– Kochasz go? – pyta Wojtek, obracając w dłoniach wąski, biały kubek z napisem „IT Solutions”.
Widzę go na monitorze mojego laptopa. Siedzi pochylony przy biurku. Za nim na łóżku leży zwinięta w rulon kołdra, marynarkę w kratkę rzucił niedbale na krzesło. Przyjaciel wciąż przebywa w Berlinie.
Umówiliśmy się na rozmowę na Skypie na szesnastą. Adriana nie ma, poszedł do Przerwy pograć na pianinie. Dziś wieczorem, podczas spotkania mieszkańców, chce wykonać jakiś nowy utwór jazzowy. Potrzebuje ćwiczeń.
– Chyba go nie kocham – odpowiadam, oglądając się odruchowo za siebie.
Nie chciałabym, żeby nasza rozmowa dotarła do uszu mojego partnera. Zastanawiam się też, czy to nie byłoby naruszenie którejkolwiek z reguł.
– To czemu z nim jesteś?
Wzruszam bezradnie ramionami.
– To porządny facet.
Z tyłu głowy mam wydarzenia sprzed paru dni w pokoju na górze. Chcę się z tego zwierzyć przyjacielowi. Pragnę opowiedzieć komuś z zewnątrz o tym, co mnie spotkało. Najlepsza byłaby Anka, ale z nią już tak dawno nie miałam kontaktu…
– Tyle ci wystarczy? – pyta Wojtek.
– Po tym, co przeszłam, nie szukam już miłosnych wzlotów. Chcę tylko spokoju, względnej stabilizacji.
Kiwa głową ze spuszczonym wzrokiem.
– Ja też tego chcę. Ten świat jest popierdolony.
– To prawda. – Drapię się nad górną wargą.
Rozważam, czyby nie wyjawić Wojtkowi mojej tajemnicy. Przed oczami mam zapisy umowy mówiące o wysokich karach pieniężnych w przypadku złamania klauzuli poufności.
– Przepraszam za ten telefon ostatnio. Byłem pijany. Pamiętam, że nie chciało ci się szczególnie ze mną rozmawiać.
– Byliśmy u znajomych – odpowiadam, uśmiechając się blado. – Ale nie szkodzi. Na drugi raz szybciej się rozłączę. – Wystawiam mu język.
– Dzięki – odpowiada z udawaną urazą.
– Wojtek, czy ty byłbyś w stanie rozejrzeć się gdzieś w oddziale twojej firmy w Niemczech za pracą dla mnie? Może szukają analityka.
Krzywi się.
– Tu korzystają z centrum finansowo-księgowego. Jakaś zewnętrzna firma. Nie mam pojęcia jaka. Dlaczego pytasz? Szukasz pracy?
– Na razie nie. Rozważam po prostu różne opcje.
– Co się dzieje?
Zdaje się zaniepokojony.
– Chcesz wyjechać? Myślisz, że to rozwiąże twoje problemy? Ucieczka? – Strzela we mnie pytaniami, nie czekając na odpowiedzi.
– A teraz co robię? Przecież uciekłam.
– Ale jesteś na miejscu. – Rozkłada ręce. – Gdzie ja cię będę po Niemczech szukał. Zaraz stąd wyjeżdżam, bo kończy się projekt. Poczekaj przynajmniej, aż ruszy proces tego zwyrodnialca. Wsadzą go. Poza tym mówiłaś, że jesteś bezpieczna na tym osiedlu.
– Bo jestem. To znaczy byłam.
Słyszę dobiegający z holu brzęk zamka. Adrian wrócił.
– Wojtek, będę kończyć.
Przyjaciel wpatruje się we mnie wytrącony z równowagi. Włosy ma rozwichrzone, oczy czujne.
– Jeszcze pogadamy – dodaję. – Nie martw się o mnie. Cześć.
Kończę połączenie i wychodzę z gabinetu. Witam się z Adrianem, a on kładzie na blacie stołu białe pudełko z mokrą plamką na górze. Zapewne w środku jest szarlotka.
