34

WARTBURG, NIEMCY

20.45

Rachel weszła do restauracji i podążyła za Paulem do stolika. Powietrze było ciepłe, przesiąknięte zapachem goździków i czosnku. Umierała z głodu, ale czuła się coraz lepiej. Miejsce bandaża wokół głowy zajął opatrunek umocowany przylepcem. Miała na sobie spodnie khaki oraz bluzkę z krótkim rękawem, które Paul kupił w tutejszym sklepie; jej nałożone rankiem ubranie po wybuchu nie nadawało się do użytku.

Paul wypisał ją ze szpitala przez dwiema godzinami. Nic jej było, poza pokaźnym guzem na głowie oraz kilkoma skaleczeń i zadrapaniami. Obiecała lekarzowi, że przez kilka następnych dni będzie się oszczędzać, a Paul go poinformował, że zamierzają niezwłocznie wrócić do Atlanty.

Kelner podszedł do ich stolika i Paul zapytał Rachel, jakie wino sobie życzy.

– Skosztowałabym chętnie dobrego czerwonego – odpowiedziała, przypominając sobie wczorajszą kolację z Knollem.

Kelner się oddalił.

– Dzwoniłem do linii lotniczych – powiedział Paul. – Jutro jest lot z Frankfurtu. Pannik twierdzi, że może nam załatwić transport na lotnisko.

– Gdzie jest inspektor?

– Został w Kehlheim, żeby prowadzić śledztwo w sprawie śmierci Czapajewa. Zostawiłmi swój numer telefonu.

– Nie mogę uwierzyć, że Knoll ukradł moje rzeczy.

– Cóż, zapewne nie chciał, żeby cokolwiek pozwoliło policji cię zidentyfikować.

– Wydawał się taki szczery. Był nawet szarmancki.

Paul odniósł wrażenie, że Rachel jest oczarowana Knollem.

– Podobał ci się?

– Był interesujący. Podawał się za prywatnego kolekcjonera poszukującego Bursztynowej Komnaty.

– Zaimponował ci?

– Przestań, Paul. Przyznaj choć raz, że prowadzimy dość nieciekawe życie. Praca i dom. Pomyśl sam. Podróżowanie po świecie, poszukiwanie zaginionych dzieł sztuki – to ekscytujące zajęcie.

– Ten człowiek zostawił cię samą w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Rysy jej twarzy stężały.

– Ale wcześniej w Monachium uratował mi życie.

– Powinienem był od razu przyjechać tu z tobą.

– Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała.

Narastało w niej rozdrażnienie. Dlaczego tak łatwo wpadała w złość? Przecież Paul usiłował jej tylko pomóc.

– Nie, nie zapraszałaś. Ale mimo to powinienem był przyjechać tu z tobą.

Była zdumiona jego reakcją. Trudno powiedzieć, czy był zazdrosny o Knolla, czy martwił się o nią.

– Powinniśmy wracać do domu – naciskał. – Nie mamy tu nic więcej do roboty. Niepokoję się o dzieci. Wciąż mam przed oczyma biednego Czapajewa.

– Wierzysz, że ta kobieta, która była w twoim biurze, zamordowała Czapajewa?

– Kto wie? Ona z pewnością wiedziała, jak go znaleźć, i to dzięki mnie.

Doszła do wniosku, że nadeszła pora.

– Zostańmy, Paul.

– Co?

– Zostańmy.

– Rachel, mało ci tej nauczki? Ludzie tu giną! Musimy stąd uciekać, zanim ofiarą padnie któreś z nas. Dzisiaj ci się poszczęściło. Nie kuś losu. To nie jest powieść przygodowa. To się dzieje naprawdę. I jest głupie. Naziści. Rosjanie. Nie mamy z tym nic wspólnego.

– Paul, tata z pewnością coś wiedział. Czapajew też. Powinniśmy spróbować. Jesteśmy im to winni.

