Rozdział 22

Przez kolejne dni widzę się z Adrianem niemal codziennie. Chodzimy na kawę do Przerwy, spacerujemy po osiedlu lub siedzimy na ławce przed oczkiem, patrząc, jak liście spadają z drzew i krzewów lub przybierają wypłowiałe, głęboko jesienne barwy. Mam wrażenie, że świat traci kolor, a ja razem z nim. Jakbym przeszła w inny tryb: wolniejszy, spokojniejszy, w którym zaczynam dostrzegać przestrzenie pomiędzy głównymi punktami dnia. Śniadanie, praca, zakupy spożywcze online, gotowanie. A w międzyczasie rozmowa z Adrianem, wymiana kilku miłych SMS-ów i spojrzeń, gdy akurat przechodzi obok mojego domu. Moja rzeczywistość stopniowo się przewartościowuje. Dobrze mi się spędza z nim czas.

Otrząsam się ze złudzenia, że to tylko koleżeńska relacja, gdy w czwartek wieczorem, pod furtką, całuje mnie w usta i wodzi dłońmi po moich plecach. Dotyk jego ciepłych, miękkich warg odczuwam w najgłębszych zakamarkach ciała.

Wracam do domu oszołomiona i niespokojna. Krew buzuje mi w żyłach. Zdaję sobie sprawę, że zaczynam coś do niego czuć, że chyba pragnę więcej. Do tej pory myślałam, że chcę być sama, ale wynikało to ze strachu. Tymczasem poznałam bratnią duszę. Mężczyznę, który jest podobny do mnie, okaleczony tak samo jak ja, choć wciąż nie wiem dokładnie, co go spotkało w przeszłości. Ta ciekawość też ma w sobie coś magnetycznego.

Gdy kładę się do łóżka, wciąż o nim myślę. Leżąc pod kołdrą, wodzę dłonią po swoim ciele. Robię to bezwiednie. Nagle sobie uświadamiam, że strach ustąpił miejsca zauroczeniu i że mogło się to stać tylko tutaj, na tym osiedlu. Tu wszystko ma inny rytm, lepszy, spokojniejszy.

Telefon rozbrzmiewa cichym sygnałem. Na wyświetlaczu miga imię, które ostatnio świeci w moim umyśle najmocniej.

„Powodzenia jutro. To będzie test Twojej wytrzymałości”.

Powiedziałam mu dzisiaj o swoim planie na jutrzejszy dzień. Najpierw jadę na parę godzin do pracy, później chcę wpaść do mieszkania Anki i zabrać stamtąd swój czytnik e-booków. Brakuje mi go. Mam tam kilkanaście nieprzeczytanych książek i poradników. Podczas naszego ostatniego spotkania zamierzałam go odzyskać, ale sytuacja mnie przerosła i całkowicie o tym zapomniałam. Mam nadzieję, że Anka nie zabrała go ze sobą. Powinien wciąż leżeć w dolnej szufladzie jej sypialnianej toaletki. To tam go zostawiłam.

Otuchy dodaje mi myśl, że jutro mam też zaplanowane spotkanie z Wojtkiem. Rano wraca z Berlina. Po południu się widzimy. Obiecał pójść ze mną do Anki. Mam klucze do jej mieszkania, jutro zrobimy z nich pożytek. Zamierzam zatem spędzić cały dzień poza murami osiedla. Od jakiegoś czasu ten plan wywołuje we mnie delikatny niepokój.

W piątek rano pierwszy raz od trzynastu dni wyjeżdżam poza bramy osiedla. Gdy tylko się pojawiam na głównej drodze, robi mi się nieswojo. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wszyscy mnie obserwują, choć to przecież irracjonalne. Czuję się, jakbym była częścią większej całości, od której nagle się oderwałam. Bez niej jestem niekompletna. W głowie kołaczą mi się słowa Adriana: „Wychodząc stąd, zawsze czuję się, jakbym opuszczał ciepłe, miękkie łóżko zimą. Wszędzie jest chłodniej i mniej wygodnie”. Wmawiam sobie, że to tylko pierwsze wrażenie, które za moment się rozmyje, zwykła reakcja na zmianę, ale wraz z rosnącym dystansem od osiedla robię się coraz bardziej niespokojna. Powraca lęk, którego nie odczuwałam od prawie dwóch tygodni. Jest mi z nim ciężko, za ciężko.

