Adrian znowu mnie przywiązuje do łóżka. Robi to w środku nocy, kiedy jestem już bardzo zmęczona, głodna i nieznośne ciśnienie napiera na mój pęcherz. Nie ma to jednak dla niego znaczenia. Powoli odzyskuję czucie w nogach, pewnie zdaje sobie z tego sprawę, dlatego woli się dodatkowo zabezpieczyć.
– Nic do mnie nie czułeś? – pytam.
– Czułem, ale do innej ciebie.
– Jak to: do innej?
Zadaję pytania niewyraźnie, mam wrażenie, że bełkoczę. Brakuje mi energii, mój mózg od paru godzin pracuje na najwyższych obrotach. Wciąż przysłuchuję się wszelkim odgłosom domu, staram się coś zrozumieć, główkuję, czy da się coś jeszcze zrobić, powoli tracę wiarę.
– Do tej, która wierzyła w regułę trzech punktów – odpowiada, wiążąc czarną sznurówkę w supeł na mojej kostce.
Chwilę mi zajmuje przyswojenie w pełni jego słów.
– To ty wymyśliłeś tę regułę?
– Nie – odpowiada spokojnie. – Zrobiła to moja matka. Zawsze, gdy złamałem zasadę szacunku, prawdy albo czasu, dostawałem lanie, a później zamykała mnie w ciemnym pokoju, żebym przemyślał swoje zachowanie. Ona mogła robić, co chciała, łamała każdą zasadę i nikt jej nie karał.
Mówiąc to, zaciska mocniej węzeł na mojej drugiej kostce.
– Ja bym cię nigdy nie skrzywdziła.
– Nie chodzi o ciebie. Chodzi o mnie.
– Adrian, jesteś wspaniałym mężczyzną. Nie musisz tego robić.
– Skończ – odpowiada z odrazą.
Natychmiast zaciskam usta. Dociera do mnie, że nie jestem w stanie go przekonać do zmiany zdania. Przeszłość jest jak wir wsysający go do środka. Moja wyciągnięta dłoń go nie uratuje. Podejrzewałam, że był w dzieciństwie bity. Kiedyś zauważyłam podłużną bliznę nad jego krzyżem. Ale o nic nie pytałam. Czułam, że to ma związek z nią. A o niej mówił rzadko i niechętnie. Teraz już wiem dlaczego. Bo widział ją we mnie i w każdej poznanej kobiecie.
Wychodzi z sypialni, zostawiając uchylone drzwi. Wojtek drzemie na kanapie w salonie, słyszę jego głośny, rytmiczny oddech. Ten sam, który dobiegał moich uszu, gdy nocował u mnie parę miesięcy temu.
W pewnym momencie uginam się pod ciężarem zmęczenia. Przymykam oczy i odpływam w ciemność. Nadchodzący dzień zdaje się taki wielki i przerażający. Boję się go, bo czuję od niego śmierć.
Gdy na powrót rozchylam powieki, w sypialni jest już jasno. Gruby promień słońca pada na pustą szafkę nocną, rosnące przed oknami drzewo kładzie się cieniem na biały parapet. Dopiero teraz widzę, że jasna kołdra umorusana jest moją krwią. Mam oblepiony i odrętwiały płatek ucha, chyba spuchł. Możliwe, że wdało się tam zakażenie, bo bardzo boli, promieniując na cały policzek.
Odzyskałam już czucie w nogach, mogę nimi lekko poruszyć, choć moje kostki są ciasno owinięte sznurówkami i przywiązane do ramy łóżka.
Ręce też mam związane, a usta zakneblowane szalikiem Wojtka. Mam w ustach gorzki, cierpki posmak perfum, którymi przesiąka. Wyczuwam też ich korzenny zapach, który tak dobrze znam. Zawsze go lubiłam. Teraz jednak mdli mnie od niego. Czuję się nim wypchana, niczym martwe zwierzę.
