Jak na złość tego dnia nie spotkałam nigdzie Ewy. W gruncie rzeczy nie wiem, na co liczyłam. Skoro do tej pory nie chciała ze mną rozmawiać, to przecież nagle by się to nie zmieniło. Zbliża się wieczór, a ja wciąż nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, czy powinnam wejść w ten nietypowy układ z Adrianem. Z jednej strony jestem ciekawa takiej relacji, z drugiej – trochę się jej boję. To coś nowego, dziwnego. Zasada trzech punktów podparcia. Kto by pomyślał, że może służyć takim celom...
Teraz nie ma go ze mną, wyszedł na spotkanie organizowane w jego domu. Mężczyźni tu też mają swoją grupę wsparcia, ale tak tego nie nazywają. To raczej „męskie spotkanie przy piwie”. Adrian mi się przyznał, że też często omawiają na nim swoje problemy z przeszłości. Jest jego organizatorem i głównym prowadzącym. Po nim czasem nie wraca do domu na noc, ale dziś obiecał, że wróci. Dochodzi siódma, powinien się pojawić za godzinę. Została mi zatem ostatnia godzina prywatności przed porankiem, kiedy mam mu podać ostateczną decyzję.
Trochę dziś o tym rozmawialiśmy. Opowiadał, że w przypadku Laury i jego to rozwiązanie się sprawdziło. Generalnie jeszcze nikt z wynajmujących nie zrezygnował z tego układu, poza jednym przypadkiem ciąży.
Mam ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza. Narzucam płaszcz, wkładam buty i wychodzę z domu, obierając za cel kawiarnię. Wypiję tam herbatę, poukładam sobie w głowie ultimatum, którym oddycham od porannej rozmowy z Adrianem.
Wchodzę do lokalu i zajmuję miejsce przy tym samym stoliku, przy którym siedziałam jakiś czas temu z Hanną, gdy omawiałyśmy warunki umowy najmu. Słyszę szum ekspresu i stukot ceramicznych naczyń. Oprócz mojego zajęte są jeszcze dwa stoliki. Starsi państwo siedzą niedaleko mnie, wspólnie jedzą kawałek szarlotki, który stoi między nimi na czarnym talerzyku. W oddali dużo młodsza para szepcze coś do siebie, sącząc wino. Wysoki, rudy kucyk podryguje wesoło za każdym razem, gdy dziewczyna wybucha śmiechem, a robi to często. Jest dużo atrakcyjniejsza od swojego pulchnego chłopaka z tłustą grzywką i przedziałkiem na środku. Opcja, że ta urocza trzpiotka w domowym zaciszu idzie po schodach na górę, bo złamała którąś z zasad, w tym momencie wydaje się nierealna. Podobnie wygląda sytuacja z parą starszych ludzi niedaleko mnie. Mam ochotę podejść do nich i zapytać, czy naprawdę to robią. Oczywiście nie posunę się do tego, czułabym się jak intruz w ich intymnej przestrzeni. Mimo wszystko rozpiera mnie jakieś niedowierzanie.
Gdy odbieram z baru zamówioną herbatę, zauważam, że do kawiarni wchodzi Hanna. Nie jest sama – towarzyszy jej Łukasz. Kobieta wpatruje się w tabliczkę z ofertą dnia, Łukasz pomaga jej ściągnąć płaszcz.
– O, cześć, Iga. – W końcu mnie zauważa. – Co tu robisz sama?
– Adrian ma spotkanie u siebie.
– Ach, no tak, zapomniałam. Łukasz dziś sobie odpuścił. – Zerka na partnera. – Ma coś do zrobienia w domu.
Spoglądam na niego z ożywieniem. Od razu nasuwa mi się myśl, że musi się udać na górę, bo złamał którąś regułę.
– Czy znajdziesz dla mnie chwilę, Hanno? – pytam.
– Czy znajdę? – odpowiada, po czym kieruje wzrok na partnera. – Kochanie, nie obrazisz się, jeśli zostanę tu z Igą? Ty i tak nie chciałeś nic pić, mieliśmy tylko wziąć coś na wynos dla mnie.
– Jasne, możesz zostać. Ja wrócę do domu i ogarnę te żarówki w holu – odpowiada Łukasz.
Gdybym nie wiedziała o regule trzech punktów, pewnie nie zwróciłabym uwagi na ich krótką wymianę zdań. Teraz jednak jestem tego niemal pewna: Hanna odnosi się do Łukasza w tak kulturalny sposób, bo wie, że w przeciwnym razie naruszy zasadę czasu.
