Rozdział 12

Miał akurat wolny dzień, ale bał się zadzwonić do Liwii Gawlin, żeby się nie narzucać. Kurde, gdy on i Julia zaczynali ze sobą chodzić, wszystko stało się jasne. A z nią nic nie wiadomo! Wielka artystka, miała swoje prawa. Taka Julia jest przy niej nikim. Niech spada do swojego Ryśka! Wybrał numer Liwii Gawlin. Okazało się, że utknęła w Spełnialni, „osaczona przez deadline’y”. Jeśli się stresowała, nie było tego słychać. Wprosił się.

Poszedł prosto na górę. Sądził, że zastanie ją w fartuchu, podomce czy co tam się wkłada do pracy przy zdjęciach, a ona miała na sobie elegancki beżowy kostium, w którym przypominała hostessę. Ucałowała go i wcisnęła mu klucze do mieszkania z poleceniem, aby wziął sobie z dołu coś do picia. Świetne powitanie! Chociaż… dostał klucze. Taka premia!

Pomocował się z kluczami, zdjął buty, przeszedł do kuchni i napełnił szklankę wodą źródlaną. Kanarek skakał po klatce jak fiśnięty i ćwierkał. Wiktor przyglądał mu się z fascynacją. Niemal krzyknął, gdy usłyszał za sobą Liwię Gawlin.

– Ja też się napiję. Czyżbym cię wystraszyła w mojej własnej kuchni? – zaśmiała się. Nalała sobie wody. – Tyle mam roboty z tym katalogiem pseudobiżuterii!

– A wyglądasz, jakbyś się gdzieś wybierała! Jak zwykle pięknie!

Najchętniej nie odrywałby od niej oczu. Każdy jej ruch wydawał się przemyślany, jakby musiała czarować otoczenie przez całą dobę.

– Wyobrażałeś mnie sobie w dresie i kapciach? Nigdy mnie takiej nie zobaczysz! Fotografia jest sztuką estetyczną. Gdybym chciała się babrać w jakichś maziach, robiłabym rzeźby. – Spojrzała w stronę klatki. – Podoba ci się Wangog? Ptaki też są piękne, prawda?

– Tak – odpowiedział, bo chciał się z nią zgadzać.

Wangog gapił się na niego ptasim okiem przypominającym koralik. Pomyślał o obrzydliwych gołębiach tłoczących się wszędzie, srająca szara armia. I o kurach, człapiących, dziobiących, strasznych. Czemu nikt dotąd nie nakręcił horroru o kurach?

– On wygląda tak, jakby chciał się wydostać z tej klatki, a się przecież nie wydostanie – powiedział. Skąd mu przyszła taka myśl do łba? I jeszcze głupsza, żeby się tym podzielić?

– Klatka wydaje się taka bezpieczna, prawda? On nie pozna więcej świata, ale też nic mu nie grozi. – Uniosła szklankę do ust. – Tylko że to akurat pozory. Tak naprawdę jest tu wystawiony jak przekąska dla jastrzębia! – roześmiała się. – Nie słuchaj mnie, jestem zdenerwowana, dziś przyszedł kolejny!

Wskazała zmiętą kartkę na blacie. Ktoś powycinał litery z gazet i ułożył je w mało czytelny napis: „Uważaj co żresz bo morzesz już więcej nie żreć!”.

– Trzeba iść z tym na policję!

– Nie, nie! – Wyrwała mu kartkę, zgniotła w pięści i rzuciła na ziemię. – Nie chcę nikomu robić problemów! Chodźmy do Spełnialni! Wiesz, że w najbliższą Sobotę z Picassem zabieram was do galerii? Nie tej twojej, oczywiście!

Jezu, po co? Nie chciało mu się nigdzie łazić, wolał siedzieć w Sanktuarium. Byle z nią. Chciał zaproponować jej spotkanie przed warsztatami, ale chybaby mu odmówiła.

Spełnialnia była zabałaganiona. Na podłodze walała się pseudobiżuteria. Na rozścielonej na stole chustce leżały dwa wisiorki i zielone koraliki jak ze sklepu „Badziewie po 5 zł”. Nad nimi był taki wielki ekran na statywie i równie potężna lampa. Z boku warczał wentylator.

– Widziałeś kiedyś coś takiego? – Liwia Gawlin podeszła do jednej z wielkich lamp i odwróciła ją w jego stronę. Spojrzał w ogromne rozświetlone oko. – To czasza modelująca. Da świetny efekt, przynajmniej jak na katalog. Może nawet ktoś kupi! – Podniosła żółte koraliki, przyjrzała się im i rzuciła z powrotem na podłogę. – Takie nic!

