Spędził sylwestra jak zwykle ze swoją paczką – tym razem urządzili domówkę u Moniki. Gdy się upił, wydawało mu się, że Liwia Gawlin nie istnieje – ani nikt z jej kręgu. Nawet Picasso. Będzie miał co opowiedzieć, gdy się spotkają na warsztatach w nowym roku!
W sobotę przyszedł wcześniej. Liwia Gawlin wyglądała prześlicznie – miała na sobie szykowną granatową sukienkę, na szyi srebrny łańcuszek, a na nadgarstkach – brzęczące bransoletki. Zapewniła go, że za nim tęskniła. Trochę się całowali (może wreszcie zaprowadzi go do sypialni? Ehe, pomarzyć można!). Pokazała mu na tablecie zdjęcia z Zakopanego, których nie miał ochoty oglądać. Wolał jej opowiedzieć o swoich świętach, lecz nie dopuściła go do głosu. Niemal się ucieszył, gdy zabrzmiał dzwonek oznajmiający przyjście Jany.
– Mieliście trochę czasu, aby nachwytać wrażeń – zaczęła Liwia Gawlin, kiedy już się rozsiedli i zdążyła opowiedzieć o sylwestrowym wypadzie. W Sanktuarium było gorąco od ustawionego pod ścianą piecyka. – Co było najważniejsze, kochani? Co was poruszyło? – rozpoczęła rundkę „pytanie–odpowiedź–pochwała”.
– Radość Mai z prezentów – oznajmiła Jana. – Ona potrafi się tym cieszyć po dziecięcemu.
– Ja lubię siedzieć przy grzejniku z ciepłą herbatą, gdy wiem, że na zewnątrz jest zimno, i mogę nawet to zimno widzieć z okien pokoju – powiedział Fil pedał.
– Brałem ostatnio kąpiel – dodał Hallis. – Położyłem się w wannie, nad sobą miałem tylko wodę. Znacie ten podwodny dźwięk? Tak jakby się do ucha przykładało muszlę. A to maszerują myśli, równo jak żołnierze.
– Kocham święta! Tę rodzinność! – entuzjazmowała się Sandra. – Kiedy śpiewamy kolędy, jemy, są prezenty, ale najważniejsze, że jest cała rodzina, że siedzimy przy stole, że jesteśmy dla siebie mili, i się tak myśli, że tak by miało być zawsze, no, nie wiem…
– A ja nienawidzę świąt. – Wiktor wciął się w tę paplaninę niepytany. – Siedziałem z rodziną przy choince, przy kolędach i zastanawiałem się, po jaką cholerę siedzę. Nic mi nie smakowało, nic mi się nie podobało, w dupie miałem prezenty. Dla mnie to nie święto, tylko przymus. Wolałbym wszystko inne od tego. Nienawidzę świąt!
Chyba nikt nie spodziewał się po nim takiego wybuchu. On sam był zdziwiony. Rozbił im te wspominki. Przebił nawet kąpielowe dyrdymały Hallisa!
A największe wrażenie zrobił na Liwii Gawlin. Zdumiona, bezwiednie obracała bransoletki na nadgarstku. Wpatrywała się w niego z namysłem, jakby był kimś nowym na warsztatach. Gdy się uśmiechnęła, zobaczył w jej oczach podziw.
– Wiktorze, jesteś bardzo odważny, skoro potrafisz o tym powiedzieć wprost. Niejeden na twoim miejscu by udawał, a ty jesteś szczery, autentyczny. Podziwiam cię. Może skoro sobie uświadomiłeś tę nienawiść, następne święta będą inne?
– Jak można nie lubić świąt? – wyrwała się Sandra.
Liwia Gawlin zręcznie z tego wybrnęła. Urządziła drugą rundę, chyba specjalnie dla niego. Zapytała, co by zmienili w świętach. Hallis chciał wyłączyć z nich swojego starego, Jana wolałaby ściszyć wigilię, a Fil ciotka wykopać wszechobecne święte mikołaje. Tylko Sandra oznajmiła, że życzyłaby sobie, aby święta trwały dłużej. Czyżby zemsta za to, że Wiktor nie chciał robić za jej chłopaka na weselu siostruni? Cipa.
Rozmawiali jeszcze o świętach podczas zaimprowizowanej przerwy. Wiktor stał się bohaterem dnia! Dyskusje ucięła dopiero Liwia Gawlin. Okazało się, że tym razem nie będzie im opowiadać o sztuce – zaplanowała coś specjalnego.
– Przygotowałam dla was kilka scenek, a właściwie tylko punktów wyjścia. – Pokazała wachlarz zadrukowanych fiszek. – Będziecie je odgrywać grupowo.
– Po co? – spytał Wiktor.
– Tu chodzi o emocje, o uzewnętrznienie siebie. Zobaczycie się w innym świetle! Dosłownie, bo nagram wasze występy. Dominikin włączy migawki do swojego filmu.
