PIĄTEK, 23 MAJA, 2.15
Paul zbudził się w środku nocy. Nie mógł zasnąć, gdy położyli się z Rachel na łóżku w kształcie sań tuż przed północą. Ona spała jak zabita obok niego, ale oddychała ciężko, jak zwykle zresztą. Myślami powrócił do finału rozmowy Loringa z McKoyem. Stary człowiek ochoczo zgodził się wybulić dwa miliony dolarów. Być może poszukiwacz skarbów miał rację… Loring ukrywał coś, co było dla niego warte dwa miliony dolarów. Ale co? Bursztynową Komnatę? To przypuszczenie wydało się Paulowi naciągane. Wyobrażał sobie, jak naziści zrywają z pałacowych ścian bursztynowe płyty, potem przewożą je ciężarówkami przez Związek Radziecki po to, by w niespełna cztery lata później ponownie je rozmontować i przewieźć ciężarówkami do Niemiec. Jantarowe reliefy musiałyby teraz być w opłakanym stanie. Nadawałyby się wyłącznie na surowiec do stworzenia innych dzieł sztuki. W artykułach, które gromadził Boria, pisano, że na bursztynową boazerię składały się setki tysięcy kawałków bursztynu. Z pewnością na wolnym rynku miało to swoją cenę. Być może tak właśnie było. Loring odnalazł jantarowy skarb i sprzedał bursztyny, zgarniając tyle kasy, że wydanie dwóch milionów dolarów za milczenie nie było niczym nadzwyczajnym.
Paul wstał z łóżka i podkradł się cicho do krzesła, na którym powiesił koszulę i spodnie. Ubrał się, ale nie założył butów: na bosaka nie narobi tyle hałasu. Sen nie przychodził, a on odczuwał nieodpartą potrzebę dokładnego obejrzenia sal wystawowych na parterze. Dzieła sztuki, które tam ujrzał, po prostu go przytłoczyły swoją wielkością; z trudem do niego docierało to, co widział. Żywił nadzieję, że Loring nie będzie miał mu za złe nocnego zwiedzania na własną rękę.
Rzucił jeszcze spojrzenie na Rachel. Zwinęła się w kłębek pod puchową kołdrą. Jej nagie ciało okrywała jego diagonalowa koszula. Przed dwiema godzinami kochała się z nim po raz pierwszy od blisko czterech lat. Wciąż jeszcze czuł w sobie ten żar. Jego ciało było kompletnie wyczerpane, gdyż dał wreszcie upust emocjom, których nie spodziewał się nigdy więcej przeżyć. Czy mogli jeszcze wszystko naprawić? Jeden Bóg wie, jak bardzo tego pragnął. Kilka minionych tygodni z pewnością było zaprawione goryczą. Jej ojciec odszedł z tego świata, ale zrodziła się szansa na ponowne złączenie rodziny Cutlerów. Paul miał nadzieję, że nie wypełnia tylko pustki w jej życiu. Wcześniej Rachel mu powiedziała, że należy do jej rodziny; te słowa wciąż brzmiały mu w uszach. Zastanawiał się, skąd u niego te podejrzenia. Być może to skutek kopa w bebechy, który zadała mu przed trzema laty; tarcza ochronna przed kolejnym druzgocącym ciosem.
Podszedł na palcach do drzwi i cichutko wymknął się na korytarz. Kinkiety na ścianach rzucały miękkie światło. Ciszy nie zakłócał żaden dźwięk. Dotarł do szerokiej kamiennej balustrady i spojrzał z góry na hol rozciągający się cztery kondygnacje poniżej. Na marmurową podłogę padało światło z licznych kinkietów. Potężny kryształowy żyrandol zwisający na wysokości trzeciej kondygnacji nie był zapalony.
Ruszył w dół kamiennymi schodami po dywanowym chodniku i dotarł wreszcie na parter. Bezszelestnie, bo na bosaka, wchodził w głąb zamku, mijając szerokie korytarze oraz salę jadalną, aż doszedł do przepastnych komnat służących za sale wystawowe. Drzwi były pootwierane.
