39

22.00

Suzanne odsunęła aksamitną zasłonę oddzielającą zewnętrzną galerię oraz portal od wewnętrznej nawy. Kościół św. Gerharda był pusty. Na tablicy ogłoszeń wywieszonej na zewnątrz widniała informacja, że sanktuarium jest dostępne dla zwiedzających do godziny dwudziestej trzeciej. Dlatego właśnie wybrała to miejsce na spotkanie. W dodatku było oddalone o kilka kwartałów od hotelu, znajdowało się na skraju miasta, z dala od wścibskich oczu.

Kościół zbudowany był w stylu romańskim. Mury wzniesiono z cegły, fasadę zwieńczały dwie wieże. Symetryczny układ, dużo przestrzeni. Rzędy arkad ciągnęły się łagodnymi lukami. Bogato zdobione prezbiterium znajdowało się na końcu długiej nawy. Ołtarz główny, zakrystia oraz stalle na chórze także świeciły pustkami. Kilka świec migotało w bocznej nawie przy ołtarzu; ich płomyki przypominały gwiazdy, świecące też w pozłacanych ornamentach wysoko nad jej głową.

Ruszyła do przodu i zatrzymała się pod pozłacaną amboną z wyrzeźbionymi postaciami czterech ewangelistów. Spojrzała na schody prowadzące w górę. Po obu ich stronach znajdowały się kolejne posągi. Alegorie chrześcijańskich wartości: Wiary, Nadziei, Miłosierdzia, Roztropności, Odwagi, Wstrzemięźliwości oraz Sprawiedliwości. Natychmiast rozpoznała dłuto mistrza Riemenschneidera. Szesnaste stulecie. Na ambonie nie było nikogo. Wyobraziła sobie jednak biskupa, jak zwraca się do gromady wiernych, wychwalając pod niebiosa boskie cnoty oraz walory głębokiej wiary.

Skradała się po cichu w kierunku odległego końca nawy wytężając słuch i wzrok. Cisza ją irytowała. Prawą dłoń trzymała w kieszeni kurtki, ściskając palcami bez rękawiczki chłodną stal automatycznego pistoletu sauer.32, pochodzącego z prywatnych zbiorów Loringa. Przed trzema laty otrzymała go w prezencie od Ernst. O mały włos nie wzięła ze sobą nowej broni CZ-75B, także daru Loringa. Posłuchał jej podpowiedzi i identyczny egzemplarz sprezentował wówczas Christianowi. Jaka szkoda, że Knoll już nie będzie miał okazji użyć tego pistoletu!

Kątem oka dostrzegła jakiś ruch. Zacisnęła palce na rękojeści broni i odwróciła się. Wysoki chudy mężczyzna odsunął kotarę i ruszył w jej stronę.

– Margarethe? – zapytał szeptem.

– Herr Grumer?

Mężczyzna skinął głową i podszedł bliżej. Cuchnął piwem i smażonymi kiełbaskami.

– To niebezpieczne – powiedział.

– Nikt nie wie, że coś nas łączy, Herr Doktor. Pan po prostu przyszedł do kościoła porozmawiać z Bogiem.

– Wszyscy czasem tego potrzebujemy.

Jego paranoja zupełnie jej nie obchodziła.

– Czego się pan dowiedział?

Grumer sięgnął do kieszeni marynarki i pokazał jej pięć fotografii. Przyglądała się im w przyćmionym świetle. Trzy ciężarówki. Pięć ludzkich szkieletów. Litery na piasku.

– Ciężarówki są puste. Jest drugie wejście do pieczary, ale całkowicie zawalone skalnym rumowiskiem. Zwłoki z pewnością są z okresu powojennego. Świadczą o tym jednoznacznie mundury oraz sprzęt.

Pokazała mu fotografię, na której widniały litery napisane na piasku.

– Co pan z tym zrobił?

– Zatarłem własnymi rękami.

– Więc po co robił pan zdjęcia?

– Żeby pani mi uwierzyła.

– I żeby pan mógł podnieść cenę.

