Znów zbliżał się piątkowy wieczór, a Wiktor myślał o tamtym sprzed dwóch tygodni, którego nie chciał. Teraz też wolałby zwiać do kina albo nawet do tej głupiej knajpy na równie głupie żarcie, zimne zupy pomidorowe. Strój miał odpowiedni – ładny czarny garnitur, żadnych wymysłów. Kupił go kilka dni temu w Proudmanie za parę Zygmuntów. Kiedy obejrzał się w lustrze, przestał się bać – ale teraz strach znów ściskał go za jaja.
Przed galerią zobaczył siebie i nie siebie. To był plakat ze zdjęcia, które Liwia Gawlin zrobiła mu na korytarzu przed Spełnialnią. Czuł się wtedy wypruty i to zmęczenie było widać (w przeciwieństwie do blizn ukrytych w cieniu). Stał goły i bardzo samotny. Jakby chciał gdzieś wejść z tego korytarza, ale nie miał dokąd.
To już nie on. O takim złamasie z byle korytarza nie pisze się w gazetach, nie zaprasza się go na wernisaże. Nie ma prawa nudzić się wieczorami. Nie jest facetem samej Liwii Gawlin.
Przy chodniku zatrzymało się volvo Ireneusza Sławka. Wygramolił się z niego Fil ciotek. Przyczłapał do Wiktora. Nie był podobny do siebie, bo chyba zmienił okulary na soczewki. I tylko z wielkimi uszami doczepionymi do łysego łba nie dało się nic zrobić.
– Proszę! Pani Gawlin przeszła samą siebie! – stwierdził. – Wiktoś zwycięzca, chłopiec w betonowej pustce!
Super! Fil pedał będzie oglądać jego gołe fotki, jakby przyszedł na pornosa. Odsunął się.
– Weź… Chodźmy lepiej.
Liwia Gawlin czekała na nich w przedsionku, nieopodal szatni razem z Zenkiem, Sandrą, Janą, Hallisem i Paulą. Wyglądała jednocześnie imponująco i dziewczęco w obsypanej brokatem jasnobłękitnej sukni z megadekoltem. Tylko fajka kłóciła się z tym wizerunkiem.
– Zjawili się królowie! Czekaliśmy tylko na was! – Zmiażdżyła peta w popielniczce. – Nie chcieliście tej chwili dla siebie? Zaraz przybędą tu tłumy. Tłok nie sprzyja intymnemu spotkaniu z fotografią.
Wiktor oddał kurtkę do szatni i przywitał się z pozostałymi. Się odstrzelili! Sandra przedłużyła sobie włosy, Zenek swoje skrócił, a Hallis ufarbował ciemne odrosty. Jana pochwaliła się, że Hubert zafundował jej dzień w salonie piękności. No tak, Wiktor też mógł pójść do fryzjera, choćby dziś, kiedy się nudził i bał na przemian. Zawalił. Kupił garniak i tyle. Ani Hallis, ani Zenek, ani Fil–cholerny–pedał nie mieli na sobie garniturów, a wyglądali bardziej elegancko od niego. Za to nie sypiali z Liwią Gawlin!
Chciał iść z nią do galerii, pewnie by mu lepiej doradziła i wysłała do fryzjera. Przecież była tak jakby jego dziewczyną i coachem w jednym. Zaproponował wspólny wypad, ale miała zbyt dużo roboty przed wernisażem. Nie widzieli się od tamtego piątku, który mieli spędzić w kinie. Ciul z tym, nadrobią po wernisażu. Wreszcie się skończy gadanie o wystawie.
Liwia Gawlin uciszyła rozmowy.
– Zaprosiłam was tu wcześniej, bo właśnie wy jesteście gwiazdami wystawy. Dlatego chciałam, abyście zobaczyli pierwsi, co udało nam się osiągnąć. I jak jesteście wspaniali.
Wprowadziła ich do środka. Nic specjalnego. Ściany, na nich wielkie fotografie, a także lustra (i galeria od razu wydała się większa. Niby tyle gadania o sztuce, a liczył się marketing!). Dostrzegł podest, mikrofony i stoliki z półmiskami pełnymi koreczków. Zenek rzucił się w ich stronę i demonstracyjnie porwał dwa koreczki.