– Ty się tym zajmujesz? Do sklepu? – Zdumiał się, jakby ją przyłapał na słuchaniu disco polo.

Mógł się zamknąć. Obróciła lampę. Schyliła się i wyłączyła wentylator.

– Nie mojego. Jeśli sądzisz, że mam ochotę to robić, jesteś w błędzie. Czasem trzeba bastardyzować swój talent, chałturzyć. Gdyby życie układało się tak, jak byśmy chcieli, nie byłoby życiem.

– Myślałem, że ty tylko albo w sklepie, albo przy sztuce, a nie… coś takiego.

– Bo się naczytałeś, że mi mąż majątek zostawił? – Zrobiła się napastliwa. – Majątek nie jest wieczny jak wszechświat. Bieda zawsze może wrócić, o, zawsze! Utrzymanie mojego mieszkania, Spełnialni, mieszkania dla cioci, mieszkania Cecyla kosztuje! Dawanie mu kieszonkowego też! A do sklepu czasem dokładam! Chciałabym zajmować się tylko moimi projektami, nie rozmieniać własnego talentu, ale co z tego, skoro…

– Liwia, przecież ja nic nie mówię!

Przypomniały mu się kłótnie w domu rodziców. Jacek nazywał je „awanturkami finansowymi”. Ojciec krzyczał i odgrażał się mamie, im, cenom, życiu i światu. Mama mówiła cicho i jadowicie. Wiktor nienawidził tych spięć. Zaczął je rozumieć dopiero wtedy, gdy zamieszkał z Julią.

Liwia Gawlin stała się znów słodka i czarująca. Zajęła się porządkowaniem, jakby zapomniała o jego obecności, a on przypatrywał jej się z zadowoleniem.

– Tak kończą Nory Helmer tego świata – odezwała się po dłuższej chwili. – Najpierw mają serca pełne miłości dla mężczyzn, są dla nich skowronkami, wiewióreczkami i czyżykami, nieoczekiwanie porzucone, idą z odrobiną nadziei w nowy początek, a tam za zakrętem… – Westchnęła, sięgając po wisiorek. – Tylko że ja jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa. Nie dałabym Ibsenowi zamknąć sobie ust.

Skinął łbem. O czym ona gada?!

– Nora, odchodząc od Helmera, miała w sobie godność. Tę siłę, która wyrasta ze złamanego serca. Zastanawiam się, na ile starczyło jej godności, czy nigdy nie wolała wrócić, bo przecież drogę miała otwartą. Ibsen zamknął dramat, gdy stała na zakręcie, a ja zawsze byłam ciekawa, jak skończyła za tym zakrętem. A ty jak sądzisz? – Spojrzała na niego zdziwiona. – Nie czytałeś Domu lalki, Wiktorze? Nie znamy Ibsena?

– Nie.

Omawiał to w szkole, ale o czym tu gadać? Nawet wypożyczył, lecz nie przeczytał, bo grube, dwa tomy, komu by się chciało. Leżało trzy tygodnie, zanim odniósł do biblioteki. Znał treść z bryka, ale już zapomniał. To chyba było polskie, a nie jakiś Ibsen-pipsen. Nory też nie pamiętał, tylko jakąś Izabelę. Poza tym jego nie interesowały lalki, to dobre dla Hallisa.

Liwia Gawlin podeszła do niego rozpromieniona i ucałowała go w usta. Była ciepła, pachniała chanel.

– Zazdroszczę ci! Tyle przed tobą do odkrycia! Jesteś gotowy i czysty, jak te obrazki, które dopiero trzeba pokolorować. Siadaj, siadaj! – Popchnęła go łagodnie w stronę sofy. – Powiedz, jak się poczułeś, gdy Dominikin wycelował w ciebie kamerę!

Znowu palnie! „Szczęśliwy”, „zadowolony” – banały! Nie poganiała go. Nagle odpowiedź wydała mu się prosta – i była prawdziwa.

– To jest niecodzienne. Są takie rzeczy, które można sobie wyobrażać, choć nigdy się nie spełnią. Nie spotkam Julii Roberts, nie wygram miliona w totolotka, nie zagram w horrorze i nie dostanę Oscara. Zwykłych ludzi, takich jak ja, nie bierze się do filmów.

– Ani na wystawy – podsunęła.

– Ani na wystawy.

– Cudownie! Wiktorze, czy mógłbyś powtórzyć? Czekaj, czekaj! – Wstała i przyniosła laptopa. – Jeszcze raz.