Grumer uśmiechnął się obleśnie. Nienawidziła chciwości.

– Coś jeszcze?

– Dwoje Amerykanów pojawiło się na miejscu poszukiwań.

Wysłuchała relacji Grumera o Rachel i Paulu Cutlerach.

– Ta kobieta była podczas wybuchu w kopalni niedaleko Wartburga. Przyjechali wypytać McKoya o Bursztynową Komnatę.

Fakt, że Rachel Cutler przeżyła eksplozję, był bardzo interesujący

– Czy oprócz niej ktoś jeszcze przeżył eksplozję?

– Mówiła tylko, że był tam jeszcze niejaki Christian Knoll. Po wybuchu wyjechał z Wartburga i ukradł wszystkie rzeczy Frau Cutler.

Natychmiast uruchomiła instynkt samoobronny Knoll przeżył. Sytuacja, która jeszcze przed chwilą wydawała się jej całkowicie opanowana, nagle zaczęła być niepokojąca.

– Czy McKoy wciąż słucha pana rad?

– O tyle, o ile. Jest do głębi wstrząśnięty tym, że ciężarówki ktoś opróżnił. Obawia się, że inwestorzy, którzy sfinansowali prace w tej kopalni, pozwą go do sądu. Zaangażował Cutlera w charakterze swojego adwokata.

– Przecież się prawie nie znają.

– W tej chwili z całą pewnością ufa mu bardziej niż mnie. Cutlerowie przywieźli ze sobą korespondencję między jej ojcem a człowiekiem, który nazywał się Dania Czapajew. Te listy dotyczą Bursztynowej Komnaty.

Nic nowego. Te listy czytała w biurze Paula Cutlera. Ale powinna udawać zainteresowanie.

– Widział pan te listy?

– Widziałem.

– Kto je teraz ma?

– Państwo Cutler.

Tym tropem wyprowadzi go w pole.

– Jeśli zdobędzie pan te listy pańskie honorarium znacznie wzrośnie.

– Tak też sobie pomyślałem.

– Niech pan poda swoją cenę, Grumer.

– Pięć milionów euro.

– Dlaczego pan uważa, że jest wart aż tyle?

Grumer wskazał na zdjęcia.

– Udostępniając pani to wszystko, wykazałem dobrą wolę i fachowość. Są to wyraźne dowody grabieży, której dokonano już po wojnie. Czy nie o to chodziło zleceniodawcy?

Nie odpowiedziała na pytanie, odezwała się natomiast zdawkowo:

– Przekażę pańską cenę.

– Ernstowi Loringowi?

– Nie powiedziałam, dla kogo pracuję; to nie ma żadnego znaczenia. Jak rozumiem, nikt nie łączy pana z moim zleceniodawcą.

– Ale nazwisko Loring wymienili zarówno Cutlerowie, jak i ojciec Frau Cutler w liście.

Ten człowiek stawał się powoli niepotrzebnym świadkiem i musiała się tym czym prędzej zająć. Podobnie zresztą jak Cutlerowie. Ilu jeszcze?

– Nie muszę chyba dodawać – podjęła rozmowę – że listy są równie ważne jak to, co robi McKoy Chodzi również o czas. Chcę, żeby zostało to załatwione szybko i jestem gotowa dopłacić za pośpiech.

Grumer zasalutował.

– Czy jutrzejszy dzień uzna pani za dostatecznie szybki termin dostarczenia listów? Cutlerowie zamieszkali w hotelu „Garni”.

– Chciałabym tam zajrzeć sama.

– Proszę mi powiedzieć, gdzie się pani zatrzymała, a zadzwonię, jak tylko będzie to możliwe.

– Zatrzymałam się w hotelu „Gabler”.

– Znam to miejsce. Odezwę się do pani przed ósmą rano.

Kotara w drugim końcu nawy się poruszyła. Cichymi krokami zmierzał w ich kierunku odziany w habit przeor. Zerknęła na zegarek. Dochodziła jedenasta wieczór.