– Wziąłem ci kawałek. Dopiero co wyciągnęli z piekarnika.
– Dziękuję, zawsze o mnie myślisz.
– Nawet nie wiesz jak. Mam różne ciekawe myśli. Ostatnio jest ich więcej.
Przybliża się do mnie. Błyszczące oczy błądzą po mojej twarzy, chłonie każdy jej grymas. Czuję od niego chęć zanurzenia się we mnie. Od tygodnia tego nie robiliśmy. Po wyjściu z pokoju na górze coś się we mnie zapadło. Wciąż próbuję się uporać z tym poczuciem wyobcowania, gdy Adrian jest blisko. Kładę ostrożnie dłoń na jego ciepłej klatce piersiowej. Serce bije mu szybko pod materiałem koszulki.
– Jeszcze nie. – Uśmiecham się przepraszająco.
– Oczywiście – odpowiada, całując mnie w czoło. – Dostaniesz tyle czasu, ile potrzebujesz.
Czuję, że wibruje mu telefon w spodniach. Dostał chyba wiadomość od szefa. Czyta ją, po czym odsuwa się ode mnie i przechodzi do swojego gabinetu. Zamyka się w nim, co rzadko mu się zdarza. Mam nadzieję, że nie uraziłam go kolejną w tym tygodniu odmową.
Czas, prawda, szacunek. Przewijam szybko zasady w głowie. Oddycham z ulgą, uświadomiwszy sobie, że niemożliwe, abym w tej chwili złamała którąś z nich. Czy kiedykolwiek się uwolnię od tego typu analiz? Może z czasem wchodzą każdemu mieszkańcowi w krew. Człowiek zaczyna się swobodnie poruszać po wyznaczonych korytarzach myślowych.
Rozdzwania się mój telefon. To Mariusz. Odbieram, przetasowując w głowie wspomnienia z dzisiejszego dnia pracy. Czy wysłałam mu plik, o który mnie prosił? Chyba tak.
– Halo.
– Cześć. Nietypowa sprawa, Iga. Dzwonił do mnie ten policjant, który prowadzi waszą sprawę. Wójcik – mówi niepewnie.
– Wojciechowski – poprawiam, zabierając z blatu brudny talerz po pizzy.
– Tak, Wojciechowski, masz rację. Nie może się z tobą skontaktować. Prosił, żebyś oddzwoniła do niego na komórkę.
Mój szef zdaje się spieszyć. W tle słyszę trzask drzwi, po nich następuje głośny ryk silnika. Ma mustanga, którym warczy, manewrując na parkingu pod firmą.
– Dzwoniłam do niego kilka razy – odpowiadam, wrzucając talerz do zmywarki – ale nie odbierał. Ja też nie mam żadnych nieodebranych połączeń.
– Może zmienił numer?
– Chyba poinformowałby mnie o tym.
– Wątpię. Muszę lecieć. Prosił tylko o przekazanie ci informacji, żebyś się z nim skontaktowała.
– Dziękuję.
Po rozmowie z szefem szukam w kontaktach na komórce numeru do Wojciechowskiego. Dzwonię do niego. Nie odbiera.
– Co za człowiek – niecierpliwię się.
Postanawiam znowu skontaktować się z nim przez centralę. Przekierowują moje połączenie na jego biurko, ale tego również nie odbiera. Dochodzi wpół do piątej, możliwe, że wyszedł już z komisariatu. Spróbuję jeszcze później.
Adrian wychodzi z gabinetu, gdy doprawiam zupę dyniową. Jej korzenna woń unosi się w całym domu. W smaku jest wyborna, równie dobra jak ta, którą delektowaliśmy się u Dagmary. W końcu wzięłam od niej przepis. Jak sama powiedziała: „To nie mogło się nie udać”.
– Obłędny zapach – szepcze mi do ucha, przytulając się od tyłu.
