Rozdział 18

Liwia Gawlin kazała mu przyjść na trzynastą, ale zjawił się wcześniej, żeby z nią trochę pobyć. Taką miał strategię. A kto wie, co się może wydarzyć po wywiadzie?

Parę dni temu wysłała maila. Przerobiła jego słowa, „tak, żeby to prezentowało się lepiej na filmie” – jak napisała. Miał się tego nauczyć. Zerknął do załącznika i zobaczył niby swoje wypowiedzi, ale jakby mówił je Hallis czy ktoś tak samo durny. Była Fiona, były święta, sznury i lizanie słonych ścian w kopalni. Liwia Gawlin dopisała parę kwestii od siebie („Od pewnego czasu nie piję kawy. To wrzątek, a wrzątek zawsze może się rozlać. Mimo wszystko kiedy czuję ten aromat, zaczynam tęsknić. Pewne rzeczy jednak są silniejsze” – on by powiedział, że dziękuje za kawę!). Niby te wstawki pochodziły z jego historii, ale zupełnie nie należały do Wiktora, jakiego znał. Zaczął wkuwać wypisane kwestie i niebawem miał dość. Odnosił wrażenie, że odrywa od siebie kolejne wspomnienia.

– Aleś się odpicował! – Drzwi nieoczekiwanie otworzył mu Zenek z ręką w kieszeni. – Kamera się spoci z wrażenia!

– Przyszedłem do Liwii.

– Mamuńka jest na parterze. Tam kręcą. Chłopie, jaja ci urwie, jak jej teraz przeszkodzisz. Pewnie powie, że to dla sztuki. Wejdź – powiedział z rezygnacją.

Zaprowadził go do salonu. Siedziała tam pani Agna nad talerzem ciasteczek maślanych i kawą. Przeprosił za zbyt wczesne przyjście.

– Zegarka nie ma chłopak? Macie te swoje komórki, a one i tak wam chyba gówno pokazują, a nie godzinę! – Sięgnęła po ciastko.

– Tam jest teraz ta laska od mamuńki. Ta ładna – sprecyzował Zenek, wracając ze szklanką wody. – Był już ten taki pokraczny. Mnie mamuńka i Dominikin przemaglowali rano. Tortury! Zabrali biednej cioci Agnie mieszkanie, przemeblowali salon i urządzili sobie tam pokój bólu! Czy to nie grzech, ciociu?

– Jej mieszkanie, wystawę sobie robi, i co chcesz? Niech zrobi, szybciej skończy! Liwa lekko nie dźwiga w życiu, a sobie jeszcze taki krzyż z tymi sztukami zarzuca! Lubi poplątania, ale dobry człowiek jest!

– Święci mogliby się od niej uczyć! – burknął Zenek.

– Ty, Cecylek, na matkę nie wygaduj! Myślisz, że bez matki by ci było lepiej, ale to jej bez ciebie byłoby najlepiej! Jeszcze ty z niej nie wyciekłeś, a ile łez z niej wyciekło przez ciebie, ona jedna wie!

– Płakała nie przeze mnie, tylko przez mojego staruszka. Trzeba było się nie ten tego, toby może nie zwiał!

– Tak było, i co chcesz? Czas idzie tylko przed siebie, co ci po wyciąganiu tego, czego już nie ma?

Rozmawiali sobie w najlepsze, jakby Wiktora tu nie było. Mieli go w dupach. Był ciekaw spraw Liwii Gawlin, ale wolałby o nich nie wiedzieć, byle go nie traktowali, jakby był talerzem na zeschnięte ciastka maślane.

Chyba nie było miejsca, w którym czułby się dobrze. Liwia Gawlin chciała, aby tu był ich dom, ale sama tu rządziła. Stylove niby przytulne, ale też nie dla niego. Od domu rodziców od dawna go odrzucało. Zaraz pójdzie na parter, do kolejnego obcego miejsca. A później wróci do kawalerki, której nienawidził. Zajebiście.

– Jak to będzie wyglądać? – spytał, wcinając się w rozmowę. – Jak będą to filmować?

