Gdy rano włączam komputer i loguję się do sieci przedsiębiorstwa, dostaję telefon od komisarza Wojciechowskiego. Na widok jego imienia i nazwiska na ekranie smartfona cała się usztywniam. Słysząc jego powitalne „dzień dobry” w słuchawce, przymykam oczy, po policzkach biegną mi ciarki. Czuję się, jakbym była przykuta długim łańcuchem do swoich problemów. Wojciechowski je reprezentuje i kiedy chce, ciągnie mocno za łańcuch, przypominając, że w moim życiu zionie wielka, cuchnąca dziura, do której w każdej chwili mogę wlecieć.
– Mam dla pani dobre wieści – mówi, choć jego ton na to nie wskazuje.
Jak zawsze jest beznamiętny i chłodny.
– Jakie? – pytam, przekładając telefon do prawej dłoni i odsuwając się odruchowo od biurka na krześle obrotowym.
Patrzę w okno przysłonięte liśćmi paproci zwisającymi z kwietnika. Próbuję utkwić w czymś wzrok, trochę się uspokoić.
– Złapaliśmy mężczyznę, który zaatakował Annę Wójcik. Jego DNA jest w pełni zgodne ze śladami zostawionymi na kurtce pani koleżanki. – Robi przerwę, chyba czeka na moją reakcję.
Ja jednak milczę, chcę, żeby mówił dalej i dalej, pragnę się wsłuchiwać w ten pozbawiony emocji głos, którym przekazuje mi tak ważne informacje.
– Tak? – wyduszam w końcu, czując, jak mięśnie mojego brzucha się napinają.
– Ten sam człowiek zostawił kartkę w pani pokoju w pensjonacie w Mosznej, został zidentyfikowany przez jedną z pokojówek, ślady DNA się zgadzają. Namierzyliśmy go w zeszłym tygodniu. Nie chciałem pani niepokoić wcześniej. Postanowiłem zadzwonić, gdy wszystko będziemy mieć potwierdzone.
– Jak się nazywa? Znam go?
– Ciężko stwierdzić. Może pani przyjechać na komisariat? Pokażę pani jego zdjęcie i nagranie z pokoju przesłuchań.
– Może wyśle mi pan jego fotografię?
– Nie mogę robić takich rzeczy.
– Czy on teraz siedzi w areszcie?
– Tak.
– A mogę wiedzieć od kiedy?
– Od zeszłego czwartku. Będzie ponad tydzień.
Myślę o tym, co się wydarzyło wczoraj w mieszkaniu Anki. W głowie dudni mi tupot kroków niosący się po jej przedpokoju. Wciąż staram się trzymać wersji, że to było tylko moje przywidzenie, ale po tym, co mi się przyśniło w nocy, jestem w dziwnym stanie napięcia. Te samoistnie zamykające się drzwi z mojego snu wciąż mnie prześladują.
– Czy wiadomo, dlaczego to zrobił? Jaki podał powód?
– Tu niestety mamy problem, bo mężczyzna milczy. Od tygodnia nie usłyszeliśmy od niego ani słowa.
– Jak to: milczy?
– Artur Kolski, bo tak się nazywa, ma orzeczenie o lekkiej niepełnosprawności umysłowej. Jego bliscy twierdzą, że potrafi się wypowiadać, ale niestety nie rozmawia ani z nimi, ani z nami. Uważamy, że zostało to spowodowane szokiem, jakiego doznał w trakcie zatrzymania. Dwóch funkcjonariuszy musiało siłą doprowadzić go na komendę. Nie chciał współpracować.
– Więc nie dowiemy się, dlaczego to zrobił? Przecież musi to wytłumaczyć. Skrzywdził moją przyjaciółkę. Pojechał za mną do Mosznej.
– Na razie zbieramy o nim informacje. Jego rodzice twierdzą, że od dziecka interesował się informatyką. Pływa po sieci jak ryba. W realnym świecie funkcjonuje dużo gorzej.
Mam chaos w głowie. Rośnie we mnie gniew. Nie tak sobie wyobrażałam chwilę, w której otrzymam ten telefon. Marzyłam o tym dniu od dawna. Myślałam, że po tym, jak się dowiem, że nasz oprawca został zatrzymany, poczuję ulgę. Tymczasem wzbiera we mnie nieufność, przechodzę w niewygodny stan zawieszenia. Co teraz?
Wypowiadam swoje pytanie na głos.
– Szczerze mówiąc, jak pracuję dwadzieścia pięć lat w zawodzie, to nigdy nie spotkałem się z taką sytuacją – odpowiada komisarz. – Oczywiście oskarżeni decydowali się na zachowanie milczenia, to jest ich prawo, ale powiedzmy, że odbywało się to w bardziej cywilizowany sposób. Tu mam wrażenie, że mówię do ściany. Jakby nic do niego nie docierało. Wkrótce ma spotkanie z biegłym psychiatrą, który oceni jego poczytalność. Na podstawie jego opinii sąd zdecyduje, czy będzie mógł być pociągnięty do odpowiedzialności za swoje czyny.
– A może nie być?
Wojciechowski wzdycha głośno do słuchawki.
