Skręcili w korytarz zaraz za szklanymi drzwiami i weszli po kilku stopniach na półpiętro. Stanęli pod drzwiami sali numer pięć i czekali, aż lekarz skończy obchód. Milczeli, wpatrując się w migoczącą lampę, która na przemian gasła i się zapalała, wydając przy tym charakterystyczny dźwięk. Przesuwali się co chwila bliżej ściany, by przepuścić pacjentów na wózkach inwalidzkich. Adam pomógł przenieść wózek przez próg szklanych drzwi, wymieniając z pielęgniarką uwagi na temat niedostosowania przestrzeni szpitala do potrzeb pacjentów i personelu.
– Płacimy plastikowymi kartami, rozmawiamy przez telefony bez kabla, latamy samolotami, nawet na Księżycu byliśmy, a w szpitalu nie mogą zrobić drzwi bez progu, żeby pacjent i pielęgniarka mogli normalnie funkcjonować. Rozumie to pan? Bo ja codziennie od piętnastu lat nie rozumiem – narzekała, spoglądając na Adama i pchając wózek w dalszą część korytarza.
W sali były trzy łóżka zajęte przez mężczyzn w podobnym wieku co Antoni Lechnicki. Teść podniósł się na ich widok do pozycji półleżącej i przywitał ich skinieniem głowy.
– Kiedy mnie stąd zabierzesz? – zapytał Adama, który stawiał siatkę z jedzeniem na rozpadającej się szafce obok łóżka.
– Jak lekarze pozwolą – odpowiedział, podając teściowi butelkę soku jabłkowego.
– To znaczy kiedy?
– Mówiłem tacie, że jeszcze kilka dni. Przyjechałem z Bernardem, tak jak prosiłeś.
Lechnicki podał Bernardowi rękę i poprosił, żeby ten przystawił krzesło do jego łóżka. Rano Adam powiedział mu, że teść nalegał na zobaczenie się z nim. Mówił, że koniecznie musi z nim porozmawiać i nie ma czasu czekać do momentu, aż wyjdzie ze szpitala. Bernard zgodził się go odwiedzić, chociaż nie miał pojęcia, czego może się spodziewać po ojcu Weroniki.
Nie poruszył tematu Sabiny, bo nie chciał zdenerwować Adama, a wczorajsze zapewnienia Janka o tym, że Magda wiedziała o zdradzie męża i mu wybaczyła, uznał za przekonujące.
– To teraz Adam pójdziesz pogadać z lekarzami – powiedział Lechnicki i uśmiechnął się porozumiewawczo do Bernarda.
Drzwi zamknęły się z hukiem. Teść się ożywił i przysunął do Bernarda.
– Spokojnie, on się obraża tylko na chwilę. Dziękuję, że przyjechałeś.
– Chciał pan za mną rozmawiać.
– Przede wszystkim żaden pan. Nie będę cię namawiać, żebyś mówił do mnie „tato”, chociaż takie mamy zwyczaje. No ale nasza sytuacja jest trochę inna. Wystarczy, że będziesz mi mówił po imieniu. Antek jestem. – Wyciągnął rękę.
Wymiana uścisków dłoni wywołała śmiech mężczyzny na łóżku obok.
– Antek, ty to tutaj taki kabaret odstawiasz, że telewizora nie trzeba włączać! – krzyknął rozbawiony pacjent. – Od kilku dni mamy tutaj taki ubaw, że ho, ho!
Bernard nie podejrzewał teścia o wybitne poczucie humoru. Wydawał mu się raczej człowiekiem zdystansowanym i wycofanym.
– Nie zwracaj na niego uwagi. – Antoni zaczął mówić ciszej. – To, co się stało, ten zawał, już trzeci, dało mi do myślenia. Mało czasu mi zostało, tak to ujmę. – Zawiesił głos.
Bernard spojrzał pytająco na teścia.