Po chwili dochodzą gniew i poczucie bezsensu.

Gdy dojeżdżam na parking pod firmą, jestem podenerwowana. Na schodach przed biurowcem spotykam Mariusza. Rzuca mi czujne spojrzenie ciemnych oczu.

– Cześć, dobrze, że dotarłaś.

– Nie miałam wyboru – odpowiadam, próbując ukryć rozdrażnienie.

Poprawia poły marynarki, przy każdym kroku jego skórzane buty cicho skrzypią.

– Będziesz mogła podjechać też w poniedziałek? – pyta, puszczając mnie przodem w drzwiach.

– Nie sądzę. Przecież powiedziałeś, że będę mogła pracować z domu.

– Nie robiło mi to różnicy, ale ten klient jest wyjątkowo wymagający. Chce uczestniczyć w części naszych spotkań projektowych. Kontaktowałaś się z Anką?

Choć wtrąca to pytanie mimochodem, brzmi, jakby to właśnie ono było dla niego najważniejsze.

– Nie, nie mam z nią kontaktu, już ci mówiłam.

– Jasne.

Wjeżdżamy windą na górę w milczeniu. Obserwuję swoje odbicie w lustrze. Ściągnięte usta, brak makijażu, tylko włosy upięłam w kok podobny do tego noszonego przez Hannę. Miałam się pomalować w aucie, ale gdy wyjechałam poza teren osiedla, od razu straciłam na to ochotę. Chcę jak najszybciej załatwić wszystkie sprawy i wrócić do domu.

Gdy wchodzimy do biura, dziewczyna z recepcji informuje, że klient już na nas czeka. Przyjechał przed czasem. Wbrew temu, co założyłam, okazuje się przyjemnym starszym człowiekiem. Stroni od internetu i innych elektronicznych gadżetów, dlatego chciał się spotkać ze mną na żywo, uścisnąć mi dłoń, zajrzeć w oczy. „Upewnić się, że jego pieniądze są w dobrych rękach”. Tak to przynajmniej określił.

Opuszcza naszą firmę jeszcze przed lunchem.

Wtedy Mariusz proponuje, żebyśmy poszli do restauracji na dole biurowca.

Jedząc sałatkę z kurczakiem, muszę odpowiadać na jego zarzuty.

– Co chwilę przestajesz być dostępna na komunikatorze wewnętrznym.

– Bo łącze internetowe mi szwankowało. Władze osiedla mają to naprawić – tłumaczę, przypominając sobie, że ten temat był poruszany podczas spotkania mieszkańców.

– Jakiego osiedla? – pyta, dmuchając na łyżkę, do której nabrał parującej jarzynówki.

– Osiedla Marzeń.

Opuszcza dłoń w geście rezygnacji. Łyżka dzwoni o ceramiczną miskę, a oczy Mariusza robią się coraz większe.

– To tam teraz mieszkasz?

– Tak.

– Po co ci to?

Wzruszam ramionami.

– To bardzo dobrze strzeżone osiedle.

Uśmiecha się pod nosem i kiwa głową. Wraca do ostrożnego jedzenia zupy.

– Na twoim miejscu natychmiast bym się stamtąd wyprowadził – mówi po chwili.

– Dlaczego?

– Nigdy nie podobało mi się to osiedle. Te zasłonięte okna… – Wzdryga się. – O co w tym chodzi, Iga?

– Nie wiem. Nie wchodzę na piętro.

– Dziwne. Bardzo dziwne. – Drapie się po brodzie. – Tak czy inaczej, musisz poprawić łącze internetowe. Nie chcę co chwilę do ciebie dzwonić.

