Rozdział 50

Otwieram oczy gwałtownie, jakbym wybiegła z ciemnej, dusznej otchłani, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza. Otacza mnie mrok. Sypialniane okna wypełnia czerń nocy. Biorę kilka głębokich wdechów, czuję suchość w gardle. Czoło okropnie boli. Przykładam do niego dłoń, jest obolałe i spuchnięte. Mam wolne ręce, chcę poruszyć nogami, ale szybko dociera do mnie, że nie jestem w stanie tego zrobić. Unoszę kołdrę, pod którą leżę, próbuję je dojrzeć, widzę ich niewyraźny zarys. Chyba jestem sparaliżowana od pasa w dół. Ogarnia mnie panika, gdy zdaję sobie z tego sprawę. Ze wszystkich sił staram się poruszyć stopą, stękając przy tym głośno, dziwnie, jakby mój głos wydobywał się z nieodkrytego dotąd miejsca w ciele. Nie jestem sobą, ale jakimś odłamkiem siebie. Czuję, że niedługo mnie dobiją. Że to tylko kwestia czasu.

Moich uszu dochodzi znajome pogwizdywanie ochroniarza. To znaczy, że już po dwudziestej. Zawsze zaczyna zmianę po tej godzinie. Spoglądam na szafkę nocną. Jest pusta, a przecież wcześniej były na niej moje rzeczy. Kołdra też zdaje się bardziej śliska, inna niż ta, pod którą na co dzień śpię. To nie jest moja sypialnia.

Rozpacz dusi mi gardło, z trudem przełykam ślinę. Rozmyślam, jak mogę się uwolnić. Czy jest na to szansa? To nie może być koniec. Wiem już, że mam do czynienia z potworem. Uzmysłowiłam to sobie w chwili, gdy uniósł metalowy wytrych nad moją głową, a potem zdzielił mnie nim z zaciśniętymi wargami. To ktoś obcy, kto cały czas krył się pod powłoką sympatycznego faceta. Przywołałam go gniewem, oddał mi za to z nawiązką.

Nie mam pojęcia, gdzie on teraz jest, nie słyszę żadnych odgłosów dobiegających z innych części domu, chyba nigdzie nie pali się światło, jest ciemno, zimno. Zostawił mnie tu na pastwę losu. Liczę na to, że nie wróci, choć taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Akurat gdy o tym myślę, słyszę chrobot zamka. Ktoś wchodzi do domu. Czoło zaczyna mnie bardziej boleć, dłonie odruchowo zaciskają się w pięści, gotowe do lichej obrony.

Parę miesięcy temu byłam normalną dziewczyną, z planami na przyszłość i z wielkim zacięciem do ich realizacji. Dziś leżę uwięziona na obcym łóżku, wsłuchując się w kroki swojego oprawcy, a moje myśli wirują wokół fundamentalnego pytania. W jaki sposób dałam się uwikłać w tak brutalną grę?

Słyszę rozmowę dwóch mężczyzn. Znam obu. Jeden to na pewno Adrian. Poznaję po trochę nosowym głosie i spokoju bijącym z każdego słowa. Drugi ma wyższy ton, mówi szybko i wyraźnie, czuć od niego jakieś zdenerwowanie. Przełykam ślinę. Nie dopuszczam myśli, która nasuwa mi się jako pierwsza. Pewnie coś źle interpretuję. Mam omamy przez uraz głowy. Adrian mówi:

– Jest w sypialni.

– Ale jak do tego doszło? Jak mogłeś być taki nieostrożny?

Gdy się zbliża, nabieram więcej pewności, że mój osąd jest słuszny. Nagle w sypialni rozbłyska światło i przepadam w spojrzeniu wielkich, miodowych oczu. Patrzą prosto na mnie. Coś rozpiera mi klatkę piersiową, czuję w niej ból, jakby łomoczące serce próbowało się z niej wydostać.

– Wojtek – szepczę, choć chciałam powiedzieć to głośno, przywołać go do siebie, poprosić, żeby mi pomógł.

Nadal nie wierzę, że to on. Łzy płyną mi po policzkach, drażnią skórę. Nie wiem, co się dzieje, co on tu robi. Patrzy na mnie zawiedziony. Nie mam pojęcia, z jakiego powodu.

Gdy chcę coś dodać, spróbować zrozumieć, na powrót gasi światło i wychodzi z sypialni, zostawiając otwarte drzwi. Mówi do Adriana:

– Strasznie wygląda.