– Nie widziałeś nigdy kamery? – zaśmiał się Zenek. – Będziesz się ten tego z mamuńką, a Dominikin będzie to nagrywał i sobie trzepał! O, sorki, ciociu! – zmitygował się. – Mamuńka przeczesze ci włoski, Dominikin podepnie ci mikrofon i włączy swoją zabaweczkę, ty pogadasz jakieś pierdoły i tyle. Mycie zębów jest trudniejsze!

– I tobie tak dobrze poszło?

– Ja jestem weteran kamery. Taki Tom Hanks niewart jest mojego splunięcia, nawet ze swoimi Oscarami! Mamuńka już mnie kręciła przy poprzedniej wystawie! Napisała mi, co mam mówić, i dawaj! Teraz też napisała. Oczywiście jest monotematyczna: tylko moje palce, te już nieistniejące! Wyście też pewnie dostali scenariusze!

– Nie – odpowiedział. Głupio, takie kłamstwo zaraz wyjdzie na jaw.

Zenek się roześmiał, chyba wiedział swoje. Pojeb. Spojrzał na niego i uniósł szklankę z colą, jakby wznosił toast.

– Niedługo będziesz sławniutki. Pozabijają się o ciebie. Nie będziesz mógł wyjść do kibla, żeby ktoś cię nie rozpoznał. Może zaproszą cię nawet do Białego Domu. Mamuńka zgarnie główną pulę, ale świat dowie się, że jest na nim też… jak masz na imię? Wiktor…?

– Tak, Wiktor.

– Aha, a nazwisko ci odpadło od imienia, okej.

Debil! Mógłby zamknąć ryj. Wiktor najchętniej by mu przywalił.

– Wy tylko o tej sławie, a to wcale niedobrze jest! – odezwała się pani Agna. Zbierała ciastkowe okruszki z talerza poślinionym palcem. – Smarkateria, w głowach sita, co tam może wiedzieć jeden z drugim chłopak? Tylko się sławić i sławić! Trzeba swoje robić i przy swoim zostać!

– A mamuńce tak nie mówiłaś, ciociu!

– Namówiłam jej, namówiłam, ale dawno! Liwa dorosły człowiek jest.

Nareszcie! Wiktor usłyszał jej głos na korytarzu. Zenek rzucił się do drzwi i wprowadził Liwię Gawlin z Janą i Dominikinem. Jana w euforii była jeszcze ładniejsza niż zazwyczaj. Wyrobili się wcześniej.

– Jana była niesamowita! – zachwycała się Liwia Gawlin. – Moja droga, ty jeszcze staniesz przed kamerą nie raz, nie dwa! Dominik, czy ona nie była fantastyczna? Wyrośniesz na największą z gwiazd wystawy! Cześć, Wiktor! – rzuciła.

Nawet go nie pocałowała. Była zbyt zajęta podlizywaniem się Janie.

ornament

Poczuł, że kwestie uciekają, jakby jego łeb był balonem, z którego uchodzi powietrze. Pociły mu się dłonie. Znów napił się wody, zaraz mu zabraknie. Siedział w fotelu, oświetlony wielką lampą. Za sobą miał ciemną płachtę przypiętą do karnisza. Dominikin celował do niego z kamery. Nie było ucieczki. Wgapiał się w wymięty wydruk, na którym zapisano jego historię.

Liwia Gawlin – wcześniej pełna pochwał i entuzjazmu, przyczesująca mu włosy – nagle na zimno przekazywała mu instrukcje. Nie wolno patrzeć w kamerę. Ma mówić wyraźnie, bez jąkania się, bez wahań i dokładnie tak jak w skrypcie, bo przecież na pewno ładnie się nauczył, a ona na niego, Wiktora zwycięzcę, liczy.

Nie czuł się jak zwycięzca.

Na początek powiedział swoje imię i nazwisko, wiek, zawód, jakby trafił do sądu. Zapomniał się uśmiechnąć.

– Chłopie, ty chcesz się przedstawić czy nie?!

