44

16.45

Paul przyglądał się, jak ostatni ze wspólników wychodził z sali konferencyjnej. McKoy posyłał każdemu uśmiech, wymieniał uścisk dłoni i zapewniał, że sprawy przyjmą jeszcze dobry obrót. Wyglądał na zadowolonego. Spotkanie miało całkiem udany przebieg. Przez blisko dwie godziny odpierali pytania, okraszając odpowiedzi romantycznymi wzmiankami o chciwych nazistach i zapomnianych skarbach, wykorzystując historię jak narkotyk, którym zaspokajali zapotrzebowanie inwestorów na sensację.

McKoy podszedł do niego.

– Ten pieprzony Grumer był całkiem dobry, co?

Paul, Rachel i poszukiwacz skarbów zostali teraz sami. Partnerzy udali się na górę, każdy do swojego pokoju. Herr Doktor opuścił ich przed paroma minutami.

– Grumer doskonale panował nad salą – oznajmił Paul. – Ale mimo wszystko nie jestem zadowolony z tej gry na zwłokę.

– Któż tu gra na zwłokę? Mam zamiar przebić się przez drugie wyjście, a ono rzeczywiście może prowadzić do drugiej komory.

Rachel zmarszczyła brwi.

– Twój geologiczny radar przewidział taką możliwość?

– Niech mnie cholera, jeśli wiem, Wysoki Sądzie.

Sędzia Cutler przyjęła to rubaszne wyznanie z uśmiechem. Towarzystwo McKoya wydawało się jej odpowiadać; jego obcesowość i ostry język nie różniły się aż tak bardzo od stosowanych przez nią środków wyrazu.

– Przewieziemy jutro grupę do kopalni i pozwolimy im napatrzeć się do syta – zaproponował Wayland. – Dzięki temu powinniśmy zyskać kilka dni. Być może poszczęści się nam za drugim wejściem.

– A gruszki urosną na wierzbie – wtrącił z przekąsem Paul. – Jesteś w tarapatach, McKoy. Musimy przeanalizować twoje położenie od strony prawnej. Proponuję nawiązać kontakt z moją kancelarią i przesłać im tekst dokumentu, który rozesłałeś inwestorom.

McKoy westchnął ciężko.

– Ile będzie mnie to kosztować?

– Zaliczka dziesięć tysięcy. Opracujemy analizę prawną przy stawce dwieście pięćdziesiąt za godzinę. Później stawka według wypracowanych godzin, płatne na koniec miesiąca. Ty pokrywasz też koszty.

– W ten sposób pozbywam się swoich pięćdziesięciu tysięcy – tym razem Mckay westchnął jeszcze ciężej. – Miałem cholerne szczęście, że nie zdążyłem ich wydać.

Paul zastanawiał się, czy nie nadeszła pora, by Wayland dowiedział się o machlojkach Grumera. Czy powinien też poinformować go o literach wypisanych na piasku? Być może Herr Doktor wiedział, że pieczara została ogołocona ze skarbów i po prostu zachował dla siebie tę informację. Grumer wyznał poprzedniego dnia, że podejrzewał, iż odejdą z kwitkiem. Być może uda się zwalić całą winę na niego, obywatela obcego kraju; wtedy mogliby wystąpić wobec niego z uzasadnionymi roszczeniami: „Gdyby nie Grumer, McKoy nie podjąłby podziemnej eksploracji”. W ten sposób wspólnicy zostaliby zmuszeni do ścigania Grumera po niemieckich sądach. Koszty rosłyby w zawrotnym tempie i w końcu przestałoby się im to opłacać. A takie komplikacje skłoniłyby niedźwiedzie do powrotu do matecznika.

– Jest jeszcze coś, o czym chciałbym… – zaczął Paul.

– Herr McKoy! – zawołał Grumer, wbiegając do sali konferencyjnej. – Doszło do wypadku na miejscu eksploracji.

Rachel dokonała oględzin głowy robotnika. Guz rozmiarów kurzego jaja sięgał poniżej jego gęstych brązowych włosów. Ona, Paul oraz McKoy znajdowali się w podziemnej pieczarze.