– Stary jestem, wnuków nie mam, a z rodziny tylko Adam, Magda i ty mi zostaliście. No i właśnie mnie się teraz o to rozchodzi. Źle zaczęliśmy. Weronika powinna była cię tutaj przywieźć i nas zapoznać. A skoro tego nie zrobiła, to dobrze, że sam przyjechałeś. Źle zaczęliśmy. Nie powinienem tak na ciebie naskakiwać. W końcu Weronika cię kochała, byłeś dla niej dobry i była z tobą szczęśliwa. A to najważniejsze, co powinien dla mojej córki zrobić jej mąż.
– Nie ma problemu, nie powinienem był przyjeżdżać bez zapowiedzi. Nie miałem pojęcia o tym, co się w Sownikach wydarzyło, dopiero Magda… – Bernard przerwał. Bał się, że wygada się teściowi o tym, co się stało z jedyną córką, jaka mu pozostała. W drodze do szpitala ustalili, że dopóki teść nie wróci do domu, nic mu nie powiedzą.
– Wiem, wiem. Słuchaj, będzie tak. Jak wrócisz do domu, będziesz do mnie dzwonił od czasu do czasu. Na święta przyjedziesz, bo zdaje się, że ty rodziny za dużej też nie masz. Magda mi mówiła. Więc Wigilię spędzisz z nami. Magda zawsze robi pyszne śledzie. A Adam, chociaż nikomu się do tego nie chce przyznać, piecze najlepszy sernik. Ja już sobie wszystko poukładałem. Wy, młodzi, macie ze sobą dużo wspólnego. Widzę, że z Adamem się dogadujesz, Madzia też cię lubi. Na starość to mi tylko wasza trójka została.
Bernard słuchał teścia i nie wiedział, co ma powiedzieć. Właśnie dostał to, na czym mu zależało. Ojciec Weroniki chce utrzymywać z nim kontakt. Co więcej, chce tworzyć z nim rodzinę, składać urodzinowe życzenia i widywać się na święta. Gdyby sytuacja była inna, pewnie bardzo by się ucieszył. „Uważaj, o czym marzysz, bo jeszcze się spełni” – pomyślał.
– Adam mówił mi, że Magda jest chora. Ma jakąś ostrą grypę czy coś takiego. Już jej lepiej? Kiedy mnie odwiedzi? – Lechnicki zajrzał do siatki, którą przyniósł Adam.
– Nie wiem. Nadal nie czuje się dobrze – odparł i pewnie niewiele rozminął się z prawdą.
– A co jej jest?
– Wymiotuje. Przez cały dzień. – Bernard nie wiedział, o jakiej chorobie opowiedział teściowi Adam.
– Ale Adam mówił, że ma gorączkę i zupełnie straciła głos. To jeszcze się jej pogorszyło?
– Na to wygląda. – Bernard odwrócił wzrok.
– A mówiłem jej, żeby więcej odpoczywała. To niech zadzwoni, jak się poczuje lepiej.
– Dobrze, przekażę. – Bernard z ulgą przyjął zakończenie rozmowy o stanie zdrowia Magdy.
– Mam jeszcze jedną prośbę do ciebie. Powiedz Adamowi, żeby ten Janek już tutaj do mnie nie przychodził. Przyjeżdża prawie codziennie, przywozi mi jedzenie i chce ze mną spędzać czas. To nawet miłe, ale ja nie wiem, co mam robić. Może niech już nie przyjeżdża. Podziękujcie mu ode mnie, żeby się nie obraził. W końcu miał być moim zięciem i pewnie czuje się w obowiązku mnie odwiedzać.
Słońce schodziło nisko, rozświetlając niebo w różowo-błękitnych kolorach. Delikatne światło padało na prostą szutrową drogę – ostatni odcinek trasy, jaką musiał pokonać. Wyszedł na nią wprost z krętej piaszczystej ścieżki biegnącej za domami. Tę drogę wskazał mu Janek jako często użytkowany przez mieszkańców skrót nad jezioro. To miało być jego ostatnie popołudnie w Sownikach i zamierzał sprawdzić jeszcze jedno miejsce, które od wczoraj nie dawało mu spokoju. Właściwie sam nie wiedział, czy znowu liczy na uspokojenie swojego sumienia, czy też naprawdę wierzy, że czegoś się dowie.
– Pan jeszcze mieszka w Sownikach?
