Rozdział 19

Stylove wyglądało na opuszczone, tak samo jak inne sklepy na tej ulicy, straszące wywieszkami „zamknięte”. Gdyby nie wiedział, że to tu mają się dziś odbyć warsztaty, pozostałoby mu zawrócić. Otworzył drzwi. Powitał go pan von Masełko ze znieruchomiałą łapą uniesioną w parodii „heil Hitler”. Odsunął kotarę.

W Stylove paliły się wszystkie lampki (i ani jednej świeczki – nawet wielki świecznik miał dziś wolne). Światło go oślepiło. Zrobiło się tu więcej miejsca, choć nie miał pojęcia, czego zabrakło.

– Wiktor! – Liwia Gawlin, otulona zapachem chanel i mentolowych fajek, podbiegła do niego i wycałowała, po czym starła mu szminkę z policzków. – Myślałam, że zgubiłeś drogę do własnej pomyślności!

Wyglądała zjawiskowo w odsłaniającej ramiona jasnozielonej kiecce z koronki. Na głowie miała turkusową chustkę. Na jej dekolcie leżał naszyjnik z brązowych pereł. Skąd ona brała takie stylówy? W galerii napatrzył się na różnych ludzi, ale nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ona.

– Autobus mi zwiał.

– Na szczęście ty nie zwiałeś! Filip za to zwiał! Zatrzymało go jakieś ekspresowe zlecenie! Rzuciłby pracę, gdyby wiedział, co tu się będzie działo! Czego się napijesz? Dziś tylko napoje od lat osiemnastu!

Przywitał się z pozostałymi. Trafił na imprezę. Na stole, na którym Liwia Gawlin stawiała pasjanse, stały miski z chipsami i słonymi paluszkami, a na biurku patera pełna owoców, szklanki, soki, cola, dwie butelki czystej (jedna częściowo opróżniona), zakorkowane czerwone wino i kubełek z lodem. Ledwo się to mieściło, głupio było sięgać – z obawą, że naruszy się tę konstrukcję. Cecyl przygotował Wiktorowi wódkę z colą.

– Zamiast krwi mam wódkę, więc na mnie alko już nie działa i robię za barmana – oznajmił, podając mu zimną szklankę.

– Czyli jesteś na wiecznym gazie? – Sandra zachichotała. Miała na sobie tyle makijażu, że Wiktor prawie jej nie poznał. Puder zakrywał dzioby na gębie.

– Do tego bez kaca! – odparł Cecyl, znów wzbudzając jej śmiech.

Do Wiktora zbliżyła się Jana. Oczy jej lśniły, a uśmiech chyba był zasługą drinka. Rękawiczki dobrze pasowały do szklanek z alkoholem. Nawet jeśli dużo jej brakowało do Marilyn Monroe, nikt nie nazwałby jej brzydulą. Miała urodę jednoodcinkowych pseudogwiazd Sędzi Anny Marii Wesołowskiej, czy gdzie ona tam niby grała.

– Znowu mam dwadzieścia lat! – wyszeptała mu do ucha. – Domówka! Nie sądziłam, że moja osoba jeszcze tego doświadczy!

– Raczej: sklepówka!

– Bal u Wolanda! – dodał Hallis. Musiał się popisywać! Stał obok ze szklanką czegoś, co wyglądało jak rozwodnione mleko.

– A ty, bobo, przy mleku? Myślałem, że to warsztaty dla dorosłych – rzucił, a Jana zachichotała.

– To nie mleko, tylko malibu. Liwia zna moje upodobanie do bardziej wyrafinowanych trunków. Wódka jest strasznie prostacka!

Nie skomentowali tego. Wiktor starał się nie czuć gorszy ze swoim drinkiem.

„Sklepówka” się rozkręcała. Rozmawiali, a Liwia Gawlin krążyła między nimi, zagadując i rozdając uśmiechy. Jako jedyna poprzestała na wodzie, ale w tym otoczeniu byle mineralna kojarzyła się z przeźroczystym szampanem.

– Moi drodzy, jest sobota wieczór! – Zaklaskała. – A co to za sobota wieczór bez muzyki?

Wyłączyła niektóre lampki, włożyła inną płytę do odtwarzacza i Stylove całkiem przestało być do siebie podobne. Zamiast rzępoleń Chopina czy innego nieśpiewającego nudziarza z głośników popłynęło Give It 2 Me Madonny. Oni stali jak głusi. Wiktor nigdy dobrze nie tańczył, nie zamierzał zaczynać.

– Ktoś chyba mi podmienił mamuńkę – mruknął Zenek. – Albo nie podmienił, zawsze była stuknięta!

– Moi drodzy, jesteście tacy cudownie młodzi! – Liwia Gawlin starała się przekrzyczeć Madonnę. – Bawmy się!

