37

STOD

12.45

Knoll rzucił torbę podróżną na łóżko i ogarnął wzrokiem hotelowy pokój. „Christinenhof’ liczył pięć kondygnacji; jego ściany zewnętrzne wzniesiono z muru pruskiego, a wnętrza tchnęły wielowiekową historią oraz gościnnością. Z rozmysłem wybrał pokój na trzeciej kondygnacji i od ulicy, rezygnując z bardziej komfortowego i droższego, którego okna wychodziły na ogród. Nie interesował go widok, lecz lokalizacja. „Christinenhof’ usytuowany był bezpośrednio naprzeciw hotelu „Garni”, w którym Wayland McKoy oraz jego ekipa zajmowali całą czwartą kondygnację.

Od nadskakującego pracownika miejskiego biura turystycznego usłyszał sporo na temat podziemnych prac eksploracyjnych McKoya. Dowiedział się również, że następnego dnia do miasta miała zjechać grupa inwestorów, dla której zarezerwowano pokoje w hotelu „Garni”. Dwa pozostałe hotele miały gościć tych, którzy się tam nie pomieszczą.

– To dobry interes – ocenił konsultant.

Dla Knolla również był dobry. Nic tak nie odciąga uwagi od jego poczynań jak tłum.

Rozsunął suwak torby podróżnej i wyciągnął elektryczną maszynkę do golenia.

Wczoraj miał ciężki dzień. Danzer kolejny raz go pokonała. Teraz prawdopodobnie chełpiła się przed Ernstem Loringiem, jak sprytnym fortelem zwabiła go do podziemnego wyrobiska. Ale dlaczego chciała go zabić? Ich rywalizacja nie przewidywała nigdy ostatecznego rozwiązania. Czyżby stawka była aż tak wielka? Co mogło być tak ważne, że zginąć musieli Dania Czapajew, on oraz Rachel Cutler? Bursztynowa Komnata? Być może. Musiał jeszcze trochę powęszyć i miał zamiar uczynić to po zakończeniu tej drugorzędnej misji tutaj.

Nie spieszył się, jadąc na północ z Füssen do Stod. Nie widział powodu do pośpiechu. Gazety w Monachium komentowały wybuch w kopalni w górach Harzu, podając nazwisko Rachel Cutler jako tej, która szczęśliwie przeżyła eksplozję. O nim nie było żadnej wzmianki; zaledwie kilka słów o poszukiwaniach niezidentyfikowanego białego mężczyzny oraz o sceptycznym nastawieniu ratowników do możliwości odnalezienia go żywego. Nie miał wątpliwości, że Rachel powiadomiła władze o jego osobie. Policja zapewne już się dowiedziała, że rankiem wymeldował się z „Goldene Krone”, zabierając rzeczy swoje i sędzi Cutler. Nic o tym jednak nie pisano. Ciekawe. Czyżby policyjna zasadzka? Prawdopodobnie. Ale tym się nie przejmował. Nie popełnił żadnego przestępstwa. Dlaczego policja miałaby go ścigać? Mógł przerażony zdecydować się na wyjazd z miasta – tak bliskie otarcie się o śmierć napędziłoby stracha każdemu. Rachel Cutler przeżyła i zapewne teraz znajdowała się już w drodze do Ameryki. Niemiecka przygoda pozostanie dla niej tylko przykrym wspomnieniem. Wróci do roli sędziego w wielkim mieście. Krucjata jej ojca, poszukiwacza Bursztynowej Komnaty, umrze razem z nim.

Brał rano prysznic, ale się nie ogolił; szyja i podbródek były szorstkie jak papier ścierny i piekły. Najpierw jednak wyciągnął pistolet leżący na dnie torby podróżnej. Delikatnie pocierał gładki i matowy polimer, potem wziął broń do ręki i przyłożył palec do spustu. Pistolet nie ważył więcej niż dziesięć dekagramów; egzemplarz nowej serii CZ-75B był prezentem od Ernsta Loringa.

– Kazałem rozbudować magazynek tak, by mieścił piętnaście naboi – poinformował Loring, wręczając mu rusznikarskie cacko. – Dziesięcionabojowych używają policjanci. Jest to nasz oryginalny projekt. Pamiętałem twoje uwagi krytyczne na temat zmniejszenia pojemności magazynka do dziesięciu naboi. Zleciłem też, zgodnie z twoją sugestią, korektę zabezpieczenia, dzięki czemu pistolet można nosić odbezpieczony. Zmiany wprowadziliśmy niedawno do produkcji.

Czeskie huty Loringa były największym w Europie Środkowowschodniej producentem broni ręcznej; o jakości ich produktów opowiadano legendy Zachodnie rynki otwarto w pełni na jego wyroby dopiero w ostatnich latach; wysokie cła oraz ograniczenia importowe odeszły do historii wraz z Żelazną Kurtyną. Na szczęście Fellner pozwolił Knollowi zatrzymać pistolet. Ten gest bardzo sobie cenił.

