Suzanne usiadła nieco z boku, by obserwować Monikę, Fellnera i Loringa. Z przyjemnością patrzyła, jak szef przeżywał chwilę triumfu. Lokaj właśnie wyszedł, podawszy uprzednio kawę, brandy oraz ciasto.
– Zawsze mnie zastanawiało – podjął dyskurs Fellner – jakim cudem Josef przetrwał wojnę tak zdumiewająco dobrze.
– Ojciec nienawidził nazistów – odparł Loring. – Jego huty i fabryki oddano do ich dyspozycji, ale wykuwanie słabej stali lub produkowanie rdzewiejących pocisków czy armat nieznoszących mrozów wcale nie było trudne. Była to jednak niebezpieczna gra. Hitlerowcy podchodzili z fanatyzmem do jakości; jednak dobre stosunki z Kochem okazały się pomocne. Rzadko pytano go o cokolwiek. Ojciec wiedział, że Niemcy przegrają wojnę, i przepowiedział zajęcie przez Sowietów Europy Środkowowschodniej, dlatego przez cały czas współpracował z radzieckim wywiadem.
– Nie miałem o tym pojęcia – wyznał Fellner.
Loring pokiwał głową.
– Był czeskim patriotą. Ale po prostu działał na własny sposób. Po wojnie Sowieci byli mu wdzięczni. Oni również go potrzebowali, a zatem zostawili go w spokoju. Ja zaś zdołałem przedłużyć te dobre stosunki. Nasza rodzina współpracowała ściśle z każdym czechosłowackim rządem od 1945 roku. Ojciec miał rację, jeśli chodzi o Sowietów I mogę dodać, że rację miał również Hitler.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zdziwiła się Monika.
Gospodarz położył dłonie na kolanach.
– Hitler zawsze wierzył, że Amerykanie oraz Brytyjczycy dołączą do niego w walce przeciwko Stalinowi. Prawdziwym wrogiem Niemiec była sowiecka Rosja; był też przekonany, że tak samo uważają Churchill i Roosevelt. Z tego właśnie powodu ukrył tak dużo pieniędzy i dzieł sztuki. Zamierzał sięgnąć po to wszystko, kiedy już alianci sprzymierzą się z nim z zamiarem pokonania ZSRR. Führer był, rzecz jasna, szaleńcem, ale historia potwierdziła wiele jego przekonań. Kiedy w 1948 roku Sowieci zorganizowali blokadę Berlina, Ameryka, Anglia i Niemcy natychmiast połączyły się przeciwko Związkowi Radzieckiemu.
– Stalin był postrachem wszystkich – wtrącił Fellner. – W jeszcze większym stopniu niż Hitler. Unicestwił sześćdziesiąt milionów ludzkich istnień, Hitler zaś dziesięć milionów. Kiedy Stalin zmarł w 1953 roku, wszyscy odetchnęli z ulgą.
– Zakładam, że Christian przekazał wam informacje o ludzkich szczątkach znalezionych w pieczarze pod Stod – odezwał się po chwili Loring. Ojciec Moniki przytaknął. – Pracowali w podziemnym wyrobisku; zostali wynajęci w Egipcie. Wtedy był tam ogromny szyb, podłożono dynamit tylko przy wejściu od zewnątrz. Ojciec zdetonował ładunek, przebił się przez rumowisko i wydobył rozpadające się bursztynowe płyty. Potem wysadził w powietrze wejście i chodnik, pozostawiając ciała w jaskini.
– Josef ich zabił?
– Własnoręcznie. Pogrążonych we śnie.
– I od tamtej pory mordujecie ludzi – skwitowała Monika.
Loring spojrzał na nią.
– Nasi akwizytorzy zapewniali utrzymanie sekretu w tajemnicy Muszę jednak wyznać, że gorliwość i determinacja, z jaką ludzie poszukiwali Bursztynowej Komnaty, nas zaskoczyła. Wieloma osobami zawładnęła prawdziwa obsesja odnalezienia jantarowego skarbu. Co jakiś czas myliliśmy tropy, rozgłaszaliśmy pogłoski, które naprowdzały zapaleńców na fałszywy ślad. Być może przypominasz sobie artykuł w gazecie „Raboczaja Tribuna” sprzed kilku lat. Była w nim mowa o tym, że sowiecki wywiad wojskowy zdołał odnaleźć bursztynowe reliefy w pewnej kopalni usytuowanej niedaleko starej bazy paliwowej we wschodnich Niemczech, w odległości około dwustu pięćdziesięciu kilometrów na południowy wschód od Berlina.