Kobieta, która się do niego zwróciła, stała na tarasie i paliła papierosa. Dostrzegła go już z daleka. Zgasiła papierosa o poręcz i wrzuciła niedopałek do przepełnionej metalowej popielniczki.
– Dzień dobry, pani Beato – przywitał się, podając rękę właścicielce pensjonatu.
– Może się pan przeprowadzi do nas na stałe? Potrzeba nam tu młodych wykształconych mężczyzn. Niedaleko pensjonatu mam działkę, niedawno wystawiłam na sprzedaż. Dla pana cena będzie atrakcyjna. – Mrugnęła do Bernarda.
– Dziękuję, niedługo wyjeżdżam.
– Mogę panu w czymś pomóc? – zapytała. Zauważyła, że mężczyzna nie jest skory do żartów.
– Właściwie to może pani. Porozmawiajmy o Weronice. O Magdę też będę miał kilka pytań.
Kobieta spojrzała na Bernarda zakłopotana. Zeszła z tarasu i gestem wskazała, żeby oboje udali się na tył pensjonatu. Przewróciła metalową konewkę, która z hukiem potoczyła się w kierunku płotu. Dała znać Bernardowi, żeby jej nie podnosił, i razem przeszli w najdalszą część ogrodu.
Beata Maj usadowiła się wygodnie na leżaku, poprawiając poduszki. Mężczyzna usiadł na krześle obok niej, strzepnąwszy kilka pożółkłych liści z oparcia.
– Teraz możemy rozmawiać. Nie chcę, żeby goście słuchali o tych tragediach. Nie przyjeżdżają tutaj po to, by przejmować się cudzymi sprawami.
– A pani się przejmuje?
– A co pan ma na myśli? – zapytała, odwracając wzrok.
– Czy pani przejmuje się zaginięciem Magdy?
– Oczywiście, że tak. Dlaczego pan mi zadaje takie pytania? – Podniosła głos.
– Zastanawiam się, czy była pani zaangażowana w poszukiwania Olgi i pani Jadwigi.
– Oczywiście, że tak! – krzyknęła zdenerwowana. – Wszyscy w Sownikach byli zaangażowani.
– Tak jak teraz? Nie zauważyłem jakiegoś ogromnego poruszenia wśród mieszkańców. Wszyscy głównie pytają, czy udało się coś ustalić, ale sami nie wykazują większej inicjatywy.
– Pan oczekuje, że dzień i noc będziemy biegać po Sownikach i szukać Magdy? Już się nauczyliśmy, że to nie ma żadnego sensu. Jeśli ktoś coś wiedział, szedł z tym na policję. Odpowiadamy na pytania rodziny i policjantów. Jesteśmy przesłuchiwani. Każdy boi się cokolwiek powiedzieć, bo jeszcze ktoś pomyśli, że jest się zaplątanym w te niewyjaśnione historie. Ludzie się boją, rozumie pan? A wie pan, czego ludzie oczekują od życia? Świętego spokoju, proszę pana, a tutaj to już nie da się normalnie żyć.
Beata Maj nerwowo zaciskała dłonie. Co chwila spoglądała w kierunku pensjonatu, sprawdzając, czy żaden z gości nie słyszy jej rozmowy. Patrzyła na Bernarda rozczarowana jego pytaniami. Nie sądziła, że ten wykształcony, obyty w świecie przystojny mężczyzna będzie rozmawiał z nią w taki sposób.
– Pan, zdaje się, chciał mnie zapytać o coś dotyczącego Weroniki – powiedziała po chwili milczenia. – W takim razie proszę pytać, nie mam za dużo czasu.
– Chciałem zapytać o jej związek z Jankiem. – Bernard cały czas analizował w głowie słowa kobiety. Być może trafnie opisała nastrój panujący wśród mieszkańców. To wyjaśniałoby, dlaczego zdawali się nie angażować za bardzo w poszukiwania kolejnej zaginionej kobiety.
– Janek bardzo kochał Weronikę – odpowiedziała z nieskrywaną satysfakcją. – Można powiedzieć, że byli taką książkową parą. Młodzi, zakochani, mieli wspólne plany na przyszłość. Chcieli mieszkać i pracować tutaj, w Sownikach. Założyć rodzinę…
– To dlaczego Weronika go zostawiła? – przerwał jej, starając się nie dać wyprowadzić z równowagi.