Poprosiła do tańca Hallisa, który bez słowa wetknął Janie w rękę swoje malibu i ruszył za nią. Szybko złapał rytm, okręcał ją w piruetach, a ona szczerzyła się do niego. Niby taki flegmatyczny, a tu nagle jakby ktoś mu baterię do dupska włożył! Zawładnęli małą przestrzenią Stylove, a reszta im się przyglądała. Kiedy Madonna umilkła, nagrodzono ich oklaskami.

Madonnę zastąpiło 2 Unlimited z No Limit. Hallis trzymał się Liwii Gawlin, Sandra porwała do tańca trochę opierającego się Zenka, jemu pozostało poprosić Janę – jakoś się rozruszał. Dyskotekowe przeboje płynęły jeden za drugim. Udało mu się zatańczyć z Liwią Gawlin dopiero przy Holding Out for a Hero. Były też przytulańce. Jana zaprosiła go do pierwszego. Poprowadziła go do nieuczęszczanego kąta, tam się kręcili. Beata Kozidrak śpiewała o szklance i że nie, nie, nie, nie obchodzi jej, jak ktoś tam ma na imię.

– Ty jesteś taki wolny – odezwała się Jana.

– Skoro tańczymy przytulańca…! – odpowiedział. Myślał o Hallisie, który właśnie obściskiwał Liwię Gawlin.

– Mówię, że ty jesteś taki samotniak. – Zatrzymała się, choć Beata dalej udowadniała, że nie, nie, nie, nie, nie, nie. – Mieszkasz sam, nie masz firmy, nie masz dzieci, męża czy teściów, żeby ci coś narzucywali. Możesz sobie chodzić, gdzie chcesz, kiedy chcesz, i nikt o to nie zapyta. Fajna wolność. Też bym tak chciała.

Byli bardzo blisko. Mogliby się nawet przelizać. Nie. Była tu Liwia Gawlin.

– Mamy konflikt interesów, bo ja bym chciał tego, co masz ty! Fajnie było na tym spacerze w parku – dodał, żeby ją trochę udobruchać. Powiedziałby coś o jej córce, ale zapomniał, jak ta smarkata miała na imię. – Pamiętasz?

– Tak. – Uśmiechnęła się.

Na szczęście Beata skończyła występ i mogli się rozdzielić. Liwię Gawlin dorwał przy następnym przytulańcu wyśpiewywanym przez Roxette.

– Słuchaj swego serca – powiedział.

– Ładnie, że rozumiesz angielski – odparła z uśmiechem. – Języki to przyszłość.

– Miałem lektorat na marketingu.

Było duszno. Tańczyli w parach lub pojedynczo, pozwolili sobie na śpiew, czy raczej fałszowanie. Zapominało się, gdzie są, że tu sprzedaje się kamienie niby-szlachetne, obrazy i ładne kurzołapy. Wiktor śpiewał razem z Ace of Base, że to życie jest piękne, i naprawdę tak uważał.

ornament

Dalsza część tego niezwykłego wieczoru rozgrywała się trzy przecznice od Stylove.

Liwia Gawlin po raz kolejny ich zaskoczyła. Najpierw ściszyła muzykę i włączyła światła, a imprezę diabli wzięli. Przypomniała im, że przyszli tu pracować. Poprosiła, aby rozejrzeli się po Stylove i znaleźli „coś atrakcyjnego, coś, co kojarzy się erotycznie, coś, co może być artefaktem na czas tej sesji”. Naturalnie ona może im podpowiedzieć, sama też coś od siebie weźmie. Zenek – który czuł się w Stylove najswobodniej z nich wszystkich – najpierw przyniósł pana von Masełko, ale „mamuńka” kazała mu przestać z wygłupami, więc zdecydował się na świdry kręcące się u sufitu. Hallis zebrał kamienie podobno szlachetne, a Sandra chustę w kwadraty. Jana przyniosła jabłka (Liwia Gawlin ją pochwaliła, stwierdzając, że owoce są bardzo erotyczne, właśnie jabłka, cytryny czy kiwi. Super! Ciekawe, czy banany też?). Tylko on miał problem z dobraniem „artefaktu”. Nie chciał pozować z kurzołapami jak jakaś straganiara. Wziął lustro w ozdobnej ramie – może to głupie, ale przynajmniej go zakryje. Trzeba być cwanym. Otrzymał pochwałę („Wiktorze, chyba przestanę cię zwać już Kalibanem! Ty masz w sobie pokłady wyobraźni, których dotąd nie odkryłam! O twojej wrażliwości wiedziałam, ale ta wyobraźnia! Może to miejsce tak działa, tak bardzo tego chciałam! Inspirująca przestrzeń! Ty z tym lustrem! Jakbyś mówił: przyszliście patrzeć na mnie, a spójrzcie na siebie! Tak to czujesz, prawda?”). Miał spokój.