– Stałem w tamtym miejscu – mężczyzna wskazał na zewnątrz. – Ostatnia rzecz, którą pamiętam, to nagła i nieprzenikniona ciemność.

– Widział pan kogoś albo słyszał coś? – spytał McKoy.

– Nie.

Robotnicy byli zajęci wymianą żarówek w belkach oświetleniowych. Jedna z lamp znów zaświeciła. Rachel obejrzała badawczo scenę wydarzeń. Rozbite lampki, zerwane żarówki w głównym chodniku, jedna z plandek rozcięta z boku u dołu.

– Facet zaszedł mnie od tyłu – kontynuował relację robotnik, pocierając tył głowy.

– Skąd wiesz, że to był facet? – zainteresował się McKoy.

– Widziałem go – odezwał się inny robotnik. – Byłem w szopie na zewnątrz, szykując się do obejścia pobliskich tuneli. Widziałem, jak z szybu wybiegła kobieta z pistoletem w dłoni. Po chwili wypadł ścigający ją mężczyzna. Z nożem. Oboje zniknęli w lesie.

– Pobiegłeś za nimi? – dopytywał McKoy.

– Cholera, nie.

– Do diabła, dlaczego?

– Płaci mi pan za drążenie skał, nie za bohaterskie wyczyny! W tunelu panowały egipskie ciemności. Wróciłem i przyniosłem latarkę. Wtedy znalazłem Danny ego. Leżał w chodniku.

– Jak wyglądała ta kobieta? – zapytał Paul.

– Blondynka, tak mi się wydaje. Niska. Szybka jak Struś Pędziwiatr.

Paul pokiwał głową.

– Była wcześniej w hotelu.

– Kiedy? – spytał McKoy.

– Kiedy ty i Grumer przemawialiście do zebranych. Weszła na chwilę i zaraz potem się zmyła.

McKoy zrozumiał.

– Chciał się upewnić, że wszyscy zostaliśmy w hotelu.

– Na to wygląda – zgodził się Paul. – Przypuszczam, że jest to ta sama kobieta, która odwiedziła mnie w Atlancie. Zmieniła wygląd, ale wydawała mi się znajoma.

– Prawnicza intuicja i tego typu pierdoły? – upewnił się Wayland.

– Coś w tym rodzaju.

– Przyjrzał się pan mężczyźnie? – Rachel skierowała pytanie do robotnika.

– Wysoki gość. Włosy blond. Z nożem w ręku.

– Knoll – stwierdziła autorytatywnie. Widok sztyletu w kopalnianym chodniku ponownie przemknął przed jej oczami. – Oni są tutaj, Paul. Oboje są tutaj.

Rachel czuła się z lekka zaniepokojona, gdy razem z Paulem zmierzali do swojego pokoju na drugiej kondygnacji. Jej zegarek wskazywał godzinę 20.10. Wcześniej Paul zadzwonił do Fritza Pannika, ale nie pozostało mu nic innego, jak nagrać wiadomość na automatycznej sekretarce. Powiedział o Knollu i kobiecie, o swoich podejrzeniach i poprosił inspektora, by ten oddzwonił. Jednak w hotelowej recepcji nie czekała na Paule żadna wiadomość.

McKoy się upierał, by oni też wzięli udział we wspólnej kolacji z inwestorami. Rachel to odpowiadało – im większy tłum, tym lepiej. Ona, Paul, McKoy oraz Grumer podzielili grupę między siebie. Rozmowy koncentrowały się na podziemnej eksploracji oraz domniemaniach, co uda się im znaleźć. Myśli Rachel jednak przez cały czas krążyły wokół Knolla i tej kobiety.

– To było brudne – odezwała się teraz. – Musiałam uważać na każde słowo, by później nikt nie mógł stwierdzić, że został wyprowadzony w pole. Może wcale nie był to najlepszy pomysł?

Paul skręcił w korytarz prowadzący do ich pokoju.