– Przecież pan wie dlaczego. Weronika nie wytrzymała psychicznie. Po zaginięciu matki nie widziała już tutaj dla siebie przyszłości, nie zaznałaby świętego spokoju. – Kobieta wyraźnie podkreśliła dwa ostatnie słowa.
– Jak Janek zniósł to rozstanie?
– Z tego, co słyszałam, bardzo cierpiał. Podobno cały czas o niej myślał, a kiedy się dowiedział o tym tragicznym wypadku… – Nagle zamilkła. – Właściwie czemu pan mnie o to wypytuje? Jaki to ma związek z Magdą?
– Nie ma żadnego, po prostu zamierzam wyjechać z Sowników i chciałem się dowiedzieć wszystkiego, co jeszcze zdołam – odrzekł i wstał z fotela. – Dziękuję, bardzo mi pani pomogła.
Kobieta uścisnęła rękę Bernarda, nie podnosząc się z leżaka. Patrzyła, jak przechodzi przez ogród, podnosi przewróconą konewkę z ziemi i wychodzi przez furtkę. Przyglądała mu się tak długo, aż zniknął jej z pola widzenia. Wyciągnęła telefon z kieszeni i wybrała ostatni numer, pod który dzwoniła godzinę temu. Po kilku sygnałach Janek odebrał.
Na ekranie pojawił się napis „NOKIA”, a boki telefonu zaświeciły się na pomarańczowo. Bernard kilka razy wciskał zużyte przyciski, żeby przejść do folderu ze zdjęciami. Telefon wolno reagował na jego działania.
Włączył kilka zdjęć, kolejny raz oceniając ich jakość jako marną. Pominął kilkanaście ujęć kotów i dotarł do plików z nagraniami wideo. Weronika nagrywała tańczącą w ogrodzie Magdę. A może to Magda nagrywała Weronikę? Film musiał mieć kilkanaście lat, bo dziewczyny wyglądały bardzo młodo, do tego nagranie było niewyraźne, a siostry były do siebie bardzo podobne.
Włączał kolejne pliki. Nie znalazł niczego poza zdjęciami i nagraniami sióstr oraz ich kotów. Weronika i Magda w domu, w lesie, w ogrodzie, na zakupach, w kinie, w szkole. I w kilkudziesięciu innych miejscach. Czy jego żona naprawdę nie miała innych przyjaciółek? Chociaż brak zdjęć z koleżankami nie zaskoczył go w takim stopniu jak to, że nie znalazł żadnego zdjęcia z Jankiem. Nastoletnia miłość… Przecież musieli robić sobie ich mnóstwo.
Weronika musiała traktować ten telefon jak album, pamiątkę z dzieciństwa. Trudno byłoby wywołać zdjęcia tak marnej jakości, zresztą żadne z nich nie wydawało się szczególnie warte uwagi.
Ostatnie nagranie pokazywało się na miniaturce jako czarny kwadrat. Bernard włączył je i odłożył telefon na ławkę. Wstał i przeciągnął się kilka razy. Z telefonu zaczęły się wydobywać trzaski i szum. Zagłuszały treść rozmowy, którą było słychać w tle. Po chwili dźwięki ucichły i rozległ się głos mężczyzny:
– Ty się teraz nie możesz załamać – powiedział i kilka razy kaszlnął. – Cholera, jeszcze się przeziębiłem.
– Wiem, ale to już za dużo, boję się, że ktoś… – Kobieta zaczęła płakać.
– Uspokój się, nikt się nie dowie.
– Źle zrobiliśmy. Trzeba było zadzwonić na pogotowie. Powiedzieć, że to był nieszczęśliwy wypadek.
– Bo to był nieszczęśliwy wypadek! – Mężczyzna podniósł głos i zaraz został uciszony przez kobietę.
– Wiem, tylko że nie umiem sobie tego w głowie poukładać.
– Już się tak nad sobą nie roztkliwiaj. Jak się czuje Adam?