– Więc tego nie rób.

Spogląda na mnie z uniesionymi brwiami. Może nie zaskoczyły go moje słowa, ale z pewnością zrobił to mój pełen niechęci ton. Wyczuwam od niego rozczarowanie. Jakby nie był zadowolony z faktu, że wprowadziłam się na tak pilnie strzeżone osiedle. Pierwszy raz pojawia się w mojej głowie myśl, że może ma ku temu jakiś powód. Natychmiast ją odrzucam. Chyba zaczynam wariować.

Mariusz nie wie, jak to jest żyć w ciągłym strachu. Oprawca Anki wciąż pozostaje na wolności. Ktoś groził mi w Mosznej. Zanim się przeprowadziłam na osiedle, czułam nieustający strach. Jego iskry opadają na mnie dzisiaj. To przez to, że się zapuściłam poza bramy mojego azylu. Tak zaczynam myśleć o miejscu, w którym spędziłam ostatnie dwa tygodnie.

Wojtek czeka na mnie pod blokiem. Widzę, że był już w mieszkaniu. Nie ma przy sobie walizek, przebrał się w czarny dres, a w dłoni trzyma torbę z Biedronki.

Na pewno nie przyjechałabym tutaj, gdyby nie to, że nie widziałam się z przyjacielem ponad trzy tygodnie. Nie chciałam już odwoływać spotkania. Poza tym niełatwo mi się skonfrontować z myślą, że ja naprawdę zaczynam się bać rzeczywistości. Świat poza murami Osiedla Marzeń jest wrogi, obcy. Chodzę po nim spięta. Pragnę jak najszybciej wrócić na ulicę, wzdłuż której ciągną się identyczne domy z zasłoniętymi oknami na piętrze. Przyzwyczaiłam się do tego widoku. On mnie uspokaja, koi zszargane nerwy.

– Cześć. – Uśmiecham się i nieporadnie go przytulam.

– Hej. Dobrze wyglądasz.

Nic nie odpowiadam. Trudno uwierzyć jego słowom. Chwilę temu upychałam niesforne pasma pod kok, podczas lunchu pobrudziłam kołnierz koszuli sosem winegret. Plama nie jest duża, ale czuję się przez nią niekomfortowo.

Rozmawiamy krótko pod klatką o jego pobycie w Berlinie. Potem wchodzimy do środka, żeby podejść do lokalu Anki, który mieści się na pierwszym piętrze. Kawalerka Wojtka jest piętro wyżej. Przyjaciel szybko do niej idzie, prosząc, żebym poczekała przy drzwiach Ani.

– Tylko wrzucę rybę do zamrażalnika – mówi.

Mam dziwne wrażenie, że ktoś chodzi po mieszkaniu przyjaciółki, ale równie dobrze ten dźwięk może dobiegać z sąsiedniego lokalu. Ciche odgłosy kroków połączone z szuraniem mają w sobie coś złowieszczego. Są powolne i ciężkie. Patrzę na schody prowadzące na wyższe piętro, czekam na przyjaciela. Chcę już mieć tę wizytę za sobą.

Wojtek w końcu wraca, narzucił na siebie wiatrówkę. Mruczy pod nosem, że w Berlinie jest dużo cieplej niż w Polsce. Wyciąga z kieszeni klucze i otwiera mieszkanie Anki. Robi to szybko, pewnie. Nawet nie zauważam, kiedy przekręca zamek. Zawsze miał klucze do jej mieszkania, a ona miała klucze do jego kawalerki. Podlewał Ani kwiaty, gdy jej nie było, a ona karmiła jego chomika. Teraz chomikiem zajmuje się ciocia Wojtka, a kwiatów Anka chyba się pozbyła przed swoim wyjazdem. Przynajmniej ostatnio ich nie widziałam. Dwie duże paprocie w przedpokoju z pewnością przykułyby moją uwagę. Ich liście zawsze ocierały się o moje ubranie, gdy wchodziłam do dużego pokoju.