– Ale teraz są zawładnięci przez ducha przygody.

– Jesteś szanowanym prawnikiem. A ja sędzią. McKoy przyczepił się do nas niczym rzep. Gdyby naciągnął tych ludzi, zostalibyśmy uznani za współwinnych. Twój tata zwykł mawiać, że jeśli nie potrafisz uciec wielkim psom, lepiej schowaj się na ganku. Jestem skłonna wycofać się z tej zadymy.

Z kieszeni wyciągnął klucz od pokoju.

– Nie sądzę, żeby McKoy komukolwiek złupił skórę. Im dłużej wczytuję się w ten dokument, tym bardziej uważam jego treść za niejednoznaczną, ale daleką od nabijania w butelkę. Sądzę, że Wayland był naprawdę zszokowany tym, co znalazł w kopalni. Ale Grumer. cóż, on chyba coś jednak ukrywa.

Otworzył drzwi i zapalił światło.

W pokoju panował kompletny rozgardiasz. Szuflady wyciągnięte, drzwi szafy otwarte na oścież. Ktoś powywracał materace na druga stronę. Ich ubrania leżały rozrzucone na podłodze.

– Pokojówka chyba za dużo wypiła – zażartował Paul.

Rachel jednak nie było do śmiechu.

– Wcale cię to nie niepokoi? Ktoś przeszukiwał nasz pokój. A niech to cholera! Listy taty I ten portfel, który znalazłeś.

Paul zamknął drzwi. Zdjął płaszcz i jednym ruchem podciągnął poły koszuli. Pas z portfelem owinięty był wokół jego brzucha.

– Dość trudno je znaleźć w tym miejscu.

– Wielki Boże! Nigdy więcej nie skarcę cię za nadmiar przezorności, Paulu Cutler.

Opuścił poły koszuli.

– Kopie korespondencji mam w sejfie w biurze, tak na wszelki wypadek.

– Przewidywałeś, że może się stać coś takiego?

Wzruszył ramionami.

– Nie wiedziałem, czego się spodziewać. Po prostu chciałem być przygotowany Teraz, gdy Knoll i ta kobieta są tutaj, wszystko może się zdarzyć.

– Może jednak powinniśmy się stąd wynieść. Sędziowska kampania wyborcza w domu nie wydaje mi się już tak paskudna. Marcus Nettles to pestka w porównaniu z tymi dwojgiem.

– Sądzę, że nadeszła pora, byśmy zrobili coś innego – powiedział Paul spokojnie.

Chwyciła w lot jego intencję.

– To prawda. Poszukajmy Waylanda.

Paul patrzył, jak McKoy napiera na drzwi. Rachel stała z tyłu za nim. Intensywność uderzeń olbrzyma wzmocniły trzy ogromne kufle piwa, które pochłonął wcześniej.

– Grumer, otwieraj te przeklęte drzwi! – wydzierał się McKoy.

Grumer wciąż miał na sobie elegancką koszulę oraz spodnie, w których był na kolacji.

– Co się dzieje, Herr McKoy? Czy zdarzył się kolejny wypadek?

McKoy wtargnął do pokoju, odsuwając Grumera na bok. Paul i Rachel weszli za nim. Dwie nocne lampki słabo oświetlały pokój. Grumer najwidoczniej był pogrążony w lekturze. Rozłożony egzemplarz przetłumaczonego na angielski dzieła Polka Wpływ Flamandów na malarstwo niemieckiego renesansu leżał na łóżku. McKoy chwycił Grumera za koszulę i pchnął go mocno na twardą ścianę, sprawiając, że ramki obrazów zastukały.

– Jestem chamem z Karoliny Północnej. Teraz w dodatku nieźle wstawionym chamem z Karoliny Północnej. Być może nie wiesz, co to znaczy, ale zapewniam cię, że nie wróży ci nic dobrego. Naprawdę nie żartuję, Grumer. Do kurwy nędzy, nie żartuję! Cutler opowiedział mi o literach, które zacierałeś na piasku. Gdzie są zdjęcia?