– Poleciłem również nagwintować lufę, co umożliwia dokręcenie tłumika – powiedział Loring, wręczając mu to cacko. – Suzanne ma identyczny. Mam nadzieję, że spodoba ci się moja przewrotność. Macie równe szanse w walce, że się tak wyrażę.

Knoll dokręcił tłumik do krótkiej lufy i załadował pełny magazynek.

Tak, jego przewrotność Loringa bardzo mu się podobała.

Rzucił pistolet na łóżko i sięgnął po golarkę. Po drodze do łazienki zatrzymał się na moment przy jedynym z okien. Front hotelu „Garni” znajdował się po drugiej stronie ulicy; aż do szóstej kondygnacji okna wychodziły na tę stronę. Knoll dowiedział się, że „Garni” był najdroższym hotelem w mieście. To oczywiste, że Wayland McKoy wybrał najlepszy Knoll dowiedział się także, meldując się w recepcji, że „Garni” ma dużą restaurację i salę konferencyjną, a te dwa przybytki były potrzebne organizatorowi ekspedycji. Personel hotelu „Christinenhof’ był zadowolony, że nie musiał zaspokajać potrzeb tak dużej grupy Uśmiechnął się na tę uwagę. Kapitalizm posocjalistyczny tak bardzo różnił się od zachodniego! W Ameryce hotele walczyłyby o zdobycie tak intratnego klienta.

Spoglądał przez czarną kratę z kutego żelaza, chroniącą okno. Popołudniowe niebo było szare i wyblakłe, gruba warstwa chmur napływała od północy Z tego, co mu powiedziano, członkowie ekspedycji wracali zwykle około szóstej po południu. Planował o tej porze rozpocząć rekonesans; podczas obiadu w hotelu „Garni” zamierzał zdobyć jak najwięcej informacji w towarzyskich rozmowach.

Spojrzał w dół na ulicę. Najpierw w lewą, potem w prawą stronę. Nagle jego wzrok przykuła kobieca sylwetka. Przeciskała się przez tłumy spacerowiczów na ulicy przeznaczonej wyłącznie dla pieszych. Włosy blond. Ładna twarz. Ubrana sportowo. Na prawym ramieniu miała skórzaną torebkę.

Suzanne Danzer.

Bez przebrania. W całej swojej krasie.

Fascynujące.

Rzucił golarkę na łóżko, wsunął pistolet pod kurtkę do kabury na uprzęży i wyskoczył z pokoju.

Suzanne poczuła na sobie czyjś wzrok. Zatrzymała się i rozejrzała wokół. Ulica była zatłoczona, tłum rojnie wyległ z biur na lunch. Stod było sporym miastem. Około pięćdziesięciu tysięcy mieszkańców, jak się zdążyła dowiedzieć. Znajdowała się w najstarszej części miasta; we wszystkich kierunkach ciągnęły się całe kwartały wielopiętrowych budowli z kamienia lub cegły, których frontowe ściany były wzniesione z drewna lub muru pruskiego. Niektóre z domów pamiętały czasy średniowiecza, inne natomiast odrestaurowano w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych dwudziestego stulecia, ponieważ legły w gruzach wskutek bombardowań w 1945 roku. Budowniczowie wykonali dobrą robotę, bogato przyozdabiając fasady w ornamenty, posągi naturalnej wielkości oraz płaskorzeźby. Wszystko to miało służyć jako tło zdjęć wykonywanych przez turystów.

Wysoko ponad nią na niebie górowało Opactwo pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej. Monumentalna budowla została wzniesiona w szesnastym stuleciu jako wyraz wdzięczności dla Matki Boskiej za pomoc w odparciu nieprzyjaciół. Barokowy gmach stał na skalnym urwisku ponad miastem Stod i płynącą w dole rzeką Eder. Jej mętne wody były widomym znakiem niesubordynacji feudalnych możnowładców.

Patrzyła w górę z zapartym tchem.

Strzelisty budynek opactwa zdawał się pochylać do przodu; jego dwie żółte wieże od zachodu łączyła galeryjka. Wyobraziła sobie czasy, gdy mnisi i prałaci, dumni z włości, spoglądali na okolicę ze swej wyniosłej siedziby „Twierdza Boga” – takim określeniem nazwał to miejsce jeden ze średniowiecznych kronikarzy. Kamienne ściany, na przemian białe i w kolorze bursztynu, tworzyły elewację; dach ułożono z rdzawych dachówek. Też kolor bursztynu. Być może to szczęśliwy omen. Gdyby polegała na czymkolwiek oprócz samej siebie, zapewne tak by to potraktowała. Ale w tej chwili jej uwagę pochłaniało nieodparte wrażenie, że jest śledzona.