– Musiałem ją obezwładnić. Zbiegła z góry w totalnym szoku.

– Spodziewaliśmy się tego – odpowiada Wojtek. – Wiedzieliśmy, że w końcu któraś się zorientuje.

– Co teraz?

– Na pewno nie wstanie?

– Nie ma szans. Dostała znieczulenie podpajęczynówkowe i silną substancję uspokajającą. Jest odcięta na trzy godziny.

– Dlaczego jej nie związałeś? Byłoby łatwiej.

– Wiesz, że lubię alternatywne rozwiązania.

– Trzeba pomyśleć, co robimy.

Wojtek zawsze tak do mnie mówił. „Trzeba pomyśleć, co robimy”. Nie dowierzam, że to on, ale przecież chwilę temu spojrzeliśmy sobie w oczy. A raczej on mnie obejrzał, jakbym była złapanym do pułapki szczurem, z którym teraz trzeba coś zrobić. Uśpić albo utopić. Przeszkadzam mu. Wymawiam jego imię głośno i wyraźnie, potem powtarzam raz za razem, bo nie reaguje. To wołanie samo wypływa z moich ust. Jest żałosne, ciężkie, jakbym to nie była ja. Łzy perlą się w moich oczach i płyną po policzkach. Ocieram je zmarzniętą dłonią.

Może to wszystko jest jakąś halucynacją wywołaną specyfikami, które mi podali? Po tym, gdy Adrian powiedział o znieczuleniu, czuję pieczenie w okolicach krzyża. Mam wrażenie, że coś mi tam wstrzyknęli. Wciąż nie przychodzi. Jeszcze nigdy nie czułam się tak bezradna. Przecież musi być jakieś wytłumaczenie. Chcę je poznać, zrozumieć, może uda mi się go przekonać, że to pomyłka. Przetasowuję w głowie wspomnienia. Czy czymś uraziłam Wojtka? Powiedział do mnie raz znamienne słowa, których teraz nie potrafię odtworzyć dokładnie. Coś o zepsuciu, nie o egoizmie. Sama nie wiem, jak to było.

Może nie traktowałam go dobrze? Może coś mi umknęło? Ostatnio byłam skoncentrowana na sobie, mój świat stanął na głowie. Ale skąd on się tu wziął? To pytanie co chwilę powraca, przerywa potok myśli i chwiejnych tez. Pragnę to zrozumieć. W pierwszym momencie, gdy go zobaczyłam, poczułam ulgę, ale potem jeszcze bardziej się przeraziłam. Był taki obojętny na mój los… Zimny i bezwzględny, zdenerwowany jedynie tym, że się zorientowałam. On też wie, co się dzieje na piętrze każdego z domów na Osiedlu Marzeń?

Nie wiem, dokąd poszli, nie słyszę żadnych głosów, choć chwilę temu jeszcze o czymś rozmawiali, stopniowo przechodząc do szeptu. „Trzeba będzie zakleić jej usta, potem związać, nie mogę znowu jej podać znieczulenia, bo nie mam”. Odnosiłam wrażenie, że Adrian doradza Wojtkowi, bo ostateczna decyzja należy do niego. Potem nie mogłam już nic zrozumieć, docierał do mnie tylko cichy szmer.

Podpieram się dłońmi na materacu i z trudem przesuwam ciało na skraj łóżka. Wyciągam szyję w kierunku otwartych drzwi. Siedzą w jednym z gabinetów naprzeciwko sypialni, coś oglądają na komputerze, świeci się tylko lampka biurkowa. Wojtek wodzi palcem po rozświetlonym ekranie, mówi coś do Adriana. Zdają się skupieni na szukaniu czegoś.

Mam ciężkie i bezwładne nogi, mimo to próbuję się zsunąć z łóżka. Jest niskie, a na dole dostrzegam czarny dywanik. Może nie usłyszą, może jakoś stąd wypełznę albo dostanę się do drzwi wejściowych, zacznę w nie walić i wzywać pomoc. Przesuwam rękami nogi, dalej i dalej, przeklinając je w duchu. Są teraz dla mnie ciężarem, jakby przywierały wbrew mojej woli do ciała. Przeszkadzają w ruchu, obciążają go i opóźniają. W końcu spadam na podłogę i wbijam rozgorączkowany wzrok w plecy Wojtka. Nie rusza się, wciąż siedzi do mnie plecami. Gorzej z Adrianem, on jest zwrócony bokiem. Wystarczy jeden ruch głowy i mnie dojrzy. Moją jedyną przewagę stanowi to, że sypialnia i hol są pogrążone w mroku, tylko oni są oświetleni stłumionym światłem.

