Ściągając buty w holu naszego domu, wciąż zastanawiam się nad tym, co powiedziała mi Ewa. Z jednej strony myślę, że faktycznie popadła w paranoję, z drugiej – mam wrażenie, że jej opowieść była druzgocąco autentyczna. Ktoś oblał jej torebkę krwią po tym, jak miała wypadek, jakby chciał dobić leżącego, upewnić się, że już się z tego nie podniesie. To przecież mogło być przypadkowe zdarzenie – myślę, wchodząc do pustego salonu. Adrian jest chyba w sypialni. W ostatniej chwili dostrzegam tlące się tam światło.
Pragnę zostać teraz sama, przemyśleć wszystko na spokojnie.
Przysiadam na fotelu w ciemnym salonie, mam spuszczoną głowę. Myślę o mężczyźnie, który pomazał moje auto po tym, jak utknęłam w windzie. Widzę niewyraźne podobieństwo między tym, co mnie spotkało tamtego wieczoru w pracy, a tym, co się przydarzyło Ewie, gdy próbowała opuścić osiedle. Oczywiście jej wypadek był dużo gorszym przeżyciem, jednak w obydwu sytuacjach królował strach. Ktoś go w nas wywołał.
Słyszę cichy trzask dobiegający z sypialni. Adrian chyba przymknął okno. Wiem, że niedługo muszę tam wejść. Reguła trzech punktów w takich sytuacjach działa jak lina, którą jesteśmy przywiązani do partnera. Powinnam sprawdzić, co robi. Może czegoś potrzebuje? Zamiast tego jednak patrzę bezradnie na okna domu sąsiadów. Tym razem nie ma żadnej szpary między zasłonami, trudno cokolwiek dojrzeć. Majaczą za nimi jakieś cienie, jakby Ewa i Kornel stali przy schodach i o czymś dyskutowali, wymachując rękami. Przechodzi mnie dreszcz. Czy któreś z nich znowu szykuje się do pójścia na górę? Dlaczego właściwie do niej poszłam? Przecież ja jej w ogóle nie znam. Nie wiem, czy to, co mówiła, jest prawdą. Dagmara była sceptyczna, zna ją lepiej ode mnie.
To z Adrianem mieszkam, to z nim spędzam każdą wolną chwilę. Gdyby nie te trzy zasady, które syczą ze wszystkich zakątków tego domu, żylibyśmy w idealnym związku. A może to właśnie dzięki nim jest tak dobrze?
Czuję się, jakbym do tej pory tkwiła w ciemności, a Ewa wręczyła mi zapaloną świecę, dzięki której zaczynam coś dostrzegać. Macki potwora.
Odpycham od siebie te przemyślenia i ruszam w stronę sypialni. Muszę tu jeszcze trochę wytrzymać, w końcu uwiję sobie bezpieczne gniazdko daleko stąd i wyjadę. Ślad po mnie zaginie.
Gdy wchodzę do sypialni, Adrian leży na łóżku w koszulce i spodenkach. Na szafkach nocnych tlą się płomienie długich świec. Oto jego niespodzianka. Jak romantycznie.
Przez moment myślę, że będę za nim tęsknić, a potem znowu czuję tę niechęć. Jeszcze żaden człowiek nie wywoływał we mnie tylu sprzecznych emocji.
W jego oczach widzę spokój wymieszany z pożądaniem. Wygląda jak normalny mężczyzna czekający na ukochaną. To Ewa była dziwna – nie on.
Układam się obok niego na łóżku. Odwraca się do mnie bokiem.
– Jak było na spotkaniu? – pyta, poruszając parę razy brwiami.
– Dobrze. – Wzruszam ramionami.
– Z tego, co mówiła Hanna, Ewa snuje trochę teorii spiskowych. To zaburza spokój mieszkańców.
Wyraźnie czeka, żebym się wypowiedziała na ten temat. Ja jednak milczę. Stłumione światło świec pada na jego twarz, jasne oczy błyszczą w nim jak dwa szafiry. W tej romantycznej aurze mam ochotę wyznać mu całą prawdę o tym, co mówiła Ewa. O tej krwi, którą zalana była jej torebka, o plamie oleju, w którą wjechała w zielonogórskim, o tym, co rzekomo powiedział on. „Będziesz musiała zniknąć”. Chcę usłyszeć od niego, że to nieporozumienie. Że myślał o wyjeździe z osiedla. Albo najlepiej, że w ogóle czegoś takiego nie powiedział.
Gdy wodzi dłonią po mojej szyi, a potem po dekolcie, mam to wyznanie na końcu języka. Jego palce są ciepłe, usta przyjemnie chłodne. Zamykam oczy. Próbuję uspokoić chaos myśli. Powinnam mu się przyznać do tego, o czym rozmawiałyśmy. Czy właśnie łamię zasadę prawdy? Odwzajemniam jego pocałunki, czując piętrzące się w mojej głowie wyrzuty sumienia. Przecież te zasady są dobre, sprzyjają związkom.
– Coś cię męczy? – Wyczuwa mnie natychmiast, ale nie przerywa pieszczot.
– Wszystko dobrze.