Mniej więcej powtórzył, a każde zdanie nagle brzmiało głupio. Liwia Gawlin podsuwała słowa i uzupełniła po swojemu.

– Pięknie, pięknie! – Zamknęła laptopa. – Wykorzystam ten cytat do wystawy!

Po co jej to? Nieważne. Podszedł do niej i ją pocałował. Skoro już się godził, żeby jego gadanie było na wystawie, mógł zażądać czegoś w zamian!

– Muszę przyznać, że to ciekawsze niż fotografowanie tego szmelcu – zaśmiała się.

Przenieśli się na wykładzinę. Pozwoliła mu na pocałunki. Długo nie dotykał cudzych policzków. Od dawna też nikt nie chciał go całować. Posunąłby się dalej, tylko te jego giry! Gdyby Liwia Gawlin coś zrobiła, żeby go zachęcić, może i o nich by zapomniał. Kiedy był z Julią, takie pocałunki musiały skończyć się seksem, bo ile można się całować? A tu gówno.

– Kocham cię – powiedział, jakby to były nie jego słowa, ale naprawdę tak czuł, może nawet od dłuższego czasu albo wręcz od początku.

– To nie kochaj. – Leżała z przymkniętymi oczami i rozsypanymi włosami, uśmiechnięta.

– Nie można tak komuś powiedzieć!

– Można, tak właśnie powiedziałam. – Wstała, poprawiła wymięte ubranie, przeczesała ręką włosy, sięgnęła po fajkę i zapaliła. Wróciła na miejsce z popielniczką. – Nie zapominaj, że jestem o piętnaście lat od ciebie starsza i dużo bardziej doświadczona. Nic ci z takiej miłości nie przyjdzie! Kochałeś już kiedyś, prawda?

Potwierdził, bo co miał powiedzieć? Chyba kochał Julię, ale to wydawało się teraz tak zwykłe jak proszek do prania, faktura za internet czy brudne naczynia lądujące po obiedzie w zlewie. Z Liwią Gawlin to co innego. Była wszystkim, czego nie znał.

– I cierpiałeś, prawda?

– Tak. – Tym razem nie miał wątpliwości.

– Prosiłam cię już, żebyś sobie za dużo nie wyobrażał – powiedziała tak, jakby była nauczycielką rozczarowaną tym, że nie odrobił pracy domowej.

– Zakochałem się wcześniej – odparł, a ona się roześmiała i znów go pocałowała.

Zaczęła się krzątać po Spełnialni. Wiktor nadal leżał na wykładzinie. Głupio tak, jakby zawadzał, więc się podniósł.

– Moja prośba jest aktualna. – Włączyła wentylator, znów zaczął szemrać. – Uwierz mi, czasami tak jest lepiej, że ludzie tylko o sobie wiedzą. O tym, że się przyciągają, że coś istnieje między nimi. Ich ścieżki się przecinają, ale nie muszą się zaraz scalać.

– Jasne – powiedział, choć nic nie kumał.

Musiał się zgodzić na jej warunki. Nie on tu decydował. Ta świadomość wkurzała, ale trudno. Ważne, że jego marzenie się spełniło – nawet jeśli nie tak, jak tego chciał.

ornament

Kuźwa, jakie nudy! Przyzwyczaił się do dusznego Sanktuarium zamkniętego przed światem, a teraz urządzali sobie rajd po muzeach i galeriach! Obrazy jak obrazy, zdjęcia jak zdjęcia, widział tego tyle, że w końcu stały się do siebie podobne. Po paru godzinach nogi właziły mu w dupę. Zazdrościł Filowi, który się zmęczył i czekał na nich na wygodnych kanapach czy mniej wygodnych ławkach.

W czwartej galerii stwierdził, że wali zwiedzanie. Odnalazł Fila na jednej z kanap i dosiadł się do niego. Nie żeby chciało mu się siedzieć akurat z Filem, ale nudzenie się samemu było tak samo zajebiste jak to zapieprzanie od obrazu do obrazu.

– Wiktoś, ambitny człowieku! – Fil się wyszczerzył. – Czyżbyś urwał się na wagary? Uważaj, bo pani Gawlin wpisze ci uwagę do dzienniczka i będziesz musiał wrócić z rodzicami!

– Nie ty jeden możesz być zmęczony.

Chyba przesadził i dlatego milczeli.

– Może nie trzeba było przychodzić, skoro masz tak siedzieć? – zapytał niby z troską, choć miał w dupie Fila i innych (poza Liwią Gawlin).

– A dlaczego miałbym to zupełnie tracić? Wolę pauzować i tracić tylko część. To zabawne.

