50

PRAGA, REPUBLIKA CZECH

18.50

Reprezentacyjny, złoto-szary korporacyjny odrzutowiec kołował po betonowej płycie i po chwili się zatrzymał. Silniki zawyły, zwalniając obroty Suzanne stała wraz z Loringiem w przyćmionym wieczornym świetle, a obsługa lotniska przystawiała metalowe schodki do drzwiczek samolotu. Pierwszy wynurzył się Franz Fellner, w ciemnym garniturze i pod krawatem. Za nim Monika w białym golfie i granatowym żakiecie, który podkreślał jej figurę, oraz w opiętych dżinsach. Cała ona, pomyślała Suzanne. Obrzydliwa mieszanka kindersztuby i seksu. I chociaż Monika Fellner dopiero wyszła z wartego miliony dolarów prywatnego odrzutowca, który wylądował na jednym z ważniejszych stołecznych lotnisk Europy, jej twarz wyrażała pogardę dla tych oznak sukcesu osoby, która wywodzi się ze slumsów.

Różnica wieku między nimi wynosiła zaledwie trzy lata, Monika była starsza. Córka Fellnera stała się członkiem klubu przed kilkoma laty; nigdy nie było sekretem, że pewnego dnia przejmie schedę po ojcu. Wszystko w życiu przychodziło jej bardzo łatwo. Zycie Suzanne było zupełnie inne. Chociaż dorastała w posiadłości Loringa, zawsze ciężko pracowała, uczyła się i dawała z siebie wszystko, by mu się odwdzięczyć. Wiele razy się zastanawiała, czy przyczyną wzajemnej niechęci między nią a Moniką nie był Knoll. Niejednokrotnie córka Fellnera dawała jej do zrozumienia, że traktuje Christiana jak swoją własność. Jeszcze przed kilkoma godzinami, zanim Loring oznajmił Suzanne, że zamek Loukov kiedyś będzie należał do niej, nie śmiała nawet marzyć, że dane jej będzie życie podobne do tego, które pędziła Monika Fellner. Teraz jednak stało się to rzeczywistością i nie mogła pozbyć się satysfakcji na myśl o tym, co powie jej konkurentka na wieść, że niedługo ich status się zrówna.

Loring wyszedł naprzeciw gościom i dziarsko uścisnął dłoń Fellnera. Następnie objął Monikę i delikatnie pocałował ją w policzek. Fellner powitał Suzanne uśmiechem i uprzejmym skłonieniem głowy, jak członek klubu – akwizytora.

Podróż do zamku Loukov sportowym mercedesem była przyjemna i przebiegała spokojnie. Rozmawiali o interesach i polityce. Gdy wreszcie dotarli na miejsce, w sali jadalnej czekała na nich kolacja. Wniesiono danie główne i Fellner zapytał po niemiecku:

– Cóż to za pilna sprawa, o której musimy porozmawiać dziś wieczorem?

Suzanne zauważyła, że do tej pory Loring starał się podtrzymywać towarzyską rozmowę, zabawiając gości miłą pogawędką, by się odprężyli. Jej mocodawca westchnął.

– Chodzi o Christiana i Suzanne.

Monika rzuciła nienawistne spojrzenie w jej stronę; Danzer widywała jejuż wcześniej, nie była więc zaskoczona.

– Wiem – ciągnął Loring – że Christian wyszedł cało z eksplozji w kopalni. Jestem także pewien, że wy oboje wiecie z kolei, iż wybuch był dziełem Suzanne.

Fellner odłożył na stół nóż i widelec i spojrzał na gospodarza.

– Istotnie, wiemy o jednym i o drugim.

– W ciągu dwóch ostatnich dni jednak utrzymywałeś, że nie masz pojęcia, gdzie się podziewa Christian.

– Mówiąc szczerze, nie uważałem tej informacji za taką, która mogłaby cię zainteresować. I nie mogłem nie zadawać sobie pytania, skąd ta nagła troska o Christiana – odparł Fellner dość szorstko. Uznał widocznie, że nadeszła pora, by skończyć z konwenansami.

– Wiem o wizycie, którą Christian złożył dwa tygodnie temu w Sankt Petersburgu. Mówiąc prawdę, wszystko zaczęło się od niej właśnie.