Teraz, gdy niepewnie przekraczam próg jej mieszkania, też ich nie dostrzegam. W środku jest przytłaczająco pusto, mieszkanie zdaje się mniejsze, smutniejsze, a drewniana podłoga – bardziej porysowana. Napływają mi do oczu łzy, gdy idę za Wojtkiem do sypialni. Chyba nie tęsknię w tej chwili za Anią, tylko za naszą przyjaźnią i dawnym życiem. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że wszystko naprawdę się zmieniło.

– Sprawdźmy, czy jest na miejscu – mówi Wojtek, podchodząc do białej toaletki z popękanym blatem.

Stoję w progu sypialni. W okrągłym lustrze wiszącym nad toaletką odbija się dolna część łóżka. Układ sypialni Anki jest podobny do mojego. Wielką przestrzeń okna nad wezgłowiem wypełnia blade, jesienne światło.

Wojtek wyciąga z drugiej szuflady mój czarny czytnik. Na jego widok robi mi się odrobinę lżej. Ściągnęłam sobie na niego trochę poradników dotyczących zaczynania wszystkiego od nowa. Zrobiłam to, gdy się zbierałam do zerwania z Marcelem. Chciałam uporządkować sobie życie. Myślę, że teraz też mi się przydadzą, chyba nawet jeszcze bardziej niż wtedy.

Zanim robię krok w kierunku przyjaciela, kątem oka dostrzegam niewyraźny ruch w przedpokoju, a moich uszu dochodzi głośny, pospieszny tupot, jakby ktoś się rzucił do ucieczki. Gdy odwracam głowę, widzę, jak skrzydło drzwi wejściowych się przymyka. Potem słyszę głośne kroki na schodach, ktoś z nich zbiega w dzikim pędzie. Głos grzęźnie mi w gardle. Patrzę z uchylonymi ustami to na Wojtka, to na drzwi. Próbuję jakoś mu zasygnalizować to, co chwilę temu się stało. Przyjaciel beztrosko przegląda album z naszymi wspólnymi zdjęciami, który wyciągnął przed momentem z dolnej szuflady. Zdaje się nieświadomy tego, co właśnie się wydarzyło.

Robię kilka kroków w jego kierunku, przysiadam na łóżku. Próbuję się uspokoić. Krew szumi mi w uszach.

Patrzę z niedowierzaniem na przymknięte drzwi. Czy ja naprawdę to widziałam?

– Ktoś tu był – szepczę.

– Zostawiła wszystkie zdjęcia. Ona naprawdę wymazała nas ze swojego życia – mówi, wciąż wertując album.

Przełykam ślinę, patrzę na swoje drżące dłonie.

– Słyszysz, co do ciebie mówię? – Spoglądam na niego.

– Co? – Wreszcie unosi na mnie zdziwione spojrzenie.

– Mówię, że ktoś tu był – powtarzam nieco głośniej. – Chwilę temu stąd wybiegł.

– Zwariowałaś? – Krzywi się.

– Drzwi są otwarte.

– Bo ich nie zamknąłem. Wychodzimy już przecież.

Wsuwa szufladę i podaje mi czytnik.

– Na moich oczach ktoś je przymknął i zbiegł ze schodów.

– Kto? – Teraz Wojtek spogląda na przedpokój, potem wraca oszołomionym wzrokiem na mnie.

– Nie mam pojęcia.

Powoli podnoszę się z łóżka. Próbuję zachowywać się tak cicho, jak to tylko możliwe. Wyłożony białą boazerią przedpokój jawi mi się teraz jak pułapka, drzwi lekko się huśtają we framudze na skutek małych podmuchów płynących z klatki schodowej.

– Chodź ze mną – mówię do Wojtka.

– Gdzie? – Ton jego głosu jest wyższy i niepewny.