– Dobrze, nic nie mówi na ten temat.
– I bardzo dobrze.
– Tato, a jak ktoś to jednak odkryje?
– Nie martw się czymś, co się nie wydarzyło. Jak się wydarzy, to wtedy będziesz miała dużo czasu na zamartwianie się. Pilnuj tylko, żeby…
Nagranie nagle się zakończyło. Bernard, nie zastanawiając się długo, ruszył w kierunku domu Adama.
Po raz kolejny położył na stole segregatory z dokumentami. Starannie przejrzał je ponownie i wreszcie zapakował do teczki tylko te kartki, które wydawały mu się potrzebne. Pozostałe podarł i wrzucił do worka na śmieci, który był już wypchany po brzegi. Od wczoraj przeglądał każdy kąt domu i wyrzucał stare ubrania, pamiątki i książki. Traktował to jako niezwykle oczyszczające doświadczenie. Spojrzał na swój bagaż. Dwie po brzegi wypchane torby stały na środku pokoju gotowe do zabrania ich w podróż, na którą czekał, chociaż do tej pory nie uświadamiał sobie jak bardzo. Wstawił zapakowane walizki do szafy i poszedł do kuchni.
Obracając pendrive w palcach, rozglądał się po pokoju. Nie wiedział, co ma z nim zrobić. Usiadł przy stole i kolejny raz podłączył go do komputera. Otwierał po kolei wszystkie foldery, ale wciąż nie mógł tam znaleźć tego, czego szukał. Po kilku minutach bezsensownego włączania kolejnych plików odłączył urządzenie, złapał obiema dłońmi i z całej siły próbował je złamać. Chwilę się siłował, aż usłyszał delikatny dźwięk pękającej obudowy. Wyrzucił resztki pendrive’a do kosza.
Szybkim krokiem wrócił do sypialni, patrząc w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. Podszedł do łóżka i spod kołdry wyłowił telefon.
– Coś się stało? – spytał zdenerwowany.
– Bernard tutaj przyszedł.
– Aha, a co chciał?
– Pytał o ciebie.
– Ale o co dokładnie?
Z tonu głosu Beaty wywnioskował, że nie były to istotne pytania, dlatego tym bardziej nie rozumiał, po co kobieta do niego dzwoni.
– O ciebie i Weronikę.
– To dobrze, że pytał. Ma prawo wiedzieć, jak było.
Kobietę rozczarował spokój Janka. Myślała, że się zdenerwuje, będzie chciał przyjechać do pensjonatu, żeby wypytać ją o szczegóły, a ona powoli, bez pośpiechu wyjawi mu, o czym rozmawiała z mężem Weroniki, dodając trochę od siebie.
– Tak uważasz? Sądzisz, że może sobie biegać po Sownikach i wszystkich przepytywać? Ja już mam dosyć roztrząsania spraw ciągnących się przez prawie dwanaście lat.
– Przecież wiesz, że myślę tak samo.
– Wiem, ale to nie ciebie nachodzi. Jestem tu sama.
Próbowała udawać obrażoną. Liczyła, że Janek się tym przejmie.
– Widuję się z nim prawie codziennie.
– Prosiłeś, żebym cię o wszystkim informowała, a teraz tak się zachowujesz? Chyba nasza umowa nie będzie już aktualna.
– Beata, nic się przecież nie stało. Nie musisz do mnie dzwonić pięć razy dziennie…
Janek usłyszał kilka sygnałów, które przerwały połączenie. Próbował zadzwonić, ale Beata Maj odrzucała połączenia. Pokręcił głową z niedowierzaniem – jak mogła pomyśleć, że łączy ich coś więcej niż wspólna sprawa do załatwienia, jak mogła zakładać, że chce z nią rozmawiać kilka razy dziennie i przyjeżdżać do niej na każdą jej prośbę? Wprawdzie była naprawdę atrakcyjna jak na swój wiek, ale nie wyobrażał sobie, żeby mogło ich łączyć coś więcej.
Przechodząc z sypialni do salonu, zapomniał już o rozmowie, którą przed chwilą prowadził. Wyrzucił z głowy Beatę Maj i jej problemy.