– Nie mam pojęcia, o czym pan mówi.

McKoy rozluźnił uchwyt i walnął Niemca pięścią w żołądek. Chudzielec zgiął się w pół i z trudem łapał oddech.

– Spróbujmy zatem jeszcze raz – Wayland wyprostował go. – Gdzie są zdjęcia?

Herr Doktor nie mógł złapać powietrza, pluł żółcią, ale ręką wskazał łóżko. Rachel chwyciła książkę. Między kartkami był plik kolorowych zdjęć, na których widniały ludzkie szkielety oraz litery napisane na piasku.

McKoy pchnął Niemca na dywan i przystąpił do analizowania fotografii.

– Chcę wiedzieć, o co chodzi, Grumer. I, do diabła, po co?

Paul się zastanawiał, czy nie powinien udzielić mu reprymendy z powodu stosowania przemocy, ale doszedł do wniosku, że Grumer zasłużył na cięgi. Oprócz tego Wayland najprawdopodobniej wcale by go nie posłuchał.

– Dla pieniędzy Herr McKoy – wykrztusił w końcu Grumer.

– Pięćdziesiąt tysięcy dolarów, które ci zapłaciłem, nie wystarczyło?

Grumer nie odpowiedział.

– Jeśli nie chcesz za chwilę pluć krwią, lepiej powiedz mi wszystko.

Chudzielec najwyraźniej przestraszył się groźby.

– Przed miesiącem skontaktował się ze mną pewien mężczyzna…

– Nazwisko!

– Nie powiedział, jak się nazywa – Grumer wciągnął powietrze.

Olbrzym szykował się do zadania następnego ciosu.

– Błagam… to prawda. Nie podał nazwiska; rozmawiał ze mną przez telefon. Przeczytał gdzieś, że jestem członkiem ekipy prowadzącej podziemną eksplorację i zaoferował mi dwadzieścia tysięcy euro za informacje. Nie widziałem w tym nic złego. Poinstruował mnie, że skontaktuje się ze mną kobieta imieniem Margarethe.

– I?

– Spotkałem się z nią wczoraj wieczorem.

– Czy ona lub pan przeszukaliście nasz pokój? – spytała Rachel.

– Zrobiliśmy to oboje. Była zainteresowana listami pani ojca.

– Powiedziała dlaczego? – zapytał McKoy.

– Nie. Ale wydaje mi się, że wiem – Grumer oddychał już w miarę normalnie, ale prawą dłonią pocierał żołądek i opierał się o ścianę. – Czy słyszał pan kiedyś nazwę Retter der Verlorenen Antiquitäten?

– Nie – odparł Wayland. – Oświeć mnie.

– To grupa złożona z dziewięciu osób. Ich tożsamość nie jest znana, ale wszyscy są bardzo zamożnymi miłośnikami sztuki. Zatrudniają tropicieli, własnych prywatnych detektywów; nazywają ich akwizytorami. Charakter ich działania odzwierciedla nazwa stowarzyszenia, która oznacza „Wybawcy Zaginionych Dzieł Sztuki”. Kradną tylko skarby, które zostały wcześniej skradzione przez innych. Wszyscy akwizytorzy pozostający na usługach członków stowarzyszenia rywalizują o nagrody. Jest to wyrafinowana i kosztowna gra, ale jednak gra.

– Przejdź do meritum – ponaglał Wayland.

– Ta Margarethe, jak podejrzewam, jest akwizytorem. Nie powiedziała tego wprost ani nawet nie sugerowała, ale przypuszczam, że mam rację.

– A Christian Knoll? – spytała Rachel.

– Tak samo. Obydwoje starają się za wszelką cenę coś znaleźć.

– Mam coraz większą ochotę ponownie dać ci wpierdol – McKoy zaczął tracić cierpliwość. – Dla kogo pracuje Margarethe?

– Mogę tylko zgadywać, ale przypuszczam, że dla Ernsta Loringa.

Nazwisko nie uszło uwagi Paula; zauważył, że Rachel też drgnęła na jego dźwięk.

