Rozdział 21

Za ladą kawiarni błyszczą magnetyczne tablice. Poukładano na nich nazwy sprzedawanych napojów i deserów. Czarne litery wypisane są na białych kwadracikach przypominających scrabble.

Adrian zamawia dużą americano, ja biorę średnią.

– Jak ci się podobało spotkanie grupy? – pyta, opierając się o marmurowy blat lady.

– Chyba w porządku. Dziewczyny są dość otwarte – mówię, upijając łyk kawy.

– Otwartość to podstawa. Warto trzymać się razem.

– Zastanawiałam się ostatnio, czy mężczyźni też mają tutaj takie spotkania. W ogóle nie wiem, dlaczego to jest tak rozdzielane.

– Jak rozdzielane? – pyta, ściągając brwi.

Mam wrażenie, że próbuje zamaskować uśmiech. Zaczął poważny temat i musi się trzymać odpowiedniej konwencji, ale nie idzie mu to najlepiej.

– Przecież grupa wsparcia może mieć członków obydwu płci – mówię.

– Widocznie tu to nie działa.

– Dlaczego?

– Wyobraź sobie, jak by to było, gdyby na spotkanie grupy przyszło małżeństwo. On i ona, a powiedzmy ona chciałaby zwierzyć się pozostałym z małżeńskich problemów. Mogłoby nawet dojść do kłótni na forum.

– A mężczyźni też się spotykają?

– Oczywiście. Myślisz, że tylko kobietom wolno odczuwać strach?

Przebiera palcami po ladzie. Mam wrażenie, że wytrąciłam go tym pytaniem z równowagi. Zaczynam nabierać pewności, że on też dusi w sobie jakieś problemy, ale nie chce o nich głośno mówić.

– Uważam, że każdy może go odczuwać w równym stopniu. To nie zależy od płci, ale od wrażliwości.

Uśmiecha się lekko w odpowiedzi i chyba trochę się odpręża. Patrzy przez szklane witryny na oczko wodne falujące na wietrze.

– Woda – mówi – od zawsze działa na mnie kojąco.

– Na mnie też. Kiedy byłam mała, często jeździłam z mamą na Mazury. Mieszkała tam moja ciotka.

– Teraz nie jeździsz?

– Ciocia umarła. Mama też.

Ściska mocniej kubek i rzuca mi przeszywające duszę spojrzenie. Odnoszę wrażenie, że spotykamy się gdzieś na jego końcu. Nie wiem dokładnie, jaką ma historię, ale czuję, że pełno w niej cierpienia, a radość, która z reguły bije z jego oczu, jest pozorna. Przykrywa nią głęboko zakorzeniony smutek. A może to ja po traumatycznych doświadczeniach doszukuję się go u wszystkich?

Adrian proponuje, żebyśmy wyszli na zewnątrz. Siadamy na jednej z ławek na placu i patrzymy na mały skalny wodospad przy oczku. Woda obmywa duże kamienie porośnięte mchem i niespiesznie spływa do wyrastającego z ziemi zbiornika w kształcie litery L.

Odkrywam, że przy Adrianie cisza nie jest krępująca. Przez dłuższą chwilę siedzimy w milczeniu i obserwujemy wodę. Czuję, jak ogarnia mnie absolutny spokój. W końcu mówię:

– Wodospad jest tradycyjny, a oczko wodne bardzo nowoczesne.

– To moje dzieło. Pewnie dlatego bez smaku i stylu.

– Jest piękne. Właśnie dlatego, że zupełnie inne. Sam je zrobiłeś?

– Nie do końca, ale sam wymyśliłem jego formę. Uważam, że wszystko powinno mieć swój początek w tradycji, potem można wprowadzać udoskonalenia. Dlatego zbiornik jest minimalistyczny, a wodospad bogaty, klasyczny.

Wyciąga z kieszeni smartfon i pokazuje zdjęcia sprzed lat, kiedy powstawało to oczko. Metalowe rusztowania, na których poukładano kamienie, betonowy zbiornik, później oblepiony czarną cegłą. Zaczyna opowiadać o jego budowie. Wodospad obsadzony jest różnymi roślinami wodnymi; bez zawahania żongluje ich nazwami, charakterystyką, informacjami dotyczącymi ich żywotności.

Potem gładko przechodzi do tematu krzewów i drzew porastających całe osiedle. Przy okazji dowiaduję się, że uczestniczył w całym projekcie budowy Osiedla Marzeń od samego początku. Wszystkie domy należą do jednej firmy, która wynajmuje je kolejnym mieszkańcom. A Adrian jest jej przedstawicielem.

– Sam mieszkam dokładnie naprzeciwko ciebie, po drugiej stronie placu. To u mnie raz w tygodniu, w środy, spotykają się mężczyźni zamieszkujący osiedle. Wtedy omawiamy nasze problemy.

– Czyli też macie swoją grupę wsparcia?

– Nazywamy to raczej męskimi spotkaniami. – Poprawia kaptur bluzy. – Ale rozmawiamy na nich o wszystkim. Z tym że sączymy przy tym whisky albo inne trunki, wedle uznania.

– Jest tu trochę spotkań – zauważam, wypijając resztę chłodnej kawy. – Spotkanie mieszkańców osiedla, spotkanie kobiet, mężczyzn, wszystko raz w tygodniu.