Wszedł do Komnaty Czarownic, w której, jak objaśnił gospodarz, odbywały się kiedyś procesy tutejszych czarownic. Zbliżył się do mahoniowych gablot i włączył malutkie halogenowe lampki. Na półkach znajdowały się eksponaty z czasów rzymskich. Figurki, sztandary, talerze, naczynia, lampy, dzwonki i narzędzia. A także kilka misternie wyrzeźbionych posągów bogiń. Rozpoznał Victorię, rzymską boginię zwycięstwa, z koroną i gałązką palmy w wyciągniętych dłoniach, umożliwiającą każdemu wybór.
Nagle z korytarza dobiegł jakiś hałas. Niezbyt głośny. Jak powłóczenie nogą po dywanie. Jednak w panującej ciszy wydał mu się donośny.
Skręcił głowę w lewo ku otwartym drzwiom i znieruchomiał, starając się nawet nie oddychać. Czy był to odgłos kroków, czy też licząca pięćset lat budowla układała się do snu? Wyciągnął rękę i zgasił lampkę przy witrynie. Gabloty pogrążyły się w ciemności. Podkradł się do sofy i przykucnął za nią.
Jego uszu dobiegł kolejny dźwięk. To na pewno były kroki. Bez wątpienia. Ktoś był na korytarzu. Paul schował się głębiej za kanapę i czekał w nadziei, że ktokolwiek to jest, pójdzie sobie dalej. Być może to tylko ktoś ze służby pałacowej odbywał rutynowy obchód zamku.
W oświetlonym progu pojawił się cień. Paul zerknął zza sofy.
Wayland McKoy mignął w drzwiach.
Powinien się domyślić.
Na palcach podszedł do drzwi. Olbrzym był zaledwie metr przed nim i zmierzał w kierunku pomieszczenia usytuowanego na końcu korytarza. Wcześniej Loring jedynie wskazał im to miejsce, nazywając je Komnatą Romańską, ale nie zaproponował jej zwiedzenia.
– Nie możesz spać? – zapytał Paul szeptem.
McKoy obrócił się na pięcie, zaskoczony.
– Niech cię szlag trafi, Cutler – wymamrotał cicho. – Przestraszyłeś mnie, kutasie.
Poszukiwacz skarbów miał na sobie dżinsy oraz sweter wciągany przez głowę.
– Zaczynamy myśleć podobnie. To mnie przeraża – powiedział Paul, wskazując bose stopy Waylanda.
– Trochę chamstwa dobrze ci zrobi, wielkomiejska papugo.
Weszli do pogrążonej w mroku Komnaty Czarownic i rozmawiali szeptem.
– Chcesz też pooglądać? – zapytał Paul.
– Do cholery z tym. Ale dwa pierdolone miliony.. Ten dziadyga wyleciał z tym jak mucha do łajna.
– Ciekawe, co on wie?
– Nie mam pojęcia. Ale coś się za tym kryje. Kłopot w tym, że ten czeski Luwr pełen jest bzdetów i możemy tego nie odnaleźć.
– Na dodatek możemy zgubić się w tym labiryncie.
Nagle usłyszeli jakiś brzęk w końcu korytarza. Jakby metal uderzał o kamień. Obaj wystawili głowy i spojrzeli w lewo. Przyćmiony prostokąt światła rozchodził się z Komnaty Romańskiej na końcu korytarza.
– Głosuję za tym, żebyśmy tam poszli i popatrzyli – oznajmił Wayland.
– Dlaczego nie? Skoro posunęliśmy się już tak daleko…
Poszukiwacz skarbów ruszył przodem po dywanie. Przy otwartych drzwiach Komnaty Romańskiej obydwaj zamarli w bezruchu.
– A niech to cholera – wyrwało się Paulowi.