Nie chcę, żeby naciskał, coś mi podpowiada, że powinnam to wszystko przemilczeć, przynajmniej na razie, dopóki nie dowiem się czegoś więcej. Jeśli teraz mu powiem, o czym rozmawiałyśmy, nie będę lojalna wobec dziewczyn. Ta wiedza nic mu nie da, a Ewie może zaszkodzić. Próbuję się wczuć w naszą bliskość, z czasem oddalam od siebie toksyczne myśli i gubię się w Adrianie. Znikam gdzieś między biciem jego serca a przyspieszonym oddechem. Wsłuchuję się w nie, próbując wyłapać tę dobrą aurę, którą w takich momentach roztacza wokół siebie. Wokół nas.
Otrząsam się po jakiejś godzinie, naga w jego objęciach. Słyszę tykanie zegara w salonie i ciche pogwizdywanie niezłomnego ochroniarza.
– Tak mi przykro, Iga, bardzo cię przepraszam – przerywa nagle Adrian kołyszącą się między nami ciszę.
– Dlaczego?
– Bo złamałem dzisiaj zasadę prawdy. Powinienem ponieść konsekwencje.
Zapalam lampkę nocną i odruchowo przykrywam się kołdrą, odsuwając od niego na tyle, by móc mu spojrzeć w oczy.
– Jak to: złamałeś zasadę prawdy?
– Nie powiedziałem ci wszystkiego o Ewie. Uznałem, że to nie ma sensu, bo sama dojdziesz do właściwych wniosków.
– Czego mi o niej nie powiedziałeś?
– Ona kiedyś chciała opuścić osiedle. Miała wypadek gdzieś w lesie daleko stąd. Potem ponoć ktoś ją okradł w szpitalu, wiesz, jak to jest z naszymi szpitalami. Kornel ją ubłagał, żeby wróciła, on świata poza nią nie widzi.
Słucham go w milczeniu, chcę powiedzieć: „Wiem”, zamiast tego mówię jednak:
– Nie złamałeś zasady prawdy. Zwyczajnie o tym nie rozmawialiśmy.
Kręci głową.
– Myślałem o tym cały czas, gdy szykowałaś się na spotkanie z nią. To jedyna osoba, która próbowała stąd uciec, bo przestała wierzyć w to osiedle.
– Dlaczego mówisz, że próbowała uciec? Przecież stąd można zwyczajnie wyjechać, jeśli nie chce się tu dłużej przebywać.
Jego twarz przez moment spowija jakaś konsternacja, zaraz jednak znika. Odpowiada:
– A ty chcesz stąd wyjechać?
Zaskakuje mnie tym pytaniem. Czuję się, jakby wrzucił we mnie ciężki kamień, który osiadł w żołądku i ciągnie mnie teraz w dół.
– Nie – odpowiadam słabo.
Jestem przytłoczona jego wnikliwym spojrzeniem, którym usiłuje wyczytać ze mnie prawdziwą odpowiedź.
– Tobie pierwszej zaufałem – mówi cicho i przekłada się na plecy, zsuwając ze mnie dłonie.
Milczę. Czuję się podle. Myślę o rozmowie kwalifikacyjnej, którą odbyłam, o moim cichym planie wyjechania stąd.
– Jesteś dla mnie ważna, Iga. W moim życiu były dotąd dwie kobiety. Matka, która była, jaka była. Potem Laura. Ją straciłem. A teraz jesteś ty. I ciebie bardzo nie chcę stracić.
W jego głosie podryguje jakieś błaganie, które rozpryskuje się we mnie niczym potłuczone szkło. Mrowi mnie klatka piersiowa. Czuję się jak w potrzasku.
– Chcę, żebyś wiedziała, że traktuję cię bardzo poważnie, dlatego proszę, chodźmy do holu. Przestawisz klepsydrę.
Odrywa się od poduszki, schodzi z łóżka, obchodzi je i zatrzymuje się przy mnie. Wyciąga do mnie dłoń.
– Proszę – szepcze.
– Nie musisz tam iść. Nie czuję się pokrzywdzona.
– Ale jesteś. Nawet o tym nie wiesz. Postąpiłem źle i muszę ponieść konsekwencje. Jeśli nie chcesz tego robić dla siebie, proszę, zrób to dla nas.
– Adrian…
– Zasada szacunku – mówi cicho. – Pamiętaj o niej. Uszanuj moją decyzję.
Nie widząc innego wyjścia, wstaję z łóżka i narzucam na siebie jego koszulkę. On ma na sobie tylko bokserki.
Idziemy boso do holu, trzymając się za ręce. Płytki podłogowe są tak zimne, że zaczynają mnie boleć od ich dotyku stopy. Przemierzając hol, czuję się, jakbyśmy mieli złożyć Adriana w ofierze niesieni ideą przyświecającą naszemu związkowi. Jest coś doniosłego w tej chwili. Jakbyśmy byli uczestnikami rytuału, który ma nam dać ukojenie.
Ja jednak nie czuję ulgi. Przecież też złamałam zasadę prawdy, ale w tchórzliwy sposób nie przyznaję się do tego.
Rusza już schodami na górę. Oczy mi się szklą, gdy przestawiam klepsydrę i wciskam przycisk z numerem trzy. Potem siadam na pierwszym stopniu i czekam, aż Adrian wyjdzie.
Pojawia się po dwudziestu minutach, pocierając palcami oczy. Wracamy w milczeniu do łóżka. Przytulam się do jego wychłodzonego ciała i zasypiam, dusząc w sobie płacz.