Całuje mnie w ramię. Odsuwam się od niego i otwieram szafkę, wyciągam z niej miski.
Podczas kolacji mówię mu, że Wojciechowski kontaktował się z moim szefem, bo nie może się do mnie dodzwonić.
– Czy ta aplikacja, którą mi zainstalowałeś, odrzuca tylko obce numery? – pytam, dolewając sobie jeszcze trochę z garnka.
– Tak, w ten sposób działa. Myślisz, że to przez nią policja nie może cię namierzyć?
– Nie mam pojęcia, ale męczy mnie, czego może ode mnie chcieć Wojciechowski. On zawsze dzwoni z konkretną sprawą.
– Tak, mówiłaś. – Wyciera dłonie w ręcznik papierowy. – Mam wrażenie, że ciągle żyjesz w stanie zawieszenia między dawnym życiem a obecnym. To cię wykańcza.
– Wykończyło mnie piętro – odpowiadam z cierpkim uśmiechem.
– Zawsze tak jest na początku – mówi cicho. – Potem będzie lepiej.
– Mam nadzieję.
Po posiłku Adrian podchodzi do swojej kurtki zawieszonej w holu i wyciąga z wewnętrznej kieszeni telefon. Gdy odgina materiał, moją uwagę przykuwa złoty błysk. Podrywam się z krzesła i podchodzę bliżej. Dociera do mnie, że to paczka marlboro.
– Palisz papierosy? – pytam, nie odrywając od niej wzroku.
– A, to – odpowiada zmieszany. – Czasem, rzadko. – Drapie się po skroni.
– Kiedy rozmawialiśmy pierwszy raz, mówiłeś, że tego nie robisz. Pamiętam, przeszliśmy obok palącej na ławce pary. Byłeś oburzony, zarzucałeś im, że trują siebie i innych.
– Bo robię to tak rzadko, że nie można tego podciągnąć pod ogólne rozumienie tej czynności. Jedna paczka starcza mi na… – Rozkłada ręce. – …miesiąc.
– To dużo. Prawie jeden papieros dziennie. Kiedy to robisz?
– Czasem rano, gdy zamykasz się w gabinecie.
Patrzymy na siebie w milczeniu.
– Czujesz się oszukana? – pyta, wsuwając dłonie do kieszeni.
– Bardziej zaskoczona. Kiedy rozmawialiśmy o paleniu, byłeś taki zasadniczy.
– Chyba chciałem ci zaimponować. – Wzrusza ramionami. – A teraz odkryłaś mój mały sekret.
– Masz ich więcej?
Czuję się, jakbym zobaczyła na jego twarzy szramę, którą do tej pory skutecznie przede mną zasłaniał. Nie lubię papierosów. Tamtego wieczoru, gdy mnie odprowadzał, to ja pierwsza skomentowałam zachowanie pary siedzącej na ławce. On mi zawtórował. Tymczasem sam popala.
– Nie mam już żadnych sekretów. – Uśmiecha się. – Iga, daj spokój, to zwykłe nieporozumienie. – Spogląda na wnękę w holu. – Czy w twoim odczuciu naruszyłem regułę trzech punktów? Pójdę na górę, jeśli tego oczekujesz. – Wodzi wzrokiem po mojej twarzy. – Chyba powinienem.
Nie czekając na moją odpowiedź, zsuwa buty pod schodami, potem wkłada do nich czarne skarpetki. Patrzę na niego skamieniała. Z jednej strony chcę go powstrzymać, z drugiej – coś mnie samą powstrzymuje. Czy tak to się odbywa? – zastanawiam się. Czy on też miał wątpliwości, gdy to ja się wspinałam po schodach?