Knoll spoglądał przez judasza, jak Paul Cutler zakłada ubranie i wymyka się chyłkiem. Rachel nie słyszała, jak jej eksmąż wychodził. Spała przykryta kołdrą. Knoll czekał całe godziny, zanim zdecydował się wykonać pierwszy ruch, dając im wszystkim czas, by wpadli w objęcia Morfeusza. Planował rozpocząć od Cutlerów, potem zająć się McKoyem, a na deser Loringiem oraz Danzer, ostrząc zęby na ostatnią dwójkę i rozkoszując się w wyobraźni ich konaniem. W ten sposób wyrówna rachunki za śmierć Fellnera i Moniki. Ale niespodziewane wyjście prawnika komplikowało sprawę. Z tego, co mówiła Rachel, wynikało, że jej były mąż nie przepadał za ryzykiem. Teraz się okazało, że jednak je lubił, skoro w środku nocy boso przedsięwziął eskapadę. Z pewnością nie poszedł do kuchni, żeby coś przekąsić. Najprawdopodobniej zamierzał powęszyć. Będzie musiał zająć się nim nieco później.
Bo najpierw Rachel.
Podkradł się do przejścia, idąc wzdłuż rzędu nagich żarówek. Odnalazł wyjście i nacisnął sprężynowy mechanizm. Kamienny blok się odsunął i Knoll wszedł do jednej z pustych komnat sypialnych na czwartej kondygnacji. Wyszedł na korytarz i pospiesznie ruszył do pokoju, w którym spała Rachel Cutler.
Wszedł do środka i zaryglował za sobą drzwi.
Zbliżając się do renesansowego kominka, zauważył dźwignię blokady udającą fragment pozłacanego gzymsu. Nie wszedł tu sekretnym wejściem, bo nie było takiej potrzeby, będzie jednak mógł z niego skorzystać, opuszczając komnatę. Zwolnił blokadę i zostawił ukryte drzwi półotwarte.
Podszedł cicho do łóżka.
Sędzia Cutler pogrążona była w błogim śnie.
Szarpnął prawym przedramieniem i odczekał, aż sztylet wsunie mu się w dłoń.
– To jest jedno z tych pieprzonych sekretnych wejść – zauważył McKoy.
Paul nigdy nie widział czegoś podobnego. W starych filmach i powieściach występowały często, ale teraz miał je przed oczyma na żywo. Dziesięć metrów przed nimi prostokąt kamiennego muru obrócił się wokół własnej osi. Jedna z witryn była przymocowana na stałe do ruchomego fragmentu ściany. Otwory po każdej ze stron, szerokości około metra, umożliwiały wejście do nieoświetlonego pomieszczania za ścianą.
McKoy ruszył do przodu.
– Oszalałeś? – Paul chwycił go za rękę.
– Podejmijmy grę, Cutler. Najwidoczniej ktoś nas zaprasza do środka.
– Co masz na myśli?
– Chodzi mi o to, że nasz gospodarz nie otworzył tego przejścia przypadkiem. Nie rozczarujmy go zatem.
Paul uważał postawienie choćby jednego kroku dalej za głupotę. Schodząc po schodach, rozważał różne możliwości, ale nie spodziewał się czegoś takiego. Być może powinien po prostu wrócić na górę do Rachel. Jednak ciekawość przeważyła i podążył za poszukiwaczem skarbów.
W sekretnym pomieszczeniu znajdowały się kolejne gabloty i witryny, ustawione pod ścianami oraz pośrodku. Oniemiały Paul poruszał się w tym labiryncie. Antyczne figurki i popiersia. Rzeźby z Egiptu i Bliskiego Wschodu. Sztuka Majów, starodawna biżuteria. Jego wzrok przyciągnęło kilka płócien. Obraz Rembrandta z siedemnastego wieku, o którym wiedział, że został wykradziony z niemieckiego muzeum przez trzydziestoma laty, oraz Bellini, który zniknął ze zbiorów we Włoszech w tym samym mniej więcej czasie. Oba należały do najbardziej w świecie poszukiwanych zaginionych dzieł sztuki. Przypomniał sobie seminarium zorganizowane w Muzeum Sztuki w Atlancie na ten temat.
– McKoy, wszystko, co tu widzisz, to przedmioty kradzione.
– Skąd wiesz?