Droga do drzwi wydaje się długa i niemożliwa do pokonania, ale postanawiam spróbować. To jedyne, co mi pozostaje. Nie wytrzymam tu pogrążona w beznadziejnym oczekiwaniu. Zaczynam traktować Wojtka jak nieznajomego. W tym momencie nie jest moim byłym przyjacielem ani kolegą. Jest obcym, który nie może się odwrócić. Liczy się tylko ucieczka. Fakt, że do tej pory mnie nie zauważyli, daje mi jakąś iskrę nadziei.

Opieram dłonie na podłodze i przesuwam ciało. Jest łatwiej niż na łóżku. Kilka ruchów i docieram do progu sypialni. Dopiero teraz się orientuję, że dywanik przemieszcza się ze mną. To dzięki niemu mi łatwiej, bo od spodu jest gładki.

Przedostaję się do holu. Niestety chwost dywanu utyka w listwie podłogowej. Szamoczę się chwilę, czując ogarniającą mnie panikę. W końcu udaje mi się uwolnić, ale muszę się zsunąć z dywanu. Ruszam dalej, ku drzwiom. Gdy jestem już w połowie drogi, w domu nagle rozlega się dźwięk domofonu. Adrenalina uderza mi do głowy. Przyspieszam, chcąc się dostać do drzwi. Ktoś zapewne stoi przy furtce.

– Co się dzieje?! – słyszę za sobą głos Wojtka.

Już mnie zobaczył. Dobiega, łapie mnie pod pachami. Szamoczę się z nim, próbuję walczyć, wołać „pomocy”, ale dochodzi do nas Adrian i zatyka mi usta ciepłą dłonią. Dłonią, która jeszcze dziś rano błądziła po moim ciele przed lustrem.

Ciągną mnie obaj z powrotem do sypialni. Wojtek sapie do Adriana:

– Masz swoje alternatywne rozwiązanie, kurwa. Niespełniony doktorek.

Czuję ból na płatku ucha. Chyba zerwali mi kolczyk. Dostrzegam błysk złota na jasnych kaflach holu, uroboros leży w plamce krwi.

Rzucają mnie na łóżko. Wojtek patrzy na moje ucho, klnie pod nosem. Poszewka poduszki jest biała, chyba kapie na nią krew. Czuję ciepłą, lepką ciecz na skórze szyi pod włosami.

Wojtek ze mną zostaje, teraz on trzyma dłoń na moich ustach. Jest słona i koścista. Adrian sięga po słuchawkę domofonu.

– Rozumiem, brama, zaraz zamkniemy.

Wnioskuję, że to ochroniarz. Adrian musiał zostawić otwartą bramę. Chyba jesteśmy w jego domu, na wieszaku w holu zauważyłam grafitowy polar z charakterystycznymi odblaskowymi lampasami na rękawach. Rzadko go nosi, czasem wychodził w nim rano do domu, a potem wracał bez niego, gdy na dworze robiło się cieplej.

Wojtek zsuwa dłoń z moich ust.

– Bądź cicho, bo cię zaknebluję. – Odchyla fragment szalika na szyi, sugerując, że użyje w tym celu właśnie jego.

– Dlaczego? – chrypię. – Co ja ci złego zrobiłam?

Mierzy wzrokiem moją twarz. W jego spojrzeniu pojawia się jakaś tęsknota. Nie wiem za czym.

– Nie chciałaś mnie – odpowiada. – Wszystkie jesteście takie same.

– Jak to: nie chciałam cię? Skąd znasz Adriana?

Kręci głową, jakby się litował nad moją nieświadomością. Dla niego wszystko jest oczywiste, dla mnie nieodgadnione, jakbym wpadła do czarnej dziury, w której panuje atramentowa ciemność. Próbuję po omacku się z niej wydostać, liczy się tylko przebicie na powierzchnię. Życie. Może jeśli zdołam coś ustalić, wszystko potoczy się inaczej. Są dla mnie bezlitośni, jakbym wyrządziła im potworną krzywdę.

– Skąd go znasz? – powtarzam pytanie, słysząc kroki w holu.