Z holu dobiega ściszony głos Adriana:
– Napisałem z jej laptopa maila, że wyjeżdża. Wysłałem go do jej pracy. Jeszcze chcę napisać SMS do tego komisarza.
Próbuję miotać rękami, przez co więzy wbijają mi się w nadgarstki. Ogarnia mnie panika. Oni już się szykują, naprawdę chcą mnie zabić.
– Ten komisarz chyba zmienił numer, coś mówiła, że nie odbiera jej telefonów – słyszę głos Wojtka.
– Nie odbierał, bo podmieniłem numery. Za każdym razem, kiedy próbowała się z nim połączyć, tak naprawdę dzwoniła na mój drugi telefon.
Przerażają mnie jego słowa. Cały czas knuł za moimi plecami.
– Pomysłowy jesteś – odpowiada Wojtek.
– Musiałem coś zrobić, bo ciągle się z nim kontaktowała. To ją przynajmniej trochę ograniczyło.
– Dobra, to zaraz trzeba będzie mu napisać.
– Napiszemy po wszystkim – decyduje Adrian, a jego słowa nikną w ciszy, bo Wojtek nic już nie odpowiada.
Nie mogę uwierzyć w to, że Wojtek pozwoli mnie skrzywdzić. Muszę jednak pamiętać, że to on stoi za napadem na Ankę. Nie wiedziałam, że jest do tego zdolny. Nigdy nie można powiedzieć, że się kogoś zna. Przekonałam się o tym wczoraj w nocy, gdy zobaczyłam go w progu sypialni.
Próbuję się uspokoić. Łzy znowu zaczynają mi cieknąć po policzkach. Skupiam się na oddychaniu przez nos, bo z powodu zasłoniętych ust zaczynam mieć problemy z zaczerpnięciem pełniejszego wdechu.
– A Anna? – pyta nagle Adrian.
– Nią sam się zajmę. Powiem jej, że Iga postanowiła wyjechać. Poproszę Amelię o wsparcie. Anka teraz słucha się siostry jak nigdy.
Jego słowa gaszą we mnie jakieś tlące się światło. Wojtek też chce mojej krzywdy. Chęć załatania dziury w systemie, który współtworzył od kilku lat, jest ważniejsza niż moje życie.
Przez kolejne minuty jestem przytomna jak nigdy. Czekanie na śmierć to jedna z jej odsłon. Niekompletna, ale druzgocąco bolesna. Takie myśli latają po mojej głowie bez ładu i składu. Powoli wzbijam się ponad swoje życie, patrzę na nie z dystansu.
Nagle dzwonek domofonu burzy ten stan, sprowadza mnie na ziemię, wzniecając kolejną iskrę nadziei.
– Kto to? – pyta Wojtek, szybkim krokiem przemierzając hol.
– Hanna – odpowiada Adrian z jakimś zawodem w głosie.
– Spław ją.
– Nie, bo zacznie coś podejrzewać. Miała mi dzisiaj przynieść notatki ze spotkań grupy wsparcia.
– Nie mogła wysłać mailem?
– Robi je ręcznie, podczas zajęć. Potem kseruje i przynosi – tłumaczy z politowaniem. – Zawsze jeszcze nawija o cięższych przypadkach, o laskach, które stwarzają problemy. Wczuła się w rolę, nie ma na nią rady.
– No dobra, byle szybko.
Hanna jest po ich stronie – myślę. Werbuje dziewczyny, a potem na nie donosi.
Wojtek wchodzi do sypialni i kładzie swój telefon na szafce nocnej. Włącza jakiś heavymetalowy utwór i podkręca głośność. Potem wychodzi, niedbale przymykając drzwi, jakby w pośpiechu, bo Hanna wkracza już do holu. Słyszę jej głos i stukot szpilek przebijający się przez dźwięki gitary elektrycznej i uderzenia perkusji.
Wojtek przechodzi do gabinetu, jakby nie chciał mieć do czynienia z Hanną. Przez wąską szparę między drzwiami a futryną widzę tylko mój kolczyk umorusany krwią. Wciąż leży na kaflach. Nikt go nie podniósł, choć wyraźnie z nimi kontrastuje.