– Będziemy grać? – Janie aż rozbłysły oczy. – Ja byłam kiedyś u Lipińskiego. I w W11!
– A dzisiaj będziesz u mnie! – Liwia Gawlin poprawiła włosy, choć nie wymagały poprawiania. – Chciałabym, żebyście zagrali w bieliźnie.
Rąbnęła cisza, przerywana ćwierkaniem Wangoga z kuchni. Wpatrywali się to w Liwię Gawlin, to w siebie nawzajem.
– Nie będę się rozbierał, nie ma szans – powiedział Wiktor.
– Liwia, chyba nie jest obowiązkowe, że trzeba się tak całkiem rozbierać, no, nie wiem…
– Pani Liwio, krynico kreatywności, wiesz, że zrobię wszystko, ale naturyzm jest sprzeczny z moim kręgosłupowym światopoglądem.
– A ty też się rozbierzesz?
– Olek, udam, że nie słyszałam tego pytania!
– A ja udam, że nie słyszałam twojego! – odparowała Jana, a przecież Liwia Gawlin nie zadała żadnego pytania.
Nie wyglądała na wkurzoną. Emanowała pewnością siebie. Z perspektywy swego tronu przypominała Madame Maxime.
– Przecież macie w sobie odwagę. Rozumiem was, ale skoro uczestniczycie w moim projekcie, musicie się oswoić z własną nagością, zanim zaczną się sesje. Niedługo obejrzą was miliony widzów. A w Sanktuarium możecie poczuć się bezpieczni. Dzisiejsze zajęcia przyniosą wam więcej, niż przypuszczacie. Tylko dajcie sobie szansę. Oczywiście, możemy zapomnieć o filmie i porozmawiać o performansach, ale uważam, że więcej na tym stracicie.
Nikt nie odpowiedział. Wiktor nadal nie zamierzał pokazywać gir, ale inni się chyba łamali. I co? Sam zostanie w dżinsach? Wyjdzie jeszcze gorzej!
– Koniec końców i tak wystąpimy bez tego całego kulturowego opakowania – odezwał się Hallis.
– Ja zostaję w rękawiczkach!
– Dobrze, Jana. – Liwia Gawlin obdarzyła ich zwycięskim uśmiechem. – Przekonacie się, jak szybko nagość przestaje być zauważalna! Działamy razem?
Nikt nie zaprotestował. Poleciła im się przygotować. Sama zaczęła rozsuwać pufy, aby stworzyć prowizoryczną scenę w Sanktuarium.
Hallis wymknął się do łazienki. Wiktor żałował, że sam nie wpadł na taki pomysł. Rozbieranie się w łazience byłoby trochę łatwiejsze, nawet jeśli niczego by nie zmieniło.
– Pani Liwio, ja nie zrobię tego sam…
– A tak. Wiktor, pomóż Filipowi!
Niby w czym? Dobrze, że jeszcze miał na sobie ciuchy. Podszedł do zażenowanego Fila pedryla, który zdjął już spodnie. Została koszulka.
– Mój kręgosłup lubi się kryć i nie pozwala mi się rozbierać…
Nie chciał nawet dotykać tego pedała, a co dopiero rozbierać! Jakby się mieli…! Zaraz puści pawia! Fil uniósł ręce. Musiał być do tego przyzwyczajony. Patrzył na niego tak, jakby go przepraszał.
– Mogę wiedzieć, na co czekasz, Wiktorze? – odezwała się Liwia Gawlin lodowato. – Nie mamy całego dnia!
Niezgrabnie ściągnął Filowi koszulkę. Musiał dotknąć jego ciepłego brzucha, jego włosów na klacie (fuj!). Ciekawe, czy tej ciotce stanął? Powstrzymał się od wytarcia rąk w spodnie.
Rozebranie się było jeszcze gorszym zadaniem. Wybrał jeden z kątów Sanktuarium, zsunął bluzę z koszulką i dżinsy. Spojrzał na swoje nijakie majtki i skarpetki. Gdyby wiedział, że będzie musiał się rozebrać, wybrałby lepsze. Zresztą co tam majtki, skoro świecił girami? A gdyby tak włożyć spodnie, wyjść i nigdy nie wracać? Za późno. Odwrócił się.
Stali sztywni, jakby chcieli zrobić się niewidzialni. Popatrywali na siebie, starając się udawać, że wcale nie patrzą. Wiktor miał wrażenie, że od cudzych spojrzeń giry pieką go tak jak w tamtą niedzielę, od której zaczął się nowy etap jego i tak już beznadziejnego życia.
– Pora, żebyśmy się poznali, niespełna nadzy towarzysze losu. – Fil gej wyszedł na środek. – Jestem kręgosłup, najważniejsza część Fila. – Obrócił się.