– Byliśmy przekonani, że opłacasz tego urzędasa w archiwum – wtrąciła Monika tonem jeszcze bardziej opryskliwym niż jej ojciec.

– Pytam więc ponownie, Ernst, w jakim celu nas tu ściągnąłeś? – niecierpliwił się Fellner.

– Chodzi o Bursztynową Komnatę – odparł powoli Loring.

– A konkretnie?

– Skończmy kolację. Potem porozmawiamy.

– Szczerze mówiąc, nie mam apetytu. Pokonałem twoim samolotem trzysta kilometrów po to, żeby z tobą porozmawiać, a zatem rozmawiajmy.

Loring złożył serwetkę.

– Jak sobie życzysz, Franz. A zatem pozwólcie wraz z Moniką ze mną.

Suzanne postępowała za nimi. Loring prowadził gości parterem. Szeroki korytarz omijał pokoje, w których znajdowało się mnóstwo bezcennych dzieł sztuki i zabytków. Były to oficjalne zbiory Loringa, efekt sześciu dziesięcioleci osobistych poszukiwań oraz wcześniejszych stu lat z czasów jego ojca, dziadka i pradziadka. W otaczających komnatach znajdowały się najcenniejsze dzieła światowej sztuki – zasoby kolekcji Loringa były znane wyłącznie jemu i Suzanne, ukryte za grubymi ścianami z kamienia w wiejskiej z pozoru posiadłości w kraju byłego bloku wschodniego.

Już wkrótce wszystko to stanie się jej własnością.

– Mam zamiar złamać jedną z naszych świętych zasad – oświadczył Loring. – Dobrowolnie zamierzam pokazać wam swoją prywatną kolekcję.

– Czy to konieczne? – zdziwił się Fellner.

– Jestem pewien, że tak.

Minęli gabinet gospodarza i przeszli długim korytarzem do pokoju usytuowanego na samym końcu. Prostokątne pomieszczenie miało sklepienie krzyżowe; na ścianach wisiały malowidła wyobrażające znaki zodiaku oraz portrety apostołów. Masywny piec wykonany z delftów zajmował jeden z narożników Siedemnastowieczne gabloty z drewna kasztanowego, inkrustowane kością słoniową z Afryki, stały wzdłuż ścian. Szklane półki niemal uginały się pod ciężarem porcelany pamiętającej szesnasty i siedemnasty wiek. Fellner i Monika przez chwilę w milczeniu podziwiali niektóre z cenniejszych eksponatów.

– To Sala Romańska – objaśnił Loring. – Nie pamiętam, czy wy oboje byliście tu wcześniej.

– Ja nie byłem – przyznał Fellner.

– Ja również nie – dodała Monika.

– Tu znajdują się najcenniejsze szkła – wyjaśnił Czech i wskazał kaflowy piec. – Piec służy jedynie do ozdoby, ciepłe powietrze dochodzi tędy – pokazał kratę w podłodze. – Specjalne agregaty, których wy także, jak sądzę, używacie.

Niemiec przytaknął.

– Suzanne! – przywołał ją Loring.

Wyszła przed jedną z drewnianych gablot, czwartą w rzędzie złożonym z sześciu.

– Powszechne doświadczenie jest po prostu powszechnym złudzeniem – powiedziała powoli niskim głosem.

Witryna wraz z fragmentem ściany zaczęła się obracać wokół własnej osi, zatrzymała się w połowie drogi i odsłoniła sekretne przejście.

– Czujniki akustyczne uaktywniane głosem moim oraz Suzanne. Część służby wie o istnieniu tej komnaty. Od czasu do czasu musi być przecież sprzątana. Ale jestem tak samo jak ty, Franz, absolutnie przekonany o lojalności mojej służby oraz o jej dyskrecji. Na wszelki wypadek jednak zmieniamy hasło co siedem dni.

– Ten tydzień wydaje się interesujący – podjął rozmowę Fellner. – Kafka, jak sądzę. Pierwsze zdanie z opowiadania Powszechne złudzenie. Jakie trafne.

Loring uśmiechnął się szeroko.

– My jesteśmy lojalni wobec naszych czeskich autorów.