– Dominikinie, trochę wyrozumiałości! Dla Wiktora to nowe doświadczenie, nie jest drugą Janą. Mamy czas. – Posłała Wiktorowi uśmiech. – Przedstawimy cię na końcu, jak już się trochę oswoisz. Zacznij od pierwszej kwestii.

Spojrzał na wydruk i poczekał na sygnał Dominikina.

– Poznałem Liwię Gawlin w parku. To zwyczajny dzień i nie wiedziałem jesz…

– Nie, Wiktor! W skrypcie masz: „Liwię Gawlin poznałem w parku”, to inaczej brzmi. I nie możesz zjadać słów! „To był zwyczajny dzień”! Kręcimy jeszcze raz, Dominik.

– Liwię Gawlin poznałem w parku. To był zwyczajny dzień i nie wiedziałem jeszcze, jak dużo zmieni w moim życiu. Nigdy bym nie przypuszczał, że znajdę się tutaj.

– Co on, czyta ulotkę? – wtrącił Dominikin.

– Musisz się trochę wczuć. Pamiętasz, byliśmy w teatrze, to jak bycie na scenie.

– Nie nadaję się na scenę! Nigdy się tam nie pchałem! Nawet jak graliśmy scenki…

– Nie pora na takie dyskusje! – Liwia Gawlin skończyła z wizerunkiem dobrej cioci. – Doba nam się nie wydłuży, zaraz przyjdzie Olek, będzie czekał! Potraktuj to tak, jakbyś recytował ofertę w tym swoim, gdzie tam pracujesz.

Szło opornie, każdą kwestię musieli nagrywać po parę razy. Wszyscy troje byli wkurzeni. Wyobrażał sobie, że jest w Interneksie – dobra wskazówka! – tylko tym razem ma gadać o sobie, o wrzątku, o Fionie, a zwłaszcza o Liwii Gawlin.

– Uwielbiałem się bawić z Fioną, moją kotką – wydukał kolejne wspomnienie ze skryptu. – Może nie ma nic wspanialszego od patrzenia na szczęśliwego kota. Potem już Fiony nie było.

– Z życiem, Wiktor, z życiem! – powiedziała Liwia Gawlin. – Mówisz o czymś, co było smutne, co zmieniło twoją codzienność, co cię uwrażliwiło!

– Nie było aż tak smutne! Nie znałaś Fiony! Ona była mojej laski, nie moja! – Sięgnął po szklankę i łyknął wody.

Nie trzeba było w ogóle mu zawracać tym dupy. I tak był do niczego, musiała to widzieć. Zmęczył się jak cholera.

– Okej, jeszcze raz o tej Fifce! – wtrącił Dominikin. – Kręcimy! Już!

– Zakochałem się w Liwii Gawlin. Trudno się w niej nie zakochać. Jest wspaniała. Zmieniła moje życie i ja… – Urwał. Plątało mu się we łbie.

– Wiktor, mógłbyś skończyć tę komedię?! Co ty sobie wyobrażasz?! To nie zabawa! Postaraj się! Kto inny by cię traktował jak mięso fotograficzne, nie chciałby zrobić z was ludzi, a ty tak się odwdzięczasz?

Skończyło się cukrzenie, dzielenie się sztuką, wyliczanki i zapewnianie o ich kreatywności! Liwia Gawlin nie była już delikatna i subtelna – wyglądała tak, jakby miała ochotę wsadzić Wiktorowi kamerę w gębę.

– Masz prywatnego Romea! Dobre! – Dominikin uniósł kciuk.

– Liwia, ja…

– Jeszcze parę kwestii i będziesz mógł sobie iść! – Podniosła rękę, jakby odcinała jego słowa.

Dalsze nagrywanie przebiegło zaskakująco dobrze. Nikt nie żartował, nikt go nie zachęcał, a on nareszcie mówił tak, jak powinien. Choć wszystko się opóźniło, Dominikin zrobił parę dokrętek, stwierdził, że nie jest źle. Wreszcie go puścili. Liwia Gawlin była wkurwiająco oficjalna.