Wiktor stłumił przekleństwo, Sandra jęknęła. Koszmar! Przez środek pleców Fila biegła rozległa szara pręga, podobna do tasiemca. Jakby jego plecy pękły na pół, a ktoś je nieudolnie zszył i posklejał taśmą. Wiktor wyobraził sobie, że znów pękają pod ich wzrokiem, a z Fila ciotuni leją się krwawe wnętrzności, których nikt nie chciał oglądać, tak jak jego kręgosłupa.
Fil pedał podszedł do Jany i wyciągnął rękę. Ujęła jego dłoń i pozwoliła się poprowadzić na środek. Została w rękawiczkach, ale mogli widzieć blizny szpecące jej ręce. Wiktorowi zrobiło się przykro. Gdyby dało się wygumować te blizny, ślady po oparzeniach, źle naprawione kręgosłupy – byliby tak cudownie zwykli!
Jana napotkała jego spojrzenie. Podała mu rękę, a on wyszedł. Nie chciał na siebie patrzeć. Miał nogi, których wolałby nie mieć. Ukrywał je pod spodniami, mógł ich nie widzieć, a i tak tam były – już na zawsze przypominające dwa bloki surowego mięsa.
Choć nie chciał się w to bawić, podał rękę Hallisowi.
– Jezu, Olo! – wydusiła Jana.
Na torsie Hallisa też widniały blizny – ale misterne, ukształtowane w gwiazdy, trójkąty. Była tam nawet wyszarpana róża i jakaś data. Wiktor trochę zazdrościł Hallisowi wyglądu, jednak teraz chciało mu się rzygać. Nawet farbowany łeb nie przyciągał uwagi tak bardzo jak te gwiazdy.
– To takie moje ozdoby – oznajmił Hallis.
Jako ostatnia dołączyła wystraszona Sandra. Ona nie miała nic szokującego do pokazania, swoje dzioby nosiła na wierzchu. Nawet niczego sobie to ciałko, i cycki, i tyłek. Także bieliznę miała z tych lepszych, musiała nieźle oszczędzać. Daleko jej do Małgorzaty Sochy, ale nie była zła. Tylko ta dziurawa gęba!
Sam nie wiedział, co gorsze – rybia ręka Hallisa czy rękawiczka Jany, niby skóra. Najchętniej puściłby oboje. Stanęli przed Liwią Gawlin i się rozłączyli.
Przypatrywała im się z ciepłym uśmiechem. Wiktor sądził, że zaraz wstanie i każde z nich uściska – tymczasem odwróciła się bokiem i starła łzę z policzka.
– Wielka to chwila, prawda? Jesteście naprawdę wyjątkowi.
Wyjątkowi, akurat! Wyjątkowi idioci, że się tak szybko zgodzili! A ona chwaliła ich, ciągle piękna, niemająca się czego wstydzić i ubrana! Zdjęła jedynie te cholerne bransoletki – ten gest wkurzył go najbardziej.
– Liwia, ja nie będę grał! Pozować mogę, ale bez takiego pajacowania, tym bardziej jeśli to ma być na wystawie. Nagrywajcie się beze mnie!
Już myślał, że ją wkurzył, bo zamarła z zaciśniętymi ustami. Nie. Skinęła głową.
– Rozumiem, Wiktorze. I tak jestem z ciebie dumna. Samo patrzenie też cię wiele nauczy. Czy ktoś jeszcze chciałby się wycofać? Nie? Dobrze, zaczynajmy!
Usiadł na kanapie. Ha! Postawił na swoim. Gdy jednak patrzył, jak Liwia Gawlin instruuje pozostałych, zaczęło narastać w nim rozczarowanie. Zastanawiał się, czy jeszcze nie dołączyć… nie, wyszłoby głupio.
W pierwszej scence pierwotnie miało wystąpić ich tylko troje. Fil ciota grał synka, który chce rzucić studia prawnicze, aby zająć się ogrodnictwem, a Jana i Hallis robili za jego rodziców. Sandra dostała zaimprowizowaną rolę dziewczyny eksprawnika. Liwia Gawlin dała im trochę czasu na przygotowania. Umieściła kamerę na statywie. Po paru minutach ich wywołała.
Wcale nie szło im dobrze. Głupi pomysł! Jeśli Dominikin wmontuje takie bzdury do filmu, położy wystawę! Grali gorzej niż ci u Wesołowskiej! Czasem tracili wątek, przerywali sobie, uśmiechali się, zerkali w stronę kamery, jakby Liwia Gawlin miała robić za suflera. Gdyby to był sitcom, publiczność umierałaby ze śmiechu! Dobrze, że nie dał się w to wkręcić!
Nagle odczuł zmianę. Coś zaskoczyło, jakby dopiero po pewnym czasie weszli w role. Hallis grał prawdziwego skurwiela, Fil się miotał, a Jana histeryzowała. Sandrze trudno było się przebić, chyba nikt nie zwracał na nią uwagi. Zaczęli podgrzewać kłótnię z każdą minutą.
– Będziesz się w ziemi babrał jak jakiś pieprzony kret! Zawsze się musiałeś wyłamywać! Zrębińscy są prawnikami od pokoleń, a ty sobie będziesz roślinki sadził! – Hallis zwykle mamrotał jak przez sen, a teraz wrzeszczał.
