To chyba ona – myślę, przyglądając się fotografii profilowej użytkownika ANA na Facebooku. Wysłała mi zaproszenie do znajomych. Na zdjęciu widać tylko jej duże, błękitne oczy w zbliżeniu. Nic więcej. Najwyraźniej założyła nowe konto.
Pierwsze promienie słońca padają na ciemną podłogę naszej sypialni. Spod jasnej pościeli wystaje długa stopa Adriana. Mój partner wciąż śpi, odwrócony do mnie plecami. Wydarzenia wczorajszego wieczoru teraz zdają się przyjemnie odległe, niczym zły sen, którego wielka fala wzniosła się w nocy, a potem rozbiła o brzegi poranka. Na razie usiłuję o tym nie myśleć. Skupiam się na Ani. Akceptuję jej zaproszenie ciekawa, co się wydarzy dalej. Nie wiem, czy powinnam znowu wysłać jej wiadomość na Messengerze. Mam ochotę zrobić to od razu, ale postanawiam zaczekać. Nie chcę jej osaczać. Powoli wyślizguję się z łóżka i z telefonem w dłoni przechodzę do kuchni, żeby zrobić sobie kawę.
Gdy stawiam filiżankę pod dyszą ekspresu, przychodzi do mnie wiadomość. To ona. Uśmiecham się do siebie, czując przyjemną ulgę.
„Cześć, jak leci?”
Jedno zdanie, które niesie za sobą tak wiele wspomnień. Te trzy krótkie słowa przynoszą mi całą Anię. Jej szeroki uśmiech, rumieńce na policzkach i piękne, jasne włosy opadające strugą na plecy. Często tak rozpoczynała ze mną rozmowę.
„Dobrze. A u Ciebie?” – odpisuję, wciskając guzik z napisem „Espresso”.
„Trochę lepiej. Coś sobie przypomniałam z tamtej nocy, Iga”.
Z emocji strącam filiżankę na podłogę. Rozbija się z głośnym trzaskiem.
Kolejne pytanie wystukuję mokrymi, lekko poparzonymi palcami:
„Gdzie jesteś?”.
„Wciąż tam, gdzie byłam. Wrócę za parę tygodni. Muszę zeznawać podczas rozprawy”.
„Przypomniałaś go sobie?”
„Nie, ale przypomniałam sobie, że chodziło o Twoje zdjęcie. Coś mnie w nim wystraszyło”.
Marszczę brwi, przyglądając się jej ostatniej wiadomości. Stoję w brązowej kałuży kawy, między kawałkami porcelany, zastanawiając się, o co jej może chodzić.
„Które zdjęcie?” – pytam.
„To z pracy. Patrzyłam na nie, taki obraz udało mi się odtworzyć podczas psychoterapii. Potem chyba do Ciebie wyszłam. Tego już nie pamiętam”.
Parę miesięcy temu Mariusz zaprosił do biura fotografa, który zrobił każdemu z nas profesjonalne zdjęcie na stronę internetową firmy. Śmiałyśmy się z Anią, że wyszłyśmy na tych zdjęciach jak hetery w damskich garniturach, z wysoko upiętymi kokami.
Po chwili Ania załącza do kolejnej wiadomości właśnie tę fotografię.
„Przepraszam, miałam Ci powiedzieć osobiście, jak wrócę, ale pomyślałam, że może do czegoś to Ci się przyda”.
„Przypomniałaś sobie coś jeszcze? Gdzie patrzyłaś na to zdjęcie? Czy ktoś z Tobą był?”
„Niestety nic. Terapeutka kazała mi przynieść na sesję zdjęcia bliskich, po kolei odsłaniać je przed nią i opowiadać związane z nimi historie. Kiedy zobaczyłam tę fotografię, coś we mnie drgnęło, pierwszy raz. To było jak déjà vu. Dziwny stan. Od tamtej pory za każdym razem, gdy patrzę na to zdjęcie, czuję jakiś niepokój. Wraca do mnie to uczucie niepełności. Mam wrażenie, że to jest jakoś powiązane. Nie wiem…”
Chmurki Messengera pojawiają się jedna pod drugą. Ania wciąż pisze. Ciągle spotyka się z terapeutami, z innymi chorymi, ośrodek już ją trochę męczy. Podczas terapii często przeprowadzają różne ćwiczenia mające na celu wzmocnić odporność na sytuacje stresowe, na krytykę. Nagrywają się nawzajem, później omawiają filmy na forum. Pamiętam, że nigdy nie lubiła, jak ktoś ją kamerował, zawsze wolała zdjęcia. Rozumiem, że taka forma rehabilitacji może ją męczyć.
