23.50
Suzanne biegła w dół zboczem w kierunku miasta. Po drodze minęła trójkę zapóźnionych spacerowiczów, na których nawet nie spojrzała. Jedynym jej zmartwieniem było dotrzeć do hotelu „Gebler”, zabrać rzeczy i zniknąć. Poczuje się bezpiecznie dopiero po przekroczeniu czeskiej granicy i dotarciu do zamku Loukov dopóki Loring i Fellner nie rozwiążą tej sprawy między sobą.
Nagłe pojawienie się Knolla zaskoczyło ją po raz drugi. Zaciekły sukinsyn! Wiedziała jednak, że bardzo boleśnie nadepnęła mu na odcisk. Postanowiła, że nie popełni po raz kolejny tego samego błędu. Nie wolno go drażnić. Jeśli Christian jest w Stod, ona musi wynosić się z tego kraju.
Dotarła do uliczki i szybkim truchtem ruszyła w stronę hotelu.
Dzięki Bogu, była już spakowana. Wszystko było gotowe do wyjazdu, planowała bowiem opuścić Stod natychmiast po wykończeniu Alfreda Grumera. Drogę oświetlało teraz mniej latarni niż przedtem, ale wejście do hotelu tonęło w powodzi świateł. Weszła do holu. Pełniący nocny dyżur recepcjonista stukał w klawiaturę komputera; nawet nie podniósł głowy Na górze zarzuciła na ramię torbę podróżną i położyła na łóżku zwitek euro; kwota znacznie przekraczała należność za noclegi. Nie miała czasu na formalności.
Próbowała przemyśleć wszystko od początku. Może Knoll nie wiedział, gdzie się zatrzymała. Stod było sporym miastem, hotele i zajazdy napotykało się co krok. Nie, zdecydowała. On wiedział i prawdopodobnie zaraz się tu pojawi.
Pomyślała znów o tarasie na samej górze opactwa. Knoll szedł za kimś, kto był obecny w kościele przez cały czas. To powinno ją również niepokoić. Jednak to nie ona zabiła Grumera. Bez względu na to, co ów ktoś widział, w znacznie większym stopniu było to zmartwienie Knolla niż jej.
Z torby podróżnej wyjęła zapasowy magazynek do sauera i załadowała. Potem wsunęła pistolet do kieszeni. Na dole przeszła szybko przez hol i wyszła przed front. Spojrzała w prawo, potem w lewo. Knoll, oddalony o jakieś sto metrów, zmierzał w jej kierunku. Gdy ją zobaczył, zaczął biec. Sprintem ruszyła przed siebie wzdłuż opustoszałej ulicy, potem skręciła za róg. Biegła, klucząc, bez ustanku. Może uda jej się zgubić go w labiryncie starych i bliźniaczo do siebie podobnych uliczek.
Zatrzymała się. Z trudem łapała powietrze.
Z tyłu dobiegał ją odgłos kroków.
Przybliżały się.
Był tuż, tuż.
W suchym powietrzu Knoll, oddychając, wypuszczał kłęby pary. Idealnie wyliczył czas. Jeszcze kilka chwil i dopadnie sukę.
Skręcił i za rogiem się zatrzymał.
Cisza.
To ciekawe.
Chwycił pistolet i ostrożnie ruszył do przodu. Wczoraj przestudiował na planie otrzymanym w biurze turystycznym rozkład starej części miasta. Między kwartałami zabytkowych budynków przebiegały wąskie brukowane uliczki i jeszcze węższe alejki. Spadziste dachy, mansardowe okna oraz łuki przyozdobione mitologicznymi stworami znajdowały się z każdej strony. Łatwo było się zgubić w tym labiryncie podobnych uliczek. Jednak on wiedział dokładnie, gdzie Danzer zastawiła stalowoszare porsche. Odnalazł je wczoraj w czasie rozpoznania terenu, wiedząc, że prawdopodobnie zaparkowała w pobliżu hotelu szybki samochód.
Skierował się więc teraz właśnie tam, jak zresztą zamierzała uczynić i ona w chwili, gdy go dojrzała.
Znów się zatrzymał.
Cisza niemal dźwięczała w uszach.
Z oddali nie dobiegał odgłos uderzających o kocie łby butów.
Ruszył powoli przed siebie i doszedł do rogu. Ulica była prosta; jej mrok rozpraszała jedynie lampa usytuowana na przeciwległym krańcu. W połowie znajdowało się kolejne skrzyżowanie. Alejka biegnąca w prawo miała zaledwie trzydzieści metrów i kończyła się przed czymś, co wyglądało na zaplecze sklepu. Nieduży pojemnik na śmieci stał po prawej, czarne bmw po lewej stronie. Była to właśnie alejka raczej niż ulica. Doszedł do końca i sprawdził samochód. Zamknięty Podniósł klapę pojemnika na śmieci. W środku było tylko kilka gazet i plastikowa torba cuchnąca zepsutą rybą. Nacisnął klamkę przy drzwiach domu. Były zamknięte.