– Ty jesteś jak wszyscy, ja nie muszę! – odparował Fil.
– O tak, ty nigdy nie byłeś jak wszyscy! Nie mogłeś być, co? Zawsze na przekór! A akurat na tym, że ja trzymałem się zasad, najlepiej wyszedłeś! Beze mnie nie miałbyś tego, co masz!
– Kochanie, nie tak nerwowo – wtrąciła Jana. – Synku, ja cię rozumiem, ja też chciałam inaczej, ale proszę cię, nie może być tak, że ty sobie będziesz wybierał, co chcesz! Prawnikowanie jest dużo lepsze niż ogrodnictwo! Będziesz biedny i będziesz żałował! Ja cię nie chcę znać, jeśli ty rzucisz te studia! Nie przyznam się nikomu, że mój syn w grządkach siedzi, że cudze ogro…
– Ty robisz to chyba tylko po to, żeby mnie wkurwić! Człowiek daje ci wszystko, a ty na to plujesz, bo miałeś zawsze gotowe! Pasożyt! Gnój! Jedwabnego papieru ci może brakuje, żebyś podcierał sobie tyłek?!
– Nie chcę nic od ciebie!
– I, kurwa, nie dostaniesz! Wystarczająco na ciebie łożyłem, lekarze, szkoły, zajęcia, to, tamto! A ty za nic masz to, co myśmy dla ciebie z matką całe życie robili! Te studia były dla ciebie, ale ty jak zwykle jesteś, kurwa, mądrzejszy! Będziesz pluł na nas! Wiesz, jaka jest między nami różnica?! Ja ciężko pracuję, a ty wszystko pierdzielisz! Może dla odmiany zrobiłbyś coś raz dobrze?!
– Nie mów tak do… – spróbował wtrącić Fil.
Nic z tego. Hallis zagarnął całe to głupie przedstawienie dla siebie. Gdy wrzeszczał, zapominało się o tym, że wydziarał sobie gwiazdy na brzuchu, że ma na sobie tylko bokserki. Że wszyscy są prawie goli.
– Zamknij mordę! Dopóki żresz za moje pieniądze i srasz w moich łazienkach, nie masz nic do gadania! Jeśli ci się coś nie podoba, wypierdalaj stąd! W tej chwili! Co, strach cię obleciał? Widzisz? A wiesz dlaczego? Bo nic w życiu nie zrobiłeś, do niczego się nie nadajesz, jesteś śmieciem!
– Olek, ale… – spróbowała Jana.
– Nie przerywać! – włączyła się Liwia Gawlin.
Tymczasem Hallis naskoczył na Janę.
– Bo ty wychowałaś matoła, wychuchałaś go, oto skutki! Świetnie się spisałaś! Kolejna idiotka! On ma to po tobie! Widzisz, gnoju, przez ciebie się kłócimy, to tylko twoja wina! Nie powinieneś się rodzić! Nienawidzę cię! Szkoda, że synów się nie sprzedaje w sklepach, kupiłbym sobie lepszego!
– Ty widzisz tylko kasę! Złotówki ci mózg wyżarły, sukinsynu!
– Kogo nazwałeś sukinsynem?! – Gdyby Fil miał na sobie ciuchy, Hallis by je pewnie poszarpał. – Sam jesteś synem skończonej debilki! I śmieciem! Wiesz, kto nic nie zarabia, tylko bierze? Śmieci!
Jana stanęła między nimi.
– Niech już sobie robi, co chce! Po co zaczęłeś? – zwróciła się do Fila. – Po co go drażnisz?! Wiesz, jaki jest! Ja już nie wytrzymuję z wami! Niech idzie na ogrodnictwo, gdzie chce!
– Właśnie, jest dorosły, więc może robić, co chce! – pisnęła Sandra.
– Żadnego ogrodnictwa! Ty kmiocie, możesz sobie to w dupę wsadzić, bo i tak wszystko masz w dupie! Idź się powieś, będziesz wąchał sobie swoje kwiatuszki od spodu!
Hallis przeginał. Chyba nie tak to miało przebiegać, oni za bardzo się wczuli. Wiktor najchętniej zatkałby uszy. Spociły mu się dłonie. Chciał wyjść, ale coś przygwoździło go do kanapy. Co tu się, do cholery, działo?! Spojrzał na Liwię Gawlin – ona też przypatrywała się tej scenie jak zahipnotyzowana.
– W ogóle wypierdalaj z mojego domu! Koniec! Nie będę utrzymywał darmozjada i idioty! Zobacz, jak wygląda życie za własne pieniądze! Wrócisz po dniu i będziesz mnie na kolanach błagał o byle złotówkę! Wynocha!
– Pójdziemy! Właśnie pójdziemy! – wtrąciła Sandra.