– Trzymam do dziś ten artykuł – przytaknął Fellner.
– Wszystko to były czcze wymysły Suzanne zaaranżowała przeciek, który dotarł do właściwych ludzi. Żywiliśmy nadzieję, że większość tropicieli pójdzie po rozum do głowy i zrezygnuje z dalszych poszukiwań.
Fellner pokiwał sceptycznie głową.
– Ten skarb jest zbyt cenny. Zbyt intrygujący. Taki łup działa jak narkotyk.
– W zupełności podzielam to przekonanie. Ilekroć przychodzę do tej komnaty, po prostu siadam i patrzę. Niemal czuję, jak bursztyn przywraca mi zdrowie i siły:
– I w dodatku jest bezcenny – wtrąciła Monika.
– Prawda, moja droga. Czytałem kiedyś rozważania na temat wojennych łupów, czyli zabytków kultury materialnej wykonanych z drogich kamieni i szlachetnych metali. Autor sugerował, że przedmioty te były skazane na zniszczenie podczas wojen, gdyż łączna wartość poszczególnych ich elementów przekraczała znacznie wartość całości. Jeden z komentatorów, bodaj z „London Times”, napisał, że Bursztynową Komnatę należy oceniać podobnie. W konkluzji stwierdził, że wyłącznie takie artefakty, jak książki czy obrazy, których wartość zawiera się w kompozycji i treści i do których powstania użyto surowców niemających wartości materialnej, mogą przetrwać wojenną zawieruchę bez uszczerbku.
– Czy przyczyniłeś się w jakiś sposób do sformułowania tych rewelacji? – zaciekawił się Fellner.
Loring podniósł filiżankę z kawą i uśmiechnął się.
– Były to przemyślenia własne autora. Ale my dołożyliśmy starań, żeby artykuł zyskał rozgłos.
– Cóż więc się stało? – zapytała Monika. – Dlaczego zamordowanie tylu ludzi było konieczne?
– Początkowo nie mieliśmy wyboru. Alfred Rohde nadzorował załadunek skrzyń w Królewcu i znał miejsce, w którym je ukryto. Ten głupiec w dodatku powiedział wszystko żonie. Ojciec musiał więc zlikwidować ich oboje, zanim zdążyli podzielić się tym z Sowietami. Nieco wcześniej Stalin powołał specjalną komisję, która miała poprowadzić dochodzenie. Podstęp nazistów w zamku w Królewcu spalił na panewce, gdyż Sowieci nie dali się wyprowadzić w pole. Byli pewni, że bursztynowe płyty ocalały i podjęli z pełną determinacją poszukiwania.
– Ale przecież Koch przeżył wojnę i zeznawał przed Rosjanami – przerwał mu Fellner.
– To prawda. Ale to my opłacaliśmy jego obrońców aż do dnia, w którym zmarł. Gdy Polacy skazali go na karę śmierci za zbrodnie wojenne, pozostawał przy życiu wyłącznie dzięki interwencji Rosjan. Byli do końca przekonani, że gauleiter znał kryjówkę Bursztynowej Komnaty. W rzeczywistości Koch wiedział tylko, że ciężarówki wyjechały z Królewca na zachód, a potem zboczyły na południe. Nie miał najmniejszego pojęcia, co stało się z nimi później. To my podsunęliśmy mu pomysł, by łudził Sowietów wiedzą o miejscu ukrycia boazerii z jantaru. Pozwolili się wodzić za nos aż do wczesnych lat sześćdziesiątych. Darowali mu życie w zamian za informacje, jednak nie do końca udało mu się wykpić. Dzisiejszy Królewiec jest faktycznie zupełnie innym miastem niż to z lat wojny.
– A zatem opłacając adwokatów Kocha, zapewniłeś sobie jego lojalność. Nigdy nie zdradził źródła swoich dochodów ani też nie wyciągnął asa z rękawa, gdyż nie miał najmniejszych powodów wierzyć Rosjanom, że dotrzymają danego słowa.
Twarz Loringa rozjaśniła się w uśmiechu.