Suzanne odsunęła się na bok, puszczając przodem gości.

Monika otarła się o nią, omiatając spojrzeniem zimnym i pogardliwym. Suzanne weszła do środka w ślad za swym patronem. W przepastnej komnacie za ścianą stały kolejne wystawowe witryny, wisiały na ścianach obrazy i gobeliny.

– Jestem pewien, że macie podobną komnatę – Loring skierował te słowa do Fellnera. – To zbiory gromadzone od dwóch stuleci. Ostatnie czterdzieści lat w ramach członkostwa w klubie.

Fellner i Monika oglądali kolejne gabloty.

– Cudowne – pochwalił Fellner. – Naprawdę robi wrażenie. Wiele z nich pamiętam z prezentacji. Ale, Ernst, gros utrzymywałeś w tajemnicy – zatrzymał się przed poczerniałą czaszką umieszczoną w szklanej gablocie. – Człowiek pekiński?

– W posiadaniu naszej rodziny od końca wojny.

– Jeśli dobrze pamiętam, czaszka zaginęła w Chinach podczas transportu do Stanów Zjednoczonych.

Loring skinął głową.

– Ojciec odebrał ją złodziejom, którzy sprzątnęli to sprzed nosa marynarzom odpowiedzialnym za transport.

– Fascynujące. Ta czaszka świadczy, że gatunek ludzki istniał na Ziemi o pół miliona lat wcześniej. Chińczycy i Amerykanie gotowi byliby zabić, żeby ją odzyskać. A ona znalazła oazę tu, w środkowych Czechach. Żyjemy w dziwnych czasach, nieprawda?

– Święta racja, przyjacielu. Święta racja – zgodził się Loring i wskazał podwójne drzwi na drugim końcu podłużnej sali. – Tędy, Franz.

Lellner ruszył w stronę wysokich drzwi. Były pomalowane na biało i miały złocone żyłki. Monika podążyła w ślad za ojcem.

– Idź przodem. Otwórz je – zachęcał Loring przyjaciela.

Suzanne z ulgą stwierdziła, że choć raz Monika nie klepała trzy po trzy. Jej ojciec chwycił mosiężną klamkę i pchnął drzwi do przodu.

– Wielki Boże! – wykrzyknął Fellner, wkraczając do wnętrza rzęsiście oświetlonej komnaty.

Pomieszczenia miało kształt idealnego kwadratu; sklepienie znajdowało się wysoko nad ich głowami i ozdobione było kolorowymi malowidłami. Trzy spośród czterech ścian podzielone były na wyraźne segmenty wyłożone mozaiką z bursztynu w kolorze złotobrązowym. Każdy segment oddzielony był lustrzanym pilastrem. Bursztynowe reliefy sprawiały wrażenie boazerii złożonej z długich i wąskich płyt wyżej oraz krótszych prostokątów umocowanych niżej. Tulipany róże, rzeźbione głowy, figurki, muszle, motywy kwiatowe, monogramy, odciski muszli, woluty oraz kwieciste girlandy – wszystko wykonane z jantaru – ozdabiały ściany Bursztynowej Komnaty Herb Romanowów, bursztynowa płaskorzeźba przedstawiająca dwugłowego orła rosyjskich carów, widniał na wielu panelach w niższych rzędach. Górne partie oraz framugi trzech par białych podwójnych drzwi zdobiły złocenia w kształcie winorośli. Figurki cherubinów oraz damskie popiersia rozdzielały i zwieńczały płyty górnych rzędów oraz okalały drzwi i okna. Lustrzane pilastry były dodatkowo udekorowane pozłacanymi świecznikami, w których zamiast świec płonęły jaskrawym światłem żarówki. Podłogę wyłożono parkietem, którego intarsje były równie misterne jak reliefy na bursztynowych ścianach. Lampki odbijały się w lśniącym parkiecie niczym promienie słońca.

Loring wszedł do środka.

– Pomieszczenie ma dokładnie takie wymiary jak komnata w Pałacu Jekaterynowskim. Kwadrat o boku dziesięć metrów i sklepienie na wysokości siedmiu i pół metra.

Monika, w przeciwieństwie do ojca, zachowała zimną krew.

– Czy to jest powód tej gry z Christianem?