– Tak. Jak już mówiłem, myślę, że to bardzo ważne, żeby trzymać się razem.

Odruchowo spoglądam na napis na jego bluzie.

– Chcesz taką? – pyta, łapiąc moje spojrzenie. – Mam ich pełno u siebie. Mogę ci podrzucić wieczorem. Każdy mieszkaniec naszego osiedla taką dostaje.

– Ja jeszcze nie jestem oficjalnie mieszkanką.

– Ale przecież będziesz. Sama tak powiedziałaś. – Szturcha mnie lekko łokciem.

Uśmiecham się.

– To przynieś mi jedną.

Adrian odprowadza mnie do domu krótko po siedemnastej. Choć nasze spotkanie trwało tylko godzinę, mam wrażenie, że wydarzyło się podczas niego bardzo wiele. Gdy wchodzę do domu, czuję się zrelaksowana i wypoczęta. Może to przez wodę, której się przyglądałam tak długo, słuchając jego przyjemnych opowieści.

Przynosi mi bluzę około dwudziestej. Wciągam ją na siebie przy nim. Choć wziął mi rozmiar S, wydaje się nieco za duża.

– To nic, do twarzy ci w niej – podsumowuje, stając za mną przed wąskim lustrem w holu.

Odbija się w nim wnęka z połyskującą w oddali klepsydrą.

– Dzięki – odpowiadam, patrząc w jego lustrzane odbicie.

Czuję, że atmosfera między nami robi się coraz gęstsza. On chyba też tak to odbiera, bo w pewnym momencie odchodzi ode mnie i odchrząkuje, jakby dawał upust jakiemuś skrępowaniu.

Pyta, czy może skorzystać z toalety.

Gdy z niej wychodzi, właśnie wlewam gorącą wodę do dzbanka z zieloną herbatą. Mimochodem pytam, czy napije się ze mną. Zgadza się bez wahania. Podczas kolejnej pogawędki, tym razem przy wyspie w kuchni, staram się zrozumieć emocje, jakie wywołuje we mnie ten mężczyzna. Nie próbuje w żaden sposób się do mnie zbliżyć, zachowuje dystans. Opowiada trochę o swojej wcześniejszej pracy. O nocnych wyjazdach do pacjentów, niepotrzebnych wezwaniach, które doprowadzały go do szału. Potem ja zaczynam mówić o sobie. Zaczynam od pracy, a kończę na wakacjach spędzonych w Łebie z Wojtkiem i Anką parę lat temu.

– Wtedy jeszcze wszystko w moim życiu było normalne – mówię.

– A teraz nie jest? – Unosi brew.

– Teraz wszystko stanęło na głowie.

– Dlatego tu jesteś?

– Tak.

Nie chcę mu opowiadać o tym, co mnie spotkało. Odkrywam, że nie robię tego z braku zaufania, ale raczej z ostrożności. Wolę nie obciążać nowo rozpoczętej znajomości takim balastem, a to oznacza, że chyba mentalnie przekraczam z Adrianem granicę koleżeństwa.

– Hanna mówiła, że chcesz na razie być sama. Czy to ma związek z tym, że teraz twoje życie stanęło na głowie?

Przed oczami miga mi rozwścieczone spojrzenie Marcela, gdy z nim zrywałam, w uszach zaczyna dudnić poszczekiwanie psa.

– Chyba tak.

– Trafiłaś w dobre miejsce. Na Osiedlu Marzeń wszystko jest dobrze poukładane. Nie ma mowy o jakichkolwiek turbulencjach.

Dawno skończył pić herbatę. Opiera się tyłem o blat wyspy, zaciskając dłonie na jej krawędzi. Wciąż ma na sobie tę bluzę z napisem „Razem przeciwko światu”. Ja też jestem w nią ubrana. Znowu nie mogę się oprzeć złudzeniu, że jesteśmy ulepieni z tej samej gliny.

– Już to czuję – odpowiadam.

– A dokładnie co? – Przechyla głowę.

– Odkąd tu jestem, śpię spokojniej.

– Wcześniej nie mogłaś?

– Wiele razy było tak, że nie mogłam zmrużyć oka w nocy.

Kręci głową z zaciśniętymi ustami.

– Znam ten stan – mówi w końcu. – Aż za dobrze. Zdradzić ci tajemnicę? – Nachyla się nieznacznie w moim kierunku.

– Tak.

– Nie opuszczam Osiedla Marzeń od roku. Nie muszę. Tu jest wszystko, czego potrzebuję.

Patrzę na niego z niedowierzaniem.

– A wakacje? Spotkania z rodziną?

Wydyma wargi.

– Z rodziną rozmawiam przez telefon. A wakacje nie są mi potrzebne. Sam uczestniczyłem w budowie tego osiedla. Wszystko jest tu tak, jak sobie wymyśliłem. Wychodząc stąd, zawsze czuję się, jakbym opuszczał ciepłe, miękkie łóżko zimą. Wszędzie jest chłodniej i mniej wygodnie.

Z jednej strony jestem zaskoczona jego słowami, z drugiej – potrafię się z nimi zidentyfikować. Osiedle Marzeń uzależnia. Nigdzie nie czuję się tak bezpiecznie jak tutaj.