– Zabawne?

– Fotografowanie, ganianie po tych galeriach i niby zachwycanie się czymś, czego moglibyśmy równie dobrze nie zobaczyć. Ja wolę sobie pograć w Cywilizację albo nawet w głupiego Tetrisa, a ambitniej: posłuchać oper. Do obrazów nigdy mnie nie ciągnęło i chyba mało kogo z nas. Pani Gawlin, nasza kochana protektorka, jest w tym wszystkim najśmieszniejsza, bo to bierze na serio.

– A ty nie? – Wiktor wyobraził sobie, że donosi Liwii Gawlin, a ona wyrzuca Fila ze swoich Sobót z Picassem.

– Proszę cię, poczciwy Wiktosiu, jasne, że nie! To tylko zabawa. Akurat taka się trafiła, nie byłoby pani Gawlin, trafiłoby się coś innego.

– Ale będziesz na zdjęciach. Zobaczą cię.

– I? Codziennie mnóstwo ludzi mnie widzi. Skoro pani Liwia chce zrobić rewolucję, niech robi! – zarechotał i dodał poważniej: – I tak wszystko sprowadza się do życia samego w sobie. Trzeba spędzić ten czas do śmierci, tak albo inaczej. Nie ma to większego znaczenia, byle było wygodnie.

Miał się z nim kłócić? W sumie postępował podobnie – chciał jakoś spędzić ten swój czas, ale raczej się nad tym nie zastanawiał.

W czwartek przeczytał Dom lalki. Kupił rozlatujący się egzemplarz w przydworcowym antykwariacie za kilka złotych. Nie kosztowało to więcej niż red bull. Co Liwia Gawlin w tym widziała? Wkurwiająca babka nagle odchodzi od wkurwiającego męża. Po co o tym czytać? I tak przeczytał – i pochwalił się Liwii Gawlin. Miał jeszcze dodać (wkuł to sobie nawet niczym ofertówkę): „Ten dramat mnie ruszył, naprawdę. Nora nagle odchodzi, ich świat się wali. Ciekawe, co się stało z nią potem?”, ale ktoś im przerwał. Chyba niewiele z tego Domu lalki zrozumiał. Stracił czas. Szybko się czytało – same dialogi – tylko że mógł tę godzinę spędzić bardziej po swojemu.

Myślał o tej straconej godzinie wieczorem, kiedy jako pierwszy przyszedł do pubu. Z nieoczekiwaną przyjemnością popijał piwo wśród znajomych knajpianych hałasów i zapachów. Teraz czekanie mu nie przeszkadzało, samotność też nie. Wolał pub niż muzea.

Sewer, Monika i Maciek chcieli wszystko wiedzieć, więc im opowiedział nie bez dumy – o Stylove, Sobotach z Picassem, zadaniach, rewolucji, rundzie po muzeach i galeriach. Nic o pocałunkach z Liwią Gawlin.

– I nic nam nie mówiłeś, stary? – zapytał Sewer.

– Ogłuchłeś? Przecież właśnie wam powiedziałem!

– Tak, powiedziałeś, że od listopada spędzasz ciekawie soboty, że będziesz na wystawie, że będziesz sławny, że ludzie będą cię oglądać. Jakoś przez miesiąc ryja nie otwarłeś.

– Sewer, daj spokój! – westchnęła Monika.

– Co „daj spokój”? Znalazł sobie lepsze towarzystwo, wypiął się na nas ostatnio, wielka, kurwa, gwiazda!

– Wiktor, nie słuchaj go. – Monika mieszała słomką w swoim drinku. – Dobrze, że ci się powiodło, że dostałeś taką szansę, a powiedziałeś, kiedy powiedziałeś, twoja sprawa.

– O co wam, do cholery, chodzi? Lepiej było nie mówić, jak macie się do mnie dopieprzać!

– Gdybyś powiedział od razu, nikt by się nie dopieprzał – włączył się Maciek. – Zraniłeś nasze uczucia.

Nie no, wkręcają go chyba!

– Bo nagle się tacy wrażliwi zrobiliście!

Monika zaczęła paplać o tym, co wydarzyło się dziś na recepcji. Wiktor jej nie słuchał. Siedział spięty. Nie odzywał się, a zresztą nikt go o nic nie pytał. Przestawał do nich pasować. Może za dużo wiedział i tak jak Liwia Gawlin nie potrzebował McDonalda, gdy w restauracji mógł sobie zamówić kaczkę w sosie z czymś tam.

Siedział tu tak, jakby jego krzesło było puste.