Wchodzi już na górę, jego bose stopy kontrastują z dębowymi stopniami. Podchodzę do wnęki, wyciągam klepsydrę i wciskam przycisk numer trzy. Robię to mechanicznie, wierzę, że to jest to, co w tym momencie należy zrobić. Potem odkładam przedmiot na miejsce i patrzę, jak Adrian chowa się za drzwiami, wciąż zdumiona, niepewna. Czy będzie się tam męczył, tak jak ja się męczyłam? Nie wiem, co się dzieje w pokoju numer trzy, ale domyślam się, że pomieszczenia na piętrze są ponumerowane z jakiegoś powodu. Zdaje się, że w każdym jest inaczej.
Przez kolejne minuty krążę nerwowo po holu. Czuwam pod schodami, próbuję usłyszeć jakieś dźwięki dobiegające z góry, ale moich uszu nie dociera żaden jęk, krzyk ani stukot w drzwi. Wracają wspomnienia z wizyty w pokoju. Ogarniają mnie wyrzuty sumienia, że Adrian teraz przeze mnie się męczy. Palenie papierosów to przecież nic takiego.
Przysiadam na pierwszym stopniu z twarzą zatopioną w dłoniach, potem wstaję. Głowię się, czy partnerowi ukaranego wolno wchodzić na górę, gdy ten przebywa w jednym z pomieszczeń. Gdyby to było zabronione, ktoś by chyba o tym powiedział.
Wspinam się zatem po schodach w geście bezradności. Chcę się upewnić, że nic mu nie jest.
Otwieram już jasne drzwi i wkraczam na piętro. Jest tu przytłaczająco cicho i pusto. Ruszam wąskim korytarzem do pokoju numer trzy. Mijam zasłonięte okna, wspominam czasy, gdy przejeżdżałam obok osiedla na rolkach, żartując z Anką, że za tymi oknami pewnie są depozyty ze złotem i diamentami. Uśmiecham się cierpko i kręcę bezradnie głową, docierając do drzwi oznaczonych rzymską trójką. Żaden człowiek spoza osiedla nie odgadnie, co się kryje za tymi oknami. W ludzkiej wyobraźni nie ma miejsca dla takich doświadczeń. One istnieją tylko w rzeczywistości.
Drzwi nie są tak szczelne jak te oznaczone jedynką. Nagle rozbłyskuje pod nimi pasek ostrego, białego światła i po chwili gaśnie. Odskakuję od nich, jakby były naelektryzowane. Z tym kojarzył mi się ten rażący po oczach świetlny tunel. Myślę o nim, gdy ponownie robię krok w kierunku drzwi. Po szyi płyną mi dreszcze, robi mi się zimno. Przykładam policzek do skrzydła, próbuję coś usłyszeć. Czy tam następują jakieś wyładowania elektryczne? Nagle moich uszu dochodzi głuchy huk, który kojarzy mi się z zapadnią. Pod drzwiami znowu rozbłyskuje światło. Odsuwam się od nich i opieram plecami o ścianę. Patrzę na ten pasek, potem zamykam oczy, znowu patrzę. Czemu miałam pretensje o te papierosy? On teraz tam siedzi przeze mnie. To moja wina.
Po paru minutach proceder dobiega końca. Spod drzwi zaczyna się sączyć półmrok. Słyszę tupot kroków. Wkrótce Adrian wyłania się na zewnątrz. Na mój widok szerzej rozwiera zmęczone oczy. Próbuję dojrzeć wnętrze pokoju za nim, ale szybko zatrzaskuje drzwi.
– Czekałaś – mówi z lekkim uśmiechem.
Ma słaby i cichy głos.
– Nie mogłam wytrzymać na dole.
– Ja też tu przyszedłem na moment, gdy siedziałaś w jedynce.
Sama nie wiem, kiedy padamy sobie w ramiona. Wodzę dłonią po jego plecach, dokładnie tak, jak on robił to ze mną, kiedy wróciłam z piętra. Chcę się upewnić, że wszystko z nim w porządku, że nie cierpiał zbyt mocno.
– Co tam się działo? – pytam. – Widziałam ostre światło. Tylko mi nie mów, że to ma jakiś związek z prądem.