– Dziękuję, Wiktorze, że poświęciłeś mi swój cenny czas. – Podała mu dłoń. Znów nie zasłużył na pocałunek. – Zapraszam cię na następną Sobotę z Picassem, ale wieczorem i tym razem w Stylove. Napiszę wam jeszcze. Mam nadzieję, że pójdzie ci lepiej niż dziś.

– Sorry, ale…

– Czy mogłabym cię jeszcze poprosić – wtryniła się – żebyś poszedł po Olka? Pewnie już od dawna czeka.

Zgodził się, żeby jej nie drażnić. Przynajmniej tyle mógł zrobić. Hallis przyjdzie tu w swoim kapelusiku na farbowanych kłakach, w swoich pierre’ach cardinach. Ona znów będzie czarująca i pełna pochwał. Bo Hallis wypadnie świetnie. Niektórzy są zajebiści – a niektórzy nie. Ci drudzy nie powinni się wychylać.

ornament

Zadzwoniła do niego kilka godzin później. Szykował się na spotkanie ze swoją paczką. Wkładał kurtkę. Teraz na bank się spóźni! Nie odbierze, niech się dobija. I tak odebrał. Nie była to pierwsza złamana tego dnia obietnica. Na szczęście Liwia Gawlin najwyraźniej o tym zapomniała. W jej głosie dosłyszał skruchę.

– Chciałam zapytać, jak się czujesz po tym trudnym dniu.

– Dałem dupy, co? – wypalił, zanim zdążył odgryźć sobie język.

– Och, nie, jak na twój pierwszy kontakt z kamerą było nieźle. Wypadłeś lepiej niż Olek.

– Serio?

– Przecież bym cię nie okłamała!

– Nie trzymałem się scenariusza. Miłości w nim nie było – dodał, zadowolony, że tak gładko udało mu się nakierować temat. Usiadł na wersalce. – Mówiłem prawdę.

– Tak, ty nie kłamiesz, Wiktorze, jesteś za dobrym człowiekiem, ale też tak mało widzisz… Wam jest wygodnie, przychodzicie, wychodzicie, a mnie zostaje cały stres związany z wystawą. Stąd ten mój wybuch. Nie, nie zamierzam cię tym obarczać – zastrzegła. – Właściwie dzwonię, bo chciałam ci podziękować. Twoje słowa… ach, to było najpiękniejsze wyznanie miłości, jakie usłyszałam.

– Nie wyglądałaś na zachwyconą – odparł ze śmiechem, ale ona pozostała poważna.

– Bo nie widzę powodu, dla którego miałbyś sprzedawać nasze uczucia. Miłość to religia, Wiktorze, religia dla wybranych. Tak intymna, że nie powinno się jej rozmieniać na drobne. Wypaplałeś nasz sekret, a Dominikin się z tego śmiał. Tego chciałeś?

– Niech wszyscy wiedzą! – Zrobiło mu się gorąco. Zsunął kurtkę z ramion.

– Na tę wiedzę przyjdzie czas. Cieszmy się świadomością tego, co nas łączy. Na razie nie trzeba nam całego świata. – Jak ona czasem gadała, człowieka aż zatykało! – Wiktorze, choćbyś nie chciał, masz serce na wierzchu! Ty jesteś taki czysty, nieskalany! Pierwotny!

– To dobrze? – Nie wiedział, czy mu właśnie nie dowala.

– Skąd ja cię wytrzasnęłam? – roześmiała się. – Tacy ludzie są najlepsi, choć rzadko o nich słyszy świat! Z tobą będzie inaczej. Każdy pozna mojego Wiktora zwycięzcę! A to dopiero początek pięknych zmian! Musisz mi uwierzyć!

Warto było przecierpieć gadanie bzdur do kamery, żeby na koniec usłyszeć coś takiego. Ułożył się na wersalce, uśmiechnięty.