– Nie! To też mój dom i mój syn i on tu zostanie! – Jana objęła Fila. – On ma prawo…
– Słyszałeś?! Wypierdalaj! – Hallis uniósł pięść.
Fil odruchowo się skulił, eksponując tasiemcowatą bliznę.
– Olek, dość! – krzyknęła Liwia.
Wstała. Była blada. Chyba chciała wkroczyć między nich, ale się wahała, jakby odpychała ją nieznana siła. Wiktor dopiero teraz zorientował się, że wstrzymał oddech. Fil wycofał się o kilka kroków. Hallis opuścił rękę, wpatrzony w swoją zaciśniętą pięść. Był roztrzęsiony.
– Liwia, ja bym go nie uderzył! Serio! Mnie nikt nigdy… Nie wiem, skąd... – Rzucił się do drzwi, a ona pobiegła za nim.
Reszta została na miejscach. Słyszeli, jak zatrzymuje Hallisa, uspokaja go, proponuje, żeby się położył. Zamknęła drzwi i już nie było słychać słów.
– O Boże… – jęknęła Jana.
– Moi drodzy towarzysze rodzinnego dramatu, następny przystanek: Hollywood – dodał Fil, ale nikogo nie rozbawił.
W milczącym porozumieniu włożyli na siebie ubrania. Zniknęły blizny Jany, Sandra schowała swoje atrakcyjności, zostały jej tylko dzioby, których schować się nie dało. Wiktor czuł się tak wypruty, że gdy Fil poprosił go o pomoc, po prostu naciągnął na niego koszulkę. Durny Hallis! Zawsze musiał się popisywać!
Liwia Gawlin wróciła po kilku minutach.
– Teraz musicie mi przyznać, że takie ćwiczenie wiele daje. Co za siła wyrazu, prawda? Emocje na wierzchu! Nawet zapomnieliście o nagości! – Na przemian zaciskała usta i rozchylała je w uśmiechu, jakby zawodziła ją mimika. Starała się trzymać rezon, lecz wychodziło to sztucznie.
Poprosiła ich o pomoc w doprowadzeniu Sanktuarium do ładu, a oni rzucili się do przestawiania pufów, zadowoleni, że mogą się czymś zająć. Sandra zaniosła Olkowi ciuchy. Tymczasem Liwia Gawlin wyłączyła kamerę i podarła fiszki. Ciekawe, jakie jeszcze sceny mieli odgrywać.
Wreszcie dołączył do nich już ubrany Olek. On też udawał, że nic się nie stało. Podał Filowi rękę na zgodę (nazwał go „syneczkiem”) i uściskał Janę.
– Prawie zachrypłem – oświadczył z wymuszonym śmiechem.
Rozsiedli się na pufach, oszołomieni, jakby ocaleli z nieoczekiwanego kataklizmu. Choć mieli na sobie ubrania, wydawali się skrępowani swoją obecnością. Chyba za dużo widzieli – i wcale nie chodziło o ich prawie nagie ciała.
– Dziś zakończymy wcześniej – oznajmiła Liwia Gawlin. – Jestem zachwycona waszym zaangażowaniem! Pokazaliście się od zupełnie innej strony, odkryliście nowe możliwości. Pewnie sami jesteście zaskoczeni, prawda? Ja również! Wasz występ przerósł moje oczekiwania.
Każde jej słowo nieznośnie go piekło. Wolałby zatkać uszy – tak jak wcześniej, gdy był świadkiem tej rodzinnej pyskówki. Tylko że sam wybrał podpieranie ściany, Wiktor zwycięzca! A teraz żadna z pochwał nie była przeznaczona dla niego.
Byłby gotów bez przerwy obserwować Liwię Gawlin – jej ubrania, jej uśmiechy, jej ruchy. Chciał, żeby ciągle do niego mówiła. Fantazjował o niej przed zaśnięciem, ale jeśli mu się śniła, to nie tak, jak by sobie tego życzył. Zdążył ją poznać przez te miesiące, a wciąż go zaskakiwała. Gdyby była ofertą z Interneksu, chętnie by się jej nauczył. Jak mógł kochać kogoś tak zwyczajnego jak Julia – jeśli to w ogóle była miłość?
Tej soboty coś się zmieniło w Liwii Gawlin. Niby ich przywitała, tradycyjnie zaoferowała napoje, lecz była nieobecna, jakby chciała być gdzie indziej. Zajęła miejsce na fotelu biurowym, ale tylko na moment. Spacerowała po Sanktuarium, podeszła do okna, za którym robiło się biało od śniegu. Zwykle czekali na sygnał do rozpoczęcia warsztatów, tymczasem dziś cisza zapadła i bez tego. Obserwowali ją, wymieniając zdziwione spojrzenia.
– Czy jeszcze ktoś ma do nas dołączyć, pani Liwio, nasza duchowa i artystyczna przewodniczko? – zagadnął Fil ciota.