– Wyjdźmy na zewnątrz. Prawdopodobnie zaraz zamkną świątynię.

Knoll wycofał się w strefę cienia. Danzer i mężczyzna opuścili kościół św. Gerharda, wychodząc przez wrota z brązu zdobione reliefami, i zatrzymali się we frontowym portyku, nie dalej niż dwadzieścia metrów od niego. Oprócz nich ani pod kościołem, ani na brukowanej uliczce nie było żywej duszy.

– Zatem jutro dam panu odpowiedź – odezwała się Danzer. – Spotkamy się tutaj.

– Nie sądzę, żeby to było możliwe – odparł mężczyzna, wskazując gestem na tablicę przymocowaną do kamienia obok portalu z brązu. – We wtorki są tu odprawiane msze o dziewiątej wieczorem.

Danzer spojrzała na tablicę ogłoszeń kościelnych.

– Bardzo słusznie, Herr Grumer.

Tyczkowaty chudzielec wzniósł rękę ku górze, tam, gdzie na tle bezchmurnego, rozgwieżdżonego nieba widniało opactwo skąpane w strumieniach złotego i białego światła.

– Opactwo zamykają dopiero o północy. Wieczorem w zasadzie nikt tam nie przychodzi. Proponuję spotkanie o dwudziestej drugiej trzydzieści.

– Zgoda.

– A zaliczka byłaby mile widziana. Potraktowałbym to jako dowód dobrej woli ze strony pani mocodawcy Powiedzmy, jakiś milion euro?

Knoll nie znał tego mężczyzny, ale uznał go za kompletnego idiotę, ponieważ usiłował przycisnąć Danzer do muru. On sam oceniał jej profesjonalizm znacznie wyżej i to samo powinien uczynić ten Grumer, jeśli nie chce popełniać głupstw. Najwyraźniej był amatorem, którym ona posługiwała się tylko do zdobycia informacji o kolejnych ruchach Waylanda McKoya.

A może kryło się za tym coś więcej?

Milion euro? Jako zaliczka?

Mężczyzna nazwiskiem Grumer zszedł kamiennymi schodami do ulicy i skręcił na wschód. Danzer ruszyła w ślad za nim, ale skierowała się w przeciwnym kierunku. Wiedząc, gdzie się zatrzymała, Knoll bez trudu trafił do tego kościoła; śledził ją od chwili, gdy wyszła z hotelu. Jej obecność z pewnością komplikowała sprawy, ale w tej chwili tak naprawdę interesował go ten mężczyzna.

Odczekał, aż Danzer zniknie za rogiem, potem ruszył tropem świeżego mięsa. Trzymał się z daleka; facet zmierzał do hotelu „Garni”, to oczywiste.

Był o tym przekonany

Wiedział także, gdzie dokładnie będzie Suzanne Danzer jutro o dwudziestej drugiej trzydzieści.

Rachel zgasiła światło w łazience i podeszła do łóżka. Paul siedział oparty o poduszki i czytał „International Herald Tribune”, którą kupił wcześniej w sklepie z pamiątkami, tam, gdzie zaglądali do słownika niemiecko-angielskiego.

Myślała intensywnie o swoim byłym mężu. Udzielając niezliczonych rozwodów, obserwowała, jak ludzie wzajemnie starali się niszczyć. Każdy detal z ich życia, przed laty zupełnie nieistotny, nagle urastał do rangi nieprzezwyciężonego problemu, świadczył o stosowaniu psychicznych tortur lub był dowodem maltretowania. W najlepszym przypadku po prostu służył za dowód, że pożycie małżeńskie uległo nieodwracalnemu rozkładowi, co było wymagane przez prawo. Na szczęście z nimi tak nie było. W pewne ponure czwartkowe popołudnie ona i Paul razem określili, co ich różni, siedząc przy stole w jadalni – tym samym, przy którym w ostatni wtorek Cutler opowiadał jej o ojcu oraz o Bursztynowej Komnacie. Przez ostatni tydzień nie była najmilsza dla byłego męża. Niepotrzebnie na przykład powiedziała, że jest podszyty tchórzem. Dlaczego się nie powstrzymała? Przecież na sali sądowej, na której każde jej słowo i gest muszą być przemyślane, potrafi nad sobą zapanować.