Wracam do stolika z Hanną. Zamówiła w końcu tylko sok pomarańczowy. Siadamy naprzeciwko siebie, jak ostatnio.
– Jak wam się układa? – pyta, wygładzając dłonią ciasno upięte włosy.
– Dowiedziałam się wreszcie, co jest na pierwszym piętrze – mówię z nutą pretensji w głosie.
– Domyśliłam się, że już z tobą rozmawiał. I tak trochę to przeciągnął. – Uśmiecha się. – Ogólnie gdy para zamieszka razem, powinna od razu przestrzegać reguły trzech punktów.
Kiedy słyszę, jak wypowiada nazwę tej reguły, wykładam łokcie na stół i opieram się na nich, chowając twarz w dłoniach, jakby opuściły mnie wszystkie siły.
– To jest dziwne, nie sądzisz? – mówię z jakimś bólem w głosie.
Chyba wyrzucam teraz z siebie myśli, które męczyły mnie przez cały dzień. Do tej pory ich nie uwalniałam, ale przy niej sobie na to pozwalam. Zbliżyły nas spotkania grupy wsparcia. Hanna zawsze dużo na nich opowiada o swoim życiu, czym wzbudza zaufanie.
Obserwuję ją przez szpary między palcami. Patrzy na mnie w milczeniu, po czym spuszcza wzrok i nieznacznie kiwa głową. Mam wrażenie, że dociera do niej sens moich słów, ale trwa w jakiejś wymuszonej pozie, niczym rzecznik prasowy chylącego się ku upadkowi prezydenta.
– Trochę tak – przyznaje. – Ale też dobre, naprawdę. Uczy szacunku dla partnera. Dzięki tym zasadom twoja druga połowa staje się najważniejsza.
– Nie sądzisz, że to powinno się odbywać w bardziej naturalny sposób? – Masuję się po czole. – Pragnę szanować mojego partnera, poświęcać mu czas i mówić prawdę, ale nie chcę być do tego zmuszana.
– Wydaje mi się, że to kwestia wyrobienia sobie zdrowych nawyków. Coś w rodzaju wychowania. Przecież dzieci też dojrzewają w systemie kar i nagród i jakoś nikt nie zgłasza pretensji. To działa.
– Ale my jesteśmy dorośli – odpowiadam natychmiast.
– Tak, z tym że nikt nie nauczył nas, jak prawidłowo funkcjonować w związku. Robimy to intuicyjnie, co nie zawsze jest dobre. Często popełniamy te same błędy, zachowując się w określony sposób. Miałam kiedyś fantastycznego faceta, był idealny, ale miał jeden problem. – Unosi palec wskazujący. – Był uzależniony od pracy. Zawsze się spóźniał na nasze małe uroczystości, ciągle wisiał na telefonie. Rozstaliśmy się przez to. – Głos jej się łamie, oczy robią się bardziej błyszczące. – A teraz wyobraź sobie, co by było, gdybyśmy żyli według reguły trzech punktów. Za każdym razem, gdyby nie miał dla mnie czasu, musiałby się udać do pokoju numer jeden. Na pewno te sytuacje zdarzałyby się rzadziej, oszczędziłoby to nam tylu kłótni, tylu nieporozumień, tylu moich zawodów. Nie miałabym złamanego serca, nie szukałabym później faceta wśród bezrobotnych, którzy na pewno mają czas, ale nie szanują kobiety. Zobacz, czym to się dla mnie skończyło. Mój były facet, Leon, ma sądowy zakaz zbliżania się do mnie. Wiesz dlaczego? – Nie czeka na moją odpowiedź. – Bo nikt nie nauczył go żyć w związku. Osiedle Marzeń tego uczy. Nabierasz dobrych nawyków. Partner jest najważniejszy. Gdy chcecie się rozstać, robicie to w zgodzie. Gdy chcecie ze sobą być, macie dla siebie czas, szacunek i nie okłamujecie się w żadnej kwestii. Czy to jest naprawdę takie złe? Ja nie byłam na piętrze od przeszło pół roku. Łukasz czasem chodzi, ale przynajmniej się nie kłócimy. Wiem, że tam ponosi karę za swoje przewinienia. Bolesną karę.
– Co jest w tych pokojach?
Odchyla się do tyłu, jakby chciała się oddalić od tego pytania.
– Powiedz mi, proszę – namawiam ją błagalnym tonem. – Muszę wiedzieć, zanim podejmę decyzję.