– Dokładnie tak, stary przyjacielu. Ten gest pozwolił nam również utrzymywać stały kontakt z jedyną żyjącą osobą, która wiedziała, kto mógł posiadać cenne informacje na temat miejsca ukrycia bursztynowego skarbu.
– Z osobą, którą przy okazji trudno było zabić bez ściągania niepożądanej uwagi.
Loring przytaknął.
– Na całe szczęście Koch współpracował ochoczo i nigdy niczego nie wyjawił.
– A pozostali? – chciała wiedzieć Monika.
– Czasem ktoś docierał zbyt blisko i wtedy konieczne stawało się zaaranżowanie tragicznego wypadku. Niekiedy rezygnowaliśmy z zachowania ostrożności i po prostu zabijaliśmy delikwenta, zwłaszcza gdy zależało nam na czasie. Ojciec wymyślił „klątwę Bursztynowej Komnaty” i karmił opowieściami o niej dziennikarzy. To była pożywka dla prasy i… Franz, wybacz mi, proszę, oczywiście bardzo szybko się przyjęła. Nadawała się doskonale na czołówki gazet, jak przypuszczam.
– A Karol Boria i Dania Czapajew? – zapytała Monika.
– Ci dwaj mogli przysporzyć nam najwięcej kłopotów, ale nie zdawałem sobie z tego sprawy aż do ostatnich wydarzeń. Byli najbliżsi prawdy W rzeczywistości chyba udało im się natrafić na te same informacje, na które my natknęliśmy się po wojnie. Z jakiegoś powodu jednak zatrzymali dla siebie to, co wiedzieli, i utrzymywali w największej tajemnicy. Wydaje się, że nienawiść do sowieckiego reżimu znacznie wpłynęła na ich postawę. Wiedzieliśmy o działaniach Borii w Sowieckiej Nadzwyczajnej Komisji. W końcu jednak wyemigrował do Ameryki i straciliśmy jego ślad. Nazwisko Czapajewa również znaliśmy. On z kolei zniknął gdzieś w Europie. Ponieważ żaden z nich nie wydawał się nadmiernie rozmowny, nie stwarzali realnego zagrożenia i pozostawiliśmy ich w spokoju. Oczywiście tylko do chwili, kiedy Christian wpadł na ich trop.
– Teraz zamilkli na wieki – skitowała opowieść Monika.
– To samo byś zrobiła, gdybyś była na naszym miejscu, moja droga.
Suzanne obserwowała wzburzenie Moniki na takie postawienie sprawy przez Loringa. Ale oczywiście miał rację. Ta suka z pewnością nawet własnego ojca utopiłaby w łyżce wody, gdyby widziała w tym interes.
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Loring.
– Dowiedzieliśmy się, gdzie mieszka Boria, przed siedmioma laty, całkiem przypadkowo. Jego córka poślubiła Paula Cutlera, którego ojciec był amerykańskim miłośnikiem i mecenasem sztuki. Przez kilka lat stary Cutler prowadził w Europie poszukiwania Bursztynowej Komnaty. Jakimś sposobem udało mu się dotrzeć do krewnego jednego z naszych ludzi zatrudnionych przy restaurowaniu bursztynowych płyt. Teraz już wiemy, że jego nazwisko Boria uzyskał od Czapajewa i że to właśnie Boria poprosił starego Cutlera o dyskretne zbadanie sprawy Cztery lata temu sprawy doszły do takiego punktu, że zostaliśmy zmuszeni do działania. Ich samolot eksplodował. Dzięki przekupieniu włoskiej policji oraz odpowiednio ulokowanym znacznym sumom lotnicza katastrofa poszła na konto terrorystów.
– Czy było to dzieło Suzanne? – zainteresowała się Monika.
Loring przytaknął.
– Ona naprawdę jest nadzwyczaj utalentowana.
– Czy urzędnik z archiwum w Sankt Petersburgu pracuje dla was? – zapytał Fellner.
– Oczywiście. Sowieci, mimo całej ich niewydolności, są bardzo skrupulatni, jeśli chodzi o zapisywanie wszystkiego. W ich archiwach znajdują się dziesiątki milionów stron dokumentów; nikt nie wie, co w nich jest ani jak je właściwie posegregować. Aby zabezpieczyć się przed ciekawskimi, którzy mogliby natrafić na interesujące zapiski, musimy więc opłacać urzędasa z archiwum za czujność i dobrą wolę.