Obładowani ruszyli w drogę, trochę jak dzieciaki eskortowane przez nauczycielkę. Liwia Gawlin – bardzo uroczysta – mówiła o wystawie, niesamowitości pierwszej sesji, o dawnej pracowni krawieckiej, teraz wynajmowanej dla wybitnych fotografów (za niemałe pieniądze, ale czego się nie robi dla sztuki, dla nich, właśnie dla nich, bo są wyjątkowi), o wspaniałej przestrzeni, bardzo inspirującej, o jakimś fantastycznym Maksie, jej nieocenionym asystencie, który już tam na nich czeka, i o nocy, która zmieni wszystko, sami zobaczą! Wiktor miał pietra – chciałby być w końcu kimś, a jednocześnie nawet bał się to sobie wyobrazić. Wolałby o tym pogadać, szkoda, że nie było z kim.

Sądził, że trafi do jakiejś klity pełnej nieuprzątniętych manekinów i ścinków, a poczuł się jak w samym środku filmu science fiction, w laboratorium fiśniętego doktorka. To był wysoki, duży pokój, pełen kabli, czarnych parasolek, wielgachnych lamp na statywach i dziwacznych sprzętów, które kiedyś pokazywała mu u siebie Liwia Gawlin, a których dziś nie potrafiłby już nazwać.

A najbardziej obciachowy był Maks. Po głosie, ruchach i spojrzeniach od razu widać było, że to ciota, ale z drugiej strony był napakowany. Z torsu w kształcie jajka wystawały wielkie łapy i równie jajowaty łeb z nażelowanymi brązowymi włosami. Ciota-paker! Jajko. Jak się nie ma rozumu, trzeba postawić na mięśnie. Wiktor może nie miał takich bicepsów, ale za to dorobił się „mgr” przed nazwiskiem.

– Boska Liw! – Jajko pokłonił się Liwii Gawlin. – Wchodzisz i od razu świat jest piękniejszy! Macie szczęście, że dostaliście się pod skrzydła tej bogini obiektywu! Co ja mówię, wróżki, istnej wróżki, bo to wykracza poza technikę, poza fotografię! Zajęła się wami boska Liw! To tak jakby pić herbatę z rosenthala!

– Nie byłoby czego pić, gdyby nie ty! – odparła z uśmiechem. – Co komu po pięknej porcelanie bez herbaty! Widzę, że nie próżnowałeś!

– Przy tobie, boska Liw, nie można próżnować! Zapamiętajcie! – Jajko uniósł palec. – Jeszcze ci szybciutko laptopa podłączę i muszę coś z tobą skonsultować, bo ta blenda…

– Dobrze, już! Rozbierzcie się do bielizny, a jak ktoś chce, to już do naga – rzuciła.

Ona i Jajko ruszyli w głąb studia.

– Ja rękawiczek nie ściągam! – zastrzegła Jana.

– Tu ma być sesja zdjęciowa czy orgia? Szkoda, że nie możemy sobie strzelić po setce – westchnął Zenek. – Albo po całej flaszce.

Hallis przyczesał szczotką te swoje megajebne blond kudły i ściągnął spodnie, pod którymi miał śnieżnobiałe majtki – jakżeby inaczej, od Calvina Kleina! Rozpiął koszulę i ukazały się te jego bliznowe gwiazdy, od których chciało się rzygać. Wiktor odwrócił wzrok. Myślał o swoich nogach. Hallis nawet nie zwracał uwagi na własne blizny – chyba że udawał!

W końcu stanęli przed sobą, prawie goli. Trochę się z tego śmiali. Zrobiło się raźniej.

Jana była w sumie ładna, Sandra miała figurę, to oni się nie popisali. Wszyscy trzej takie chuchra – ale Hallis miał przynajmniej gębę do pokazywania i calviny kleiny na dupie, a Zenek nadrabiał wydurnianiem się. O nim nawet nie było co mówić. Szkoda, że nie ma tu Fila cioty, przynajmniej od niego był lepszy.

– Mamuńka cię chyba naraiła jako hostessę? – Zenek zagwizdał na widok Sandry. – My będziemy się pocić od fleszów, a ty będziesz nam serwować drinki!

– Nie przesadzaj, jest co fotografować – dodał Hallis.

Sandra podeszła do lustra i otaksowała się wzrokiem. Chyba spodobało jej się to, co zobaczyła, w sumie słusznie.

– Liwia jest cudowna, daje nam coś nowego, lepszego, no, nie wiem… Masz cudowną mamę! – powiedziała do Cecyla.

„Cudowna mama” właśnie wróciła.

– Ktoś chce pokazać się bez bielizny? – spytała.

– Nie ma się co wstydzić – dodał Jajko. Pewnie chciał sobie pooglądać fiuty.

– Pamiętajcie, moi drodzy, to nie jest golizna, dla sztuki to nagość. Macie piękne ciała, choć tego piękna nie umiecie dostrzec, ja wam w tym pomogę. Będziecie pionierami estetycznej rewolucji. Ona się teraz zaczyna! Dziś chciałabym wam coś udowodnić. Na pewno to znacie! Bo we mnie jest seks! Gorący jak samum! – zanuciła.

– Jędrusik! – podchwycił Hallis.

– W was też jest seks. I dziś go wydobędziemy!