– Wyrzeknę się ciebie, jeśli będziesz się bawił w łowcę wernisaży! – zastrzegła Liwia Gawlin.
– Ależ to byłby skandal, najdroższa mamo! – Ogołocił wykałaczkę z zawartości. – W sam raz na pierwszą stronę! Syn Liwii Gawlin przyłapany z koreczkiem w jamie ustnej! Jak dobrze, że jeszcze nie ma tu prasy!
– Cecylu, proszę! To galeria, a nie stołówka!
Przedstawiła im kuratora wystawy – wysokiego siwego flegmatyka o zapuchniętych oczach. Ledwo zwrócił na nich uwagę. Poprosił Liwię Gawlin o konsultację w sprawie „niecierpiących zwłoki szczegółów”.
Od razu gdy odeszła, rzucili się, aby zobaczyć fotografie. Tylko jego znów obleciał strach. Usłyszał piski zachwyconych dziewczyn, śmiech Fila pedryla. Poszedł na drugą stronę galerii. Skupiał wzrok na wszystkim, co nie było fotografiami. Na ścianach wisiały również ich rysunki nagrobków i cytaty podpisane ich imionami. Natrafił na swoją wypowiedź: „Są marzenia, których nie można sobie nawet wyobrażać, bo wiadomo, że się nie ziszczą. Nie spotkam Julii Roberts, nie wygram miliona, nie zagram w horrorze i nie dostanę Oscara. Nie miałbym prawa o tym śnić. Zwykłych ludzi, takich jak ja, nie bierze się do gazet ani na wystawy”. I co w tym takiego? Zobaczył też fragmenty książek – tamto o Błażeju, o brzydkim kaczątku, o Krzysztofie z Idy sierpniowej Małgorzaty Musierowicz. Znalazło się też wierszydło Hallisa.
Spojrzał w bok i znów natknął się na siebie. Zobaczył swoje wyprężone ciało. Przypomniał sobie, jak podczas sesji w Spełnialni Liwia Gawlin kazała mu zrobić mostek, a na brzuchu położyła mu białe pióro. Łba nie było widać, ale za to giry aż za dobrze. Zdjęcie było ciemne, tylko pióro wydawało się aż świecić.
– Twoje? – Paula nieoczekiwanie pojawiła się obok. – Zjawiskowe!
Patrzyła na jego blizny, jego fiuta, na to durne pióro i z nim gadała. Omal się nie roześmiał. Szkoda, że i on nie może jej zobaczyć gołej! Hallis miał szczęście.
– Liwia ma pomysły na zdjęcia! – podjęła. – Widać w tym wysiłek, a to pióro nadaje taką delikatność temu obrazowi. Czegoś takiego trudno się spodziewać. Niby kłóci się z całością, ale nie. Ona wie, co robi.
– Jest wielką artystką!
Przyglądali się jeszcze przez chwilę.
– Czemu się tak odseparowałeś, Wiktor? Mnie wypadało jako osobie towarzyszącej, ale tobie? Przecież to wspaniałe prace. Tyle w nich piękna!
Na te słowa coś w nim się odblokowało. Liwia Gawlin też gadała o pięknie, tyle że ona widziała świat po swojemu. Skoro taka zwykła Paula uważała jego fotki za zajebiste – i chyba nawet przyszła go tu poderwać! Nie miałby nic przeciwko! – coś w nich musiało być.
Hallis zawołał Paulę, pewnie zazdrosny. Ciekawe, czy jego blizny też się jej podobały?
Oglądał dalej. Najpierw wyszukiwał swoje fotki. Widział je na kompie w Spełnialni, ale dopiero teraz mógł się im przyjrzeć lepiej. Odlot! Chyba dotąd nie umiał na siebie patrzeć.
Pozostałe prace jeszcze bardziej go zdumiały. Paula miała rację – były piękne. Nie zawsze Liwia Gawlin pokazywała zeszpecenie, a nawet jeśli – nie zauważało się go od razu. Na Janę gryzącą jabłko mógłby się rzucić. Nawet na Sandrę – na niektórych fotkach była pokazana od szyi w dół, na innych miała umalowaną twarz niczym Indianka. Ciemne smugi odwracały uwagę od dziobów.