Mocodawca Suzanne wypił kawę, odstawił filiżankę i spodek na bok. Spojrzał prosto w oczy Fellnerowi.
– Franz, mówię ci o tym wszystkim dobrowolnie i niczego nie ukrywając. Niestety, choć ubolewam, dopuściłem, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. Zamachy na życie Christiana podjęte przez Suzanne oraz wczorajsza gonitwa po ulicach Stod dowodzą, że sprawy mogą potoczyć się w złym kierunku. To w efekcie zupełnie niepotrzebnie ściągnie uwagę na nas, że nie wspomnę już o pozostałych członkach klubu. Pomyślałem więc, że gdy poznasz prawdę, przerwiemy tę walkę. Nie ma już nic do odkrycia, jeśli chodzi o Bursztynową Komnatę. Przykro mi z powodu Christiana. Wiem, że Suzanne nie chciała mu zrobić krzywdy; działała z mojego polecenia. Uznałem to za konieczne wobec zaistniałej sytuacji.
– Ja również żałuję tego, co się stało, Ernst. Naprawdę cieszę się, że bursztynowe płyty są w twoich rękach. Jakaś cząstka we mnie się raduje, bo są całe i bezpieczne. Zawsze się obawiałem, że Sowieci je w końcu odnajdą. A oni nie są lepsi od Cyganów, jeśli chodzi o stosunek do dzieł sztuki.
– Ojciec i ja myśleliśmy podobnie. Sowieci doprowadzili arcydzieło z jantaru do takiego stanu, że za błogosławieństwo trzeba uznać wykradzenie go przez Niemców. Któż wie, jaki los spotkałby Bursztynową Komnatę, gdyby dostała się w łapy Stalina czy Chruszczowa? Komuniści bardziej przejmowali się konstrukcją bomb niż własnym dziedzictwem kulturowym.
– Czy proponuje pan zawarcie czegoś w rodzaju rozejmu? – chciała ustalić Monika.
Suzanne ledwie powstrzymała śmiech, widząc niecierpliwość tej suki. Nieszczęsne maleństwo. Odkrycie w przyszłości Bursztynowej Komnaty nie było jej, niestety, pisane.
– Istotnie, tego właśnie pragnę – potwierdził gospodarz. – Suzanne, czy mogę cię prosić?
Wstała z miejsca i przeszła do rogu gabinetu. Na podłodze stały tam dwie nieduże sosnowe skrzynie. Chwyciła za rączki zrobione z liny i postawiła je naprzeciw Franza Fellnera.
– Są tu dwie figurki z brązu, które przed laty tak bardzo ci się spodobały – powiedział Foring.
Suzanne uniosła wieko jednej ze skrzyń. Fellner wyłuskał z wyściółki z cedrowych wiórów rzeźbę i podziwiał ją w pełnym świetle. Suzanne znała dobrze to dzieło. Odkupiła je z rąk pewnego mieszkańca New Delhi, a ten ukradł z wioski na południu Indii. Wciąż pozostawało na liście najbardziej poszukiwanych zaginionych dzieł sztuki hinduskiej, ale przez ostatnie pięć lat spoczywało bezpiecznie w komnatach zamku Loukov.
– Suzanne i Christian zacięcie o to rywalizowali – westchnął Loring.
– Kolejna walka, którą przegraliśmy – przyznał Fellner.
– Teraz jest twoje. To zadośćuczynienie za wszystko, co wydarzyło się ostatnio.
– Herr Loring, proszę mi wybaczyć – powiedziała spokojnie Monika. – Teraz ja podejmuję decyzje w kwestiach związanych z członkostwem w klubie. Brązowe figurki są na pewno bardzo cenne, ale mnie nie wydają się równie interesujące jak ojcu. Zastanawiam się, jak zażegnać ten konflikt. Bursztynowa Komnata należała od dawna do najbardziej poszukiwanych dzieł sztuki. Czy pozostali członkowie klubu nie powinni także poznać prawdy?
Loring wzruszył ramionami.