Wychodzimy z korytarza. Puszcza mnie pierwszą po schodach.
– Z prądem? Nie, bez przesady. Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz musiała się dowiadywać. Myślę, że pokój pochłaniający dźwięk jest najgorszy, Iga. W trójce nie jest aż tak źle.
Opiera się o poręcz na dole i masuje palcami przymknięte powieki.
– Trochę mnie bolą oczy. Muszę poczekać chwilę, żeby wszystko wróciło do normy – mówi.
– Chcesz coś do picia?
– Może szklankę soku. – Rusza za mną do kuchni.
Zaraz najwyraźniej dochodzi do siebie, bo znowu zaczyna się do mnie zbliżać przy kuchennym stole. W milczeniu przechodzimy do sypialni. Uraz, jaki czułam do Adriana, zniknął za drzwiami pokoju numer trzy. Nie jestem na niego zła za to, że mnie okłamał. Nie mam też do niego żalu za to, że parę dni temu skazał mnie na cierpienie na piętrze. On przecież teraz przeszedł przez to samo. Wciąż się oswajam z regułą trzech punktów, próbuję przyjąć jej założenia, uwierzyć, że są dobre, bo tak jest dla mnie najbezpieczniej. Muszę żyć w zgodzie z jej zasadami, w przeciwnym razie będę musiała odejść z osiedla.
Gdy przyjmuję pocałunki Adriana, dotyk ciepłych dłoni, mam wrażenie, że scala nas jakaś mglista reguła wzajemności. Chcę mu chyba też wynagrodzić to, czego chwilę temu doświadczył. Wydaje mi się, że kara była niewspółmierna do czynu.
Zapominamy się w sypialni i pierwszy raz spóźniamy się na spotkanie mieszkańców. Hanna dzielnie zastępuje Adriana, potem oddaje mu głos. Po wystąpieniu mój partner gra na pianinie. Wsłuchuję się w piękne jazzowe nuty, obserwując mieszkańców osiedla. Nie widzę smutku, cierpienia – raczej beztroskę, spokój. A może to rezygnacja, jakaś uległość wobec systemu, który pożera właściwe relacje w związku? Wzdrygam się na tę myśl.
Gdy Adrian kończy grać, energicznie klaszczę, czując pieczenie po wewnętrznej stronie dłoni. Podchodzi do mnie, mówi, że chciałby zostać z chłopakami na piwie, i pyta, czy nie będę miała nic przeciwko. Zgadzam się. Może musi odreagować po tym, co się dzisiaj stało w naszym domu. Gdy zapytał mnie o zgodę, poczułam się jak matka rozmawiająca z nieletnim synem. On naprawdę czekał na moje przyzwolenie. Sama powiedziałam mu, że wyjdę wcześniej z Przerwy, nie zostanę na imprezie po spotkaniu. Chcę odpocząć, ostatnio dużo się działo.
Wracając do domu, próbuję ponownie się skontaktować z Wojciechowskim. Znowu nie odbiera. Coś jest nie tak. Przecież sam zatelefonował do mojego szefa, szukając namiarów na mnie. Nie mógłby mnie ignorować. Piszę do Mariusza SMS z prośbą, żeby podał mi numer, z jakiego kontaktował się z nim komisarz. Choć zazwyczaj nie odpisuje szybko, tym razem jest inaczej.
Gdy wchodzę do środka, wybieram już na klawiaturze inny numer niż ten, który mam wpisany pod nazwiskiem komisarza.
Odbiera po dwóch sygnałach.
– Wojciechowski.
Oddycham z ulgą, słysząc jego głos.
– Pan chciał ze mną porozmawiać.
– Co się dzieje z pani telefonem? Wciąż mnie odrzuca.
– Zdaje się, że pan zmienił numer. Mam założoną aplikację, która blokuje niewpisane do skrzynki odbiorczej kontakty.
– To przez te głuche telefony, tak? – pyta, a raczej stwierdza.