Zatrzymał się przed jedną z gablot, sięgającą mu do ramion, w której wyeksponowana była poczerniała czaszka spoczywająca na szklanym postumencie.
– To czaszka człowieka pekińskiego. Nikt jej nie widział od zakończenia drugiej wojny światowej. Tamte dwa płótna z całą pewnością również są kradzione. Cholera. To, co mówił Grumer, okazuje się prawdą. Loring jest członkiem klubu.
– Uspokój się, Cutler. Tego nie wiemy. Ten facet może ma niewielką kryjówkę, w której trzyma swoje skarby. Nie wyciągajmy pochopnych wniosków.
Paul spojrzał przed siebie na otwarte, podwójne, pociągnięte białą emalią drzwi. Za nimi dostrzegł naścienną mozaikę barwy złocistobrązowej. Zrobił krok naprzód. McKoy podążył za nim. W progu obaj znieruchomieli.
– O, kurwa! – wyszeptał zdumiony poszukiwacz skarbów.
Paul patrzył w osłupieniu na Bursztynową Komnatę.
– Miałeś rację.
Podziwianie niezwykłego widoku przerwało im wejście dwojga osób przez podwójne drzwi po prawej stronie. Jedną z nich był Loring. Drugą blondynka ze Stod. Suzanne. Oboje uzbrojeni.
– Widzę, że przyjęliście moje zaproszenie – odezwał się Loring i pokazał im pistolet. – Co sądzicie na temat mojego skarbu?
McKoy przesunął się do środka. Kobieta zacisnęła palce na broni, wysuwając lufę do przodu.
– Zachowaj zimną krew, moja damo. Zamierzam tylko obejrzeć to rękodzielnicze arcydzieło – uspokoił ją Wayland, podchodząc do jednej z bursztynowych ścian.
Paul zwrócił się do kobiety, którą Knoll nazywał Suzanne.
– Odnalazła pani Czapajewa dzięki mnie, prawda?
– Tak, panie Cutler. Pańskie informacje okazały się bardzo pomocne.
– Zabiła pani tego starego człowieka z tego powodu?
– Nie, panie Cutler – wtrącił Loring. – Zabiła go dla mnie.
Loring i kobieta stali w drugim końcu kwadratowego pomieszczenia, które miało dziesięć metrów wysokości. Podwójne drzwi znajdowały się na trzech ścianach, a na czwartej było okno wychodzące na ogród. Paul szybko jednak zrozumiał pomyłkę i już wiedział, że to tylko bardzo realistyczne ścienne malowidło. Nie wątpił, że pomieszczenie znajdowało się wewnątrz zamkowego kompleksu. McKoy wciąż podziwiał bursztynowe reliefy, głaszcząc ich powierzchnię. Gdyby nie cała ta sytuacja, Paul również chętnie by pooglądał. Ale spece od postępowania spadkowego rzadko bywali w komnatach zamkowych w Czechach, w których w dodatku mierzono do nich z półautomatycznych pistoletów. Z pewnością w programie jego uczelni nie przewidziano takiego precedensu.
– Zajmij się resztą – powiedział starzec cicho do Suzanne.
Kobieta wyszła. Loring stał po drugiej stronie pomieszczenia i wciąż w nich celował. McKoy zbliżył się do Paula.
– Poczekamy tu, panowie, aż Suzanne sprowadzi panią Cutler.
Olbrzym z Karoliny Północnej podszedłjeszcze bliżej.
– Co, do cholery, robimy? – wyszeptał prawnik.
– Nie wiem, do diabła.
Knoll ściągnął powoli kołdrę i wpełzł na łóżko. Przytulił się do Rachel i zaczął delikatnie masować jej piersi. Zareagowała na pieszczotę delikatnym westchnieniem, nadal śpiąc. Przesunął dłonią wzdłuż jej tułowia i stwierdził, że nie ma nic pod koszulą. Przesunęła się w jego stronę i przytuliła.
– Paul – szepnęła.