Z pewnością wszyscy ludzie Waylanda McKoya wzbudzali zainteresowanie. Może ktoś ją wziął za członka ekipy. Albo był tu ktoś jeszcze. Któryś z agentów. I obserwował ją. Ale skąd? Wzdłuż wąskiej uliczki ciągnęły się setki okien, najczęściej przez kilka kondygnacji. Po kocich łbach kręcił się gęsty tłum ludzi; nie dało się zidentyfikować każdej twarzy. Oprócz tego ten ktoś mógł być ucharakteryzowany. Albo oddalony o sto metrów od niej, z galerii opactwa spoglądał w dół. W popołudniowym słońcu dostrzegała tylko maciupkie sylwetki, zapewne turystów podziwiających niepowtarzalny widok.

Postanowiła się tym nie przejmować.

Skręciła do hotelu „Garni”.

Podeszła do recepcji i zwróciła się do recepcjonisty po niemiecku:

– Chciałabym zostawić wiadomość dla Alfreda Grumera.

– Oczywiście – odparł mężczyzna i przesunął w jej stronę bloczek z fiszkami.

„Będę w kościele św. Gerharda, dziesiąta wieczorem. Czekam. Margarethe” – napisała i złożyła karteczkę.

– Dopilnuję, żeby wiadomość dotarła do doktora Grumera – zapewnił mężczyzna z recepcji.

Knoll stał w holu „Chirstinenhof” i ostrożnie odchylił story, chcąc obserwować z parteru ulicę. Spoglądał na Suzanne Danzer, która zatrzymała się w odległości niespełna trzydziestu metrów i rozglądała dookoła.

Czyżby wyczuła jego obecność?

Miała niezwykłą intuicję. Wyostrzony instynkt. Zdaniem Junga antyczne spojrzenie na kobietę obejmowało cztery aspekty jej charakteru: impulsywność, uczuciowość, intelekt oraz moralność. Ich uosobieniami były Ewa, Helena, Zofia oraz Maria. Danzer z pewnością nie można było odmówić pierwszych trzech atrybutów, nie posiadała jednak za grosz moralności. Miała za to inną cechę – była bezwzględna. Teraz zapewne, przekonana, że on leży pod tonami skał w podziemnym wyrobisku o czterdzieści kilometrów stąd, trochę sobie odpuściła. Liczył na to, że Franz Fellner przekazał Loringowi informację o braku wieści od swego detektywa. Dzięki temu Knoll zyskałby na czasie i mógł się zorientować, co się dzieje. Co ważniejsze, dawało mu to również czas na wyrównanie rachunków z atrakcyjną rywalką.

Jakie zlecono jej zadanie, skoro całkiem jawnie weszła do hotelu „Garni”? Z pewnością nieprzypadkowo znalazła się właśnie w Stod, gdzie zakwaterował się z ekipą Wayland McKoy, i to właśnie w zajmowanym przez nich hotelu. Czyżby miała informatora wśród osób pracujących dla Amerykanina? Wcale by go to nie dziwiło. Sam wielokrotnie opłacał informatorów w różnych miejscach wykopalisk, dzięki czemu Fellner dostawał wiadomości z pierwszej ręki na temat znalezisk. Łowcy skarbów zwykle ochoczo sprzedawali na czarnym rynku przynajmniej część zdobyczy, gdyż wszystko, co udawało im się odnaleźć, było dawno uznane za bezpowrotnie utracone. Doświadczenie nakazywało im unikać zbędnych utarczek z rządem i ukrywać kłopotliwe znaleziska. Niemieckie władze cieszyły się wśród nich złą sławą, konfiskowały najciekawsze łupy wydobywane spod ziemi. Wprowadziły obowiązek zgłaszania znalezisk; ci, którzy tego nie robili, narażali się na surowe kary. Ale zawsze chciwość brała górę nad obawą. Dzięki temu kilka skarbów, które wzbogaciły prywatną kolekcję Fellnera, Knoll zakupił od pozbawionych skrupułów znalazców.

Zaczął padać lekki deszcz. Pojawiły się parasole. W oddali rozległ się grzmot. Danzer wyszła z „Garni”. Stanął za krawędzią okna. Miał nadzieję, że nie przejdzie przez ulicę i nie wkroczy do hotelu „Christinenhof. W niewielkim holu nie miałby gdzie się ukryć.

Odetchnął z ulgą, kiedy podniosła kołnierz kurtki i ruszyła z powrotem w dół ulicy. Skierował się do frontowych drzwi i ostrożnie wyjrzał. Danzer weszła do hotelu „Gebler” przy tej samej ulicy; jego belkowana poprzecznie fasada wybrzuszyła się pod ciężarem wieków. Mijał ten hotel po drodze. To, że zatrzymała się w nim, było sensowne. Blisko i wygodnie. Cofnął się do holu i ustawił się koło okna, starając się nie wzbudzać podejrzeń kręcących się wokół niego osób. Minęło piętnaście minut, a ona wciąż nie wychodziła.

Uśmiechnął się.

Był teraz pewien.

Mieszka tam.