Hanna zaczyna opowiadać o Ewie. Mówi, że trzeba zwrócić na nią uwagę, następnie wspomina o mnie. O tym, że rozważam wyjazd za granicę, bo tak mi doradza Ewa.
– One nie rozumieją całej idei, Adrian. Trzeba nad nimi popracować. Przecież te zasady są dobre.
Powtarza mu słowa, które kiedyś wypowiedziała do mnie. Powoli utwierdzam się w przekonaniu, że Hanna żyje w nieświadomości. Nie zdaje sobie sprawy z tego, co naprawdę się dzieje na piętrze. Jest wpatrzona w zasady panujące na osiedlu, trzyma się ich jak tonący koła ratunkowego. Sama poza murami tego miejsca żyła w strachu, a tu odnalazła spokój, co prawda pozorny, ale wystarczający. Nie chce go burzyć. Przestrzega zasad i pragnie, żeby wszyscy to robili.
– A jak z mężczyznami? – pyta nagle, gdy Adrian lakonicznie odpowiada na jej informacje. – Czy z nimi też masz takie problemy?
– Nie zauważyłem większych problemów, ale będę dawał znać. Wiadomo, że wszystko w każdej chwili może się zmienić. Ludzie są tylko ludźmi i trzeba ich ciągle prowadzić we właściwym kierunku.
Jak zawsze używa tego swojego charyzmatycznego tonu połączonego ze spokojem. Kłamie jej prosto w twarz, tak jak kłamał mnie. I robi to tak autentycznie, że zaczynam tracić wszelkie nadzieje na poprawę swojej sytuacji. Ona stąd wyjdzie w błogiej nieświadomości, a ja krótko po tym zniknę.
Przez szparę w drzwiach dostrzegam fragment mojego zakrwawionego uroborosa. Słyszę tupot kroków Adriana, chyba zmierza do wyjścia, jakby chciał ją wypuścić, delikatnie wyprosić. Wyobrażam sobie, jak otwiera drzwi i czeka, tak jak kiedyś zrobiła to Amelia w domu Anki.
– Będziemy w kontakcie – mówi Adrian.
Patrzę na kolczyk skamieniała, błagam w duchu, żeby go zauważyła.
– Iga jest w domu? Byłam u niej z kawą, ale nie otworzyła.
Na dźwięk swojego imienia cała zaczynam się telepać ze zdenerwowania. Siłuję się z szalikiem, choć wcześniejsze ponadgodzinne próby spełzły na niczym. Teraz też nie mogę wykrztusić z siebie ani słowa. Przez to, że muzyka dudni w całej sypialni, nie usłyszy moich rozpaczliwych stęknięć.
– Tak, jest. Jak wychodziłem, brała prysznic. Może jeszcze siedzi w łazience.
– Później do niej zajrzę.
– Pewnie.
Szpilka Hanny znika z mojego pola widzenia. Kobieta wychodzi z domu, stukając metalowymi flekami o płytki. To koniec – myślę i już na dobre zamykam się w sobie. Chcę, żeby zrobili to szybko.
Gdy Wojtek zabiera telefon z szafki nocnej, nawet na mnie nie spogląda.
Parę minut później słyszę głos Adriana:
– Dostałem SMS, przywieźli mi już wszystko na stróżówkę.
Dociera do mnie, na co czekają. Chcą mi podać jakąś truciznę. Nie słyszę odpowiedzi Wojtka. Znowu ulegam złudzeniom. Może powstrzyma Adriana? Już wiem, jak można się czuć tuż przed śmiercią. Jest się uwrażliwionym na każdy najdrobniejszy promień nadziei. Gdy jeden gaśnie, zaraz pojawia się następny, nawet jeśli jest irracjonalny.
– Dobra, to idź, ja z nią zostanę.
– Zaraz wracam – odpowiada Adrian.
Wychodzi z domu.