Zdjęcia facetów też mu się podobały. Niby Cecyl nie miał palców, ale wyglądało to tak, jakby w jego ciele było coś, co rekompensowało mu ten brak. Hallis też nieźle wyszedł. Jego blizny przywodziły na myśl wandalizm (Wiktorowi przyszedł do łba Sew rysujący po pracach Liwii Gawlin), zupełnie nie pasowały. Na niektórych fotkach towarzyszył mu goły lub ubrany Alex Sillah (w jednym zbliżeniu Hallis trzymał gołego Kena między wargami niczym udko kurczaka, fuj!). Nawet pokraczny Fil pedał nie wyglądał jak pedał. Przypominał raczej człekopodobnych superbohaterów z komiksów, które Wiktor czytywał jako gówniarz.
Trudno w nich było poznać tych ludzi, których spotykał na warsztatach. Tak jakby Liwia Gawlin wyciągnęła z nich coś, o czym nawet nie wiedzieli, że to mają. Mogła im pokazywać prace tych wszystkich Monetów, Hopperów i Velázquezów, ale te fotografie jednak były im bliższe.
Przystanął, wczytując się w kolejny cytat z jakiegoś Aksamitnego Królika:
Staniesz się PRAWDZIWY, jeśli dziecko pokocha cię tak bardzo, że nie tylko będzie się tobą bawić, ale też NAPRAWDĘ cię kochać.
– Czy to boli? – spytał Królik.
– Czasem boli – odrzekł koń, bo zawsze mówił prawdę. – Ale gdy już jesteś Prawdziwy, nie martwisz się tym. […] Przemiana trwa długo. Właśnie dlatego nie przytrafia się tym, którzy się łatwo psują, ani tym, z którymi trzeba się delikatnie obchodzić. Prawdziwy stajesz się dopiero wtedy, gdy już wykochano z ciebie większość sierści, gdy oczy ci wypadają i puszczają szwy, kiedy wyglądasz zupełnie żałośnie. Ale to bez znaczenia, bo skoro już jesteś Prawdziwy, to w oczach tego, kto cię kocha, nie możesz być brzydki[12].
Wolałby nie kapować, o co tu biega. Coś go ścisnęło w środku, ale tym razem nie strach. Potrzebował towarzystwa, jak dziecko, które nagle się zgubiło i musi się przekonać, że nie zostało samo na świecie. Postanowił poszukać Liwii Gawlin. Kłóciła się z rudą babą z długimi tipsami.
– Nie obchodzą mnie ci, którzy przyjdą tu tylko dla lampki wina i będą się bić o kieliszki! Nawiasem mówiąc, dziwię się, że cateringiem nazywacie kostki papryki i sera nadziane na wykałaczki! Nie urządzam tu osiemnastki! Wracam do świata sztuki, oto wydarzenie godne pani galerii! Chyba nie pozwoli pani go sprofanować? Żadnego wina przed filmem!
– Trudno mi sobie wyobrazić podawanie wina w trakcie wystawy.
– Na pewno nie tak trudno, jak pani utrzymuje. Wierzę, że hostessy sobie poradzą.
Kłóciły się dalej, a Wiktor dołączył do pozostałych. Zbili się w małą grupkę przy fotografii pleców Jany. Na tym zdjęciu odwróciła się w stronę aparatu. Dłonie trzymała na ramionach, więc nie od razu można było dostrzec kreski blizn. Wyglądała na wystraszoną, jakby ją na czymś przyłapano. Oryginalna Jana tryskała zadowoleniem – narąbała się nim na wesoło.
– Cudne, nie? – zwróciła się do niego. – A chciałam dać się zdeskwalifikować! Sama! – Tamten dzień, w którym postawiła się Liwii Gawlin, wydawał się bardzo daleki. – Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie warsztaty, nie ona! Nagle z mojej osoby zrobi się ktoś!
– Jesteś sobą i bez wystawy – wtrącił Hallis. Bawił się Alexem, zginając i prostując mu nogi. – Chodzi tylko o jeden wieczór. To Liwia wraca na scenę.
– Liwia tego nie robi dla siebie! – oburzyła się Sandra. – Jej chodzi o nas! O sztukę i o… no, nie wiem… Kto jest na zdjęciach, my czy Liwia? Nie jesteś w ogóle wdzięczny? Wyciągnęła nas znikąd, zrobiła zdjęcia, przyjdą gazety, a ty wyskakujesz z czymś takim!