To Adrian. Idzie do nas.

– Skrzyknęliśmy się parę lat temu. Jest nas więcej, jeśli chcesz wiedzieć.

– Po co się skrzyknęliście?

– Żeby stworzyć to miejsce. Chciałem tu zamieszkać z tobą, ale ty…

– Przecież jesteś… – Nie kończę.

Coś mi podpowiada, że nie powinnam.

– Nie jestem gejem, Iga. – Prawie krzyczy. – Rozumiesz? Nie jestem!

Zaciska dłoń na moim ramieniu.

– Wszystkie jesteście takie same – cedzi przez zęby. – Skończone suki.

Adrian opiera się bokiem o ramę drzwi i patrzy na nas z powagą godną kata szykującego się do zadania ostatniego ciosu. Nie mogę uciec od takich skojarzeń. Wciąż analizuję swoje szanse na przeżycie. Po tym, co zrobił w sypialni naszego domu, myślę, że jest zdolny do wszystkiego. Wojtka traktuję inaczej, chyba przez to, że coś mi zdradził. Może chce się porozumieć. Może ze względu na naszą przyjaźń da mi szansę.

– Anka rozgadała wszystkim, że się całowałem na imprezie z facetem.

Słucham go z zapartym tchem. Próbuję coś zrozumieć.

– Każdy ma prawo się sprawdzić – mówi dalej. – Byłem pijany, a ona zrobiła mi zdjęcia. Ośmieszyła mnie przed wszystkimi dziewczynami z roku.

– Przyjaźniłeś się z nią.

– Po prostu kupiliśmy mieszkania w tym samym budynku. Chciałem być blisko ciebie, ją musiałem znosić.

– Byłeś blisko. – Drży mi głos.

Coś się we mnie ugina pod ciężarem jego nienawistnego spojrzenia. Próbuję dojrzeć w nim jakieś przyjazne iskry. Zawsze je widziałam. A może coś sobie dopowiadałam?

– Nie chciałaś mnie. Nie rozumiałaś, że próbowałem się do ciebie zbliżyć. Byłem dla ciebie gejem. Przykleiłaś mi taką łatkę.

– Trzeba było mi powiedzieć.

– I co byś zrobiła? Nagle wszystko by się zmieniło? Zaczęłabyś na mnie lecieć? Widocznie nie byłem dla ciebie wystarczająco męski.

W jego oczach pojawia się światło nadziei, jakby chciał, żebym zaprzeczyła. Szybko odpowiadam:

– Byłeś męski. – Kiwam głową, żeby go o tym dodatkowo zapewnić. – Nawet kiedyś powiedziałam Ani, że ty chyba nie jesteś stuprocentowym homoseksualistą.

Głos grzęźnie mi w gardle. Wracam pamięcią do słów, które przyjaciółka wypowiedziała do mnie tej nocy, kiedy zmierzała do mojego domu, bo chciała mnie przed czymś ostrzec. „O Boże, miałaś rację”.

– To ty ją napadłeś? – szepczę.

– Nie.

– Nawet nie wiesz, jak wiele osób należy do naszego ugrupowania – dodaje Adrian.

Patrzy na mnie z wyższością. Mam wrażenie, że chce się wtrącić, jakby poczuł się zazdrosny o naszą rozmowę.

– Do jakiego ugrupowania?

Z trudem unoszę głowę, chcąc wymusić na nim odpowiedź. Zawsze w chwilach, gdy mi nie odpowiadał, pomagało moje wymagające spojrzenie. Trwam w tych wyuczonych nawykach.

– Parę lat temu założyliśmy stowarzyszenie zadeklarowanych singli – odpowiada. – Zgłosiło się do nas pełno facetów, którzy nienawidzą kobiet. Razem przeciwko światu. – Posyła mi półuśmiech. – Stworzyliśmy to osiedle. Wojtek był prowodyrem. Tu mamy kobiety pod kontrolą. Najpierw niszczymy im życie, a potem, gdy nie mają wyjścia, zaczynają mieszkać tutaj i stosować się do narzuconych reguł. Budowa się przedłużała, każdy z członków włożył w to swoje oszczędności, zaciągnęliśmy też kredyty. Ja zamieszkałem tu jako… – Wydyma wargi, szukając odpowiedniego słowa. – …tester – kończy wyraźnie zadowolony z siebie. – Naszym pierwszym celem była Laura. Przeszła próbę śpiewająco. Była przerażona po tym, jak Kolski prawie ją zgwałcił nad morzem. Pojechał tam za nią. Potem ja się z nią zapoznałem i wylądowała tutaj. On miał zamieszkać z tobą, to prawda. – Wskazuje głową na Wojtka. – Wtedy Laura jeszcze żyła. A gdy umarła…