– Dotarliście odrobinę za blisko. Utrzymywaliśmy to w sekrecie przez ponad pięćdziesiąt lat. Nie mogłem pozwolić na dalsze podchody i ryzyko, że dowiedzą się o tym Rosjanie lub Niemcy Nie muszę chyba wam uświadamiać, jaka byłaby ich reakcja.

Fellner przeszedł na drugi koniec komnaty i pełen zachwytu oglądał bursztynowy stolik precyzyjnie dopasowany do dwóch dolnych płyt ściennych. Potem przyszła kolej na florencką mozaikę, jedną z tych, w których oszlifowane kolorowe nefryty oprawiono w pozłacane okucia z brązu.

– Nigdy nie wierzyłem w te opowieści. Wedle jednej z nich Sowieci ukryli mozaiki, zanim hitlerowskie wojska dotarły do Pałacu Jekaterynowskiego. Inna wersja głosiła, że w ruinach Królewca po bombardowaniu w 1945 roku odnaleziono reszki komnaty, z której został jedynie pył.

– Pierwsza opowieść mijała się z prawdą. Rosjanie nie mogli zabrać niepostrzeżenie tych czterech mozaik. Usiłowali wprawdzie rozmontować górne płyty z bursztynem, ale odpadły od ściany Zdecydowali się więc nie dotykać reszty, w tym również mozaiki. Natomiast w drugiej historii jest ziarno prawdy Była to sztuczka zaaranżowana przez samego Hitlera.

– Jak to?

– Hitler wiedział o zakusach Göringa na bursztynową boazerię. Liczył na lojalność Kocha wobec siebie. Z tego właśnie powodu osobiście rozkazał wywieźć płyty z Królewca pod nadzorem specjalnego oddziału SS. Jego ludzie mieli nie tylko zająć się transportem, ale i Göringiem, gdyby ten zaczął sprawiać kłopoty Relacja między Hitlerem a szefem Reichstagu zawsze była dość osobliwa. Nie darzyli się wzajemnie zaufaniem, ale jednocześnie byli całkowicie od siebie uzależnieni. Dopiero pod koniec wojny, kiedy Bormann ostatecznie podkopał autorytet Göringa, Hitler zwrócił się przeciwko niemu.

Monika podeszła bezwiednie do tryforium, którego każdy segment składał się z dwudziestu szybek, od podłogi do połowy ściany Każdy też zwieńczony był półksiężycami, nad którymi z kolei umieszczono trzy półkoliste okna, złożone z ośmiu obramowanych szybek każdy. Dolne segmenty służyły za drzwi, chociaż wyglądały jak okna. Przez szyby wpadało światło, a za nimi namalowany był ogród.

Loring zauważył jej zainteresowanie.

– To pomieszczenie jest otoczone ścianami ze wszystkich czterech stron, żeby nie było widoczne z zewnątrz. Zleciłem wykonanie malowideł ściennych oraz takie oświetlenie, żeby uzyskać wrażenie otwartej przestrzeni za oknami. Oryginalna komnata w Pałacu Jekaterynowskim wychodziła na wielki dziedziniec, dobrałem więc dziewiętnastowieczne rekwizyty z czasów, gdy go powiększono i otoczono ogrodzeniem – wyjaśniał, podchodząc do Moniki. – Bramy w oddali są prawdziwe. Trawniki, krzewy oraz kwiaty skopiowano na podstawie szkiców z tamtej epoki; posłużyły za modele. Naprawdę są niezwykłe. Wydaje się, jakby człowiek stał na piętrze pałacu. Czy możesz sobie wyobrazić na tym tle militarne parady, które odbywały się tam regularnie, albo wieczorne przechadzki arystokracji, podczas których z oddali przygrywała orkiestra?

– Genialne – przyznała Monika i cofnęła się sprzed okna do wnętrza Bursztynowej Komnaty. – Jak udało wam się odtworzyć tak precyzyjnie układ tych płyt? Latem ubiegłego roku byłam w Sankt Petersburgu i zwiedzałam Pałac Jekaterynowski. Odrestaurowali tam niemal w całości Bursztynową Komnatę. Wstawili nowe gzymsy, pozłacane okucia, okna i drzwi, odtworzyli też wiele reliefów z bursztynu. Niezła robota, muszę przyznać, ale nie umywa się do tego, co zrobiliście tutaj.