– Wciąż boli cię głowa? – zapytał Paul.

Usiadła na łóżku; materac był twardy, a puchowa kołdra miękka i ciepła.

– Trochę.

Obraz lśniącego ostrza znów przemknął jej przed oczami. Czy Knoll rzeczywiście zamierzał nim nią ugodzić? Czy słusznie nie wspomniała o tym Paulowi?

– Musimy zadzwonić do inspektora Pannika. Powinien wiedzieć, co się dzieje i gdzie jesteśmy. Zapewne się niepokoi, czy coś się nam nie przytrafiło.

Paul spojrzał na nią znad gazety.

– Masz rację. Zrobimy to jutro. Lepiej się zabezpieczyć na wypadek, gdyby coś miało się wydarzyć.

Wróciła ponownie myślami do Christiana Knolla. Podobała się jej jego pewność siebie, intrygowała i wzbudziła od dawna tłumione emocje. Miała czterdzieści lat i kochała naprawdę jednego mężczyznę, czyli ojca; krótki romans w collegeu się nie liczył. Potem pojawił się Paul. Kiedy się pobierali, nie była dziewicą, ale nie miała też dużego doświadczenia. Jej wybranek należał do mężczyzn nieśmiałych i płochliwych, którzy najlepiej się czuli w towarzystwie najbliższych. Z pewnością nie był podobny do Christiana Knolla, ale za to bardzo lojalny, wierny i uczciwy. Dlaczego przedtem te cechy wydawały się jej nudne? Czyżby była po prostu niedojrzała? Niewykluczone. Marla i Brent uwielbiali ojca. Dla niego też dzieciaki były najważniejsze. Trudno winić mężczyznę za miłość do dzieci i wierność żonie. O co więc chodziło? Oddalili się od siebie? To było najprostsze wyjaśnienie. Ale czy rzeczywiście tak się stało? Być może stres zebrał swoje żniwo.

Bóg jeden wie, ilu naciskom musieli oboje ulegać na co dzień. Jednak najlepszym wytłumaczeniem wydawało się lenistwo. Nie miała ochoty trzymać się tego, o czym wiedziała, że jest słuszne. Przeczytała kiedyś o „pogardzie wobec bliskości”, która miała jakoby opisywać to, co przytrafiało się licznym małżeństwom. Trafne spostrzeżenie.

– Paul, jestem ci wdzięczna za wszystko. Bardziej niż ci się wydaje.

– Skłamałbym, twierdząc, że nie jest to fascynujące. Oprócz tego zdobędę nowego klienta dla kancelarii. Wygląda na to, że Wayland McKoy będzie potrzebował pomocy prawnej.

– Mam przeczucie, że rozpęta się tutaj istne piekło, kiedy zjadą się ci inwestorzy.

Paul odrzucił gazetę na dywan.

– Myślę, że masz rację. To będzie chyba ekscytujące.

Zgasił nocną lampkę. Portfel znaleziony w podziemnej pieczarze leżał obok niej, listy Karola także.

Zgasiła lampkę po swojej stronie.

– To dziwne uczucie – odezwała się. – Śpimy znów razem w jednym łóżku, po raz pierwszy od trzech lat.

Owinęła się kołdrą po swojej stronie. Założyła jedną z jego koszul z długim rękawem z diagonalu. Pachniały miło, swojsko; pamiętała ten zapach z dziesięciu lat małżeństwa. Paul obrócił się do niej plecami, nie chcąc widocznie zawłaszczać jej połowy łóżka. Zdecydowała się wykonać pierwszy ruch i przytuliła się do niego.

– Paulu Cutler, jesteś dobrym człowiekiem.

Objęła go ramieniem. Wyczuła jego napięcie i zastanawiała się, czy to nerwy, czy szok.

– Ty też nie jesteś taka zła – odrzekł.