Ruszam w kierunku przedpokoju, ściskając w dłoni czytnik, który nagle zmienia swoją rolę i staje się moim jedynym orężem. Pragnę jak najszybciej się wydostać z tego mieszkania, nie wracać tu nigdy więcej. Myślę o Amelii. Może to była ona? Może knuje za naszymi plecami? Zrobiła coś potwornego w kuchni i wybiegła z mieszkania. A może to ten człowiek, który pojechał za mną do Mosznej? Przecież on jest ciągle na wolności.

Słyszę za sobą niespokojny oddech Wojtka, chyba udzielił się mu mój lęk. W końcu dotykam klamki i ciągnę za nią, czując ścisk w żołądku. Wychodzę na klatkę schodową z bolesnym kłuciem w uszach. Małe igiełki przetaczają mi się po kręgosłupie, dopiero po chwili dociera do mnie, że to strużka potu. Rozglądam się nerwowo, szukam jakichś niepokojących sygnałów, ale nic nie dostrzegam. Jest mi duszno, chcę już się znaleźć na zewnątrz.

Moich uszu dobiega dzwonienie kluczy. Wojtek chyba zamyka mieszkanie. W tym momencie dziwię się mu, że pamięta o tak prozaicznej rzeczy. Ja myślę tylko o tym, żeby się wydostać z tego bloku. Czuję, że przed chwilą wydarzyło się tu coś złego.

Gdy wreszcie wychodzimy, wciągam w siebie rześkie, jesienne powietrze. Robię to kilka razy. Zamaszysty wdech i wydech. Wciąż kręci mi się w głowie. Przysiadam na metalowej barierce przy schodach.

– Co się dzieje, Iga?

Wojtek pochyla się nade mną i jeździ dłonią po moim ramieniu, zaglądając mi w oczy.

– Tam ktoś był. W mieszkaniu Anki.

– Na pewno? Ja nikogo nie widziałem.

Zdaje się zmartwiony, ale nie intruzem, który wybiegł z mieszkania naszej przyjaciółki. Myśli o mnie, poznaję to po jego minie. Trzy linie zmarszczek na wysokim czole stają się coraz wyraźniejsze, w oczach czają się pytania. Ślizga się wzrokiem po mojej twarzy, jakby oceniał moją kondycję psychiczną, a ta przecież nie jest najlepsza.

Zaczyna opowiadać o przeciągach w bloku. W jego kawalerce też ciągle latają drzwi, gdy ich nie domknie. Jakiś uparty sąsiad z parteru nieustannie wietrzy klatkę schodową, to pewnie przez to. Przecież niemożliwe, żeby ktoś był w mieszkaniu Anki. Niby dlaczego miałby się tam znaleźć.

Słucham go w milczeniu, gdy odprowadza mnie do auta.

– To co, jedziemy do ciebie? Pokażesz mi wreszcie swój nowy dom – zmienia nagle temat. – Mówiłaś, że podałaś moje dane ochronie i będę mógł tam z tobą wjechać.

– Tak, podałam – odpowiadam z rezygnacją.

W jego odczuciu tam, na górze, nic takiego się nie wydarzyło, ja jednak jestem kłębkiem nerwów. Sama już nie wiem, czy powinnam sobie ufać. Co prawda nie widziałam nikogo, ale słyszałam tupot kroków. Jestem niemal pewna, że dobiegał z przedpokoju. Dopuszczam do siebie możliwość, że jego źródło mogło być gdzie indziej, ale to mało prawdopodobne.

Przystaję przed samochodem, trzymając w dłoni kluczyki.

– Co jest, Iga?

– Ciągle myślę o tym, co się stało w mieszkaniu Anki.

– Ach tak.

Obchodzi auto i staje przy drzwiach od strony pasażera. W końcu otwieram samochód. Gdy wsiadamy, przyjaciel rzuca mimochodem:

– Znam dobrą psychoterapeutkę, ma gabinet niedaleko twojego nowego osiedla. Może dam ci namiar?

Spoglądam na niego z niedowierzaniem, po czym włączam silnik. Dopiero gdy wjeżdżamy na główną ulicę, odpowiadam:

– Odpada. W najbliższym czasie nie planuję żadnych podróży poza bramy Osiedla Marzeń.