– Z tego, co powiedziałeś, wynika, że członkowie klubu zawzięcie ze sobą konkurują. Do odzyskania są tysiące zaginionych skarbów sztuki. Większość z czasów drugiej wojny światowej, ale wiele spośród nich wykradziono z muzeów i prywatnych kolekcji na całym świecie. Całkiem sprytne, mówiąc szczerze. Kraść ukradzione. Któż zgłosi to policji? – McKoy ruszył w stronę Grumera. – Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę. Zmierzaj do cholernego sedna sprawy.

– Bursztynowa Komnata – odparł Grumer, z trudem łapiąc oddech.

– Każ mu wyjaśnić – Rachel trąciła w ramię Waylanda.

– To znów tylko moje domniemania. Bursztynowa Komnata opuściła Królewiec gdzieś między styczniem a kwietniem 1945 roku. Nikt nie wie tego na pewno. Źródła nie są zgodne. Erich Koch, gauleiter Prus Wschodnich, wywiózł bursztynową boazerię na bezpośredni rozkaz Hitlera. Koch był jednak protegowanym Hermanna Göringa, w rzeczywistości bardziej lojalnym wobec dowódcy Luftwaffe niż wobec Führera. Rywalizacja między Hitlerem a Göringiem w zakresie gromadzenia zagrabionych dzieł sztuki jest dobrze udokumentowana. Göring miał obsesyjną ideę stworzenia muzeum sztuki narodowej w Karinhall, swojej posiadłości. Hitler zastrzegł sobie prawo pierwszeństwa do wszystkich zagrabionych skarbów, ale rywal wielokrotnie zdołał go ubiec. W miarę upływu lat Hitler coraz bardziej przejmował się tym współzawodnictwem, co pochłaniało wiele czasu, który powinien poświęcić na inne sprawy A Göring okazał się bardzo przedsiębiorczy i z zapałem gromadził dzieła sztuki…

– Cóż, do kurwy nędzy, ma to wspólnego z nami? – przerwał mu McKoy.

– Göring pragnął, by Bursztynowa Komnata stanęła w pełnej okazałości w Karinhall. Zdaniem niektórych to właśnie on, nie Hitler, wydał rozkaz wywiezienia jej z Królewca. Zależało mu na tym, żeby Koch bezpiecznie ukrył bursztynową boazerię przed Rosjanami, Amerykanami i Hitlerem. Ale dość powszechna jest też hipoteza, że Hitler odkrył ten plan i skonfiskował skarb, zanim dowódca Luftwaffe zdołał go ukryć.

– Tata miał rację – odezwała się nieoczekiwanie Rachel.

– Co masz na myśli? – Paul spojrzał na nią zdumiony.

– Opowiedział mi kiedyś o Bursztynowej Komnacie oraz o przesłuchaniach Göringa już po wojnie. Jedyne, co tamten powiedział, to że dał się ubiec Hitlerowi.

Potem opowiedziała im ojcowską historię o Mauthausen oraz o czterech niemieckich żołnierzach, których torturowano, dopóki nie umarli z zimna.

– Skąd masz te wszystkie informacje? – Paul zwrócił się do Grumera. – Mój teść zgromadził wiele artykułów na temat Bursztynowej Komnaty, ale w żadnym z nich nie padła wzmianka na temat tego, o czym przed chwilą powiedziałeś.

Świadomie nie powiedział „były teść”, Rachel zaś nie skorygowała swoim zwyczajem.

– Nie ma w tym nic dziwnego – wyjaśnił Grumer. – Zachodnia prasa rzadko zajmowała się Bursztynową Komnatą. Niewiele osób wie, co to w ogóle jest. Tylko badacze w Niemczech i Rosji przez długie lata studiowali jej dzieje. Słyszałem niejednokrotnie o tej wizycie Göringa w Mauthausen, ale nigdy nie była to relacja naocznego świadka, jak ta powtórzona teraz przez Frau Cutler.

– Jaki to ma związek z naszymi pracami eksploracyjnymi? – chciał ustalić McKoy.