– Jego nie wyciągnięto znikąd – dorzuciła Jana. – Prosto z Bajki. On może mieć na wszystko wywalone przy takiej kasie!
– Zostawcie go! – włączyła się Paula.
– Hej, hej, gwiazdy! Mało mamy stresów? – załagodził Fil ciota. – Na kłótnie przyjdzie czas po wernisażu! Na pekińczyku i w szmatławcach! Póki co musimy się trzymać razem!
Otrzeźwieli. Zenek się roześmiał. Hallis uniósł Kena w geście przeprosin. Sandra zaczęła mówić o swoich siostrach, które miały się dziś stawić w komplecie. Zaczęły ją traktować z szacunkiem, odkąd na przystanku zobaczyły plakat reklamujący wystawę.
– Plakat ze mną, z tą siostrą, której nie warto pokazywać! A dziś mnie zabiorą do restauracji, zamówili nawet piętrowy tort! – truła. – Wy nie wiecie, jak to jest być traktowanym jak rodzinne popychadło, jak… no, nie wiem, jak Kopciuszek, który nigdy nie ma się zmienić. Wy możecie przynajmniej ukryć swoje sprawy, a ja jestem po prostu szpetna.
Wiktor pomyślał, że akurat już teraz nikt nic nie ukryje, ale się nie odezwał.
– Sandruśka, co ty! Jesteś największa laska! – Zenek ją przytulił. Klasowy błazen zmienił się w Romea. – Tylko się nie rozpłacz, mamuńka daruje ci każdy grzech, ale nie to! Już nie masz powodów! I ciesz się, że nie brakuje ci palców!
– I możesz się wyprostować, plakatowa damo! – dodał Fil pedek.
– No i nie chciałaś być aktorką – dodała Jana.
Od dalszej wyliczanki wybawiła ich Liwia Gawlin, zapraszając na „aperitif dla kurażu”. Towarzyszyła jej hostessa z tacą, na której stały drinki.
– Słabe – stwierdził Zenek, zamoczywszy usta. – Mogłabyś je serwować w żłobku, mamo.
– Musicie być trzeźwi. – Nie dała się wyprowadzić z równowagi. – Pamiętajcie, że to wasze święto. Nadchodzi nowa era, dzielą was od niej minuty, jeśli nie sekundy.
Kiedy Wiktor później wspominał dalsze wydarzenia w galerii, stwierdził, że to było jak sen, którego nie miał prawa śnić.
Wystawa ściągnęła sporo osób – na sam widok tego tłumku zrobiło mu się duszno. Skąd ten flegmatyk ich wytrzasnął? Dziennikarze, artyści, sponsorzy, biznesmeni. Liwia Gawlin co rusz się z kimś witała, przedstawiała ich jako „moje muzy”, „nowych idoli młodych ludzi” albo swoich wyjątkowych podopiecznych. Powtarzała jak litanię: „Sandra, Jana, Aleksander, Filip, Wiktor i mój syn Cecyl”, choć nikt nie mógł tego zapamiętać. Panował narastający jazgot, błyskały flesze. Niektórzy oglądali zdjęcia czy wertowali katalogi, a inni sięgali po koreczki.
Wśród gości zobaczył rodziców z Jackiem i w pierwszej chwili wolał się schować. Mama zrobiła taki ruch, jakby chciała podejść, ale się wycofała. Podeszli do niego za to Monika z Sewem. Ona mu pogratulowała.
– Co tam ten kretyn, podobno dadzą tu wódę!
– Sew! On tak ma – zwróciła się do pozostałych ze śmiechem. – Fajna wystawa! – dodała, po czym się oddalili.
– Twoi przyjaciele? – zapytał Hallis takim tonem, jakby właśnie ptak narobił mu na megajebnoblond łeb.
– Chyba już nie. – Wiktor wzruszył ramionami. Pewnie Sew rzuci się na wino, zanim jeszcze je wniosą! Buc! – A twoi rodzice nie przyszli?
– Stary ma ważniejsze sprawy niż byle wernisaże, mama też. Ja ich nie potrzebuję!