Z pistoletem w ręku ruszył z powrotem ku głównej ulicy i skręcił w prawo.
Suzanne odczekała pięć minut, zanim wypełzła spod bmw. Zdołała się wcisnąć pod auto tylko dzięki filigranowej sylwetce. Na wszelki wypadek pistolet miała odbezpieczony. Knoll nie zajrzał pod auto; zadowolił się sprawdzeniem, czy jego drzwi są zamknięte. Alejka najwyraźniej była zupełnie wyludniona.
Wyciągnęła z kubła na śmieci torbę podróżną przykrytą starymi gazetami. Rybi fetor przylgnął do skóry, z której zrobiona była torba. Wsunęła sauera do kieszeni i zdecydowała się pójść do swego auta inną drogą. Przez chwilę pomyślała, czy nie lepiej zostawić je w cholerę i rano wynająć samochód. Zawsze mogła tu później wrócić i zabrać swoje porsche, gdy sprawy się ułożą. Jej zadaniem było wykonanie tego, czego żądał pracodawca. Chociaż Loring pozostawił jej wolną rękę, coraz bardziej obawiała się bezpośredniej konfrontacji z Knollem oraz przyciągnięcia uwagi osób postronnych. Ponadto całkowita eliminacja rywala okazała się dużo trudniejsza niż jej się wydawało.
Zatrzymała się w alejce przed skrzyżowaniem i przez kilka sekund nasłuchiwała.
Nie usłyszała jego kroków.
Zerwała się do biegu, lecz nie skręciła w prawo, jak uczynił to Knoll. Pobiegła w lewo.
Nagle w czoło uderzyła ją pięść, która wyłoniła się z ciemnego wejścia. Głowa odskoczyła jej do tyłu i wróciła na swoje miejsce. Ból w pierwszej chwili był ogromny; następnie poczuła, że czyjaś dłoń owija się wokół jej szyi. Jej ciało uniosło się ponad ziemię i ciężko gruchnęło o ścianę. Na twarzy Christiana Knolla pojawił się odpychający nordycki uśmiech.
– Uważasz mnie za aż takiego głąba? – zapytał; ich twarze dzieliły zaledwie centymetry.
– Przestań, Christianie. Spróbujmy załatwić to polubownie. W opactwie zaproponowałam ci rozwiązanie konfliktu poważnie. Chodźmy do twojego pokoju. Pamiętasz, jak było we Francji? To prawdziwa rozkosz.
– Cóż jest tak ważne, że postanowiłaś mnie z tego powodu zabić? – chciał zaspokoić ciekawość, zaciskając jednocześnie uścisk na jej krtani.
– Jeśli ci powiem, puścisz mnie?
– Ja nie żartuję, Suzanne. Mam przykazane postępować tak, by przyniosło mi to satysfakcję. Jestem przekonany, że wiesz, co mi przynosi satysfakcję.
– Kto oprócz nas był w kościele? – postanowiła zyskać na czasie.
– Cutlerowie. Wygląda na to, że są tym bardzo zainteresowani. Zechcesz mnie może oświecić?
– Skąd mam to wiedzieć?
– Jestem przekonany, że wiesz dużo więcej niż skłonna będziesz wyjawić – zacisnął mocniej dłoń na jej szyi.
– Dobrze już, dobrze, Christianie. Chodzi o Bursztynową Komnatę.
– A konkretnie?
– Komnatę ukrył tu Hitler. Musiałam się co do tego upewnić i dlatego tu jestem.
– Upewnić się co do czego?
– Wiesz, że to interesuje Loringa. Poszukuje jej od lat, zresztą tak jak Fellner. Zyskaliśmy po prostu informacje, których wy nie macie.
– Na przykład?
– Wiesz, że nie mogę powiedzieć. To nie fair.
– A wysadzenie mnie w powietrze było fair? Co jest grane, Suzanne? To nie są zwykłe łowy.
– Proponuję ci układ. Wróćmy do twojego pokoju. Porozmawiamy potem. Przyrzekam.
– Nie mam najmniejszej ochoty na seks.
Jednak dopięła swego. Dłoń na jej szyi rozluźniła uścisk na tyle, by zdołała odbić się od ściany i wymierzyć mu potężnego kopniaka kolanem w jądra.
Knoll zgiął się z bólu. Kopnęła go jeszcze raz między nogi, po czym pobiegła co tchu ku wolności.
Knoll czuł niesamowity ból w kroczu. Do oczu napłynęły mu łzy. Ta suka znowu to zrobiła. Szybka jak kot. Puścił ją tylko na moment, chcąc poprawić uchwyt. Ale to wystarczyło, by zaatakowała.
Psiakrew!
Podniósł wzrok i zobaczył, jak Danzer znika w końcu ulicy. Między nogami nie przestawało boleć. Z trudem łapał oddech, ale zapewne uda mu się oddać celny strzał w jej kierunku. Sięgnął do kieszeni po pistolet, ale zatrzymał się w połowie drogi.
Nie ma potrzeby.
Zajmie się nią jutro.