Wojtek otwiera szerzej drzwi od sypialni, staje w progu. Zdaje się zmieszany. Chcę coś powiedzieć, ale z moich ust wydobywa się tylko rozpaczliwy jęk.
Gdy go słyszy, odwraca głowę, jakby nie mógł na mnie patrzeć, po czym przechodzi do gabinetu naprzeciwko i zamyka drzwi. Odcina się ode mnie i od tej strasznej wersji siebie, która lśni w moich zapłakanych oczach.
Wyobrażam sobie, jak bezradny wobec sytuacji nasuwa na uszy słuchawki i próbuje zatracić się w muzyce. Często tak robił, gdy przeżywał jakiś zawód. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że ciągle chodził w słuchawkach, gdy spotykałam się z Marcelem.
Słyszę jazgot automatycznego odkurzacza. Pojawia się w zasięgu mojego wzroku, powoli najeżdża na kolczyk, wciąga go do środka. Zostaje po nim tylko blada, ledwie dostrzegalna plama krwi.
Ostatkiem sił próbuję pociągnąć za więzy. Nie ma szans, żebym się z nich uwolniła. Są mocne, niemal mnie unieruchamiają. Zresztą brakuje mi już energii na jakąkolwiek walkę. Nie wiedziałam, że tak się skończy moje życie. Próbuję to zaakceptować, bo bicie się z myślami mnie wykańcza. Zamykam oczy, chcę, żeby było już po wszystkim.
Słyszę chrobotanie zamka. Szybko wrócił – myślę.
Przekręca klucz wyjątkowo długo, niepewnie, powoli, jakby skrobał w zamek. Wytężam słuch. Wbijam wzrok we wnękę z klepsydrą w holu, którą dostrzegam z łóżka. Nie słyszę żadnych kroków, choć odniosłam wrażenie, że chwilę temu otworzył drzwi. W pewnej chwili moich uszu dochodzi dźwięk przypominający skrzypnięcie stawu kolanowego. Dech zamiera mi w piersiach. Stoi tuż obok wejścia do sypialni. Wnioskuję, że chce mnie wykończyć bez wiedzy Wojtka. Wyczuwa od niego wahanie. Nagle staje w progu. Ale to nie Adrian. To Hanna.
Ma złapane w kok włosy. Przyszła bez płaszcza, tylko w czarnej bluzce i spodniach, jej stopy są bose. Musiała ściągnąć szpilki. Patrzy na mnie z niedowierzaniem. Przykłada rozdygotaną dłoń do ust, jakby chciała pohamować krzyk. Kręci przecząco głową, podchodzi do mnie z rozchylonymi ustami, z drżącym oddechem. Wygląda na bardziej przerażoną ode mnie. Cała się spinam, rozpiera mnie lęk, że Adrian zaraz wróci i ją też wykończy. Albo Wojtek usłyszy coś z gabinetu. Nie wpadł na to, że Hanna ma dostęp do wszystkich zapasowych kluczy od domów. Musiała pójść po nie do stróżówki, musiała coś zauważyć.
Zsuwa mi szalik z ust, choć jest ciasno zawiązany. Gdy wreszcie opada na moją szyję, czuję wielką ulgę na skatowanej twarzy. Nic nie mówię, Hanna o nic nie pyta. Siłuje się z więzami, jej policzki są dziwnie spuchnięte, dolna warga drży. Nie może sobie poradzić z rozwiązaniem ciasnych supłów. W pewnym momencie zatapia twarz w dłoniach, jakby chciała się poddać. Spogląda na wyjście z sypialni, chyba rozważa ucieczkę. W końcu jednak wraca wzrokiem na ramę łóżka i wznawia walkę z więzami. Wreszcie udaje się jej uwolnić moją prawą dłoń. Podrywam się z materaca gwałtownie, czując kłucie z przodu głowy. Przymykam na chwilę oczy z bólu, po czym oszołomiona pomagam jej przy drugiej dłoni. Nie wiem, skąd we mnie tyle siły, to chyba adrenalina. Opuszki palców ślizgają mi się po ciasnych więzach, to zadanie karkołomne i trudne.