Przyszła także pani Agna – cała w czerni, jakby po wernisażu wybierała się na pogrzeb. Nieopodal dostrzegł Dolly i Jajko (oboje z facetami) oraz Dominikina. Sandra wskazała swoją rodzinę – zbili się w jazgoczące stadko przy jednej ze ścian. Zjawili się też Ireneusz Sławek i Hubert z bukietem kwiatów. Daga – której chyba nikt się nie spodziewał – wyszykowała się, jakby i ona miała wystąpić. Włożyła przyciągającą wzrok kieckę z kolorowych skrawków. Wiktor zapomniał już, jaka z niej laska. Zenek pewnie teraz żałował, że stoi przy dziobatej Sandrze. Daga przywitała się i pochwaliła zdjęcia.
– Co ona tutaj robi? – Sandra wczepiła się w Zenka.
– Ej, skończ! Daga, wiedziałem, że przyjdzie cały świat, ale ty? Jakie jeszcze niespodzianki trzymasz w zanadrzu?
– Liwia mnie zaprosiła – wyjaśniła z przepraszającym uśmiechem. – Jest na co patrzeć.
– Ja się nie zgadzam, żeby tu była! – Sandra nie ustępowała. Histeryczka! – Nie chcę, żeby mnie widziała, i Cecyla, żeby się śmiała, no, nie wiem… Niech Liwia jej każe wyjść! Mam chyba coś do powiedzenia, skoro tu są moje zdjęcia i sobie jej nie życzę! Wygląda jak idiotka! Ona wszystko zepsuje!
Utyskiwania Sandry zaalarmowały Liwię Gawlin.
– Sama sobie psujesz swój wielki dzień. Dagmara jest dziś twoim gościem, jak pozostali. Znalazłaś się w galerii, więc zachowuj się jak żywe dzieło sztuki, a nie jak przekupka!
Zostawiła ich, aby przywitać się z kolejnym znajomym. Sandra naburmuszyła się i pociągnęła Zenka w głąb sceny. Nie przestawali się kłócić. Odsunął się od niej, a ona znów chwyciła go za rękę i wrócili.
Hałas zagłuszył pisk włączanego mikrofonu. Zaczęło się. Kurator flegmatyk na scenie miał zadziwiająco silny głos. Podziękował za przybycie, podlizał się sponsorom, przedstawił Liwię Gawlin (brawa), opowiadał o jej dotychczasowych pracach i obecnej wystawie „stanowiącej spektakularny powrót” (brawa). Mówił o „wyjątkowej wymowie projektu Zobacz mnie naprawdę”, „niezwykłej wrażliwości na wszechobecne cierpienie”, „odważnym podążaniu wbrew wytartym, oczywistym nurtom”, „postrzeganiu piękna i brzydoty à rebours”. Nie wszyscy go słuchali – ktoś rozmawiał, ktoś przechadzał się po galerii, oglądając prace, ktoś nawijał przez telefon. Wiktor zastanawiał się, co z tej gadaniny zrozumieją jego rodzice.
Facet oddał głos Liwii Gawlin (brawa). Chwyciła mikrofon i podziękowała za przybycie.
– Świat czasami wydaje się taki ujarzmiony, prawda? Zajęliśmy swoje miejsca, dostaliśmy role, często w zależności od urody. Tkwimy pod presją narzuconych wizji piękna. Łatwo wówczas przegrać. A dziś chciałam wam przedstawić ludzi, którzy wygrali, choć wydawało się, że są dalecy od wygranej.
Zaczęła opowieść od środka, przyciągając uwagę. Była w swoim żywiole. Wiktor przypatrywał jej się z uśmiechem. Potrafiła czarować. Stała na podeście jak posąg, który ustawiono zbyt wysoko, aby go dotknąć. A jego wpuściła nawet do swojego łóżka! Ta zgraja będzie mu kiedyś zazdrościć! Zamyślony, przegapił trochę przemowy.
– Wystawa stanowi tylko etap bardziej złożonego procesu. Pewnie was zdziwię, ale fotografie nie są dla mnie najważniejsze. Jeśli mam prawo być z siebie dumna, to raczej przez to, co dałam moim modelom. Przez kilka miesięcy prowadziłam kreatywne warsztaty samorozwoju. Moi podopieczni poznawali nie tylko świat sztuki, ale też samych siebie. Odsłonili przede mną własną wrażliwość. Widziałam, jak nabierali odwagi, jak wychodzili z cienia, w który zapędził ich świat, odkrywali swoje ciała i siebie na nowo. Zdawałam sobie sprawę, że wyjdą z mojej pracowni bogatsi, bardziej świadomi. Również dla mnie było to niezapomniane doświadczenie!