– Liwia, ale pomożesz mi z makijażem? – wtrąciła Sandra, rujnując efekt przemowy. – Bo mi się chyba trochę zepsuł od tych tańców, tak dobrze już nie wygląda, no, nie wiem…

– Maks się tym zajmie. Ma wiele talentów!

– Boska Liw, ale mówiłaś, że mają być bez makijażu, że chodzi o naturalne piękno i…

Lepiej by było, gdyby tego nie mówił… Wiktor znał to spojrzenie królowej obu biegunów.

– Maksymie, chciałbyś mieć tę noc w CV, prawda?

Jajko się wycofał, zabierając ze sobą Sandrę. Gdy wrócili, makijaż znów zakrywał wstrętne dzioby, z paszczura robił całkiem niezłą laskę.

Liwia Gawlin ich poinstruowała. Mieli pozować na ciemnym winylowym tle, czuć się swobodnie, potraktować to jak zabawę, ale całkiem poważną. Tylko jak usłyszy jedno głupie słowo, jeden chichot, wyrzuci bez sentymentów! Nie wszystkie zdjęcia będą się nadawały na wystawę, więc lepiej, żeby się postarali, ale na pewno dadzą z siebie jak najwięcej, prawda? Na początek Cecyl – bo miał najwięcej doświadczenia jako jej model i tym razem bez wątpienia nie będzie się wydurniał, tylko da dobry przykład pozostałym.

– Pamiętam te fotografie! – dorzucił Jajko. – Triumf absolutny, boska Liw! A teraz uda ci się go przebić!

– Żeby cokolwiek przebić, musimy zacząć! – zauważyła. Potem instruowała Zenka: – Patrzysz w tę stronę. Nie, nie podchodź i pół kroku w prawo. Twoje prawo. Doskonale, tylko broda trochę wyżej! Mam za duży cień na brodzie, Maks.

– Blenda? – rzucił Jajko.

– Tak, daj ją od tej strony. Nie, nie srebrną, weź białą. Maks, ręka w kadrze! Okej, dobrze.

Zrobiło się gorąco. Sesja trwała strasznie długo. Wiktor myślał, że chodzi o cyknięcie paru fot, a tu każdą pierdołę trzeba było ustawiać, przestawiać, skonsultować i przetestować, zanim błysnęła lampa. Jajko już się tak nie podlizywał i nie ćwierkał, nie miał na to czasu. Cecyl też się dostosowywał, nic go nie dziwiło. Tylko w przerwach między ujęciami robił miny, a Sandra chichotała. Liwia Gawlin była skupiona i sztywna. Najpierw kazała się Cecylowi gapić do pustego puzdra, pokazywać je otwarte (jakby był jakimś nachalnym akwizytorem). Starał się raczej schować te swoje wybrakowane palce. Sprytnie.

– Nie mogę patrzyć – szepnęła Wiktorowi Jana. – Brzydzi mnie to! Koziorodztwo!

– I to jest niby erotyczne? Najnudniejsza erotyka, jaką widziałem! Zresztą komu by się podobał taki prawie goły błazen?

Jana zachichotała, a on miał coraz większego stracha.

Tymczasem Liwia Gawlin podała Cecylowi dwa czerwone świdry.

– Unieś je nad głową, jakby to była para kajdan. Wciągnij brzuch. Napnij mięśnie. Nie, nie uśmiechaj się. Przypomnij sobie, jak zabawka z kinder niespodzianki wpadła ci do wody.

– Mamo!

– Przypomnij sobie! O tak… Nie ruszaj się. Głowa trochę w lewo, ale odrobinę… Wyżej ręce! Wyobraź sobie, że jesteś w kajdankach! Że to cię więzi! Jesteś Prometeuszem!

– A może by mu założyć prawdziwe kajdanki? – zachichotała Sandra.

– Ja mam! W moim podręcznym zestawie małego masochisty! – odpowiedział Cecyl.

– Cisza! Świetnie, Cecyl, to jest to… Spójrz tutaj. Maks, prawa jest za jasno.

– Jeden stopień, Liw?

– Tak, powinno wystarczyć.

Znowu zaczęli konferować. Tymczasem Zenek krzyżował świdry albo udawał, że dźga się jednym w tyłek. Wiktor postanowił, że nie będzie z siebie robić takiego debila, chyba że ona każe mu się tak wydurniać, wywijać tym lustrem czy co. Musiała dawać Cecylowi fory, skoro był jej synem, czasami go nawet chwaliła. Ale dziś to Wiktor będzie najlepszy! Przynajmniej chciałby być…

Przyszła kolej na Janę. Zrobiła się nerwowa. Stała na tle tła tak, jakby chciała się za nim schować.

– Jana, jeżeli nie chcesz dziś występować przed obiektywem, to najwyżej twoje zdjęcia z tej sesji się nie ukażą – powiedziała Liwia Gawlin. – I tak większość odpadnie, zostanie może z dziesięć. Będzie więcej zdjęć innych, nie ma problemu.