Słyszę kroki na werandzie. Obydwie na sekundę się zatrzymujemy, patrzymy sobie w oczy.
– Zamknij drzwi – szepczę.
Kiwa głową i szybko dopada do klamki. Po chwili do mnie wraca.
Adrian wchodzi do holu. Od progu woła:
– Wojtek?
Chyba otwiera drzwi od gabinetu, bo słyszę stłumione dźwięki utworu Wieża radości, wieża samotności. Czuję, że zaraz wejdą tutaj. W końcu uwalniamy drugą rękę. Nogi są związane mniej dokładnie. Rzucam się na prawą, podczas gdy Hanna walczy z lewą, co raz spoglądając na okno.
– Czemu się zamykasz? – słyszę głos Adriana. – Sprawdzałeś, co u niej?
– Tak, jest okej.
Jedną stopę mam już wolną. Została druga. Hanna rozwiązuje ostatni supeł. Pomaga mi wstać. Idziemy do okna. Odsuwa ostrożnie firanę, otwiera skrzydło. Wychodzi pierwsza, ja z trudem wspinam się na parapet. Kręci mi się w głowie, walczę z nadciągającym omdleniem. Chłodne powietrze mnie cuci. Czuję się, jakbym próbowała wyskoczyć z pędzącego pociągu. Nie wiem, czy przeżyję. Gdzieś za sobą ciągle słyszę nosowy głos Adriana, dźwięki pianina. Może to złudzenie. W końcu wypadam na mokrą, zimną trawę. Hanna ciągnie mnie do góry.
– Wstawaj – szepcze. – Musimy biec.
I biegniemy. Nie wiem, jakim cudem za nią nadążam. W końcu wydostajemy się z ogrodu i ruszamy wąską, asfaltową drogą, napotykając zaskoczone spojrzenia mieszkańców osiedla i ochroniarzy.
– Wszystko w porządku! – krzyczy Hanna, gdy jeden próbuje nas zatrzymać.
Obydwie jesteśmy boso. Nie słyszę za sobą żadnego głosu, nikt nas chyba nie goni. Boję się odwrócić. Albo się nie zorientowali, albo wiedzą, że nie mogą zrobić nic na oczach mieszkańców.
Dobiegamy do domu Hanny. Światła jej auta mrugają na żółto, dopiero teraz zauważam, że trzyma kluczyk.
– Wsiadaj! – krzyczy.
Po chwili siedzę już na miejscu pasażera, a ona odpala silnik. Jedziemy w kierunku szlabanu. Wciąż się boję, że to nie koniec. Że Adrian żyje w chorej zmowie z ochroniarzami. Oni też należą do ugrupowania. Szlaban jednak się unosi. Wyjeżdżamy na główną ulicę. Przymykam oczy, czuję, że moja percepcja ulega załamaniu, wszystko się odwraca. Dotąd byłam bezpieczna na terenie osiedla, teraz pragnę jak najszybciej się od niego oddalić.
Hanna wciąż powtarza:
– Co on ci zrobił? – Głos ma pełen żalu i strachu. – Gdy zobaczyłam ten zakrwawiony kolczyk na podłodze… – Zaciska usta i kręci głową. – …wiedziałam, że stało się coś złego.
– Dziękuję, że po mnie wróciłaś.
Patrzę na złotego węża wkręconego do jej ucha, jasną skórę przebijającą przez pasma naciągniętych włosów.
– Co tam się stało? – pyta.
– Jedźmy na policję.
Przymyka oczy i w ostatnim momencie hamuje przed zderzakiem czarnej furgonetki, która zatrzymała się na światłach. Nie wiem, czy teraz, gdy balansuję na granicy przytomności, jestem zdolna do jakichkolwiek tłumaczeń. Czekam na pytania, ale ona milczy, a z jej błyszczących oczu wyziera rozpacz.