Chwycił ją dłonią za gardło, obrócił na plecy i przesunął ku wezgłowiu łóżka. Oczy Rachel rozszerzyły się ze zgrozy. Przystawił jej sztylet do szyi, delikatnie przesuwając jego czubkiem po rance na podbródku, która pozostała po ich spotkaniu w opactwie.
– Powinnaś była posłuchać mojej rady.
– Gdzie jest Paul? – zdołała wyszeptać.
– W moich rękach.
Zaczęła się szarpać. Docisnął ostrze płasko do jej gardła.
– Leż spokojnie, Frau Cutler, bo w przeciwnym razie przetnę ci skórę tą klingą. Zrozumiałaś?
Przestała się wyrywać.
Wskazał głową w stronę otworu w ścianie, zwalniając nieco uchwyt, żeby mogła spojrzeć.
– Jest tam.
Potem zacisnął mocniej dłoń na jej szyi i przesunął sztyletem w dół, odcinając wszystkie guziki od koszuli. Rozsunął poły Jej piersi unosiły się w ciężkim oddechu. Delikatnie obrysował czubkiem sztyletu jeden z sutków.
– Patrzyłem na was wcześniej zza ściany. Kochałaś się bardzo namiętnie.
Splunęła.
Uderzył ją w twarz na odlew.
– Bezczelna suka! Twój ojciec zrobił to samo i widziałaś, co go za to spotkało.
Wymierzył jej cios w brzuch, który na chwilę odebrał jej dech. Ponownie uderzył ją w twarz, lecz tym razem pięścią. Potem znów chwycił ją za gardło. Wywróciła białkami oczu, dusząc się. Uszczypnął ją w policzki i potrząsnął głową.
– Kochasz go? Więc chyba nie zaryzykujesz jego życia? Załóżmy, że jesteś dziwką, a jego życie zależy od tego, czy dasz mi dupy. Gwarantuję ci sporo rozkoszy.
– Gdzie… jest… Paul?
Pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Cóż za upór. Obróć ten gniew w namiętność, a twój Paul zobaczy światło jutrzejszego poranka.
Poczuł naprężenie w pachwinie, oznaczające gotowość do działania. Znów przysunął sztylet do jej szyi i docisnął.
– Dobrze – zgodziła się zrezygnowana.
Zawahał się przez moment.
– Odkładam nóż na bok. Ale jeden niewłaściwy ruch i zabiję. Najpierw ciebie, potem jego.
Zwolnił uścisk i odłożył na bok sztylet. Rozpiął pasek i zamierzał ściągnąć spodnie, gdy Rachel zaczęła krzyczeć.
– W jaki sposób płyty ścienne dostały się w pańskie ręce, Loring? – zapytał McKoy.
– Spadły z niebios.
McKoy się zaśmiał. Paul był zaskoczony opanowaniem Waylanda. Cieszył się, że przynajmniej tamten jest opanowany Bo jego paraliżował śmiertelny strach.
– Zakładam, że w którymś momencie zamierza pan posłużyć się tym pistoletem. Proszę więc, żeby spełnił pan życzenie skazańca i odpowiedział na kilka pytań.
– Miał pan wcześniej rację – podjął Loring. – W1945 roku ciężarówkami wywieziono bursztynowe płyty z Królewca. Później skrzynie przeładowano na pociąg. Skład został zatrzymany w Czechosłowacji. Mój ojciec starał się wtedy zabezpieczyć cenny ładunek, ale nie wyszło. Feldmarszałek von Schórner, do końca lojalny wobec Hitlera, nie dał się przekupić. Von Schórner rozkazał przewieźć skrzynie do Niemiec. Miały dotrzeć do Bawarii, ale zdołały dojechać tylko do Stod.
– Do mojej jaskini?
– Właśnie. Ojciec odnalazł bursztynową boazerię siedem lat po wojnie.
– I zastrzelił pomocników?
– W tych okolicznościach była to nieodzowna decyzja biznesowa.
– Czy Rafał Doliński również stanowił nieodzowną decyzję biznesową?