– Nie, nie, ja bym chciała pozowywać, tylko bez zdejmowania rękawiczek.

– Ależ to jest świetny pomysł z tymi rękawiczkami, przynajmniej na tę sesję! Takie rękawiczki są czasem bardziej sexy niż nagość, Jana! I te jabłka! Będziesz zmysłową kusicielką. Wczuj się w tę rolę! Jesteś piękną Ewą, nie masz konkurencji! Stajesz się inną wersją Lilith! Jabłko jest substytutem seksu! Artefaktem gry wstępnej! Ewa zaraz zobaczy własne piękne ciało i ciało Adama! Oto obietnica rozkosznej przygody!

– Mamuńce Stary Testament pomylił się z Greyem – mruknął Cecyl.

Zaczęło się ustawianie, testowanie, komenderowanie, łapanie toczących się jabłek.

– Taki cyrk odstawiła, jakby pod rękawiczkami cycki miała schowane! – burknęła Sandra. – Po co Liwia takie cnotki bierze? Ja zrzucę z siebie całe ubranie! Jesteśmy modelami i mamy się słuchać. Liwia jest mądra, ta sesja to taka trochę podpucha. Ona chce zobaczyć, kto naprawdę się nada. Taki ostateczny test, badanie, no, nie wiem…

Jednak Liwia Gawlin nie mogła się nachwalić Jany. Nazywała ją piękną pramatką, najdoskonalszym dziełem Stwórcy, archetypem kobiecości, Mają prawie nagą. Zachwycali się nią na zmianę z Jajkiem, a ona ładniała od komplementów. Sandra nie była zachwycona.

Problemy zaczęły się, dopiero gdy Liwia Gawlin zaproponowała „pięknej pramatce” zdjęcie stanika. Jana znów się skuliła, skrzyżowała ręce na barkach. Nie wysilała się, odbijała każdy argument upartym „nie”.

– Ona dzisiaj odpadnie! – komentowała z przekonaniem Sandra, jakby to było reality show. Pewnie już się widziała jako jedyna babka na wystawie. – Kaprysi, jakby była z Hollywoodu. Niech sobie wraca do Sądów rodzinnych, Ukrytych prawd, tych jakichś tam, no, nie wiem.

– Ewa w staniku to jednak bardzo oszukana Ewa – pertraktowała Liwia Gawlin. – Bóg na początku świata stwarzał różne rzeczy, ale, zdaje się, jeszcze nie staniki. Rozumiem, że dłonie są dla ciebie problematyczne, ale piersi? Taka piękna część ciała! Pomyśl o odwadze aktorek!

– Nie ma się co wstydzić! – dorzucił Jajko. – Ładna jesteś, widać, że aparat cię kocha. Nie marnuj tego, zwłaszcza że trafiłaś pod opiekę boskiej Liw!

– Liwia, ja się mogę rozebrać tak całkiem! – wtrąciła Sandra i wystąpiła naprzód. – Nawet z tymi jabłkami będę pozować!

Jana zmierzyła Sandrę spojrzeniem, po czym odwróciła się plecami i zaczęła majstrować przy zapięciu stanika. Odrzuciła go na podłogę. Sandra wycofała się wkurzona, a sesja toczyła się dalej. Wiktor uciekał wzrokiem. Wstydził się. Słyszał komendy Liwii Gawlin i trzask migawki oraz chrupanie jabłka.

– Maks, podaj mi osiemdziesiątkępiątkę! Piękne to jabłko!

Dopiero w obliczu tej nieoczekiwanej przerwy odważył się spojrzeć na Hallisa i Zenka – bez skrępowania gapili się na Janę. I on podniósł wzrok. Było na co się gapić. Dawno nie widział cycków (poza tymi z pornosów – pewnie sam sylikon i jeszcze jakieś inne konserwanty). Popatrywał na swoje nogi, żeby mu nie stawał. Sama Jana chyba zapomniała, że ma cycki na wierzchu. Po sesji po prostu włożyła stanik.

– Masz rację, Liwia. Człowiek się zawsze rozbiera, jak się kąpie czy u lekarza, czy do spania, to czego się wstydzić? Ale te moje zdjęcia będą?

– Coś wybiorę! – obiecała Liwia Gawlin.

Sandra sama wyrwała się jako następna. Rozebrała się bez oporów. Cecyl zaklaskał bezgłośnie. Na początku trochę się zasłaniała, ale jej przeszło, gdy Liwia Gawlin zaczęła ją wychwalać. No, ta to miała ciało! Gdyby nie patrzeć na gębę, to Sandra byłaby laska.

– Zwiń tę chustę, tylko ostrożnie. Rozłóż ją na rękach, jakbyś chciała sobie zrobić knebel – poleciła Liwia Gawlin. – Cudownie feministyczne! Kobiety są kneblowane, nie mają prawa głosu – mówiła do siebie. – Są sprowadzane do ciał! Sandra, to chyba będzie zdjęcie główne promujące wystawę! Maks, głowica bardziej w lewo! Cudownie! Teraz się odwróć, Sandruś! O tak! Jesteś do tego stworzona!