Przypomniał sobie godziny nudy nad albumami pełnymi reprodukcji, czytanki, malowanki. To było potrzebne – bilet wstępu do nowego życia.
– O modelach często się zapomina – kontynuowała. – Kto dziś wie, kim była Mona Lisa albo kto pozował do Śniadania na trawie? Znamy z imion miernych piosenkarzy, jednosezonowe gwiazdki programów telewizyjnych. Ja nie pozwalam moim podopiecznym na anonimowość. Padło tu dziś wiele słów na mój temat, ale nie ja jestem bohaterką tej wystawy. Dlatego chciałabym, żebyście poznali dziś prawdziwych bohaterów. Zobaczcie ich naprawdę!
Przedstawiała ich po kolei. Hallis stał się „utalentowanym poetą, zaglądającym głęboko pod powierzchnię świata”, Fil „dźwigającym swój krzyż świętym na obecne czasy”, a Sandra „dziewczyną z kapitałem wrażliwości, dziewczyną, która nie powinna przejść tyle, ile przeszła”. Wreszcie wywołała Wiktora. Ukłonił się, zasłuchany w oklaski. Dotąd nie był kimś, kogo by się oklaskiwało.
– Wiktor ma w sobie coś pięknie pierwotnego. Dopiero uczy się zachwycać tym, co go otacza, z żarliwością dziecka.
Ustąpił miejsca Janie i Zenkowi. Trochę żenada. Sew i Monika chyba sikali ze śmiechu. Po co ich zapraszał? Czuł się lepiej wśród swoich. Fil ciota poklepał go po ramieniu.
Kurator znów dorwał się do mikrofonu, zapowiedział „krótki film Dominika Kinsleya poświęcony bohaterom wystawy”. Rozwinięto ekran, zasunięto rolety i przygaszono światła. Szmery ustały. Ich twarze zmieniały się jak w kalejdoskopie. Wiktor przypomniał sobie, jak Dominikin się z nim użerał przy kręceniu kolejnych kwestii. Hallis wyrecytował swój wiersz. Kiedy Fil gadał o młoteczku neurologicznym, publiczność wybuchnęła śmiechem. Sandra na filmie uderzyła w bek, paplając o swojej niedoszłej śmierci. Tylko jego wypowiedzi były jakieś drętwe. Zaskoczyło go, że prawie nikt nie gadał o sztuce. Pojawił się też opatrzony podpisem fragment scenki z Sanktuarium Natchnień. Hallis znów się wydzierał na swoją „rodzinę”. Jako ostatnia wypowiedziała się Liwia Gawlin – ujęcie zostało nakręcone w Spełnialni. „Zapraszam państwa do obejrzenia wystawy Zobacz mnie naprawdę. Poznaliście już tych wyjątkowych ludzi. Zobaczcie, jacy są piękni”.
Film się skończył (brawa). Zapalono światła. Goście się rozproszyli. Wiktor poszukał wzrokiem Liwii Gawlin. Rozmawiała z babą w wielkim kapeluszu. Stał przy niej Zenek.
– Co teraz? – Dopadł Hallisa.
– Oglądaj – odparł z uśmiechem i pocałował Paulę.
Jasne! Miał się przeciskać w tym tłumie?
Hostessy wniosły wino. Wiktor obserwował, jak goście podchodzą do tac i sięgają po kieliszki. Gdzie Sewer, pierwszy do takich akcji? Niektórzy – wcale nie tak eleganccy, jak by wypadało! – brali po dwa kieliszki naraz i odstawiali puste. Pieprzone wyścigi! Brzęknęło szkło, ktoś podniósł głos, zrobiła się chryja. Flegmatyk podszedł i wyprosił awanturującą się grupkę. Wiktor nie mógł oderwać wzroku od tego widowiska. Wernisaż, phi! Choć nigdy nie uczestniczył w takiej scenie, było w tym coś nieznośnie znajomego.