Loring wyszedł na środek pomieszczenia.

– To całkiem proste, moja droga. Zdecydowana większość tego, co tu widzisz, to oryginał, a nie reprodukcja. Znasz tę historię?

– Powiedzmy, że częściowo – odparła córka Fellnera.

– W takim razie wiesz na pewno, że płyty już były w opłakanym stanie, kiedy w 1941 roku przejęli je naziści. Pruscy rzemieślnicy, którzy zaczynali pracę nad komnatą, przyklejali bryłki bursztynu do grubych dębowych listew, używając prymitywnego spoiwa sporządzonego z wosku pszczelego i żywicy. Gdyby bursztynowe panele utrzymały się w nienaruszonym stanie, można by to porównać do wody, która pozostawiona w szklance przetrwałaby dwieście lat. Woda wcześniej czy później wyparuje i żadne podejmowane po tym czasie zabiegi tego nie zmienią – kontynuując prelekcję, zatoczył ramieniem wokół siebie. – To samo da się powiedzieć o tym, co jest tutaj. Przez dwieście lat dębina się rozciągała i kurczyła, a wilgotny klimat Carskiego Sioła dokończył dzieło. W miarę upływu lat drewno się wypaczało, spoiwo pękało, a kawałki bursztynu odpadały. Ubytki wynosiły niemal trzydzieści procent w chwili, kiedy na scenie pojawili się naziści. Kolejne dziesięć procent odkleiło się podczas transportu. Kiedy mój ojciec odnalazł bursztynową boazerię, była w opłakanym stanie.

– Zawsze byłem przekonany, że Josef wiedział znacznie więcej niż gotów był to przyznać – powiedział Fellner.

– Nie wyobrażasz sobie za to, jak bardzo był rozczarowany, kiedy w końcu odnalazł bursztynowe płyty. Poszukiwał ich przez siedem lat, wyobrażał sobie, jakie są piękne; przywoływał w pamięci ich świetność z czasów przed rewolucją październikową, kiedy miał okazję podziwiać Bursztynową Komnatę pod Sankt Petersburgiem.

– Odnalazł je w tej jaskini niedaleko Stod, czy tak? – spytała Monika.

– Zgadza się, moja droga. Te trzy niemieckie ciężarówki przewiozły skrzynie. Ojciec odnalazł je latem 1952 roku.

– Ale jakim cudem? – nie dowierzał Fellner. – Poszukiwali ich z pełną determinacją Rosjanie oraz całe mnóstwo innych prywatnych kolekcjonerów. Wtedy wszyscy pożądali Bursztynowej Komnaty i nikt nie dawał wiary pogłoskom, że została zniszczona. Josef był pod jarzmem komunistów. W jaki sposób udało mu się odnaleźć tak niezwykłą zdobycz? I co jeszcze ważniejsze, w jaki sposób zdołał wejść w jej posiadanie?

– Ojciec był blisko związany z Erichem Kochem. Ten wyjawił mu, że Hitler szykował się do przewiezienia płyt na południe z okupowanych terenów Związku Radzieckiego jeszcze przed wkroczeniem Armii Czerwonej. Koch, zawsze lojalny wobec Göringa, nie był jednak głupcem. Kiedy Hitler rozkazał ewakuację arcydzieła, wykonał rozkaz i nie powiadomił od razu dowódcy Luftwaffe. Ale płyty z jantaru zdołały dotrzeć jedynie w góry Harzu i tam zostały ukryte w podziemnym wyrobisku. Koch w końcu wyjawił to Göringowi, ale nawet on nie wiedział, w którym miejscu ukryto komnatę. Dowódca Luftwaffe odszukał czterech żołnierzy z oddziału nadzorującego konwój. Podobno poddawał ich okrutnym torturom, ale nie pisnęli ani słowa na temat podziemnej kryjówki – kontynuował opowieść Loring, po czym pokręcił z niedowierzaniem głową. – Pod koniec wojny Göring zaczął zdradzać symptomy obłędu. Koch śmiertelnie się go obawiał i właśnie dlatego postanowił rozrzucić fragmenty Bursztynowej Komnaty – zawiasy, mosiężne klamki, kamienie z mozaiki – w ruinach zamku w Królewcu. W ten sposób puścił w obieg fałszywą informację o jej zniszczeniu, spreparowaną nie tylko dla Sowietów, ale przede wszystkim dla Göringa. Te mozaiki były jednak reprodukcjami, nad którymi Niemcy pracowali od 1941 roku.

