stopniowo odpadały Kiedy jantarową boazerię przejęli naziści, ubytki sięgały blisko trzydzieści procent. Szacuje się, że kolejne piętnaście procent odpadło podczas transportu do Królewca. Można więc przyjąć, że obecnie jest to duża pryzma kawałków bursztynu.

– Na co więc się zdadzą w tym stanie?

Knoll uśmiechnął się szeroko.

– Zachowały się fotografie. Dysponując oryginalnymi kawałkami, bez trudu można odrestaurować całość. Wierzę jednak, że naziści zabezpieczyli płyty z należytą starannością, gdyż mój mocodawca nie jest zainteresowany restauracją. Jego interesuje oryginał.

– Z tego, co o nim mówisz, wynika, że jest to chyba interesujący mężczyzna.

Uśmiechnął się ponownie.

– Sprytne podejście… znów. Nigdy nie powiedziałem, że to mężczyzna.

Dotarli do hotelu. Na górze Knoll zatrzymał się przy drzwiach jej pokoju.

– O której spotkamy się rano? – zapytała.

– Wyjedziemy o siódmej trzydzieści. W recepcji mi powiedziano, że śniadanie serwują od siódmej. Miejsce, do którego zmierzamy, znajduje się niedaleko: około dziesięciu kilometrów stąd.

– Jestem ci wdzięczna za wszystko. Przede wszystkim za uratowanie mi życia.

Knoll zasalutował żartobliwie.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Uśmiechnęła się, słysząc to ponownie.

– Wspominałaś o byłym mężu… i o nikim więcej. Czy w twoim życiu jest jakiś mężczyzna?

Zaskoczyło ją to pytanie. Padło nieoczekiwanie.

– Nie – odparła, natychmiast żałując własnej szczerości.

– Twoje serce wciąż należy do małżonka, jak rozumiem?

– Czasami.

Nie tego faceta zakichany interes, ale z jakiegoś powodu mu odpowiedziała.

– Czy mówisz mu o tym?

– Czasami.

– A ile czasu upłynęło?

– Od…?

– Odkąd ostatnio kochałaś się z mężczyzną?

Patrzył jej bezczelnie długo w oczy; dłużej, niż mogła wytrzymać. Ten mężczyzna miał intuicję i to Rachel niepokoiło.

– Nie tak wiele, żeby wskoczyć do łóżka z kimś obcym.

Knoll uśmiechnął się promiennie.

– A gdyby ten obcy obiecał ukoić twoje skołatane serce?

– Nie sądzę, żebym tego potrzebowała. Ale dzięki za propozycję – odparła. Wsunęła klucz do zamka, otworzyła drzwi i spojrzała za siebie. – Chyba po raz pierwszy ktoś mi zaproponował pójście do łóżka.

– Ale z pewnością nie ostatni – powiedział szarmancko, ukłonił się i posłał jej kolejny uśmiech. – Dobranoc, Rachel.

Potem odszedł w kierunku schodów do swojego pokoju. Zauważyła jednak, że potraktował jej odmowę jak wyzwanie.