– Pański przyjaciel dziennikarz skontaktował się ze mną osobiście i przekazał mi roboczy tekst swojego artykułu. Nieszczęśliwie się złożyło, że zawarł w nim zbyt wiele informacji.
– A jak się miały sprawy z Karolem Borią oraz Czapajewem? – wtrącił pytanie Paul.
– Wiele osób widziało wcześniej to, co pan teraz ma okazję podziwiać, panie Cutler. Czy nie zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że jest to skarb, za który warto umrzeć?
– Sądzi pan, że dotyczyło to moich rodziców?
– Zorientowaliśmy się, że pański ojciec rozpytuje się po całej Europie, i uznaliśmy, że ten Włoch zdołał dotrzeć zbyt blisko. Po raz pierwszy groziło nam ujawnienie sekretu. Suzanne musiała zająć się i Włochem, i pańskimi rodzicami. Ze smutkiem przyznaję, że była to kolejna niezbędna biznesowa decyzja.
Paul rzucił się znienacka w stronę starego mężczyzny. Loring wymierzył w niego pistolet. Olbrzym chwycił Paula za ramię.
– Spokojnie, Rocket Man. Jeszcze cię postrzeli, a to niczego nie rozwiąże.
Paul usiłował wyswobodzić się z uchwytu.
– Musimy skręcić skurwysynowi kark.
Wzbierał w nim gniew. Nie podejrzewał, że jest zdolny do takiej wściekłości. Chciał zabić Loringa bez względu na konsekwencje i napawać się każdą sekundą konania skurwiela. McKoy przepchnął go na drugą stronę pomieszczenia. Loring podszedł do bursztynowej ściany. Wielkolud odwrócony do niego plecami i wyszeptał:
– Opanuj się. Bierz przykład ze mnie.
Suzanne włączyła wielki żyrandol w głównym holu i schody zalało światło. Nie było możliwe, by ktoś ze służby przeszkodził jej w nocnej aktywności, gdyż Loring wydał wcześniej polecenie, by po północy nie wchodzili pod żadnym pozorem do głównego skrzydła. Zastanawiała się nad tym, jak pozbędzie się ciał, i postanowiła zakopać je w lesie w pobliżu zamku jeszcze przed nadejściem poranka. Powoli wchodziła po schodach z pistoletem w dłoni i doszła do podestu na czwartej kondygnacji. Ciszę przerwał nagły krzyk dobiegający z Komnaty Weselnej. Pobiegła korytarzem wzdłuż balustrady do dębowych drzwi.
Chwyciła za klamkę. Zamknięte.
Z wnętrza dobiegł kolejny krzyk.
Oddała dwa strzały w stary zamek. Posypały się drzazgi. Kopnęła drzwi. Raz. Drugi. Jeszcze jeden strzał. Za trzecim kopnięciem drzwi otworzyły z impetem. W panującym w pomieszczeniu półmroku dostrzegła siedzącego na łóżku Christiana Knolla i leżącą pod nim, usiłującą się wyswobodzić Rachel Cutler.
Knoll spojrzał na Suzanne, po czym znów uderzył w twarz Amerykankę. W następnej chwili sięgnął po coś, co leżało na łóżku. Dostrzegła, jak jego dłoń zaciska się na rękojeści sztyletu. Wycelowała i oddała strzał, ale Knoll rzucił się w drugą stronę łóżka; kula chybiła celu. Zauważyła wysuniętą blokadę przy kominku. Skurwiel wszedł ukrytym korytarzem. Dała nura na podłogę, chowając się za krzesłem; wiedziała, czego ma się spodziewać.
Sztylet pomknął w ciemność i przeciął tapicerkę zaledwie centymetry od niej. Oddała dwa kolejne strzały w jego kierunku. W jej stronę padły cztery przytłumione salwy, pociski przebiły oparcie krzesła. Knoll był uzbrojony Jeszcze raz wypaliła do przeciwnika, potem przeczołgała się ku otwartym drzwiom i wyturlała na korytarz.
Dwa strzały oddane przez Knolla odbiły się od ościeżnic drzwi.
Gdy znalazła się na zewnątrz, wstała i zaczęła biec.