– Oddałem Igę tobie – kończy Wojtek – bo wiedziałem, że nigdy nie będziemy razem. – Wraca na mnie wzrokiem – Poddałem się po tym, jak rozstałaś się z Marcelem. Myślałem, że gdy zapoznam cię z moim popierdolonym kuzynem, coś w tobie pęknie, zrozumiesz, że potrzebny ci ktoś taki jak ja. Ale ty ciągle żyłaś w swojej bańce. Jesteś niezłą egoistką, Iga. Nie widzisz nic poza sobą.

– Nawet nie próbuj stąd uciekać – wtrąca Adrian – bo znowu dopadnie cię ktoś pokroju Kolskiego.

– Wynajęliście go? – Krzywię się.

– Nie musieliśmy. Chciał to robić, dołączył do forum i od razu zgłosił, że może się zająć czarną robotą. Mamy kilku takich Kolskich. Inny pomazał ci furę.

– To przez was Kolski napadł na Anię? – Ignoruję informację o samochodzie. W tej chwili to nie jest dla mnie ważne.

– Tamta noc była szalona – odpowiada Wojtek. – Uwierz mi. – Kładzie dłoń na moim przedramieniu. – Miała klucze do mojego mieszkania, prosiłem, żeby nakarmiła mi chomika, nic więcej. Pomyślałem, że jak już mieszka pode mną, to niech się na coś przyda. Ja byłem w Berlinie. I nie wiem, jakim cudem tamtego wieczoru odblokowała mojego prywatnego laptopa. Musiała podejrzeć kiedyś hasło, bo przecież nigdy nikomu go nie podawałem. – Rozwiera oczy, mienią się w półmroku jak dwa punktowe światła. – I weszła na forum naszej grupy. Zobaczyła twoje zdjęcia, które przesłałem Adrianowi. Przeczytała podpisy. Potem do mnie zadzwoniła z awanturą i wybiegła do ciebie.

– Dobrze, że zadzwoniła – dorzuca Adrian.

– Zawsze była głupia. – Wojtek macha ręką. – Zdążyłem zaalarmować Kolskiego, zresztą już wcześniej miał na was oko. Szykowaliśmy dla ciebie coś innego. Miał się włamać do twojego mieszkania, ale wystarczył napad na Ankę. To cię zniszczyło.

– Jak tak można? – pytam z niedowierzaniem.

Tylko na tyle mnie teraz stać. Do oczu znowu napływają mi łzy. Myślę o Ani, o tym, że szła wtedy do mnie, żeby mnie ostrzec przed Wojtkiem. Nie chciała nic mówić przez telefon.

Cała moja rzeczywistość ulega załamaniu. Ich słowa mnie przerastają, jakbym przeszła granicę między światami. Byłam w tym znanym, a teraz jestem w zupełnie obcym.

– Można – odpowiada Adrian. – Dzięki temu mnóstwo mężczyzn z osiedla każdego dnia zaznaje szczęścia, o jakim normalnie by im się nie śniło. Dziewczyny są ułożone, miłe, czego więcej im potrzeba?

– Przecież prędzej czy później każda się zorientuje – mówię.

– Nie sądzę. Z tego, co mówi Hanna, dziewczynom jest tu dobrze. A te, które będą narzekać, zostaną usunięte. Na ich miejsce przyjdą nowe.

Dopiero teraz dociera do mnie coś przerażającego. Mówią mi to wszystko, bo mnie też planują usunąć. Prawda, którą mi serwują, jest jak ostatni wyborny posiłek przed egzekucją.

– Ostatnio Amelia mi mówiła, że Anka planuje się tu wprowadzić. Szykuję dla niej kandydata. Wysłałem mu już jej zdjęcie. Na razie mieszka sam, niedaleko Adriana. Ale niebawem to się może zmienić – mówi Wojtek obojętnym tonem.

– Nie zrobisz tego – odpowiadam.

– Raz już zrobiłem. – Wzrusza ramionami. – I się udało.

– Dlaczego sam tu nie zamieszkasz?