– Nigdy nie wierzyłem w hipotezę, że bursztynowe reliefy spłonęły podczas bombardowania Królewca – skomentował Fellner. – Całe miasto pachniałoby żywicą niczym kadzidło.

Loring zachichotał.

– To prawda. Nie rozumiałem, dlaczego nikt nie zwrócił na ten drobiazg uwagi. W żadnym raporcie na temat bombardowań nie przewinęła się wzmianka o intensywnej woni żywicy. Wyobraźcie sobie dwadzieścia ton bursztynu powoli spalającego się na smołę! Zapach rozszedłby się na wiele kilometrów i utrzymywał przez wiele dni.

Monika potarła lekko jedną z wypolerowanych ścian.

– W niczym nie przypomina zimnego kamienia. Jest niemal ciepły, gdy go dotykam. I o wiele ciemniejszy niż sobie wyobrażałam. Z pewnością ciemniejszy niż płyty odrestaurowane w Pałacu Jekaterynowskim.

– Bursztyn ciemnieje z upływem czasu – wyjaśnił jej ojciec. – Pocięty na kawałki, wypolerowany oraz sklejony jantar nie przestaje się starzeć. Bursztynowa Komnata w osiemnastym stuleciu była z pewnością znacznie jaśniejsza niż ta, którą widzimy tutaj.

Loring skinął głową.

– I chociaż bryłki bursztynu zamocowane na płytach liczą miliony lat, są kruche jak kryształy i równie wrażliwe. To właśnie czyni ten skarb jeszcze bardziej fascynującym.

– Odbija też światło – dodał Fellner. – Człowiek się czuje, jakby stał w słońcu. Czuje promieniowanie, chociaż bez ciepła.

– Tak jak w oryginale, płytki bursztynu są ułożone na srebrnej folii. Dzięki temu silniej odbijają światło.

– Co masz na myśli, mówiąc „jak w oryginale”? – zdziwił się Fellner.

– Jak już wspomniałem, ojciec był rozczarowany, kiedy dotarł do pieczary i odnalazł bursztynowy skarb. Dębowe listwy zbutwiały, niemal wszystkie bryłki bursztynu poodpadały. Zebrał skrupulatnie wszystko, potem zdobył odbitki fotografii, które Sowieci zrobili w komnacie jeszcze przed wojną. Podobnie jak współcześni restauratorzy w Carskim Siole, wykorzystał te zdjęcia do odtworzenia pierwowzoru. Z tą różnicą, że on dysponował oryginalnymi bryłkami jantaru.

– Gdzie znalazł wykonawców? – zapytała Monika. – Z tego, co wiem, obróbka bursztynu zanikła w latach wojny Większość starych mistrzów została wymordowana.

Loring przytaknął.

– Niektórzy przetrwali dzięki Kochowi. Göring zamierzał odtworzyć oryginalną komnatę i polecił mu aresztować jubilerów specjalizujących się w bursztynie. Chciał ich mieć pod ręką w razie potrzeby. Ojciec zdołał odnaleźć kilku spośród nich jeszcze przez końcem wojny. Później zaoferował im oraz ich rodzinom godziwą egzystencję. Większość z nich przyjęła ofertę i zamieszkała tu w odosobnieniu, restaurując powoli arcydzieło, bryłka po bryłce. Kilku ich potomków wciąż tu mieszka i zajmuje się konserwacją komnaty.

– Czy nie jest to zbyt wielkie ryzyko? – zdziwił się Fellner.

