ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

 

Popiół siedział w milczeniu w niewielkiej łodzi, którą uderzenia wioseł marynarzy niosły ku brzegom królestwa. Marynarze przypatrywali mu się z oczywistym przerażeniem i niechęcią i Popiół nie potrafił rozstrzygnąć, czy chodzi o to, że pierwszy raz widzą szaroskórego człowieka, o to, że szare jedwabie zmarłych wytrącały ich z równowagi, czy o to, że rozpoznali tatuaże, które znaczą jego twarz.

Czekał, obserwując lot morskich ptaków i odczytując znaki, które się w nim kryły. Znaki kryły się niemal we wszystkim, od układu tańczących płomyków ognia, po wyrwane z ofiarnej kozy wnętrzności. Popiół może i nie władał potężną magią jak kapłani czy czarownicy, ale potrafił odczytywać znaki, i opanował wiele innych sztuk.

Wiedział choćby to, że marynarze spiskują, by go zdradzić. Myśl ta nie napawała go szczególnym lękiem, choć było ich trzech, a Popiół nie miał przy sobie żadnej broni – ani miecza, ani włóczni. Budziła w nim co najwyżej lekką irytację, że ludzie mogą być tak głupi. Musieli wiedzieć, kim jest, czemu więc zamierzali podjąć to ryzyko?

- Jesteśmy na miejscu – odezwał się jeden z marynarzy, jak gdyby Popiół miał nie poczuć uderzenia dna łodzi o piasek.

Zeskoczył z łodzi na brzeg, podobnie jak marynarze. Niewzruszony, Popiół zastanawiał się, jak zamierzają tego dokonać. Być może nauczą go czegoś nowego. Choć pewnie nie powinien na to liczyć. Tacy ludzie mieli niewielkie doświadczenie z prawdziwymi ścieżkami śmierci. Mężczyźni rozeszli się dokoła niego, formując nierówny trójkąt.

- Przyrzekliśmy twoim, że odstawimy cię bezpiecznie na brzeg – powiedział jeden z mężczyzn. – Ale nie rzekliśmy nic o tym, co stanie się później.

Popiół zignorował jego słowa.

- Kiedy byłem chłopcem, do mych drzwi zapukali mężczyźni i zaszlachtowali całą moją rodzinę. Zrobili to, bo magi z mojego bractwa zaobserwował pewne znaki. Zabrali mnie do siebie i odchowali.

- Sądzisz, że interesuje nas historia twojego życia, kiedy zamierzamy cię ukatrupić? – zapytał inny marynarz.

- Sądzisz, że wysłuchiwanie o tym, jak ci dogadzano, nas powstrzyma?

- Dogadzano? – zapytał Popiół z uśmiechem. – Bito mnie każdego dnia. Przywykłem do bólu. Wielokrotnie widziałem śmierć na własne oczy. Kazano mi się ćwiczyć, aż ręce zaczynały mi krwawić, i pobierać nauki, aż myślenie sprawiało mi ból. Zabrali mnie i stworzyli ze mnie angarima. Czy wiecie, co to znaczy?

- Nie wiemy i nie ciekawi nas to – rzekł trzeci mężczyzna i rzucił się Popiołowi na plecy, co Popiół przewidział. Jeśli szło o ścieżki śmierci, zachowania większości ludzi były przewidywalne.

Obrócił się, usuwając się na bok przed atakiem, jednocześnie zadając kopniaka w kolano marynarza, aż chrupnęło. Gdy napastnik osunął się na kolana, Popiół ruszał już naprzód, mijając linię ciosu topora i uderzając sztywnymi palcami w gardło drugiego napastnika. Jego dłonie powędrowały do czaszki mężczyzny, gdy ten się dławił, i szarpnąwszy na bok pod odpowiednim kątem, Popiół usłyszał trzask skręcanego karku.

Ostatni mężczyzna ruszył na niego i Popiół rzucił się na ziemię, unikając zamaszystego ciosu pałaszem. Gdy przetoczył się i podniósł, w dłoni miał kamień. Okręcił się i cisnął nim w swego pierwszego napastnika, i ujrzał, jak kamień trafia w skroń mężczyzny; kolejne z miejsc, przez które śmierć może dostać się do środka.

Ostatni mężczyzna stał w bezruchu, wpatrując się w niego.

- Czym jesteś?

- Jak wam rzekłem, jestem angarimem. Sądzę, że można to przełożyć na wasz język jako „sprzymierzony ze śmiercią”. Rozumiem ją. Służę jej. Szkolono mnie, bym niósł ją tam, gdzie trzeba, wszelkim sposobem, szybkim i wolnym – Popiół sięgnął do swych rękawów i wyciągnął stamtąd parę długich, przypominających sztylety igieł. – W twoim przypadku chyba sprawię, że będzie powolna.

Jego przeciwnik ruszył naprzód, ale Popiół już atakował – rzucił pierwszą igłę, potem kolejną. Ugodziły go tam, gdzie mierzył – jak mogłoby być inaczej? Mężczyzna osunął się na kolana z bezwładnymi rękoma. Igły utkwiły dokładnie w splotach nerwów obu ramion.

Popiół wyciągnął nieduży, ostry nożyk.

- Wygląda jednak na to, że taka jest kolej rzeczy, że głupcy zawsze znajdą sposób, by stanąć na drodze tego, co musi zostać dokonane. Zaczynamy?

Głupiec oczywiście krzyczał, ale to nie czyniło Popiołowi różnicy. Z jego wnętrzności nie dowiedział się niczego ciekawego, ale pojawią się inne znaki. Zawsze się pojawiały.

To wszystko nie miało znaczenia.

Tak naprawdę była tylko jedna osoba, którą musiał uśmiercić – młodzieniec, którego egzystencja stanowiła zbyt wielkie zagrożenie.

Royce.

I nie zatrzyma się, póki go nie znajdzie.