Po sesji Sandra chciała koniecznie zobaczyć, jak wyszły zdjęcia, a Liwia Gawlin jej ustąpiła. Wobec tego Jana i Cecyl też chcieli obejrzeć swoje fotki – na szczęście zrobiła się z tego dłuższa przerwa.

Jednak i Wiktor musiał się pokazać. Chwycił lustro jak tarczę. Fajnie się gapiło na innych, słuchało tej fotograficznej gadaniny, gorzej było tam stać. W sumie mało widział, światło waliło po oczach. Inni sobie poradzili, a on pewnie wypadnie najgorzej. Trzymał się instrukcji Liwii Gawlin. Chciał zakryć się lustrem, ale kazała mu je trzymać w poprzek. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o jego spryt!

– Nie stoisz przed plutonem egzekucyjnym! – zaśmiała się. – Oto twoja przyszłość, piękna przyszłość! Będziesz sławny! Teraz w nią inwestujesz! Masz zwycięstwo wpisane w imię!

– Królowa fotografii wybrała cię nie bez powodu! – dodał Jajko.

Kiedy odłożył lustro, czuł się jeszcze gorzej, choć przecież miał na sobie majtki. Powtarzał grymasy, ruchy, ustawiał się tak i siak, a myślał tylko o tym, żeby wyjść zza światła, żeby nie słyszeć trzasków migawki i nawet zachwytów Liwii Gawlin i Jajka. Każdemu powtarzali to samo – jak on powtarzał szczegóły ofert w Interneksie.

– Wiktorze zwycięzco, jest super, ale mogłoby być jeszcze lepiej. Zamknij oczy, proszę, i stój tak! Nie ruszaj się! A ciebie, Maks, poproszę o operację „dwa ha i o”. Tylko ostrożnie!

– Rozkaz, Liw.

Wiktor zamknął oczy. Usłyszał kroki. Jana pisnęła, Zenek zarechotał, a Hallis jęknął. Wiktor krzyknął, gdy Jajko oblał go zimną wodą mineralną z małej butelki. Odskoczył, ale za późno – był zziębnięty i mokry.

– Powaliło cię?!

– Byłeś bardzo dzielny! – Liwia Gawlin podeszła i przeczesała mu palcami wilgotne włosy. – Wiktorze, wyglądasz jak germański bóg jezior! Schrupałybyśmy go, co? – zwróciła się do Jany i Sandry.

Byłoby mu fajnie, gdyby nie myślał tylko o tym, żeby się wysuszyć.

– Spójrz tutaj! Pięknie! W prawo, w prawo! Rozłóż ręce! Odwróć się! No, teraz w tym jest życie! Chwyć lustro, tylko ostrożnie! Maks, może popsikaj jeszcze na taflę, mamy tu pryskacz. Wiktor, trzymaj to mocno. Tak, tak… Obraz zamazany, widz nie dojrzy siebie, musiałby wejrzeć głębiej, obraz nie może być powierzchowny! Och, Wiktorze, wiedziałam, że mnie nie zawiedziesz! Koniec!

Ktoś przyniósł ręczniki, a Jana pomogła mu się wytrzeć. Dobrze, że nie zaproponowano mu herbaty! Ten prysznic nieoczekiwanie się przydał – przynajmniej Wiktor mógł się ubrać – ale czuł się głupio, skoro pozostali nadal byli tylko w bieliźnie. Odrzucił koszulkę, którą właśnie miał zamiar włożyć. Został w dżinsach. Przynajmniej giry zakrył.

Chciał zobaczyć swoje zdjęcia, ale Liwia Gawlin już wzięła w obroty Hallisa. Ustawiała go tyłem albo bokiem, tak że nie było widać jego wstrętnych ozdób (jak można być takim debilem, żeby się ciąć i jeszcze się tym chwalić?). Zapytała go też o Kena. Hallis wyciągnął go z torby i rozebrał. Teraz Alex Sillah przypominał jeszcze bardziej kawałek plastiku – z plastikowym wiecznym uśmiechem, plastikowymi palcami złączonymi jak u żaby, z plastikową dupą, z plastikowym nic między plastikowymi nogami. Niby udawał faceta, a nawet fiuta i jaj nie miał.

– Pełen artyzm! Piękny, młody mężczyzna, a obok Ken, wytwór popkultury narzucający kanony piękna! Obaj obnażeni, trochę bezbronni, a nadal w tym obnażeniu piękni i wyjątkowi! Musiałbyś dołączyć do niego. Inaczej fotografia nie będzie miała siły wyrazu.

– Myśmy się wam pokazały! – dorzuciła Sandra.

– Liwia, żebyś nie miała mnie za tchórza… – powiedział Hallis i zsunął gacie, a ona wróciła do fotografowania. Plastik piszczał, gdy Hallis wyginał Kena zgodnie z jej rozkazami.