Przechadzał się po galerii. Niektórzy się do niego uśmiechali, gratulowali, chwalili zdjęcia, onieśmieleni, jakby stali przed jakimś Karolakiem. I super! Niech mu zazdroszczą, bo mają czego! Niech się nawet Fil gapi i brandzluje, jeśli ma ochotę!
Tylko dziennikarzy unikał, co będzie o sobie gadał. Jego zdjęcia wiszą na ścianach, wystarczy. Mogą sobie Liwię Gawlin wypytywać, przecież to jej prace. Zobaczył ją w ustronnym kącie, osaczoną przez mikrofony i kamery.
Wypatrywał innych. Zenek z Hallisem, dziwnie do siebie podobni, mówili do mikrofonów, a gość z boku ich filmował. Sandra paplała do kamery, a jej siostry stały za nią i machały. Wiktor pomyślał o palantach przebranych w kostiumy pand czy motyli gigantów, którzy spacerowali po ulicach i rozdawali ulotki, a ludzie się śmiali i wytykali ich palcami. Miałby się tak popisywać?
Czas mijał. Niektórzy chyba wpadli tu jak na imprezę. Większość rozmawiała ze sobą, a zdjęcia wisiały wysoko, niezauważone. Dzwoniły telefony. Na stolikach stały opalcowane kieliszki. Jedna z hostess podała mu wino. Zewsząd dochodził go nieznośny jazgot.
– Musimy się kiedyś spotkać, a nie tylko na wernisażach…
– Niesamowite! W ogóle przestaje się zauważać goliznę…
– Zosia stoi w korku, będzie za dziesięć minut.
– Do Chorwacji, jak co roku. W czerwcu. Sprawdzone mamy miejsce i…
– Podobno jakieś anonimy dostaje, słyszałaś? Ja tam nie wierzę, to pod publiczkę…
– Taka tam imprezka. Jutro ma wernisaż Pawlica. Oby wino było lepsze…
– Co tu robi syn Hallisa? Tatuś podpłacił, bo synusiowi się zachciało poświecić bliznami jak orderami. Im się z tego bogactwa w dupach przewraca!
– Pan jest z wystawy, prawda?
Nie od razu się zorientował, że ta dziennikarka – czterdziecha z balejażem – mówi do niego. Przedstawił się. Ucieszyła się, że go dopadła, bo inni byli już zajęci. Zapytała go o pracę z Liwią Gawlin.
– Super się pracowało. Liwia jest wymagająca, ale to wielka artystka. A to, co robi, to jest sztuka. Super, że możemy z nią współpracować. Ona się zna. Dzięki niej zrozumiałem, czym jest sztuka. Jej siła i magia. Jakbym bilet dostał do czegoś innego.
Bełkot! Gdyby nie wzięła go z zaskoczenia, przygotowałby sobie całą przemowę! Podziękowała mu, zawiedziona.
Stał właśnie pod tym pedalskim zdjęciem, na którym układał kamienie na plecach Hallisa (akurat takie musiało się dostać na wystawę!), kiedy zaczepiła go pani Agna.
– Miałam taką małą kuzynkę, co wrzątek wylała na siebie i umarła. Gdzieś nawet zdjęcie mam takiej powrzątkowanej. Garnek z ognia zdjęła, i co chcesz?
– O rany – wybąkał.
Głupio gapić się na swoje gołe fotki przy niej. Wypatrzył Zenka z Dagą. Jana i Hallis gadali do mikrofonu dziennikarza, ona się śmiała, a Hubert z boku cykał im fotki smartfonem. Fil z bratem oglądali zdjęcie blizn Wiktora. Liwia Gawlin siedziała przy jednym ze stolików i podpisywała katalogi – ustawiła się spora kolejka.
– Niech da jej już spokój chłopak. Wystawił się i dość. Liwa teraz będzie po telewizjach, po dziennikarzach chodzić. Czasu nie ma.
– Dla mnie czas znajdzie – odparował.
Wmieszał się w tłum. Wolał umknąć, a oczywiście musiał wpaść na mamę! Czuł się, jakby go przyłapała na oglądaniu pornosów!
– A jutro idziesz do pracy czy masz wolne? – zaczęła.
– Dziś wziąłem urlop, a jutro mam wolne.
