To się znowu dzieje. Dzwoni do mnie numer prywatny.
Dochodzi północ. Leżę w pościeli, jedną dłonią ściskając jej krawędź, drugą trzymając telefon, którego ekran co chwilę rozjaśnia białe światło.
– Nie odbieraj – szepcze Wojtek.
Przyjaciel został dziś u mnie na noc. Długo rozmawialiśmy o Ance. Pocieszał mnie, przytulał i tak zasnęliśmy, wypiwszy sporo wina. W ten sposób uciekam ostatnio od rzeczywistości, będącej dla mnie jak oślepiające światło, przed którym próbuję się rozpaczliwie osłonić.
Nikt mi nie wmówi, że to oszust, który chce wyłudzić ode mnie pieniądze. Sama nie wiem, kiedy najeżdżam palcem na czerwoną słuchawkę.
Układam się z powrotem pod kołdrą, ale nie leżę już na boku tak jak wcześniej, tylko na wznak. Pełna napięcia czekam na to, co się teraz wydarzy. Pierwszy raz odrzuciłam tego typu połączenie. Po chwili dzwoni znowu. Ponownie wciskam czerwoną słuchawkę i wyciszam komórkę. Przekładam się z boku na bok, zerkam co chwilę na ekran migoczący w ciemności. Nie odpuszcza. Wciąż próbuje się ze mną skontaktować. Czuję się osaczona, mam wrażenie, że ta osoba jest niedaleko. Gdy ekran rozbłyskuje po raz kolejny, dociera do mnie, że to się tak łatwo nie skończy. Będzie próbować nieustannie. Wyłączam aparat. Zapada kojąca ciemność. Nic już się w niej nie jarzy, czuję się, jakbym zgasiła płomień świecy. Przejęłam kontrolę. Mogłam zrobić to od razu.
Wojtek odwraca się do mnie przodem. Mimo że dostrzegam jedynie białka jego oczu i dwie plamy zamiast źrenic, wyczuwam od niego strach. Do tej pory był spokojny, pocieszał mnie. Widzę, że powoli mięknie, że też dociera do niego bezmiar zła rozlewającego się w moim życiu.
Kładzie mi dłoń na ramieniu, jeździ nią w górę i w dół.
– Będzie dobrze, mała – mówi.
Wyczuwam na skórze drżenie jego palców. Myślę, że tak naprawdę sam chce się uspokoić. Jest przerażony tak samo jak ja.
Podciągam kołdrę wyżej. Pragnę się schować przed nieznajomym, który wtargnął do mojej rzeczywistości, i nagle słyszę coś przerażającego. Ktoś stuka w okno za wezgłowiem łóżka, powoli, raz za razem.
Zrywamy się oboje na równe nogi. Przerażona podbiegam do ściany naprzeciwko, przywieram do niej plecami. Wojtek do mnie dołącza.
– Co jest?! – krzyczy, patrząc to na mnie, to na okno.
Zapala światło.
– Zgaś! – wołam. – Teraz to on nas widzi, ma nad nami przewagę.
– Skąd wiesz, kto to jest?!
– Nie wiem!
Ogarnia mnie panika. Ręce tak mi się trzęsą, że nie jestem w stanie wcelować we włącznik. Telefon został na szafce przy łóżku, boję się po niego wrócić. Stukanie nie ustaje, mam wrażenie, że ktoś zaraz stłucze tę cienką szybę i wpadnie do środka. Spoglądam na Wojtka, a raczej na jego błyszczące w ciemności oczy. Żarzą się w nich iskry zwierzęcej furii. Oddycha głośno przez usta. Z zaciśniętymi pięściami rusza w kierunku okna.
– Wojtek, co ty robisz?! Przestań!
Kręci przecząco głową i idzie dalej. Patrzę na majaczące w ciemności drzwi wejściowe. Z jednej strony chcę stąd uciec, z drugiej – boję się tego, co lub kogo zastanę na klatce schodowej. Jeszcze nigdy nie czułam się tak osaczona.
Wojtek w końcu odsłania firanę, a ja wbijam wzrok w okno i mimowolnie zsuwam się po ścianie. Trzęsie mi się żuchwa, nie mogę nad nią zapanować. Zgrzytam zębami, patrząc na stojącego za oknem starca. Światło latarni pada na jego pomarszczoną twarz, jest drobnej postury, w ciemnym swetrze, z dziurą pod kieszenią na piersi.