Wiktor nie zamierzał się gapić na ptaka Hallisa, ale się zapomniał i zerknął. Nie żeby chciał się porównywać, samo tak wyszło. Wypadał gorzej. Może to dlatego, że Hallisowi trochę stał, jakby ten się jarał, że jest goły i się na niego gapią. Chyba że palant sobie powiększył za pieniądze tatuśka. Za to jego dupa bez majtek Calvina Kleina była tylko dupą.

– Dobrze, teraz Kenowi podziękujemy. A ty się połóż na brzuchu. Przypuszczałeś kiedyś, Olek, że będziesz miał na sobie tylko kamienie szlachetne? To coś dla twoich wierszy, prawda? Człowiek w pirytach, w ametrynach, w kyanitach… Maks, zejdź mi prawą o dwa stopnie w dół. Tak dobrze. Wiktor, tam leżą kamienie, poukładaj je Olkowi na plecach i niżej też. To ma być estetyczna kompozycja, liczę na twoją inwencję.

– Co? Fil jest pedałem, nie ja! – krzyknął. Poczuł, że momentalnie trzeźwieje. – Niech on go sobie dotyka!

– Mówi się chyba „homosepiensem”? – wtrąciła Jana. – I on naprawdę…

Super! Spieprzył cały wieczór – wszystkim, nawet Jajku.

– Do Hallisa nic nie mam! – skłamał. – Tylko nie będę się pedalił!

– Może ja go ukamienuję? – odezwał się Cecyl.

– Powiedziałam, że Wiktor to zrobi! Olek, połóż się.

Kiedy przybierała taki ton, nikt nie ważył się jej sprzeciwiać. Hallis ułożył się na rozłożonym kocu, a Wiktor uklęknął przy nim z garściami pełnymi kamyków.

– Sorry, stary – powiedział. Naprawdę wolałby cofnąć swoją odzywkę.

– Nie jestem winien twojej śmierci – wyrecytował Hallis półsennie. Co on znowu pieprzył?

– Bez gadania! – burknęła Liwia Gawlin.

Trudno mu było zacząć. Już nawet nie chodziło o to, że Hallis był za blisko, był facetem, był Hallisem, i do tego gołym – tylko Wiktor nigdy nie robił nic takiego. Pojebane! Umieścił pierwszy kamień między łopatkami Hallisa i cofnął rękę. Było mu zbyt duszno i zbyt ciepło. Z drugim poszło łatwiej, z trzecim też. Próbował się skupić. Słyszał szmery rozmów dziewczyn, trzaskanie migawki, ale nie zamierzał podnieść głowy. To przypominało układanie puzzli. W pewnym momencie zapomniał, że robi coś durnego. Po prostu wyszukiwał odsłonięte miejsca i kładł kamyki na plecach, a potem dupie Hallisa. Wreszcie skończył.

Liwia Gawlin z pomocą Jajka zrobiła Hallisowi kilka kolejnych zdjęć, aż pozwoliła mu wstać i się ubrać. Podniósł się, rozsypując deszcz kamyczków. Jajko rzucił się do zbierania, Sandra, Jana i Cecyl ruszyli na pomoc. Wiktor chciał do nich dołączyć, ale Liwia Gawlin go zatrzymała. Przenieśli się do odległego kąta pracowni. Teraz dopiero poczuł się tak, jakby szedł na egzekucję.

– I co? Stało ci się coś? – naskoczyła na niego. – Odpadła ci ręka, noga, a może coś innego? Olek i Filip mają więcej odwagi od ciebie. I dużo więcej do stracenia! Ty nawet nie potrafiłeś się zupełnie rozebrać! Dlaczego bojkotujesz mój projekt? Dlaczego mi nie ufasz?

– Ufam ci! Dobra, głupio wyszło, moja wina. Chciałem być najlepszy…

– Nie jesteś niezastąpiony, Wiktorze. Mówiłam: jeden głupi komentarz i żegnacie się z projektem. Sądzisz, że rzucam słowa na wiatr?

Miał ochotę uklęknąć – tak samo było wtedy, gdy Julia się wyprowadzała – ale nie zrobił tego. Może gdyby nie stał tak stabilnie na własnych obrzydliwych nogach, zostałaby z nim. Nie uciekałby do pubu, nie przeczekałby jej wyprowadzki, nie wracałby do pustego mieszkania. Przypomniał sobie bezwładnego, gołego Hallisa czekającego na ciężar kamieni.

– Sorry, Liwia, nie chciałem! Przepraszam! Już nie będę! Nie wyrzucaj mnie! Co ja zrobię bez tego?

– Co mnie podkusiło, żeby zbliżać się do Kalibanów? – Przewróciła oczami. – Trudno. Muszę cię zaakceptować. Jesteś tak wrażliwy, a czasem wychodzi z ciebie najpodlejszy kalibanizm! Obiecaj mi, że to ostatni raz!

Odpuściła mu. Trochę z nią wygrał.