– Muszę iść na odsiecz Rachel – wyszeptał Paul, wciąż kipiąc z wściekłości.
McKoy wciąż stał zwrócony plecami do Loringa.
– Uciekaj stąd, kiedy zrobię następny ruch.
– On ma broń.
– Założę się, że skurwiel nie strzeli w tym pomieszczeniu. Nie zaryzykuje dziury w bursztynowych reliefach.
– Nie licz na to…
Zanim zdołał dokończyć zdanie, wielkolud obrócił się twarzą w stronę starca.
– A co z moimi dwoma milionami?
– Z przykrością muszę stwierdzić, że nic z tego. Ale doceniam pańską brawurę.
– Odwagę odziedziczyłem po mamie. Pracowała na ogórkowych polach we wschodniej części Karoliny Północnej. Była cholernie odważna.
– To naprawdę rozczulające.
Poszukiwacz skarbów podszedł bliżej.
– Czy sądzi pan, że ludzie nie wiedzą, gdzie my jesteśmy?
Loring wzruszył ramionami.
– No cóż, muszę podjąć ryzyko.
– Moi ludzie wiedzą, gdzie jestem.
– Wątpię, panie McKoy – uśmiechnął się Loring.
– Może się jednak dogadamy?
– Nie jestem zainteresowany.
Nagle McKoy rzucił się na Loringa, pokonując dzielący ich dystans trzech metrów tak szybko, jak pozwalała mu na to potężna sylwetka. Gdy stary człowiek strzelił, Wayland skrzywił się z bólu i krzyknął:
– Biegnij, Cutler!
Paul śmignął przez otwarte drzwi wychodzące z Bursztynowej Komnaty, obracając się na moment wstecz. Widział, jak McKoy pada na parkiet, a Loring repetuje broń. Wypadł z sali i popędził kamienną posadzką, potem przez pogrążony w mroku korytarz dotarł do otworu w ścianie Komnaty Romańskiej.
Spodziewał się, że starzec ruszy za nim w pościg, że padną w jego kierunku strzały. Najwyraźniej jednak Loring nie był zbyt dobry w bieganiu.
Wayland wziął strzał na siebie, umożliwiając tym samym Paulowi wydostanie się z komnaty Cutler nie sądził, że są ludzie, których stać na takie poświęcenie. To zdarza się tylko w filmach. Ale bez wątpienia widział, nim wybiegł z Bursztynowej Komnaty, jak olbrzym pada na posadzkę.
Odpędził tę myśl od siebie i skoncentrował się na Rachel, biegnąc korytarzem prowadzącym do schodów.
Knoll usłyszał, jak Danzer czmycha korytarzem. Przebiegł przez sypialnię i wyciągnął sztylet. Podszedł do drzwi i zaryzykował wystawienie głowy W odległości dwudziestu metrów Danzer pędziła w kierunku schodów. Wystawił nogę i rzucił idealnie wycelowany sztylet w jej kierunku. Nóż wbił się w lewe udo uciekającej aż po rękojeść.
Krzyknęła z bólu i upadła na chodnik.
– Nie tym razem, Suzanne – powiedział spokojnie.
Podszedł do niej.
Chwyciła się za udo; wokół zagłębionego ostrza spływała krew. Usiłowała się obrócić i wycelować w niego pistolet, ale natychmiast wytrącił jej z dłoni CZ-75B silnym kopnięciem.
Broń odleciała daleko.
Przystawił podeszwę do jej szyi i przycisnął ją do podłogi. Pomachał pistoletem.
– Skończyły się gry i zabawy – powiedział.
Danzer odwróciła się do tyłu, starając się uchwycić rękojeść sztyletu, ale kopnął ją w twarz podeszwą buta.
Potem strzelił dwa razy w głowę; jej ciało znieruchomiało.
– Za Monikę – wyszeptał.
Wyciągnął ostrze z uda i wytarł o jej ubranie. Podniósł pistolet Danzer i ruszył z powrotem do sypialni, postanawiając zakończyć to, co rozpoczął.