– Jeden z dokumentów potwierdza, że jantarowa boazeria została załadowana na trzy ciężarówki, kiedy Hitler przejął nad nią kontrolę. Ciężarówki ruszyły na południe od Królewca i nikt już nigdy ich nie zobaczył. Były to duże auta ciężarowe…

– Na przykład marki Bussing NAG – dokończył Wayland.

Grumer przytaknął.

McKoy opadł na brzeg łóżka.

– Te trzy ciężarówki, które odnaleźliśmy? – zapytał nieco łagodniejszym tonem.

– Czy nie byłby to zbyt wielki zbieg okoliczności, jak pan sądzi?

– Ale ciężarówki są puste – zaprotestował Paul.

– Właśnie – podjął Grumer. – Być może Wybawcy Zaginionych Dzieł Sztuki dowiedzieli się wcześniej, gdzie ich szukać. Być może to właśnie wyjaśnia żywe zainteresowanie naszymi wykopaliskami obojga akwizytorów.

– Ale pan nie jest do końca pewny, czy Knoll i ta kobieta mają jakieś powiązania z tym stowarzyszeniem – powątpiewała Rachel.

– Rzeczywiście, nie mam, Frau Cutler. Ale Margarethe nie wygląda mi na niezależną kolekcjonerkę. Jakiś czas przebywała pani w towarzystwie Knolla. Czy nie odniosła pani wrażenia, że on pracuje dla kogoś?

– Knoll nie chciał mi powiedzieć, dla kogo.

– Co dodatkowo potwierdza hipotezę Grumera – ocenił McKoy.

Paul wyciągnął z kieszeni marynarki portfel znaleziony w pieczarze i wręczył go Grumerowi.

– Co powiesz o tym? – spytał i zrelacjonował, w jaki sposób wszedł w posiadanie tego przedmiotu.

– Pan znalazł to, czego ja szukałem. Informacje, których żądał zleceniodawca, miały dotyczyć wszelkich śladów pozostawionych później niż w roku 1945. Szukałem w pobliżu pięciu szkieletów, ale nie znalazłem. A to jest dowód, że pieczara została splądrowana dobrych kilka lat po wojnie.

– Na ocalałym skrawku karty jest coś napisane. O co tu chodzi?

Grumer przyjrzał się z bliska.

– To rodzaj zezwolenia czy licencji. Wydane w marcu 1951 roku. Ważne do 15 marca 1955 roku.

– I ta Margarethe chciała właśnie tego? – zapytał Wayland.

– Zamierzała sowicie zapłacić za takie znalezisko – przytaknął Grumer.

McKoy przeczesał włosy palcami. Wyglądał na wycieńczonego. Grumer wykorzystał ten moment i podjął próbę usprawiedliwienia się.

– Herr McKoy nie miałem pojęcia, że pieczara jest splądrowana. Byłem równie podekscytowany jak pan, kiedy się do niej przebiliśmy. Jednak coraz wyraźniej odczytywałem negatywne sygnały. Żadnych ładunków wybuchowych ani nawet niewypałów. Wąski chodnik. Nie było drzwi ani stalowych wzmocnień w szybie, także w jaskini. I te ciężarówki. Ciężarówki o dużej ładowności nie powinny się tu znaleźć.

– Chyba że kiedyś przywieziono tu nimi tę pieprzoną Bursztynową Komnatę.

– Słusznie.

– Niech pan nam powie coś więcej o tym, co mogło się nadarzyć – Paul zwrócił się do Grumera.

– Niewiele mogę powiedzieć. Z relacji świadków wynika, że bursztynowe płyty ścienne spakowano do skrzyń, potem załadowano na trzy ciężarówki. Konwój zmierzał najprawdopodobniej na południe, do Berchtesgaden, by znaleźć bezpieczne schronienie w Alpach. Ale armie radziecka i amerykańska zajmowały już niemal całe Niemcy. Nie było dokąd jechać. W tej sytuacji samochody ciężarowe ukryto naprędce byle gdzie. Nie zachowały się żadne relacje z tego wydarzenia. Niewykluczone więc, że ukryto je w jednej z kopalń w górach Harzu.