– Teraz dopiero się przekonasz! – ciągnęła rozmarzonym tonem. – Już za tydzień będziecie mieli pierwszą sesję! Czeka was wielka niespodzianka! Wkrótce nasz wysiłek zostanie nagrodzony! Wystawa przekroczy swoje ramy! Zaczną się wystawy na całym świecie, posypią się zaproszenia, a ja będę w nich przebierać! Staniesz wtedy przy mnie, prawda?

– Jasne!

– Wszyscy będziecie obok, tacy godni, nowi, szczęśliwi! To będzie wasze święto! Nie przywłaszczę sobie ani jednego listka laurowego z wieńców, które wam się należą!

– Gdyby nie twój aparat i twój talent, to by się nie udało!

– Jesteś kochany, ale nie odejmuj sobie zasług. Bez takich modeli nic bym nie osiągnęła. Już niedługo zobaczysz, jak inspirująca potrafi być sesja zdjęciowa.

Rozmawiali bardzo długo. Głównie ona mówiła – o wystawie, o nadchodzących festiwalach, wspominała swoje poprzednie projekty, dzieliła się z nim anegdotami. Słyszał szczęście płynące z jej głosu. To była ta Liwia Gawlin z ostatnich warsztatów – wyczekująca na coś wspaniałego. I zwierzała się właśnie jemu! Nie Hallisowi, nie Sandrze, nie Janie. Wybrała jego!

Równie nieoczekiwanie zakończyła rozmowę – podobno ktoś się do niej dobijał. Do niego też się dobijano – Monika i Sewer próbowali się dodzwonić, dostał od nich parę esemesów. Czekali. Cholera, będzie się tłumaczyć, a oni będą na niego wkurzeni. Usłyszy: gwiazdor, celebryta, Claudia Schiffer. Ufff, nic z tego. Sewer napisał: „Wal sie, nie przychodz”. Okej. Zrobi im niespodziankę i za tydzień też nie przyjdzie, skoro Liwia Gawlin zaplanowała pierwszą sesję. Gdy stanie się gwiazdą, rzuci Interneks. Nie będzie musiał niszczyć sobie kręgosłupa i puszczać wciąż tej samej płyty. Znajdzie lepsze mieszkanie, lepszych ludzi, nie takie wypchane małpy przylutowane do piwa (porównanie w sam raz na Sobotę z Picassem!). Już ich nie potrzebował.

ornament

Parę dni później Liwia Gawlin przesłała im niespodziankę – kilkuminutowy filmik zamieszczony na YouTubie do oglądu prywatnego. „Wersja tylko dla was – mocno wstępna, ale się uparłam – to taki prezent ode mnie. Na dobry początek, kochani” – napisała w mailu. Z wahaniem kliknął w link.

Filmik trwał niecałe trzy minuty. Przerzucali się kwestiami, usadowieni w fotelu pani Agny. Dominikin musiał montować materiał w pośpiechu, brakowało odpowiednich pauz. Wiktor wypowiedział się jako pierwszy:

– Liwię Gawlin poznałem w parku. To był zwyczajny dzień i nie wiedziałem jeszcze, jak dużo zmieni w moim życiu. Nigdy bym nie przypuszczał, że znajdę się tutaj.

– Bardzo lubię gotować. Szwagier twierdzi, że moje łazanki są najlepsze w całym kosmosie. Dodaję kminku, majeranku i… Może nie będę zdradzać moich sekretów! – Sandra przyłożyła palec do ust.

– Najgorsze doświadczenie? Poród – wyznała Jana. – Tyle bólu. A córkę kocham najbardziej na świecie. Że też tyle bólu trzeba znieść, żeby zyskać tyle miłości. Może to nawet sprawiedliwe.

– Dłużej nie mam tych dwóch palców, niż je mam. – Zenek pokazał wybrakowaną dłoń. – Dzieci w szkole się ze mnie śmiały, a ja się modliłem o zwrot tych palców. Bez sensu. Jeśli cuda się zdarzają, to na pewno nie wszystkie. Łazarz sobie ponieżył, a potem znów żył. Mnie palce nie odrosły.

