Rozdział 38

Sunę osłabioną dłonią po poręczy. Nogi idą bezwiednie. Resztkami sił próbuję wzniecić w sobie skupienie, bo czuję, że zaraz stoczę się ze schodów. Adrian stoi na dole z wyciągniętymi w moją stronę dłońmi, przerażony i skoncentrowany jednocześnie. Chyba wyczuwa, w jakim jestem stanie. Wypełnia ciałem przestrzeń między poręczami, jakby chciał mnie złapać w razie upadku.

Wszystko jest takie głośne i żywe. Mam wrażenie, że w pokoju numer jeden nie było powietrza, a teraz otacza mnie go aż nadto. Dźwięki wpadają do moich uszu pojedynczo, potrafię je wyodrębnić, choć dotąd nie zwracałam na to uwagi. Słyszę szmer lodówki, szum pracującej zmywarki, cichy gwizd wiatru za oknami. Te odgłosy niosą ukojenie. Z moim słuchem jednak wszystko w porządku. Nie straciłam go. Słyszę swój oddech, ciche chrząknięcia.

Wyciągam rękę w kierunku Adriana. Chyba chce mnie objąć, ale ja nie potrafię teraz przyjąć jego bliskości. Patrzę na kanapę, pokazuję mu niewerbalnie, że muszę usiąść.

– Pomóc ci? – pyta zmartwionym głosem.

Potrząsam przecząco głową. Brzmi obco. Wszystko teraz odbieram inaczej. Jakaś część mnie nie wierzy w to, że on może mówić, że ja też już jestem w stanie to zrobić.

Siadam na dużej, twardej poduszce sofy. Rzeczywiście, jest mniej ubita niż ta w domu Dagmary i Wiktora. My naprawdę dzisiaj tam byliśmy. Teraz wydaje się to takie oddalone, jakby wydarzyło się dawno temu. Uderzam tyłem głowy w oparcie. Milczę przez kolejne minuty, zamykam oczy. Czuję, że Adrian coś robi z moimi nogami, chyba je podnosi i układa na dosuniętym pufie.

Siada obok mnie, gładzi po włosach. Jestem zbyt zmęczona, żeby myśleć racjonalnie. Przysypiam.

Budzę się po dwóch godzinach. Salon tonie w ciemności, Adriana nie ma już przy mnie, ale ja przynajmniej czuję się dużo lepiej. Boli mnie szyja – to od niewygodnej pozycji, w której trwałam. Idę pod prysznic, przy okazji zauważając, że Adrian leży w sypialni i czyta książkę. Po dwudziestu minutach układam się w łóżku. Mam mokre włosy, nie wytarłam ich dokładnie. Przyjemnie jest jednak przylgnąć do nich głową. Ich chłód mnie orzeźwia. Chcę być przytomna.

Adrian odkłada książkę na szafkę nocną. Odwraca się ciałem w moją stronę. W jego oczach błyszczą powaga i wiedza. Nic nie muszę mu mówić, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co przeżyłam.

– Chcesz o tym porozmawiać? – pyta półszeptem.

Jego oddech pachnie owocową herbatą.

– Co to było?

– Komora bezodbiciowa.

Na dźwięk tej nazwy znowu czuję wzbierające w głowie ciśnienie. Przełykam ślinę.

– Co to znaczy?

– To pomieszczenie, które pochłania niemal wszystkie dźwięki. Jest obłożone specjalnymi płytami. Mówi się, że panuje w nim nieziemska cisza kosmosu.

– Nie byłam w stanie nic powiedzieć, ja… – Zawieszam głos, ulegając dreszczom. – Czułam potworne ciśnienie.

Zamyka ze zrozumieniem oczy.

– Każdy tak to odbiera. W rzeczywistości słyszałaś odgłosy z wnętrza swojego ciała nachodzące na siebie. To jedyne dźwięki, jakie do ciebie docierały. Są dziwne, wiem. – Uśmiecha się blado. – Szum krwi w żyłach, bicie serca, praca innych narządów, skrzypienie poruszających się stawów.

– To było to?

Nie czekając na odpowiedź, dodaję:

– Ja tam już nigdy nie wrócę. Nigdy, Adrian. To jest w ogóle legalne?

– Podpisałaś stosowne zgody.

Przypominam sobie kolejne dokumenty, na których składałam podpis. „Po całym domu, a w szczególności po piętrze, poruszam się na własną odpowiedzialność”.

Mam wrażenie, że przez jego twarz przebiega grymas niepokoju. Wywołało go chyba słowo „legalne”.

– Pokój numer jeden jest intensywny. Bardzo to przeżyłaś. Z reguły ludzie aż tak nie reagują. – Zdaje się zamyślony. – Jak się teraz czujesz?

– Wypłukana – odpowiadam natychmiast.

– Dobre słowo. Ja też się tak czułem, gdy trafiłem tam po raz pierwszy. Wypłukany.

– Nie chcę nawet myśleć, co jest w pozostałych pokojach.

– Nie musisz. Może nigdy tam nie trafisz.

– A ty często do nich chodziłeś?

– Zdarzało się. Ale z czasem wizyty na piętrze są coraz rzadsze. Ta metoda naprawdę działa na ludzi.

– Co ze starszymi osobami? Przecież to może być niebezpieczne dla zdrowia.

– Daj spokój. – Przewraca oczami. – Nie mieliśmy jeszcze żadnej skargi. – Wzrusza ramionami. – Wszyscy podpisaliśmy stosowne dokumenty.

Zamykam oczy. Znowu mam przed sobą czarne ściany tamtego pokoju.

Adrian kładzie dłoń na moim biodrze. Wydaje mi się, że od chwili, w której przestawił klepsydrę we wnęce, coś się między nami zmieniło. Nasz związek nabrał innego charakteru. Więcej w nim dyscypliny, mniej swobody. Sama jeszcze nie wiem, czy uda mi się w nim wytrwać, ale teraz nie mam sił, żeby się nad tym zastanawiać. Jestem zmęczona, lecz ukontentowana tym, że wrócił do mnie głos, że słyszę dźwięki domu i ciche pogwizdywanie przechadzającego się po osiedlu ochroniarza.

W końcu odpływam w niespokojny sen.