– Domyślasz się tego na podstawie żywego zainteresowania Margarethe listami Borii oraz faktu, że tu przyjechała. I wysnuwasz z tego wniosek, że Bursztynowa Komnata ma z tym coś wspólnego? – zapytał Wayland.

– Istotnie, taki wniosek wydaje się logiczny.

– Na jakiej podstawie wnioskuje pan, że Loring jest pracodawcą Margarethe?

– To jedynie moje domysły Wiele czytałem i słyszałem przez lata. Rodzina Loringów była i jest żywo zainteresowana Bursztynową Komnatą.

– A dlaczego wymazał pan te litery? – zapytała nagle Rachel. – Czy Margarethe zapłaciła panu także za to?

– Nie do końca. Dała tylko jasno do zrozumienia, że nie powinno w środku pozostać nic, co wskazywałoby na czyjąś obecność w jaskini po 1945 roku.

– Jakie to może mieć znaczenie? – dopytywała się sędzia Cutler.

– Nie mam doprawdy najmniejszego pojęcia.

– Jak ona wygląda? – to pytanie zadał mu Paul.

– To ta sama kobieta, którą opisywał pan po południu.

– Zdaje pan sobie sprawę, że ona mogła zamordować Czapajewa oraz ojca Rachel.

– I nie pisnąłeś nawet cholernego słówka! – wrzeszczał na niego McKoy. – Powinienem zatłuc cię na śmierć! Zdajesz sobie przecież sprawę, w jakie gówno wdepnąłem, gdy pieczara okazała się już splądrowana. A teraz jeszcze to.

Przetarł oczy, najwyraźniej starając się uspokoić. Zwyciężyła jednak ciekawość.

– Kiedy macie następne spotkanie, Grumer?

– Powiedziała, że zadzwoni.

– Chcę wiedzieć o tym w tej samej sekundzie, kiedy ta suka to zrobi. Mam już tego dość. Czy wyrażam się jasno?

– Nie można jaśniej – wystękał Grumer.

McKoy wstał i ruszył w kierunku drzwi.

– Lepiej, żebyś mnie posłuchał, Grumer. Masz mnie powiadomić w sekundę po tym, jak usłyszysz jej głos.

– Oczywiście. Zgodnie z rozkazem.

Paul otwierał drzwi i w tym samym momencie zadzwonił telefon w ich pokoju. Gdy Rachel weszła, on już trzymał słuchawkę przy uchu. Dzwonił Fritz Pannik. Paul szybko zdał inspektorowi relację z tego, co stało się wcześniej, informując, że Knoll i podejrzana kobieta kręcą się w pobliżu, a przynajmniej byli tu jeszcze przed paroma godzinami.

– Przyślę jutro z rana kogoś z lokalnej policji, by spisał wasze zeznania.

– Sądzi pan, że tych dwoje wciąż tu jest?

– Jeśli to, co mówi Alfred Grumer, jest prawdą, myślę, że tak. Miłych snów, Herr Cutler, i do usłyszenia jutro.

Paul odłożył słuchawkę i usiadł na łóżku.

– Coo tym sądzisz? – zapytała Rachel.

– Ty jesteś od sądzenia. Czy Grumer jest wiarygodnym świadkiem?

– Według mnie nie. Ale McKoy chyba kupił jego opowiastki.

– Nie jestem tego pewien. Mam wrażenie, że nasz poszukiwacz skarbów również coś ukrywa. Nie umiem tego sprecyzować dokładnie, ale on czegoś nam nie mówi. Słuchał bardzo uważnie słów Herr Doktora na temat Bursztynowej Komnaty. Nie możemy jednak teraz się tym przejmować. Niepokoją mnie Knoll i ta kobieta. Krążą wokół i wcale mi się to nie podoba.