– O tym, jakie znaczenie ma niepełnosprawność umysłowa dla oceny prawnokarnej, decyduje to, czy zachowanie sprawcy w chwili popełnienia przestępstwa było dyktowane jednym z jego zaburzeń. Nie wiem, czy pani rozumie. To dość skomplikowane.
– Chyba tak. – Masuję się po czole.
– Niepełnosprawność umysłowa może dekompletować umyślność – tłumaczy dalej komisarz, nieco osłabionym tonem. – Wtedy sprawca jest sądzony za nieumyślne dokonanie zbrodni. Tak czy inaczej, na tego typu opinie biegłych trzeba będzie poczekać. To potrwa.
– Czy to możliwe, że on wyjdzie na wolność? Że nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności?
– Na tym etapie nie potrafię tego ocenić jednoznacznie. Najważniejsze, żeby ustalić, dlaczego to zrobił. Dlaczego obrał sobie za cel panią i pani koleżankę.
– Przyjaciółkę – poprawiam odruchowo.
Choć w moją relację z Anką wkradło się tyle zawirowań, słowo „koleżanka” do niej nie pasuje. Traktuję je jak ujmę.
– Mamy już jedną, dość wiarygodną hipotezę. – Wojciechowski ignoruje mój komentarz.
– Jaką? – Ożywiam się gotowa na kolejną porcję ponurych informacji.
To mimowolne pragnienie rozsadza mnie od środka.
– Sprawca mieszka niedaleko centrum fitness, do którego panie uczęszczały. Ponoć pojawiał się tam od czasu do czasu, obsługa twierdzi, że nie ćwiczył, ale wchodził do środka po kupieniu biletu wstępu. Snuł się między sprzętami siłowni, występował bardziej w roli obserwatora. Jedną z naszych najbardziej prawdopodobnych teorii jest to, że zauważył panią i panią Annę. Obrał sobie was za cel. Później zaatakował panią Annę. Następnie chciał się zbliżyć do pani, ale podjęła pani środki ostrożności i miał utrudnione zadanie, aż do chwili wyjazdu.
– Mógł za mną pojechać?
– Opcja bezpośredniego śledzenia na taką odległość jest dla mnie mało realna. Nie zdradziła się pani w żaden sposób w internecie? Nie dodała pani zdjęcia na Facebooku z tamtego miejsca? Nie polubiła pani profilu pensjonatu, w którym zarezerwowała pani nocleg, albo nie zameldowała się tam pani, oczywiście w rozumieniu sieciowym?
– Chyba polubiłam ich profil – odpowiadam z rezygnacją. – Od dawna nie wrzucam żadnych zdjęć na Facebooka.
– Człowiekowi, który siedzi w internecie kilka, a nawet kilkanaście godzin dziennie, to mogło wystarczyć. Wytropił panią.
– To jest jakiś koszmar.
– Najważniejsze, że go dorwaliśmy. – Komisarz wydaje się dumny. – I mamy dziewięćdziesiąt procent pewności, że to on. Kontaktowałem się z siostrą pani przyjaciółki. Anna niestety wciąż nie odzyskała pamięci, ale kiedy będzie to konieczne, i tak zostanie wezwana na okazanie. Być może coś się jej przypomni. Panią poproszę o to samo.
– Jak wygląda takie okazanie?
– Bez obaw, stosuję zawsze zdalną formę. Pokażę pani jego zdjęcie, może coś pani skojarzy. Nie będzie bezpośredniego kontaktu. Jeśli pani nie chce przyjeżdżać dzisiaj, możemy się umówić na inny dzień, ale na pewno chciałbym, żeby się tu pani zjawiła i spojrzała na wizerunek sprawcy.
– Nie chcę w najbliższych dniach opuszczać domu.
– To zrozumiałe – odpowiada niemal natychmiast, co paradoksalnie mnie martwi.
Czy to, że wciąż się boję, jest dla wszystkich takie oczywiste? Przecież już go złapali. Ja jednak nie czuję się z tą myślą lepiej. Nie boję się konkretnie tego człowieka, tylko zła, które od napaści na Ankę jest dla mnie bardziej widoczne. Wyziera z każdego zakątka rzeczywistości, odbija się w pochmurnych spojrzeniach ludzi, tętni w ich głosach. Widzę, słyszę i czuję go więcej, stałam się na nie wrażliwsza, co trawi mnie od środka. Po wypadku mamy bardzo się bałam jeździć samochodem, trwało to ponad trzy lata. A teraz boję się nawet chodzić po ulicach.
Umawiam się z komisarzem na telefon za kilka dni. Oprawca nas sobie „upatrzył”. Ten scenariusz jest upiorny. Zauważył i zdecydował, że nas zaatakuje. Słyszałam o mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet, ale nigdy się nie spodziewałam, że ta nienawiść może dotknąć mnie osobiście. Może przypadkiem byłam dla niego niemiła? A może Ania powiedziała mu coś złośliwego kiedyś na parkingu? Z nas dwóch to ona zawsze była bardziej pyskata. Zakompleksionym, sfrustrowanym facetom dużo nie trzeba. Są tacy, którzy oddają za tego typu gesty szybko i bezlitośnie.