Nie przestaje pukać. Coś bełkocze, najwyraźniej jest pijany.
– Wynoś się stąd! – mówi mój przyjaciel, uderzając palcem w czoło.
Jego ruch kojarzy mi się z gestami, jakimi się obrzucają rozwścieczeni kierowcy. Obserwuję go, stopniowo wyrównując oddech. Żuchwa przestaje mi drżeć. Pozostają ból gdzieś pod zębami i suche oczy, które w ostatnich sekundach prawie w ogóle nie mrugały, wlepione w okno nad welurowym wezgłowiem.
Starzec unosi dłonie w obronnym geście. Wtedy Wojtek uchyla okno.
– Wynoś się, bo zadzwonię na policję! – woła.
– Spokojnie, kolego – bełkocze mężczyzna – pomyliłem okna.
Następnie niedbale salutuje i odchodzi, mrucząc coś pod nosem.
Wojtek nerwowym ruchem zamyka okno.
– Co za idiota!
Siada na łóżku i przykłada dłoń do twarzy, jakby chciał powstrzymać krzyk. Widzę go z boku, jest cieniem kołyszącym się do przodu i do tyłu z ręką przytwierdzoną do ust. Cisza panująca teraz w pokoju jest jak ziejąca przepaść, w której ktoś nas uwięził. Słyszę wyraźnie jego drżący oddech, chyba wystraszył się jeszcze bardziej niż ja.
– Tak się nie da żyć, Iga.
– Wiem – odpowiadam wysokim tonem, niepasującym do mnie.
Jestem jak zastraszone szczenię, które boi się podejść. Dopiero teraz widzę, że dusił w sobie emocje, że obawiał się zostawać w tym mieszkaniu równie mocno jak ja, ale nie okazywał tego. Próbował być silny w imię naszej przyjaźni. Chyba dręczyły go też wyrzuty sumienia, że zapoznał mnie z Marcelem. To po naszym rozstaniu rozpoczął się ten koszmar. Wojtek mnie pocieszał, starał się okazać wsparcie, jakoś mi zrekompensować to, że przez niego weszłam w relację z tak niebezpiecznym mężczyzną. A teraz pękł.
Zbiera mi się na płacz, ale nie potrafię uwolnić łez. Wciąż jestem spięta i czujna. Za każdym razem, kiedy zerkam na okno, oblewa mnie paraliżujący strach. Choć dociera do mnie, że w rzeczywistości nic strasznego się nie stało, nie mogę zrobić ani kroku w kierunku przyjaciela. Mam złudzenie, że ktoś wydziera mi z rąk to mieszkanie kawałek po kawałku.
Wojtek jest w rozsypce. Ten bohaterski zryw, na który przed momentem się odważył, nie pasował do jego kruchej osobowości. Chyba zrobił to pod wpływem impulsu, a teraz sytuacja go przerosła, przestał sobie z nią radzić. Co chwilę patrzę na szafkę nocną, mam ochotę zadzwonić na policję, choć to nie ma sensu. Nikt nie będzie próbował mi pomóc. To przecież zwykły przypadek. Pijak, który pomylił mieszkania.
Dopiero teraz do mnie dociera, że go kojarzę. Od lat błąka się z innymi jemu podobnymi po naszym osiedlu. Nawet nie rozważam możliwości, że mógł to zrobić specjalnie.
W końcu zbieram się w sobie i odchodzę od ściany. Uderzam dłonią we włącznik światła i nastaje kojąca jasność. Teraz już mogę sobie na nią pozwolić. Przyjaciel spogląda na mnie z uchylonymi ustami. Wygląda jak człowiek, który wydostał się z płonącego samochodu albo z innej śmiertelnie niebezpiecznej pułapki. Myślę, że ja wyglądam podobnie.
– Nic się nie stało – mówię cicho i w końcu podchodzę do niego.
Klękam przed nim i kładę dłonie na jego kolanach.
Kiwa głową, po czym odpowiada:
– Wiem.
Oszukujemy się, bo tak jest łatwiej. Od momentu napaści na Ankę stało się bardzo wiele. Moja rzeczywistość powstaje od nowa, tylko że to nowe wcale mi się nie podoba.