– Nic nie rozumiesz. Nie możesz wiedzieć, zanim podejmiesz decyzję. Masz zrobić to w imię zasad, które od tej pory będą przyświecać waszemu związkowi. Nie możesz patrzeć na to, co będzie, jeśli je złamiesz. Nie taka jest wizja założycieli Osiedla Marzeń. To oni chcieli stworzyć bezpieczną strefę, w każdym znaczeniu tego słowa.
– Kim są ci założyciele? Mieszkają tu?
– To chyba jacyś inwestorzy ze Stanów, nie wiem dokładnie. Reprezentuje ich Adrian. Trafił ci się największy służbista ze wszystkich. – Kręci głową. – Ale to dobrze. Przekonasz się, że zasada trzech punktów wpływa fantastycznie na równowagę w związku. Jesteś idealną kandydatką. Zobaczyłam to, gdy tylko przestąpiłaś próg mojego biura. Powinnaś się zgodzić, Iga. Nie pożałujesz.
– Jeśli się nie zgodzę…
– Będziesz musiała stąd odejść – wchodzi mi w słowo, przybierając ten gorzki ton, którego w niej nie lubię. – Po wszystkim, co mi opowiadałaś, na twoim miejscu nie chciałabym wracać do tego parszywego świata.
– Ja też nie chcę tam wracać.
– Wyobraź sobie wagę z dwiema szalami. – Wyrzuca przed siebie dłonie, trącając szklankę po soku. Ta przewraca się na blat, ale na szczęście nie rozbija. – Na jednej masz dawne życie wypełnione strachem, związki bez reguł, kłótnie i nieprzespane noce. Na drugiej spokojne życie na Osiedlu Marzeń, związek oparty na porządnych zasadach, których trzeba przestrzegać. Bo przecież w tych zasadach nie ma niczego złego, prawda? Nikt ci nie każe kłamać, kraść czy zabijać. Masz mówić prawdę, szanować partnera i mieć dla niego czas.
– Wszyscy tutaj funkcjonują w ten sposób? – Spoglądam na parę staruszków siedzącą niedaleko nas.
– Tak, każdy dom wygląda identycznie.
– Kontrolujecie to w jakiś sposób? Czy nikt nie oszukuje?
– Co tydzień, podczas spotkania mieszkańców, każda para podpisuje się pod deklaracją, że przestrzegała filozofii trzech punktów. Poza tym gdybyśmy usłyszeli jakiekolwiek kłótnie dobiegające z któregoś z domów, taka para zostałaby usunięta z osiedla.
Przypominam sobie, że podczas każdego spotkania mieszkańców po sali faktycznie krąży jakaś lista. Myślałam, że chodzi o zwykłe sprawdzenie obecności. Do mnie nigdy nie docierała, uznałam, że to z powodu tymczasowego niespełniania wszystkich wymogów statutu osiedla. Nie czułam się wtedy jeszcze jego pełnoprawną mieszkanką. Teraz już rozumiem, co tak naprawdę było na tej liście.
Hanna zerka dyskretnie na czarny zegarek na nadgarstku.
– Mam nadzieję, że podejmiesz dobrą decyzję, Iga. Wierzę w ciebie. Muszę już wracać do domu. Zasada czasu, nie chcę, żeby Łukasz czuł się zaniedbany.
Podnosi się z miejsca i wygładza dłonią plisowaną spódnicę.
– Ja naprawdę lubię filozofię trzech punktów – dodaje. – W tych zasadach jest coś… – Odrzuca niedbale głowę do tyłu i patrzy na drewniane sklepienie kawiarni. – …coś magnetycznego. Dzięki nim jestem przytomna jak nigdy.
Muska dłonią moje ramię, po czym rzuca:
– Cześć.
Patrzę za nią, jak wychodzi przez szklane drzwi, potem przenoszę wzrok na staruszków, którzy teraz obserwują mnie z zaciekawieniem. Hanna jak zawsze mówiła głośno i wyraźnie, nie przejmując się obecnością innych. Jestem pewna, że część naszej rozmowy dotarła do ich uszu. Mężczyzna patrzy na mnie wesoło z grot skrytych pod głębokimi zmarszczkami, a w wypłowiałych oczach kobiety nie dostrzegam niczego poza chłodną obojętnością.
Gdy wracam spacerem do domu, dzwonię do komisarza Wojciechowskiego. Znowu wybieram numer komendy i dopiero wtedy proszę o przekierowanie na biurko komisarza. Odbiera po dwóch sygnałach.