– Tak.
– Nie zmieniałem numeru. Poinformowałbym panią, gdyby tak było. W każdym razie mam dla pani wiadomość. Udało się nam namierzyć mężczyznę, który pomazał pani auto na parkingu. Był już parę razy notowany za podobne incydenty. Zdołaliśmy ustalić, że mężczyzna jest powiązany z Arturem Kolskim. Podczas przesłuchania stwierdził, że zna się z nim z internetu. Poznali się podczas wymiany nielegalnego oprogramowania na jednym z forów. Tak ustalili nasi informatycy. Próbujemy teraz dojść do tego, czy mógł zostać namówiony przez Kolskiego lub jego znajomych do zastraszenia pani, czy też był to zbieg okoliczności. Co prawda pomazał również sąsiednie auta, ale rozważamy wszystkie scenariusze. Z tego, co wiem, pani teraz nie jeździ do pracy, tak? Tak twierdzi pani przełożony.
– Nie, mieszkam na Osiedlu Marzeń.
– Czy w ostatnim czasie groźby się powtórzyły?
– Nie – odpowiadam, nalewając sobie wody do szklanki.
Wypijam ją jednym haustem.
– Człowiek, który pomazał pani samochód, nie został zatrzymany, aczkolwiek jest obserwowany przez funkcjonariuszy. Będzie odpowiadał za wykroczenie z wolnej stopy. Jak dotąd nie wykazuje żadnych innych zachowań agresywnych, nic nie wskazuje na to, żeby pani szukał lub próbował w jakiś sposób skontaktować się z panią Amelią lub panią Anną.
– Rozumiem.
– Nie wiem, jaki jest cel Kolskiego, o co mu tak naprawdę chodzi. Z relacji strażników wynika, że rozmawia z kolegami z celi i z adwokatem. Milczy tylko podczas przesłuchań. Liczymy, że to się w końcu zmieni. Niestety, nie możemy go zbyt mocno naciskać, bo zasłania się dokumentacją medyczną stwierdzającą niepełnosprawność umysłową. Mam jednak wrażenie, że jego ułomność jest dużo lżejsza, niż chce to udowodnić jego adwokat. – Wzdycha ciężko. – Ta sprawa jest nietypowa. Najważniejsze, że złapaliśmy już głównego agresora.
Nie wiem, czy to złudzenie, ale pierwszy raz słyszę w jego głosie niepewność.
– Tak, to jest najważniejsze. – Staram się oddalić od siebie to zgubne odczucie.
On nie może nie być pewny. Dopiero teraz do mnie dociera, jak wielkie nadzieje pokładam w tym człowieku.
– Postaram się panią informować na bieżąco. Proszę mi podać jeszcze jeden alternatywny numer, pod którym mogę panią złapać.
– Dobrze, zaraz prześlę panu numer mojego partnera.
Kończę rozmowę z komisarzem i wysyłam mu namiary na Adriana. Po krótkim prysznicu kładę się do łóżka, zmęczona, zmarnowana. Informacja, że człowiek, który pomazał szybę mojego auta, miał jakiś kontakt z naszym oprawcą, jest jak toksyna, która rozpuszcza się stopniowo w moim organizmie. Im więcej o tym myślę, tym gorzej się czuję.
Leżąc w łóżku, zaczynam przeglądać oferty pracy za granicą. Nawet jeżeli Wojtek mi nie pomoże, sama spróbuję coś znaleźć. Nie wiem, ile jeszcze czasu wytrzymam na tym osiedlu, na razie muszę jakoś wytrwać. Wizja powrotu do mieszkania jest teraz nierealna. Boję się. Poza tym niedawno wprowadzili się tam jacyś lokatorzy. Wodzę opuszką palca po kolejnych ogłoszeniach na ekranie smartfona, czując napływające do oczu łzy. Gdzieś na zewnątrz czai się na mnie zło. A tutaj panują zasady duszące moją wolność.