Pyta też, co u mnie. Odpowiadam, że mieszkam na Osiedlu Marzeń, ale ona o tym wie. Amelia jej mówiła. Chce się ze mną spotkać po powrocie. Pragnie wrócić do normalności. Szala naszej rozmowy jest zdecydowanie po stronie Ani. Nie chcę jej opowiadać o swoich problemach. Jestem jej wdzięczna, że w ogóle się odezwała. Żegnam ją słowami: „Wracaj do nas jak najszybciej”. Potem wpatruję się w swoją fotografię. Próbuję jakoś połączyć ją z wydarzeniami tamtego wieczoru, ale wydaje się to bezsensowne. Musiałoby mieć jakiś związek z pracą, a nie sądzę, żeby tak było. Czy Kolski mógł ją gdzieś zobaczyć? Nic z tego nie rozumiem.
– Co tu się stało? – Głos Adriana odrywa mnie od ekranu smartfona.
Patrzy skołowany to na rozbitą filiżankę, to na mnie.
– Zagapiłam się – odpowiadam. – Anka się do mnie odezwała.
– Kto taki? – Krzywi się, wyciągając spod zlewu małą miotłę i szufelkę.
– Moja przyjaciółka, ta, o której ci opowiadałam. Zaatakowano ją, gdy szła do mnie nocą.
– A, już wiem – odpowiada, zamiatając mokre kawałki porcelany. – Czego chciała?
Mówię mu pokrótce, o czym rozmawiałyśmy. Zdaje się bardziej przejęty stłuczonym naczyniem aniżeli tym, co pisała Ania. Może dlatego, że jest jeszcze zaspany, wpółprzytomny. Z reguły dopiero po śniadaniu zaczyna w miarę normalnie funkcjonować.
Wychodzi do Przerwy po świeże bułki drożdżowe. Gdy zamyka za sobą drzwi, czuję dziwną ulgę.
Idę pod prysznic. Stoję w zaparowanej kabinie dłużej niż zwykle. Mam opuszczoną głowę. Pozwalam ciężkiemu strumieniowi gorącej wody płynąć po włosach i karku. Wciąż dręczą mnie wyrzuty sumienia w związku z Adrianem. Czuję się tak, jakbym popełniła jakieś przestępstwo i nie poniosła konsekwencji. Adrian przyznał mi się do tego, że przekroczył granicę zasady prawdy, choć w moim odczuciu tego nie zrobił. Poszedł dobrowolnie na górę, zamknął się w pokoju. A ja? Udawałam świętą, przestawiłam klepsydrę i na niego czekałam.
Tchórz. To słowo od wczoraj wwierca mi się w umysł. Widzę je w oczach Adriana, słyszę w tonie jego głosu. On jest moim przeciwieństwem. Brakuje mi odwagi, żeby żyć zgodnie z regułą trzech punktów podparcia. Czy inni mieszkańcy osiedla też mają takie odczucia? Czy też czasem ukrywają przed partnerami swoje drobne przewinienia? Przecież każdy ma swoje małe tajemnice.
Układam włosy w łazience dłużej niż zwykle, potem robię sobie makijaż, choć z reguły nie nakładam o poranku żadnych kolorowych kosmetyków na twarz. Chcę chyba jeszcze trochę pobyć sama, szukam pretekstu. Adrian już wrócił, słyszę, że krząta się po domu. Buczy ekspres, potem zaczyna szumieć odkurzacz.
Gdy wreszcie wchodzę do swojego gabinetu, żeby włączyć komputer, na biurku czekają na mnie talerz ze świeżą drożdżówką i kubek parującej herbaty. Na spodku lśni łyżeczka, na której widać jeszcze lekką miodową powłokę. Dobrze wie, że rano lubię wypić słodką herbatę. Rozpieszcza mnie. Żaden mężczyzna nie robił dla mnie nigdy tak wiele. Wspominałam mu wczoraj, że dziś nie zjemy razem śniadania, bo muszę wdzwonić się na telekonferencję wcześniej niż zazwyczaj. Zapamiętał i przygotował dla mnie posiłek tutaj. Sam zamknął się już w swoim gabinecie, pewnie też postanowił rozpocząć szybciej pracę.
Wysyłam mu krótką wiadomość:
„Dziękuję za pyszne śniadanie”.
Odpisuje niemal natychmiast:
„Kocham Cię”.
Zastygam w bezruchu z palcem uniesionym nad ekranem smartfona.
„Jesteś kochany”.