– O, dobrze, że pani dzwoni – mówi, gdy się przedstawiam.
W tle słyszę stukot klawiatury. Chyba pisze coś jednocześnie na swoim wysłużonym laptopie. Zanim cokolwiek odpowiadam, dodaje:
– Dotarłem do nagrania z kamery sklepu dokładnie naprzeciwko parkingu. Niestety, obraz jest rozmazany, ale na pewno był to postawny mężczyzna w czarnym płaszczu.
Nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Nie zwracając uwagi na idących z naprzeciwka ochroniarzy, przysiadam zamroczona na krawężniku.
Funkcjonariusz tymczasem mówi dalej:
– Kamera uchwyciła, jak podchodzi do pani samochodu i pochyla się nad przednią szybą z przedmiotem przypominającym puszkę, podejrzewam, że jest to jakiś zmywalny spray.
Robi mi się słabo. Przymykam oczy.
Widzę, jak ochroniarze się przy mnie zatrzymują.
– Wszystko w porządku? – pyta jeden z nich.
Kiwam głową, obdarowując ich bezgłośnym „tak”. Niepewnie ruszają w dalszą drogę, a ja dociskam słuchawkę do ucha.
– Może to Marcel? – pytam słabo. – Czy to mógł być on?
– Inny chód, budowa ciała, ubiór, choć to akurat o niczym nie przesądza. Sprawdziliśmy jednak informację, którą pani przekazała o rzekomym powrocie Karskiego z zagranicy. Nikt go nie widział, jego matka zaprzecza, jakoby wrócił. Pani Igo, musimy się skupić na Kolskim. To on jest głównym sprawcą. Działanie mężczyzny na parkingu najprawdopodobniej nie było wymierzone w panią. To samo zrobił z dwoma kolejnymi autami. Na nich też coś napisał. Ich właściciele widocznie nie wnieśli skarg, bo tak jak pani mówiła, napis rozpłynął się pod wpływem deszczu. – Słyszę plastikowy trzask i westchnienie komisarza. – Czy mogę prosić o telefon za pięć minut na komórkę? Właśnie wychodzę z pracy.
– Jak to: napisał to samo na kolejnych autach? – pytam, nie mogąc uciec od uczucia lekkiej ulgi.
– Rozumiem, że nie zwróciła pani na to uwagi. Kamera uchwyciła panią, widać, że jest pani zaaferowana odkryciem na swoim aucie, co zrozumiałe. Tymczasem dwa kolejne też były naznaczone. Potem przez długi czas nikt się nie pojawiał na parkingu, a deszcz padał coraz mocniej. Tamte twory musiały zniknąć, a pani pojawiła się tuż po zajściu. Ale ja naprawdę muszę już wyjść z biura. Skontaktujmy się za chwilę, gdy będę jechał autem. Mam spotkanie za dwadzieścia minut w centrum.
– Dobrze – odpowiadam, choć mam jeszcze wiele pytań.
Chowam telefon do kieszeni i podnoszę się z krawężnika z dziwnym ciężarem na ramionach. Komisarz twierdzi, że to mogło być przypadkowe zdarzenie. Czy na pewno? Utknęłam w windzie, przez co nie stanęłam oko w oko z zaburzonym psychicznie człowiekiem, który mazałby po szybie mojego samochodu. Nie mam pewności, jak by zareagował na mój widok. W porywie emocji mógłby mnie skrzywdzić.
Dochodzę do domu i zauważam, że kuchenne okno jest rozświetlone. Adrian już wrócił. Ściągając buty w holu, słyszę rytmiczny stukot. Najpewniej kroi coś w kuchni. Dziś to on robi kolację.
Wyciągam z kieszeni komórkę i próbuję się dodzwonić do Wojciechowskiego, ale znowu nie odbiera.
– Co za człowiek – marudzę pod nosem, nie mogąc się oprzeć przekonaniu, że celowo mnie zbył.
Wieszając kurtkę na haku, staram się sobie przypomnieć, co wisiało na wieszaku w gabinecie Mariusza, gdy wychodziłam z biura. Luźna myśl, która jednak nie daje mi spokoju. Może to przez niedawne pytanie Adriana, kiedy opowiadałam o odkryciu na parkingu. „A twój szef był cały czas w biurze, tak?” Nie mogłam jednoznacznie odpowiedzieć. Teraz też nie jestem w stanie odtworzyć w pamięci, w czym Mariusz przyszedł do pracy w poniedziałek. Czasem chodzi w kurtkach, a czasem w długich, ciemnych płaszczach.