Rozdział 12

Przez cały dzień nie mogę znaleźć sobie miejsca w mieszkaniu. Wróciłam do niego parę godzin temu, odwiedziwszy Wojciechowskiego na komendzie. Zostawiłam mu znalezioną dziś rano kartkę. Powiedział, że zajmie się tym.

Dochodzi dwudziesta druga. Leżę na kanapie w dużym pokoju. Nie chcę spać sama pod sypialnianym oknem, w które jakiś czas temu zastukał obcy człowiek. Od tamtej nocy przeniosłam się na kanapę. Boję się własnego łóżka, a dokładnie chwili, w której do moich uszu dotrze znowu ten dźwięk: ciche dudnienie połączone z drżeniem szkła, nie wspominając o tym, co się wydarzyło dziś rano.

Przerzucam kolejne zdjęcia na Instagramie, żeby zająć czymś myśli.

Wchodzę na profil Marcela. Nie robiłam tego, od kiedy ze sobą zerwaliśmy. Jego nick to Kara_2000. Zdążyłam się zorientować, że „Kara” to jego ksywka. Mówili tak do niego koledzy, których spotykaliśmy w klubie. Myślałam, że pochodzi od jego nazwiska: Karski, ale gdy poznałam go trochę lepiej, doszłam do wniosku, że w jakimś wymiarze oddaje jego osobowość.

Na jego profilu są dwie nasze fotografie, polubione i skomentowane przez ludzi, których nie znam. Pamiętam, że zrobił mi parę zdjęć, kilka selfie ze mną, ale uznałam, że chce je zachować dla siebie. Teraz czuję się oszukana. Nie sądziłam, że wrzuci moje zdjęcia do sieci. Czuję się, jakby coś mi ukradł, odsłonił fragment mojego życia bez pytania, czy mam na to ochotę. Ale biorąc pod uwagę piekło, jakie ostatnio się rozpętało wokół mnie, to zdaje się jednym z najmniejszych problemów.

Na pierwszej fotografii siedzimy razem w samochodzie, ja za kierownicą. Pozwolił mi raz usiąść za kółkiem swojego sportowego sedana. Na zdjęciu jestem trochę zakłopotana, trzymam ręce kurczowo na kierownicy, a on pokazuje kciuk do obiektywu i udaje przerażonego.

Druga fotografia została wykonana w klubie. Towarzyszy nam Ania. Marcel stoi między nami, jedną ręką obejmuje moje ramię, drugą robi nam zdjęcie. Moją uwagę przykuwa smutek wyzierający z oczu przyjaciółki, posępna mina kontrastuje z naszymi szerokimi uśmiechami. Nie patrzy w obiektyw, tylko gdzieś w bok, z jakimś wyrzutem w oczach. A może to strach? Sprawdzam datę i wnioskuję, że fotografię wykonano w okresie, którego nie pamięta.

Przykładam palce do tego zdjęcia i przybliżam twarz Ani, potem przesuwam w bok. Dostrzegam fragment kobiecej ręki: gładką, bardzo jasną skórę, charakterystyczny pierścionek z zielonym oczkiem.

– Amelia – szepczę.

To chyba ona. Co prawda nie pamiętam, żeby przyszła wtedy do klubu, ale była impreza, nie zwracałam uwagi na wszystkie osoby, które się tam zjawiły. Pewnie po telefonie od Ani wpadła po dyżurze na chwilę. Jest samotna. Nie ma zbyt wielu koleżanek.

Przecieram oczy. Od czasu do czasu przymykam powieki na dłużej, po chwili jednak je otwieram. Rozsądek mi podpowiada, że powinnam zachować czujność. Wsłuchuję się w każdy dobiegający z zewnątrz odgłos. Tupot kroków, warkot silników przejeżdżających samochodów, jakiś kobiecy krzyk rozdzierający noc gdzieś w oddali.

Tego ostatniego przestraszyłam się najbardziej, choć był radosny, jakby pijana nastolatka uciekała przed goniącym ją kolegą z klasy. Niedaleko jest rzeka. Nad nią od czasu do czasu młodzież urządza ogniska. Dziś chyba też się tam zebrali, pili piwo, palili papierosy. Nieraz, gdy biegałam w tamtych rejonach o poranku, widziałam zgniecione puszki po piwie i puste paczki marlboro wystające spod żarzących się resztek drewna.

Dawno już jednak nie biegałam. Nie jeździłam na elektrycznej hulajnodze. Nie chodziłam na siłownię ani żadne zajęcia sportowe. Jakby wszystkie moje dawne potrzeby przestały istnieć i zamiast nich pojawiła się tylko jedna, nowa: stanie się niewidzialną. Chcę się rozpłynąć w powietrzu i pod tą postacią przetrwać ten trudny czas. Wciąż się zastanawiam, kto miesza w moim życiu. Myślę o Marcelu, o obcym mężczyźnie, który napadł na Anię, a którego rysopis nie pasuje do mojego byłego partnera.

Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi i strach, który rozwija się we mnie z dnia na dzień.