– Wybaczcie, nie umiem się pozbierać. – Wróciła na swój tron. Oparła głowę na ręce. – Zmiany tak na mnie działają. Jest w nich coś wzniosłego, prawda? Więcej nie spotkamy się w ten sposób. Dziś ostatnia taka Sobota z Picassem.
Z przyjemnością wsłuchiwała się w ich pytania pobrzmiewające protestami.
– Kochani, trzeba iść naprzód. Sanktuarium Natchnień to tylko kawałek świata. Pora zajrzeć, co jest poza nim. Niebawem czekają was sesje zdjęciowe. A za tydzień… Nie, nie uprzedzajmy faktów. – Posłała im tajemniczy uśmiech. – Mam już w sobie pewną niecierpliwość. Dawno nie pracowałam nad żadnym projektem, a ten będzie oknem na świat, także dla was. Razem stąd wyjdziemy.
Wiktor był równie zaskoczony jak inni. Wiedział, że warsztaty nie będą trwały w nieskończoność, ale nie był gotowy na to, co ma wydarzyć się dalej. Dotąd raczej wywalał te myśli z łba. Skupiał się na Liwii Gawlin.
– Chciałam was dziś zapytać, co było dla was najważniejsze podczas naszych dotychczasowych spotkań. Wiktor?
Nie lubił tych wyliczanek-przepytywanek i wolał nie odpowiadać pierwszy, bo nie dostawał wiele czasu do namysłu. Musiał się nakombinować, żeby wymyślić coś, czym miał szansę przebić pozostałych. Teraz jeszcze zagięła go tymi ostatnimi warsztatami!
– Dla mnie w ogóle te Soboty były czymś nowym, innym – powiedział, rezygnując z kombinowania. – Wiele się zmieniło u mnie przez te miesiące, również przez warsztaty. Nigdy nie interesowałem się obrazami, bo wolałem filmy. To nie był mój świat.
– A teraz jest? – zapytała Liwia Gawlin.
– Tak, chyba tak – zawahał się, choć pewnie nie powinien.
Przyszła kolej na innych. Sandra stwierdziła, że najbardziej podobało jej się wróżenie, bo nie sądziła, że czeka ją taka wspaniała przyszłość. Przy okazji wygłosiła kolejny pean na cześć Liwii Gawlin. Jana oznajmiła, że z „rzeczy, które tutaj wykonali”, najbardziej zapadną jej w pamięć otwarcia warsztatów, bo zmuszały do tego, żeby o sobie pomyśleć. Fil ciotka wyjaśnił, że dla niego całe warsztaty były niezapomniane, bo ze względu na swój kręgosłup rzadko ma okazję wychodzić na tak długo. Najbardziej docenił wieczór z pierogami. Jako ostatni miał wypowiedzieć się Hallis.
– Dla mnie najbardziej konstruktywna była drama. Stała się lustrem odbijającym najgorsze lęki.
Byłoby lepiej, gdyby wybrał coś innego. Nikt nie chciał do tego wracać. Uroczysty nastrój diabli wzięli.
Liwia Gawlin też otrzeźwiała. Znów przemieniła się w nauczycielkę – piękną i taką, do której nie wypada się zbliżać na odległość biurka. Posiłkując się albumami, przedstawiała instalacje. Pokazywała zdjęcia, opowiadała o jakichś abakanach, performansach, o podpalonych gwiazdach, o Yoko Ono i obcinanych ubraniach, o facecie wyznającym miłość papudze. Obrazy miały jeszcze jakiś sens, zwłaszcza te barokowe, ale takie coś? Idiotyzmy. Wcale nie musiał o tym wiedzieć. Czy sztuka w ogóle go obchodziła? A może interesował się nią tylko dla Liwii Gawlin? Dla niego miejsce tych całych renesansów, impresjonizmów i rokoków było w Sanktuarium.
Po upływie godziny Liwia Gawlin zamknęła albumy. Koniec nudy! Nie – okazało się, że miała dla nich niespodziankę. Przyniosła kilka książek, których jeszcze u niej nie widział.
– Moja miłość do niektórych fotografów jest tak intymna, że zazwyczaj zostawiam ją dla siebie – wyjaśniła. – Chyba że pytają o moje inspiracje w wywiadach.
– Czyżby Newton? – przerwał jej Hallis.
Idiota! Po co Liwii Gawlin fizyka?!
– Też – odparła takim tonem, jakby ktoś zdradził całkiem miły sekret. – Mój pomysł na warsztaty był nieco asekuracyjny. Widzicie, obrazy wydają się na tyle ogólnodostępne, że mówiąc o nich, człowiek się aż tak nie odsłania. Kto choć raz nie widział Mona Lisy, Śniadania na trawie czy Portretu małżonków Arnolfinich?
– Znaleźliby się tacy – wtrącił znów Hallis, a ona zgromiła go spojrzeniem. Przeprosił, po czym Liwia Gawlin ciągnęła już swobodnie:
– Z fotografią jest trochę inaczej. Ta wiedza mimo wszystko bywa bardziej elitarna. Postanowiłam, że na koniec zarażę was swoimi prywatnymi zachwytami. Kto wie, może jak skończymy pracę nad Zobacz mnie naprawdę, któreś z was sięgnie po aparat?