Usiadła na łóżku obok niego. Jego wzrok padł na pełne piersi, dodatkowo podkreślone obcisłym golfem. Królowa Lodu? Nie dla niego. Czuł jej bliskość ostatniej nocy i ta bliskość nie dawała mu zasnąć. Wdychał jej woń, gdy spała. W pewnym momencie usiłował sobie wyobrazić, że czas cofnął się o trzy lata, że ciągle są małżeństwem i on wciąż może się z nią kochać. Wszystko wydało mu się takie nierealne. Utracony skarb. Mordercy krążący wokół. Jego była małżonka znowu razem z nim w jednym łóżku.

– Być może miałeś rację od początku – podjęła rozmowę. – W pewnym sensie to wszystko nas zupełnie nie dotyczy i powinniśmy wyplątać się z tej afery. Musimy myśleć o Marli i Brencie. – Spojrzała na niego. – No i jeszcze o nas samych – dodała, nakrywając jego dłoń własną.

– Co masz na myśli?

Pocałowała go delikatnie w usta. Siedział sztywno. Zamienił się w słup soli. Wtedy objęła go ramionami i pocałowała namiętnie.

– Jesteś pewna, Rachel? – zapytał, gdy przestała.

– Nie rozumiem, dlaczego chwilami bywałam tak wrogo nastawiona. Jesteś dobrym człowiekiem, Paul. Nie zasługujesz na ciosy, które ci zadałam.

– To nie była tylko twoja wina.

– Znowu zaczynasz po dawnemu. Zawsze dzielisz winę na dwoje. Pozwól, że choć raz wezmę całą na siebie.

– Z przyjemnością.

– Chcę tego. I jest jeszcze coś, czego chcę.

Dostrzegł w jej oczach spojrzenie, które zrozumiał w lot.

Zerwał się z łóżka na równe nogi.

– To naprawdę oryginalne. Nie byliśmy ze sobą od trzech lat. Zdążyłem już do tego przywyknąć. Sądziłem, że te sprawy., mamy już za sobą.

– Paul, chociaż raz zdaj się na instynkt. Nie wszystko musi przebiegać zgodnie z planem. Cóż złego widzisz w starej jak świat metodzie fizycznego odprężenia?

Wytrzymał jej spojrzenie.

– Pragnę czegoś więcej niż tylko to, Rachel.

– Ja także.

Podszedł do okna, aby zachować dystans; podniósł żaluzje, by cokolwiek robić, by zyskać odrobinę na czasie. Było tego za wiele jak na jego wytrzymałość i działo się zbyt szybko. Wyjrzał na ulicę, myśląc, jak długo marzył, by znów iść z nią do łóżka. Nie zjawił się w sądzie na odczytaniu wyroku w sprawie o rozwód. Kilka godzin później odebrał go faksem; sekretarka bez słowa położyła kartkę na jego biurku. Nawet na nią nie spojrzał i zsunął dokument do kosza na śmieci. Jak jednym podpisem sędzia mógł przerwać to, co zdaniem Paula ze wszech miar miało rację bytu?

Spojrzał na Rechel.

Wyglądała cudownie mimo wczorajszych sińców i zadrapań. Od samego początku tworzyli osobliwą parę. Ale on ją kochał i ona jego też. Wspólnie wydali na świat dwoje dzieci, oboje je uwielbiali. Czy teraz los daje im drugą szansę?

Odwrócił się z powrotem do okna i starał się znaleźć odpowiedź w ciemnościach. Już miał zamiar ruszyć w stronę łóżka, kiedy dostrzegł na ulicy znajomą sylwetkę mężczyzny.

To był Alfred Grumer.

Szedł mocnym i zdecydowanym krokiem, najwidoczniej opuściwszy przed chwilą główne wyjście hotelu „Garni”.

– Grumer wychodzi – poinformował.

Rachel skoczyła do okna i przytuliła się do niego, by spojrzeć na ulicę.

– Nie mówił, że zamierza wyjść.

– Być może odebrał telefon od Margarethe – chwycił marynarkę i skoczył ku drzwiom. – Wiedziałem, że on kłamie.

– Dokąd idziesz?

– Jeszcze pytasz?