– Wolałbym, żeby ta sprawa pozostała między nami. Sekret da się utrzymać tak długo, jak długo wie o nim niewiele osób, moja droga. Jednak w tych okolicznościach pozostawiam to do twojego uznania. Wieżę, że pozostali członkowie klubu potraktują tę informację jako poufną, podobnie jak w przypadku wszystkich innych trofeów.
Monika usiadła znów w fotelu i uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona z siebie.
– Jest jeszcze jedna sprawa, którą pragnąłbym się z wami podzielić – podjął rozmowę mocodawca Suzanne, zwracając się wprost do Moniki. – Podobnie jak twój ojciec ciebie, również ja muszę wyznaczyć następcę. W testamencie sporządziłem zapis, zgodnie z którym Suzanne odziedziczy tę posiadłość i zbiory oraz zajmie moje miejsce w klubie, kiedy zamknę na zawsze oczy. Zapisałem jej też dostatecznie dużo gotówki, by mogła należycie zadbać o wszystko.
Suzanne z satysfakcją obserwowała twarz Moniki, na której szok i niezadowolenie z powodu tej wiadomości walczyły o pierwszeństwo. Biedaczka, nie zdołała utrzymać uczuć na wodzy.
– Będzie pierwszą akwizytorką, która dostąpi zaszczytu członkostwa w klubie. To zasłużone wyróżnienie, nie uważacie?
Ani Fellner, ani Monika się nie odezwali. On był urzeczony podarkiem z brązu. Jego córka siedziała przybita.
W końcu Fellner ostrożnie umieścił posążek w skrzyni.
– Ernst, uważam sprawę za zamkniętą. Ubolewam, że wydarzyły się rzeczy, które omal nie doprowadziły do pogorszenia stosunków między nami. Ale teraz wszystko rozumiem. Jestem przekonany, że postąpiłbym tak samo w podobnej sytuacji. Suzanne, serdecznie ci gratuluję.
Skinęła głową w podzięce.
– Jeśli chodzi o poinformowanie członków klubu, proszę o czas do namysłu – przemówiła wreszcie Monika. – Przed czerwcowym spotkaniem powiadomię was, co postanowiłam.
– To niestety wszystko, o co może prosić cię tak stary człowiek jak ja, moja droga – powiedział Loring szarmancko. – Czekam więc na decyzję – dodał i spojrzał na Fellnera. – A może zechcielibyście zostać tu na noc?
– Niestety, musimy wracać do Burg Herz. Jutro rano mam spotkanie w interesach. Ale zapewniam cię, że tę wycieczkę uważam za wartą zachodu. Zanim was opuścimy, czy mogę raz jeszcze spojrzeć na Bursztynową Komnatę?
– Oczywiście, przyjacielu. Oczywiście.
Podróż powrotna na lotnisko Ruzyně przebiegła spokojnie. Fellner wraz z córką siedzieli w mercedesie z tyłu, Loring natomiast zajął miejsce obok kierującej limuzyną Suzanne.
Ta zerkała kilkakrotnie we wsteczne lusterko, by obserwować Monikę. Trzymała się mocno, suka. Z pewnością nie była zadowolona z faktu, że rozmowę prowadzili głównie dwaj starcy Franz Fellner na pewno nie należał do ludzi, którzy łatwo wypuszczają z rąk władzę, a jego córka nie była kobietą, która lubiła ją z kimkolwiek dzielić.
Mniej więcej w połowie drogi Monika się ożywiła.
– Muszę prosić pana o wybaczenie, Herr Loring.
Odwrócił twarz w jej stronę.
– Za cóż to, moja droga?
– Byłam opryskliwa.
– Ależ drobiazg! Pamiętam te czasy, gdy ojciec przekazywał mi członkostwo w klubie. Byłem dużo starszy niż ty teraz i równie ambitny. On, podobnie jak twój ojciec, też niechętnie przekazywał władzę. Zawsze jednak dochodziliśmy do porozumienia i w końcu ustąpił.
– Moja córka jest niecierpliwa. Pod tym względem bardzo przypomina własną matkę – skomentował Fellner.
– Chyba nawet bardziej niż ciebie, Franz.
Fellner wybuchnął śmiechem.
– Zapewne.
– Ufam, że Christian zostanie o wszystkim poinformowany? – spytał jeszcze Loring.
– Natychmiast.
– Gdzie on teraz jest?
– Naprawdę nie mam pojęcia – odparł Fellner. – A ty, kochanie?