Walnęła go tym pytaniem jak w pysk. Kiedyś zamknie projekt, nie będzie im wiecznie cykać fotek. Co się z nim wtedy stanie? Nawet jeśli z nią zamieszka, czy będzie ich łączyć coś poza miłością? Ona zafiksuje się na następnych wystawach, przyciągnie nowych ludzi. Wyobraził sobie, że organizuje kolejne warsztaty, na przykład wtorkowe meetingi – czy będzie miał wtedy wstęp do Sanktuarium? Stanie się niepotrzebny!
Przez kolejną godzinę opowiadała im o fotografiach Diane Arbus, o jakimś Yangu nazywanym „fabryką portretów”, o Newtonie (nie tym od fizyki), o Josefie Astorze, który dodawał swoim modelom dziwaczne detale, co czyniło jego wizje surrealistycznymi, i o innych. Wiktor miał ich gdzieś. Przyglądał się Liwii Gawlin. Mówiła z zapałem, jakiego jeszcze u niej nie widział, nawet kiedy miała w rękach swoje święte albumy. Oczy jej błyszczały, chciała powiedzieć więcej, niż była w stanie. Nawet jeśli o coś ich pytała, przerywała, aby pociągnąć własną myśl (najwięcej wtrącał się Hallis, jak zwykle się popisując). Zdawała się pożerać te fotografie wzrokiem. Gdyby Wiktor tak się jarał ofertami z Interneksu, wzięliby go do czubków – a Liwią Gawlin można się było tylko zachwycać. Dałby wszystko, żeby nigdy nie powiedziała mu „spadaj”, żeby mógł na nią patrzeć i patrzeć.
Straciła poczucie czasu. W pewnym momencie spojrzała na zegarek i aż złapała się za głowę. Obawiała się, że się nie wyrobią, zapytała, czy mogą ewentualnie zostać trochę dłużej. Miała dla nich jeszcze jedno zadanie.
– Chciałabym, abyście pomyśleli o sobie i o swoim życiu, o momentach przełomowych, ale też takich, które przełomowe nie były, a okazały się dla was ważne – wyjaśniła, rozdając im po kartce. – O ukochanych osobach, o zdarzeniach, które wpisały wam się w pamięć, o waszych marzeniach, o tym, co lubicie. Zapiszcie to w punktach. Bądźcie spontaniczni! Wprowadzam jeden temat zakazany: wasze defekty.
Hallis zaszył się w kącie i zaczął pisać, jakby nie przeszkadzał mu hałas – bo inni zasypali Liwię Gawlin pytaniami, domagali się sprecyzowania. Wiktor też.
– Chciałabym, żebyście jeszcze lepiej poznali siebie i żeby ci, którzy przyjdą na wystawę, też zdołali was poznać. Będziecie później opowiadać o swoich przeżyciach i razem z Dominikinem zmontujemy z tego film, który będzie wyświetlany w ramach wystawy. – Przeczekała ich kolejne pytania. – Jana, zawsze chciałaś być aktorką, opowiedz o tym. Filip, ty masz ciekawą pracę. Pamiętam też, co mówiłeś o młoteczku neurologicznym, te refleksje się nadadzą! A ty, Wiktor, nie lubisz świąt, więc dlaczego się tym nie podzielić? Musicie się wyrobić w piętnaście minut! To nie moja wina, tylko Annie Leibovitz! Mogłabym was tu trzymać do nocy, opowiadając o jej pracach! Dobrze, że się zorientowałam! – zaśmiała się.
Chciał to odbębnić, ale mu nie szło. Napisał: „skończony marketing”, „lubię piwo”, „Fiona, zabawa papierowymi kulkami, Fiona na kolanach”, „święta”. Co dalej? Napisać o Interneksie? O spotkaniach z Maćkiem, Sewem i Moniką? O swoich starych? Ciulu Rogerku? Sandra, Jana i Fil już się rozpisali. On nie miał czym zapełnić kartki. Jak zwykle nikt. Nikt. Nikt. Przywołał Liwię Gawlin.
– Nie mam co napisać. Mówiłem ci, że o mnie nie ma co opowiadać.
– Nawet teraz? A sądziłam, że na naszych spotkaniach nauczyłam cię dostrzegania życia i świata.
Super, więc niczego się nie nauczył.
– A mogę powiedzieć, że cię kocham?
– Nie. – Uśmiechnęła się, ale nie uwierzył w ten uśmiech. On najlepiej znał się na uśmiechach na zawołanie. – Po co rozgłaszać coś, co jest tylko nasze?
– Ja bym wolał rozgłosić!