I tak czuł się beznadziejnie. Chciał rzucić to w cholerę i jednocześnie zostać tu za wszelką cenę – nawet ze świadomością, że jest najgorszy.

ornament

Znaleźli się z powrotem w Stylove, zmęczeni, ale usatysfakcjonowani. Nie było tylko Jany, po którą pod koniec sesji przyjechał Hubert. Szkoda, powinni być tu razem.

Liwia Gawlin chyba już zapomniała o wpadce Wiktora. Chwaliła ich, zapowiadała indywidualne sesje, mówiła o sztuce, rewolucji, odwadze. Słuchali jej z radością. Oświadczyła, że trzeba uczcić ich pierwszą sesję szampanem.

– Wolałabym nie mieszać, bo to niezdrowe, no, nie wiem – zastrzegła Sandra, ale Liwia Gawlin tylko się zaśmiała.

Przeszła na zaplecze i przyniosła podróbkę szampana, truskawkowe nic, którym oszukuje się dzieci w sylwestra i urodziny. Rozlała hojnie do szklanek. Wypili.

– Na prawdziwego szampana przyjdzie czas po wystawie! – obiecała.

Pomogli jej ze sprzątaniem, choć więcej w tym było śmiechu i obijania się o siebie niż pomocy – właściwie starali się tylko on, Sandra i Zenek, Hallis szybko się wymiksował i oglądał wywieszone w Stylove obrazy. Zebrali się niedługo później – Liwia Gawlin zamówiła im taksówkę.

Ten pomysł przyszedł mu do łba, ledwie zajęli miejsca w samochodzie. Wiktor nie umiał sprecyzować, co właściwie chce zrobić, ale musiał działać. Zdążyli przejechać ze dwa kilometry, kiedy poprosił taksówkarza, aby się zatrzymał.

– Zapomniałem telefonu.

– Mogę podjechać z powrotem – mruknął taksówkarz.

– Nie, niech pan nie nabija licznika!

– Licznik raczej by od tego nie pękł – zauważył Hallis. – Zrobimy dobry uczynek.

– Nie, nie! Moje zapominalstwo, moja strata. – Otworzył drzwi i wysiadł, zanim zdążyli go zatrzymać. Dobrze, że jego telefon w tym czasie nie zadzwonił!

Ruszył wolnym krokiem do Stylove. Przyspieszył, gdy taksówka zniknęła za zakrętem. Nie mógł odpuścić. We łbie kołatał mu się ten fragment z Szymborskiej o facecie, który „wraca po te swoje marne rękawiczki”, zanim bomba wybuchnie. Zaśmiał się.

Liwia Gawlin odsunęła kotarę, wpuściła go do środka i zamknęła drzwi na klucz.

– Wiktorze zwycięzco, wystraszyłeś mnie! Nie robi się czegoś takiego osobom, które dostają anonimy z pogróżkami!

Nie zamierzał jej przepraszać. Nie odezwał się.

– Właśnie sprzątałam po waszych porządkach! Oto wasza po… – Urwała.

Podszedł do niej całkiem goły w poczuciu siły. Pocałował ją, a ona go nie odtrąciła.

– Stać mnie na to, żeby się rozebrać dla ciebie – powiedział.

Zrobili to na kocu, na którym wcześniej leżał Hallis. Wreszcie mógł patrzeć na Liwię Gawlin, całować ją, dotykać jej. Czuł ją, czuł samego siebie, a jednocześnie miał wrażenie, że niczego nie rejestruje. Nie pozwolił sobie na myśli, odsuwał napływające do łba obrazy – swoich nóg, innych niedoskonałości ciała, obrzydliwie gołego Hallisa, pana von Masełko machającego łapką. Wiedział, że to początek, że będą znowu i znowu to robić w inne dni, w inne noce. Doszedł z krzykiem – stanowczo za szybko. Oczywiście musiał coś spieprzyć! Będzie się tym dręczyć później.

– Oto energia prawdziwego Kalibana! – skomentowała Liwia Gawlin. – Nie przejmuj się. – Pogładziła go po zwiotczałym ptaku. – To komplement, skoro tak bardzo mnie pragnąłeś. Długo nikogo nie miałeś, prawda?

– Za długo.

Roześmiała się i zabrała rękę z jego jaj.

– Dziś poczułam się przy was taka stara! Nie masz pojęcia! Wpadłam w sidła, których wcale na siebie nie zastawiałam! Byliście tacy widmowi! Zrobiło się trochę mrocznie, jak z obrazów Caspara Davida Friedricha! Patrzyłam na was zza aparatu, a widziałam siebie. Tyle że wy macie tę pierwszą młodość, to nadal wasz atrybut, mimo defektów, które pogrążają was we własnych oczach.

O co jej biega?

– A nie brzydzisz się moich nóg?

– Są wspaniałe, mówiłam ci już. – Pogładziła go po udach, których nikt by nie chciał dotykać.

– I będziesz mi to powtarzać?

– Będę.

Uśmiechnął się do siebie. Chyba wygrał – i to wszystkie nagrody, które były do zdobycia.