– Nie wiem, ojcze. Nie miałam od niego żadnych wiadomości.
Dojechali na lotnisko tuż przed północą. Odrzutowiec Loringa czekał na poplamionym olejem pasie zatankowany i gotowy do startu. Zatrzymali się w jego pobliżu. Wszyscy czworo wysiedli, potem Suzanne otworzyła bagażnik. Pilot zszedł na płytę po schodkach. Wskazała mu dwie sosnowe skrzynki. Wziął obie i zaniósł do luku bagażowego.
– Owinąłem starannie brązowe figurki – powiedział Loring, starając się przekrzyczeć ryk silników. – Powinny przetrwać podróż w nienaruszonym stanie.
Suzanne podała kopertę swemu mocodawcy.
– Tu macie odpowiednie zezwolenia, które wcześniej przygotowałem i podstemplowałem w Pradze w ministerstwie. Mogą się wam przydać, gdyby celnicy zarządzili kontrolę po wylądowaniu.
Fellner schował kopertę do kieszeni.
– Rzadko bywam kontrolowany.
Stary Czech się uśmiechnął.
– Tak przypuszczałem – rzekł, po czym obrócił się do Moniki i objął ją. – Miło było cię zobaczyć, moja droga. Z niecierpliwością oczekuję przyszłych potyczek, podobnie zresztą jak Suzanne, prawda, Drahá?
Monika uśmiechnęła się i cmoknęła powietrze koło policzków starca. Suzanne nie odezwała się ani słowem. Znała swoje miejsce w szyku. Do niej należało działanie, nie rozmowy Pewnego dnia, gdy zostanie członkiem klubu, jej akwizytor będzie postępować w podobny sposób – przynajmniej taką miała nadzieję. Tuż przed wejściem na schodki Monika obrzuciła ją przelotnym pogardliwym spojrzeniem. Obaj starsi panowie uścisnęli sobie dłonie i Niemiec zniknął w samolocie. Pilot zatrzasnął właz ładowni, po czym wbiegł po schodkach do maszyny i zamknął za sobą drzwi.
Suzanne i Loring stali na płycie, gdy odrzutowiec kołował na pas startowy w strumieniach gorącego powietrza z silników. Potem wsiedli do mercedesa i odjechali. Tuż po opuszczeniu lotniska Suzanne zatrzymała auto na poboczu drogi.
Odrzutowiec mknął po ciemnym pasie startowym i wzniósł się ku bezchmurnemu nocnemu niebu. Odległość tłumiła wszelkie odgłosy. Na betonowej płycie były jeszcze trzy samoloty: dwa właśnie wylądowały, jeden szykował się do lotu. Susanne i Loring siedzieli w samochodzie z głowami obróconymi w prawo i zadartymi w górę.
– To wielka strata, Drahá – wyszeptał Loring.
– Przynajmniej spędzili miło wieczór. Herr Fellner był zachwycony Bursztynową Komnatą.
– Cieszę się, że mógł ją zobaczyć.
Pasażerski odrzutowiec zniknął po zachodniej stronie nieba; jego światła pozycyjne słabły wraz z rosnącą wysokością.
– Figurki z brązu wróciły do gablot? – zapytał Loring.
Skinęła głową.
– Sosnowe skrzynie zapakowane do pełna?
– Oczywiście.
– Jak działa mechanizm?
– Włącznik ciśnieniowy, reaguje na określonej wysokości.
– A ładunek?
– Potężny.
– Kiedy?
Spojrzała na zegarek i przeliczyła szybko w myślach. Zgodnie z szacowanym tempem wznoszenia się maszyny wysokość tysiąca pięciuset metrów powinna wystarczyć…
Przez moment jaskrawy żółty błysk rozświetlił niebo w oddali, niczym wybuch supernowej; materiały wybuchowe umieszczone przez nią w sosnowych skrzynkach eksplodowały, zapalając paliwo i unicestwiając Fellnera, Monikę oraz dwóch pilotów.
Światełka zniknęły.
Loring wciąż wpatrywał się w dal, chociaż już było po eksplozji.
– Taka strata! Szlag trafił odrzutowiec wart sześć milionów dolarów.
Powoli obrócił się w jej stronę.
– Ale to cena, jaką trzeba było zapłacić za twoją przyszłość.