– Co winni?

– Pozostał jeszcze jeden trop do sprawdzenia. Pamiętasz Waylanda McKoya? Knoll mi mówił, że Stod jest niedaleko stąd. Być może McKoy na coś natrafił. Tata interesował się jego wyprawą.

– Zostaw te sprawy własnemu biegowi, Rachel.

– Co szkodziłoby spróbować?

– Powiedziałaś dokładnie to samo, wybierając się na poszukiwanie Czapajewa.

Odsunęła krzesło i wstała od stolika.

– To nie fair, i ty o tym wiesz – oznajmiła, podnosząc glos. – Jeśli zamierzasz jechać do domu, jedź. Ja chcę porozmawiać z Waylandem McKoyem.

Kilkoro gości zwróciło na nich uwagę. Miała nadzieję, że nikt znał angielskiego. Na twarzy Paula pojawił się jak zwykle wyraz rezygnacji. Nie umiał z nią postępować. Nie był porywczy, nie potrafi się złościć. Zawsze działał w sposób przemyślany Żaden drobiazg nie wydawał mu się błahy. Nie postępował impulsywnie, był konsekwentny Czy chociaż raz w życiu zrobił coś spontanicznie? Tak. Tutaj przyleciał pod wpływem impulsu. Ona zaś najwyraźniej miała nadzieję, że odtąd będzie tak już zawsze.

– Usiądź, Rachel – powiedział spokojnie. – Chociaż raz podyskutujmy o czymś racjonalnie.

Usiadła. Zależało jej na tym, żeby został, ale za nic w święcie by się do tego nie przyznała.

– Musisz zająć się swoją kampanią wyborczą. Dlaczego nie skierujesz energii na tę sprawę?

– Muszę to zrobić, Paul. Coś mi mówi, że powinnam iść dalej tym tropem.

– Rachel, w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin dwie osoby pojawiły się znikąd, obydwie szukały tego samego; jedna z nich jest prawdopodobnie zabójczynią, druga zaś okazała się bezwzględna i zostawiła cię na pewną śmierć. Karol nie żyje. Tak jak Czapajew Może twój ojciec też został zamordowany Zanim tu przyjechałaś, miałaś na ten temat pewne podejrzenia.

– Wciąż mam, ale to się jedno z drugim wiąże. Podobnie jak śmierć twoich rodziców. Być może oni również zginęli z tego samego powodu.

Niemal słyszała, jak jego analityczny mózg pracuje na wysokich obrotach. Rozważał argumenty za i przeciw. Starał się wynaleźć taki, którym nakłoniłby ją do powrotu do domu.

– W porządku – powiedział wreszcie. – Jedziemy spotkać się z McKoyem.

– Mówisz poważnie?

– Chyba oszalałem, ale nie mam zamiaru zostawiać cię tu samej.

Chwyciła go za rękę i uścisnęła.

– Pilnuj mojego tyłka, a ja będę pilnowała twojego. Dobrze?

Uśmiechnął się szeroko.

– W porządku.

– Tata byłby z nas dumny.

– Twój ojciec przewraca się teraz w grobie. Lekceważymy wszystko, o co prosił.

Przyszedł kelner z butelką wina i napełni im kieliszki. Podniosła swój.

– Za sukces.

– Za sukces – powtórzył za nią Cutler.

Wysączyła wino, zadowolona, że Paul zostaje. Ale obraz, który ją bardzo niepokoił, znów mignął jej przed oczyma.

W świetle latarki na sekundę przed wybuchem dojrzała w dłoni Christiana Knolla ostrze sztyletu.

Dotąd nie powiedziała o tym Paulowi ani inspektorowi. Mogła się spodziewać, jak zareagują; szczególnie pierwszy z nich.

Spojrzała na Paula, wspomniała ojca i Czapajewa, potem pomyślała o dzieciach.

Czy postępuje słusznie?