Siadając przy stole z kubkiem kawy, poczuł spokój. Uśmiechnął się i spojrzał w kalendarz. Wisiał w każdym domu w Sownikach. Sołtys roznosił je w styczniu, składając mieszkańcom noworoczne życzenia. Napis „Sowniki. Twój raj na ziemi”, umieszczony pośrodku zdjęcia wiejskich pól i łąk, bawił go za każdym razem, kiedy na niego patrzył. Jeżeli tak wygląda raj, to on chyba woli trafić do piekła.
Dwa dni. Tylko czterdzieści osiem godzin dzieliło go od wielkich zmian.
W półmroku latarnie stojące wzdłuż ogrodu rzucały światło na tuje posadzone wiosną przez Magdę. Długie cienie tworzyły na ulicy czarne pasy, które sięgały niemal do ogrodu sąsiadów mieszkających naprzeciwko. W kwietniu denerwował się na żonę, że wydaje pieniądze na nikomu niepotrzebne rośliny, bo jego zdaniem ogród był już wystarczająco zarośnięty. Magda sądziła inaczej i jak zwykle zrobili tak, jak ona chciała. Patrzył przez okno i myślał, że dzisiaj wyszedłby z nią do ogrodu i wspólnie sadziliby te cholerne krzaki. Wtedy przyglądał jej się zza szyby i nie miał zamiaru pomagać. Teraz oddałby wszystko za te kilka godzin, które mogliby spędzić razem.
Zobaczył Bernarda, który wchodził szybkim krokiem do ogrodu i zmierzał prosto do domu. Wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w jego głowie, przeraziła go tak bardzo, że zaklął i powiedział do siebie: „Uspokój się”. W tym momencie w drzwiach stanął Bernard, trzymając w ręku stary telefon komórkowy.
– Magda? Coś wiesz? – zapytał, zanim Bernard zamknął drzwi.
– Wiem, ale nie to, co byś chciał – odpowiedział, wchodząc w butach do salonu.
Nie zamierzał się przejmować błotem, które wniósł do domu. W obliczu tego, co zaraz powie Adamowi, nie miało to najmniejszego znaczenia. Położył telefon Weroniki na stole, patrzył na Adama i czekał.
– Co to jest?
– Telefon.
– Kurwa, widzę. Co ty za szopkę tutaj odstawiasz?
– Szopkę, mówisz… – Bernard zawiesił głos. Czerpał satysfakcję, widząc, jak Adam nic nie rozumie z tej sytuacji. – Szopkę to wy odstawiliście, i to całkiem niezłą. Pociesza mnie fakt, że nie tylko ja dałem się na to wszystko nabrać.
– O czym ty, kurwa, mówisz?
– Nie zamierzam nic mówić, za to posłuchamy, o czym rozmawia twoja żona ze swoim ojcem. – Bernard włączył nagranie.
Stali nad stołem, wpatrując się w telefon. Z każdym słowem twarz Adama nabierała coraz bardziej purpurowych kolorów, a szyja pokrywała się drobnymi czerwonymi plamami. Kiedy nagranie się skończyło, Adam oparł się rękami o stół i patrzył na Bernarda.
– Skąd to masz? Co to za telefon?
– To nie jest chyba twój największy problem. Powinieneś raczej zapytać, komu to pokazałem.
– Bernard, to nie jest tak, jak sobie wymyśliłeś.
– Jeszcze ci nie powiedziałem, co sobie wymyśliłem, więc nie wiem, dlaczego…
– Siadaj i słuchaj. – Adam nie pozwolił mu dokończyć. Jednym ruchem odsunął krzesło od stołu i wskazał Bernardowi miejsce. – Późnym wieczorem zadzwoniła do mnie Magda. Była paskudna pogoda, wichura, lał deszcz. Kazała mi przyjechać.
– Gdzie?
– Daj mi skończyć – powiedział stanowczo. – Przyjechałem, wsiedli do samochodu. Ona i ojciec. Powiedzieli mi, że tata poszedł na spacer z mamą, ta poślizgnęła się i upadła. Uderzyła głową o kamień. Nieszczęśliwy wypadek. Ojciec próbował ją ratować, ale mu się nie udało. Jej ciało leżało w środku lasu, a oni nie wiedzieli, co mają zrobić.