– Posłuchaj, chcę, żeby ludzie poznali cię nie tylko ze zdjęć. Żeby poznali wrażliwego Wiktora otwartego na złożoność życia. Czy naprawdę nie było niczego, co ci się wydawało niezwykłe, ważne, niecodzienne? – Zerknęła na jego kartkę. – Fiona… twoja dziewczyna?
– Mój kot. Kochana była. Bawiłem się z nią papierowymi kulkami.
– Dobrze, mamy początek. Co jeszcze możesz opowiedzieć?
– Sznury.
Skąd mu to przyszło do łba? Opowiedział o rozwieszonych sznurach do bielizny, o ich ścięciu. Musiał też wspomnieć o Julii (prawie nie bolało). Potem przypomniał sobie o Norze, o tym, jak krzyczał, gdy pierwszy raz oglądał Psychozę (jakimś cudem umknęła mu informacja o słynnej scenie pod prysznicem), o tym, jak lizał ściany kopalni soli na wycieczce w podstawówce. Zadowolona Liwia Gawlin naprowadzała go dalej – na święta, oglądanie wystaw w galerii handlowej podczas przerw, na wesołe i mniej wesołe wspomnienia. Wciągnął się, zapełniał kartkę krótkimi notatkami – tylko kogo te bzdury miały obchodzić?
Liwia Gawlin kazała im omówić swoje notatki. Jako pierwszy wystąpił Hallis. Pieprzył o babcinych pierogach z cynamonem, o wakacjach na wsi, o jakimś Powrocie do Howards End, o Grecji, Egipcie, Nowym Orleanie, o Luwrze, o tym, jak rok temu wpadli w sam środek burzy podczas podróży samolotem i myślał, że „za bardzo spotka się z ziemią”, ale podróż skończyła się dobrze (a szkoda, nie musiałby tu stać i się mądrzyć, Wiktorowi by go nie brakowało), o pisaniu wierszy. Liwia Gawlin chyba miała dość, bo mu przerwała.
– O ciebie jestem spokojna, Olek! Chce się w ciebie wsłuchać, te wspomnienia pięknie zabrzmią na filmie.
Po spiczu Hallisa nikt nie mógł wypaść dobrze. Fil ciota mówił krótko i niechętnie – o pracy transkryptora, o rodzicach, o zapachu szpitali, o słuchaniu oper, o kołysaniu się na piłce lekarskiej, o swoim przyjacielu, który często go odwiedzał (drugi pedał!), ale wyjechał. Jana koncentrowała się na córce, opowiadała też o statystowaniu i o momencie, w którym zobaczyła się na ekranie. Sandra musiała zacząć od swojego nieudanego samobójstwa.
– Znamy już tę historię – ucięła Liwia Gawlin.
Sandra, zbita z tropu, opowiadała o swojej komunii, krótkim okresie oddania Bogu, ślubach sióstr, uwielbieniu dla Ani z Zielonego Wzgórza i paru zabawnych sytuacjach z Biedronki. Wiktor pewnie by przysypiał, gdyby nie świadomość, że zaraz on będzie musiał robić z siebie pajaca.
Nie było tak źle. Może nie umiał wymyślać, ale był wygadany (oferty Interneksu miał w małym fiucie, jak by to powiedział Sew. Swoje wspomnienia potraktował właśnie jak oferty). Nawet bez wstydu opowiedział o zabawach z Fioną i o tym, jak wpatruje się w ciuchy na wystawach. Na koniec wyjechał z historią, której wcale nie spisał na kartce.
– Kiedyś zobaczyłem naszą Liwię w galerii. Dobrze, że nie było klientów. Ruszyłem za nią jak jamnik za królikiem – ciągnął, z każdym słowem nabierając pewności. – Trafiliśmy na ruchome schody, było bardzo romantycznie, tylko ja, nasza Liwia, a między nami banda gimnazjalistów – dodał, wzbudzając śmiech. – Liwia poszła do Aromatów, a ja za nią. Nigdy bym tam nie wszedł, to taki sklep z badziewiem. Słuchałem, jak zamawiała kawę. Wtedy kupiłem puszkę w maki. Straciłem parę Bolesławów. Dobrze, że nie Zygmunta Jagiełłę!
– W Aromatach nie sprzedaje się badziewia – skomentowała Liwia Gawlin. – Proszę, przepiszcie te notatki w domu i prześlijcie je do mnie mailem.
Stała obok Wiktora, nie zwracając na niego uwagi – jakby mówiła do pozostałych. Wytrącił ją z tej królewskiej równowagi, coś jej się nie spodobało i teraz musiał zapłacić za swoje wykroczenie. Przesadził z tymi Aromatami? Łatwiej by było przejść przez klatkę pełną lwów, niż siedzieć z Liwią Gawlin przez godzinę i nie dać jej powodów do dopieprzania się! I tak chciał być przy niej – nawet takiej odpychającej.
Żałował, że nie ogłosił na forum, że ją kocha. Strach, który go ogarnął na tę myśl, miał w sobie coś podniecającego. Wiktor niemal chciał wiedzieć, co by się wtedy musiało stać.