– Zamieszkam – mówi natychmiast. – Znajdę sobie dziewczynę. Przez parę lat się łudziłem, że to będziesz ty, ale w końcu zrezygnowałem. Zastanawiam się nad Amelią.

– Dlaczego nie chcecie zdobyć kobiety w normalny sposób? Przecież niczego wam nie brakuje.

Spoglądają na siebie i po chwili niemal jednocześnie parskają śmiechem.

– Iga, proszę cię – odzywa się Wojtek. – W dzisiejszych czasach? Wszystkie fajne laski chcą przystojnych gangsterów albo idealnie zbudowanych milionerów w garniturach. Nie ma już miejsca dla takich facetów jak my. Trzeba sobie jakoś z tym radzić. Sama też taka byłaś. – Kłuje mnie palcem w klatkę piersiową, zdecydowanie za mocno. Chce mi zadać ból. – Powiedz: dlaczego nigdy nie spojrzałaś na mnie jak na mężczyznę? – Przechyla głowę autentycznie zaciekawiony.

Nie wiem, co odpowiedzieć. Czasem sygnalizował, że pragnie jakiejś bliskości. To było jednak tak delikatne i niemęskie, że automatycznie go przekreślałam. Myślałam, że to chwila słabości, wygodniej było mi wierzyć, że jest gejem. Nie przypuszczałam, że należy do jakiegoś ugrupowania, że głęboko w środku bardzo to wszystko przeżywa.

– Byłeś moim przyjacielem – odpowiadam w końcu.

– Przyjaźń między mężczyzną a kobietą nie istnieje.

– Teraz już to wiem.

– Teraz – odpowiada i przez moment czuję od niego to, co zdarzało mi się czuć, gdy spędzaliśmy razem czas. Wyrozumiałość podszytą żalem.

Dostrzegam przeciągłe spojrzenie, które wreszcie odbieram we właściwy sposób. Pamiętam, jak czasem się oburzał, że kolega, z którym przyszedł do restauracji lub na imprezę, nie jest jego partnerem. Zawsze, gdy coś takiego sugerowałam, milczał lub się wypierał. Nie umiał jednak powiedzieć nic wprost. Nie miał odwagi. Teraz już rozumiem dlaczego. To tak, jakby przyznał, że coś do mnie czuje. Gdyby wyznał mi prawdę po tylu latach milczenia, czułabym się oszukana. Może nawet wykorzystana. Widział mnie w bieliźnie, czasem zostawał na noc.

Gdybym wiedziała, że jest heteroseksualny, nasze relacje na pewno byłyby chłodniejsze. Nigdy nie traktowałam go jak prawdziwego mężczyzny. W moim odczuciu czegoś mu brakowało. W Adrianie też nie potrafiłam się zakochać. Ciągle zachowywałam wobec niego dystans. I to nie jedynie za sprawą reguły trzech punktów. Czułam od niego jakiś niewypowiedziany lęk przed kobietą. Jakby przeniósł na mnie emocje, którymi przez całe życie obdarowywał swoją charyzmatyczną matkę.

– Wypuść mnie – proszę szeptem, patrząc Wojtkowi w oczy.

Nie chcę, żeby Adrian usłyszał. Czuję, że jest bardziej bezwzględny niż Wojtek.

– Nie mogę. – Uśmiecha się przepraszająco. – Od razu pobiegniesz na policję. Dobrze cię znam, Iga.

– Nie pobiegnę. – Usiłuję brzmieć pewnie, choć marnie mi to wychodzi.

– Nie wypuścimy cię. – Podchodzi do nas zniecierpliwiony Adrian.

Ciśnie mi się na usta pytanie „To co ze mną zrobicie?”, ale boję się je wypowiedzieć. Odpowiedź może się okazać nie do udźwignięcia. Wolę już niepewność, bo w niej zawsze kryje się jakaś nadzieja. Potrzebuję jej, żeby walczyć o życie.

Wojtek powoli wstaje z łóżka, w ostatniej chwili łapię go za dłoń.

– Nie zostawiaj mnie – proszę. – Ja naprawdę nic nie wiedziałam. Nie chciałam cię skrzywdzić.

– Zawsze nie chcecie, ale to robicie – odpowiada, po czym wyrywa dłoń.

Wychodzą z sypialni. Słyszę, jak Wojtek szepcze coś do Adriana. Ten odpowiada:

– Tak, ale trzeba to zrobić z głową. Upozorować wyjazd.