– Dlaczego nie zadzwonili po karetkę? Chyba w takiej sytuacji tak się robi, nie?
– Pewnie tak, nie wiem, byłem w szoku. Nie myślałem racjonalnie.
– Kto chodzi na spacer w taką pogodę?
Adam zamilkł i zamyślony wpatrywał się w Bernarda. Po krótkiej chwili się otrząsnął, przeczesał włosy palcami i odkaszlnął.
– Nie wiem. Bernard, błagam cię, to nie jest ważne. Mówili, że nie mogą nikomu o tym powiedzieć, bo oskarżą ojca, że coś jej zrobił.
– A były na to jakieś dowody?
– Kurwa, Bernard, nie wiem, nie myślałem wtedy racjonalnie, powtarzam ci. – Urwał na chwilę. – Pomogłem im ukryć ciało. Obiecaliśmy sobie, że nikomu o tym nie powiemy. Rozpowiadaliśmy, że ta sprawa jest związana z zaginięciem Olgi, że nad Sownikami ciąży jakieś fatum. Magda kilka razy powtarzała koleżankom, że widziała tajemniczego mężczyznę chodzącego przed jej domem. Opowiadała, jak bardzo się boi, że najpierw porwał mamę, a teraz będzie chciał zabrać ją albo Weronikę. Do dzisiaj nikt oprócz naszej trójki o tym nie wiedział.
– Weronika wiedziała.
– Pewnie dlatego wyjechała, ale do tej pory nikt nie miał pojęcia o tym nagraniu.
– Gdzie ukryliście ciało?
– Nie mogę ci powiedzieć.
– I co teraz będzie? Mnie też zabijecie, bo się dowiedziałem?
Twarz Adama w ciągu kilku sekund zrobiła się ciemnoczerwona. Zacisnął pięści i ciężko oddychał.
– O czym ty mówisz? Żadne z nas nie jest mordercą! Nikt z nas jej nie zabił! – krzyknął wzburzony. – To był wypadek, działaliśmy szybko, nie myśląc za dużo. Zatopiliśmy jej ciało w jeziorze, tylko tyle. Jeżeli ktokolwiek się teraz o tym dowie, będziemy skończeni. Ojciec nie wytrzyma kolejnego zawału, przestaną szukać Magdy, a ja pewnie pójdę siedzieć.
Bernard ściskał telefon w ręce, bojąc się, że Adam mu go zabierze. Komórka Weroniki była bardzo stara, nie można było przesłać z niej pliku na inny telefon, ale Bernard przezornie nagrał swoim telefonem film wyświetlony na ekranie nokii. Siedząc ze szwagrem przy jednym stole, pomyślał nagle, że najpierw powinien był pójść na policję.
– O ile w ogóle na podstawie jednego takiego nagrania można cokolwiek komukolwiek udowodnić – dodał Adam po chwili zastanowienia. – Kurwa, po co ja ci to opowiadałem.
Bernard dopiero teraz uświadomił sobie, że nie ma pojęcia, do czego może być zdolny człowiek, u którego spędził ostatnie kilka dni. Wstał z krzesła i szybko schował telefon Weroniki do kieszeni.
– Wiesz, co w tej całej sytuacji było najgorsze? – spytał Adam, ciężko oddychając.
– To, że zatopiłeś ciało teściowej w jeziorze? – odparł Bernard, kierując się do drzwi.
– Kiedy im pomagałem, miałem wrażenie, że Magda i jej ojciec nie robili tego pierwszy raz.
– O czym ty mówisz? Myślisz o Oldze? Czy ktoś jeszcze w tych pieprzonych Sownikach zaginął? Nie drążyłeś tematu? Jak mogłeś zasypiać obok niej z taką myślą? Co ty wiesz o swojej żonie? – Bernard mówił podniesionym głosem i nerwowo chodził po pokoju.
– A co ty wiedziałeś o swojej? – Adam popatrzył mu prosto w oczy.
Zamilkli, pozwalając, żeby to pytanie zawisło między nimi w powietrzu.