Wystukuję tę odpowiedź po chwili i odkładam telefon na biurko. Serce bije mi szybko, zdaję sobie sprawę, że nie takich słów oczekiwał. Szybko wertuję w głowie zasady: czas, szacunek, prawda. Nie naruszyłam żadnej, wręcz przeciwnie: postąpiłam zgodnie z tą trzecią.
Włączam komputer i rozpoczynam pracę od spotkania online z szefem. Tylko połowicznie słucham informacji na temat nowego projektu, tak naprawdę wciąż wpatruję się w fotografię na stronie internetowej. Ja i Anka z wysoko upiętymi włosami, w damskich garniturach, uśmiechnięte, z walecznym błyskiem w oku. Fotograf zrobił nam wtedy kilka zdjęć. Na jednym stoimy do siebie plecami, udając, że trzymamy w dłoniach pistolety. To zdjęcie pojawiło się na głównej stronie firmy. Jest podpisane: „Manat Consulting. Zawsze w punkt”. Niektóre osoby w firmie mówiły, że wyszło groteskowo, ale Mariusz się uparł, że ma zostać na stronie głównej, bo stojąca za nim ironia jest profesjonalna. I przykuwa uwagę, a to najważniejsze.
Po tym, co napisała mi Ania, mam wrażenie, że to zdjęcie odziera mnie z prywatności. Że ktoś na nie popatrzył i zrozumiał je w dziwny, wynaturzony sposób, a później zaatakował. Może to był Kolski? Zauważył nas na siłowni, potem zaczął szperać w internecie i dotarł do informacji, że pracujemy w firmie Manat. Tylko jaki to ma związek z tym, co się stało później?
– Iga, możesz zostać chwilę na linii po spotkaniu? Musimy policzyć opłacalność na nowych zasadach – zwraca się do mnie Mariusz.
– Jasne – odpowiadam energicznie, jakbym została wyrwana ze snu.
Dzięki natłokowi obowiązków udaje mi się jakoś odciąć od największych problemów i kilka kolejnych godzin spędzam w kojącym świecie liczb.
„Biegamy dzisiaj?”
SMS od Dagmary przychodzi nieoczekiwanie, kiedy wkładam mokre pranie do suszarki. Wczoraj faktycznie o tym rozmawiałyśmy, zgodziłam się na krótką przebieżkę po osiedlu.
Moja nowa koleżanka wpada po mnie równo o osiemnastej i ruszamy w trasę wokół placu.
– Okrążymy go dziesięć razy. Tyle na początek wystarczy – mówi.
Ma świetną kondycję. Pod cienkimi, błyszczącymi legginsami widać podłużne linie mięśni, jej nogi przypominają racice, które wyrzuca przed siebie jak młoda antylopa. Kucyk loków uderza o plecy, zmrużone oczy patrzą przed siebie. Ja staram się za nią nadążyć, walcząc z wiatrem rozwiewającym szerokie nogawki szarych dresów i z chłodnym powietrzem, którego kolejne hausty kłują mnie w gardło.
Robimy pięć okrążeń, potem na moją prośbę przechodzimy do marszu. Mijając dom Ewy i Kornela, zagaduję Dagmarę o sąsiadkę. Od niedawna wiem, że ktoś włamał się do Ewy do domu jakieś dwa lata temu. Cierpi na syndrom stresu pourazowego. Dagmara sugeruje, że to z tego powodu Ewa ma te wszystkie lęki, że snuje teorie spiskowe. Chyba nie powinnyśmy brać jej słów na poważnie. Mam wrażenie, jakby przez tę opowieść chciała w jakiś sposób zapewnić również siebie, że wszystko jest w porządku. Próbuję się podpiąć pod jej słowa.
Wracam do domu, pozostając w endorfinowej euforii. Rzucam smartfon na stół w kuchni, odwzajemniam uśmiech Adriana i idę do łazienki. Wychodzę z niej parę minut później. Wciąż mam rozdygotane i gorące nogi, oddech też nie wrócił jeszcze do normy.
Adrian nadal siedzi przy stole, z tym że nie promienieje już radością tak jak wtedy, gdy weszłam do domu. Na jego twarzy odcisnął się jakiś ciężar. Dopiero kiedy siadam przy stole, naprzeciwko niego, zauważam, że trzyma mój smartfon.
– Co robisz? – pytam, czując kłucie w żołądku.
– Dostałaś wiadomość – odpowiada spokojnie.
– Dlaczego ją odczytałeś?
– Bo zobaczyłem na ekranie swoje imię. – Zerka na komórkę. – Zaczyna się od słów: „To, co mówiła o Adrianie”. Tyle było widać na wyświetlaczu.