– Nie sądzę. Ci ludzie oraz ich rodziny są całkowicie lojalni. Zycie w dawnej Czechosłowacji było ciężkie. Bardzo brutalne. Wszyscy, co do jednego, odczuwają wdzięczność za hojność, którą okazał im Josef Loring. Wszystkim, czego od nich oczekiwaliśmy, była dobra praca oraz dyskrecja. Odtworzenie całości dzieła, które tu widzicie, zajęło blisko dziesięć lat. Na szczęście Rosjanie solidnie szkolili rzemieślników: restauratorzy byli znakomitymi fachowcami.

– Tak czy owak, musiało to kosztować fortunę – Fellner zatoczył ramieniem, wskazując ściany.

Loring skinął głową.

– Ojciec kupował bursztyn potrzebny do restauracji na wolnym rynku, co sporo kosztowało nawet w latach pięćdziesiątych. Do rekonstrukcji wprowadzono też nowoczesną technologię. Nowe płyty nie są wykonane z drewna dębowego. W jego miejsce zastosowano masę z drobin dębiny, sośniny oraz popiołu. Dzięki temu płyty są bardziej odporne na zmiany temperatury; między bursztynem i sklejką umieszczono także środki chroniące przed wilgocią. Bursztynowa Komnata została nie tylko precyzyjnie odtworzona, ale też przygotowana, by przetrwać wieki.

Suzanne stała w milczeniu w pobliżu drzwi i obserwowała uważnie Fellnera. Stary Niemiec był najwyraźniej zdumiony Zastanawiała się często, czy coś może wprawić w osłupienie człowieka takiego jak Franz Fellner, miliardera posiadającego zbiory sztuki, które śmiało mogły konkurować z kolekcjami największych muzeów świata. Rozumiała jednak, że jest równie zszokowany jak ona sama, gdy Loring pokazał jej arcydzieło po raz pierwszy.

Fellner wskazał gestem.

– Dokąd prowadzą pozostałe drzwi?

– To pomieszczenie znajduje się w centrum mojej prywatnej galerii. Wznieśliśmy ściany i rozmieściliśmy drzwi i okna dokładnie tak, jak w Pałacu Jekaterynowskim. Prowadzą do innych sal mojej prywatnej kolekcji.

– Jak długo komnata się tu znajduje? – zaciekawił się Fellner.

– Pięćdziesiąt lat.

– To zdumiewające, że udało ci się ukryć ten fakt – skomentowała Monika. – Nie było chyba łatwo wyprowadzić w pole Sowietów.

– Podczas wojny ojciec utrzymywał dobre stosunki zarówno z Sowietami, jak i z Niemcami. Czechosłowacja stanowiła dla nazistów dogodny punkt przerzutowy twardej waluty i złota do Szwajcarii. Nasza rodzina pomagała w realizacji tego rodzaju transferów. Po wojnie Sowieci korzystali z podobnych usług. Stawką za to była wolność i swoboda działania.

Fellner się uśmiechnął.

– Wyobrażam sobie. Sowieci przekazywali lipne informacje na temat swoich posunięć, a te były podawane dalej Amerykanom i Brytyjczykom.

– Jest takie stare rosyjskie przysłowie: jeśli coś robi się w złym celu, nie może być dobre. Odnosi się to do podejścia Rosjan do sztuki, która ich zdaniem jest wyrazem społecznych niepokojów. I tłumaczy, dlaczego było to możliwe.

Suzanne nie przestawała obserwować Fellnera, Monika zaś podeszła do wysokich gablot ustawionych wzdłuż dwóch ścian Bursztynowej Komnaty. W środku były przeróżne eksponaty. Siedemnastowieczne figury szachowe, samowar i flaszka z osiemnastego stulecia, damska toaletka, klepsydra, łyżeczki, medaliony oraz ozdobne puzderka. Wszystko z jantaru, jak objaśnił Loring, wykonane przez mistrzów z Królewca i Gdańska.

– Są przepiękne – powiedziała z zachwytem.

– Wiele przedmiotów z bursztynu przechowuję w sali z eksponatami z czasów Piotra Wielkiego. To zdobycze Suzanne oraz jej ojca. Nie dla wszystkich oczu przeznaczone. Wojenne trofea.

Stary Czech spojrzał na Suzanne i uśmiechnął się. Potem ponownie zwrócił się do gości.

– Czy możemy teraz przejść do mojego gabinetu? Usiądziemy sobie wygodnie i porozmawiamy jeszcze przez chwilę.