– Moja ukochana babcia mieszkała na wsi – zwierzał się Hallis. – Dużo czasu spędzała w kuchni, zbudowanej z pachnącego drewna. Lepiła dla mnie pierogi, były jak kwiatki. Posypywała je cynamonem. Jadłem je i byłem szczęśliwy. Może najszczęśliwszy.

– Młoteczek neurologiczny to wielki wynalazek. Stuka się w kolano, drażni się stopę, a ciało zawsze odpowie. Nastukano mnie tymi młoteczkami. Musieliśmy się zaprzyjaźnić! – Fil ciotka roześmiał się sztucznie.

I tak płynęły te kwestie, jedna za drugą.

– Myślałam, że to grzech rozebrać się przy obcych. Moje siostry nigdy by tego nie zrobiły. A kochana Liwia powiedziała, że jeśli chodzi o dobrą sztukę, nie ma grzechów.

– Ludzie potrafią być okrutni. Brzydzić się. Jakby bez palca przestawało się być człowiekiem. Czy mam mieć do nich pretensje, bo robi im się słabo, gdy widzą moją dłoń? Gdybym miał komplet palców, chyba sam bym się kimś takim brzydził. Takie wypadki uczą, choć nikt nie chciałby takiej nauki.

– Kiedyś już nie mogłam wytrzymać ze swoim życiem i chciałam się zabić. Powodów nie brakowało. Wiedziałam, że mam ślady na twarzy, że nikt mnie nie pokocha, że nie jestem… przepraszam… – Sandra otarła łzy. – Cieszę się, że nie umarłam. Choć gdyby mi ktoś wtedy powiedział, że przyjdzie sława, docenienie, nie uwierzyłabym.

– Miałem kiedyś przyjaciela, miał na imię Jędrek. Przychodził do mnie kilka razy w tygodniu, gdy z kręgosłupowych względów mój pokój musiał być dla mnie całym kosmosem. Graliśmy na konsolach, słuchaliśmy muzyki. Niby takie nic, a to właśnie było wszystko. Jędrek naprawdę mnie lubił. Potem się wyprowadził. Już się nie odezwał. Tęskniłem.

– Chciałam być aktorką. Statystowałam. A po tym, co mnie spotkało… nie sądziłam, że jeszcze obejmie mnie kamera, i to nie jako statystkę. Tamto marzenie już się nie miało spełnić!

– Staram się kochać świat, choć to niebezpieczne. Łatwo o złudzenia. Piszę wiersze. Poezja jest pięknym kompromisem między miłością do świata a jego rozumieniem.

Na koniec zobaczył na ekranie swoją gębę.

– Trudno mi mówić o swoim życiu – powiedział do siebie, jakby znaleźli się po dwóch stronach lustra. – Zawsze sądziłem, że nie ma o nim nic do powiedzenia. Teraz wiem, że jest inaczej. Liwia Gawlin mnie tego nauczyła: każdy człowiek jest otwartą historią. Nie ma nic wspólnego z nieruchomymi manekinami na wystawach, które widuję i podziwiam w swojej pracy.

Pod spodem znalazł pełne uśmiechów i wykrzykników komentarze Fila ciotki, Sandry i Jany. Nie będzie nic dopisywać. Wcale się nie cieszył. Mówią, mówią i co? Młoteczki neurologiczne, pierogi z cynamonem, pedalskie pseudoromanse! Sew sikałby ze śmiechu, Julia wyłączyłaby filmik po niecałej minucie. Ceniła swój czas.

Co za ściema! Skończył marketing, nie z nim takie numery! Niby zero męczarni na niewygodnym fotelu, żadnego powtarzania kwestii, recytowania zgodnie ze scenariuszem, żeby wypowiedź lepiej brzmiała. Jana wypowiadała się poprawnie, Sandra się nie potykała, Zenek gadał jak nie on. Wiktor z ekranu też nie miał wiele wspólnego z prawdziwym Wiktorem – raczej był tylko kiepsko dobranym statystą. Może cała ta wystawa jest jedną wielką fuszerką.

Chyba wolałby już dać się nabrać.