Wstaję i podchodzę do niego. Mam ochotę wyrwać mu telefon z dłoni, ale staram się nad sobą panować.
– Oddaj, proszę – mówię.
Przekazuje mi moją własność, patrząc na mnie nieufnie.
Napisała do mnie Dagmara. Szybko pojmuję, że to kontynuacja rozmowy, którą prowadziłyśmy jeszcze chwilę temu, pod domem. Chyba chciała to dodać, ale przerwał jej Wiktor. Zadzwonił do niej, gdy rozmawiałyśmy o Ewie pod moją bramką.
Czytam wiadomość z zapartym tchem. Już rozumiem, dlaczego Adrian tak przygasł.
„To, co mówiła o Adrianie wczoraj, też wydaje się mocno naciągane. Niemożliwe, żeby jej groził, widocznie coś źle zrozumiała”.
– Jednak rozmawiałyście wczoraj na mój temat.
Obraca w dłoniach szklankę z wodą, wygląda, jakby ją obserwował. Nie patrzy teraz na mnie, co ułatwia mi sprawę. Wstyd rozpływa się po mnie nieprzyjemną falą, dociska mnie do krzesła. Mam ochotę stąd uciec, chcę już wreszcie odbyć tę rozmowę. Myślę o tym, jak wspinał się wczoraj po schodach, bo naruszył regułę trzech punktów, a ja czekałam na niego w milczeniu. Jednocześnie odczuwam ulgę, że prawda wypłynęła na powierzchnię. Mam wrażenie, że od wczoraj o to ze mną walczyła.
– Tak, rozmawiałyśmy – odpowiadam.
Zazwyczaj w takich momentach tłumaczyłabym, że źle zrozumiałam jego wczorajsze pytanie, że to nie jest tak, jak myśli. Człowiek w takich sytuacjach szuka ratunku, chce się wydostać z nieprzyjemnej szufladki, do której został wrzucony. Nikt nie lubi łatki kłamcy, choć każdy czasem kłamie. Ja jednak postanawiam tego nie robić. Dociera do mnie, że od chwili, w której przestawiłam wczoraj klepsydrę odmierzającą czas dla Adriana, sama pragnę pójść na górę. Potrzebuję równowagi. Wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Spogląda wreszcie na mnie szczerze zaciekawiony. Jego głos nie wyraża pretensji – jest spokojny, aż nadto. Pojmuję, że cała negatywna energia, jaką powinna przesiąkać ta rozmowa, czeka na górze. To tam poniosę konsekwencje swojego wykroczenia. Dobrze wiem, że zaraz będę musiała tam pójść. Ta świadomość sprawia, że mam sztywny kark i miękkie, niemal bezwładne nogi.
– Chciałam to zrobić, ale to, co powiedziała Ewa, zdawało się takie świeże. Wolałam się z tym oswoić.
– Jak to: świeże?
– Niespodziewane. Nie spodziewałam się tego po tobie.
– Uwierzyłaś jej? – Zdecydowanym ruchem odstawia szklankę na stół.
Przeszywa mnie zimny dreszcz, gdy słyszę brzdęk szkła. Jakby w tym jednym krótkim odruchu skondensowana była cała złość Adriana.
– Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
– Wciąż się poznajemy. Ja wczoraj też naruszyłem zasadę prawdy. Może gdybym powiedział ci od razu o wszystkich swoich obawach, bardziej byś mi ufała.
– Może.
– Chcę, żebyś wiedziała, że jej nie groziłem. Powiedziałem, że jeśli nie wierzy w regułę trzech punktów, powinna opuścić osiedle, to wszystko. To ona wyolbrzymiła sobie te słowa. Dla wielu mieszkańców takie ultimatum oznacza koniec wszystkiego. Myślę, że z nią też tak jest. Lubi to miejsce, jest od niego uzależniona. I zła, że nie potrafi się od niego uwolnić.
Mówi powoli, wyraźnie, jakby chciał się upewnić, że docierają do mnie te słowa.
– Myślę, że Ewa jest przerażona. Sam mówiłeś, że miała wypadek, gdy próbowała stąd wyjechać.
– Fatalny zbieg okoliczności. – Kładzie dłonie na stole z jakąś rezygnacją. – Biorąc pod uwagę jej wcześniejsze lęki, wyszło z tego straszne zamieszanie. To ją chyba przygniotło.
– Możliwe.
Patrzymy na siebie przez chwilę w milczeniu.
– Chcę już to mieć za sobą – mówię w końcu.
– Ja też. Uwierz, że to dla mnie też nie jest łatwe.
– Wierzę – odpowiadam półszeptem.