– I tak możesz sobie urlop brać?
– Po to mam umowę o pracę.
Zwykle słyszał tę litanię w kuchni, przy garnkach i lodówce. Nie do wiary, że się tu znaleźli.
– I nie zwolnią cię, że takie? – Wskazała na zdjęcie, na którym widniał Fil ciota z odchyloną głową i stojącym ptakiem. – Bo zwalniają za takie?
– Mnie nie zwolnią – powiedział, choć zakiełkował w nim lęk. A jeśli go wywalą?
– A ona musiała wam tak te wasze tamte na tych zdjęciach?
Dołączyli do nich ojciec z Jackiem. Jacek pogratulował mu niemrawo.
– Ale ta z syfami na facjacie mogła sobie darować! Matko boska!
– A mnie by tu nie było, gdyby nie moje giry!
Dowalił im. Na chwilę się zamknęli.
– To jakieś takie zwariowane. – Ojciec przeszedł do ataku.
– Niby co?
– Że jesteście goli, że ty się tak dałeś z nogami, no, wariactwo. Pensji ci nie dają, że tak sobie dorabiasz?
– Ona ci zapłaci? – podchwyciła mama. – Umowę masz?
– Zapłaci.
Dostrzegł Liwię Gawlin w tłumie. Podeszła do nich. Była piękna w tej błękitnej kiecce, prawdziwa królowa. Przedstawiła się i zapytała, jak podoba się wystawa.
– My tak raczej nie od wystaw jesteśmy – powiedział speszony Jacek. – Bardziej się normalną pracą zajmujemy. Ja mam kiosk. Ładne te zdjęcia.
– Mogą być państwo dumni z Wiktora. Wręcz niewyobrażalne, jak on się zmienił przez te miesiące! – Objęła go ramieniem. – Chodź, prasa nie da nam spokoju, jeśli nie zrobimy sobie zdjęcia grupowego! My nazywamy go Wiktorem zwycięzcą – zwróciła się znów do rodziców.
– Bo gołym tyłkiem świecił? – prychnęła mama.
– Też bym wolał, żeby był ubrany, jak się należy – poparł ją ojciec.
– Ja nie – odpowiedziała Liwia Gawlin całkiem poważnie. – Wiktor jest na to zbyt piękny.
Poprowadziła go ze sobą. Goście rozstępowali się przed nimi z gratulacjami, zachwytami. Wzięli ich za parę – i dobrze! Liwia Gawlin była prawdziwą królową. Jego Liwia. Miał wrażenie, że uśmiech już nigdy nie zejdzie mu z gęby.
W porównaniu z harmidrem panującym w galerii restauracja, do której Liwia Gawlin zaprosiła ich po wernisażu, wydawała się konfesjonałem. Kolejny napuszony lokal, ale tym razem Wiktor czuł się bardzo na miejscu.
Liwia Gawlin siedziała u szczytu stołu. Jemu udało się zająć sąsiednie miejsce. Po drugiej stronie miał Dominikina, a obok siebie Dolly i jej dredy. Dołączyli do nich także Jana z Hubertem, Jajko z facetem, Hallis z Alexem (posadzonym na serwetce) i z Paulą, Zenek i Daga. Fil ciotek się wypisał, bo kręgosłup zaczął mu dokuczać, a Sandra świętowała z rodziną. Gdy się rozstawali, zmarkotniała – chyba darowałaby sobie nawet piętrowy tort, byle być dłużej z Liwią Gawlin, z Zenkiem!
– Po takich zdarzeniach człowiek czuje się zmęczony, schodzi adrenalina, a ja mam w sobie tyle energii, że najchętniej zaraz wzięłabym się za nowy projekt!
Choć tyle ich siedziało przy stole, właśnie Liwia Gawlin była najważniejsza. Im pozostało jedynie komentować jej słowa. Wyglądała tak, jakby wieczór dla niej dopiero się zaczynał. I super. Później uczczą wernisaż tylko we dwoje.
– Dlatego jesteś boska, Liw! – podlizał się Jajko. – Trzymasz się wyżej ziemi! Sięgasz nieba!
– Jak Chrystus ze Świebodzina! – mruknął Zenek, a Daga zachichotała.
– Odwiedziłam wiele wystaw – dodała Paula – ale ta była naprawdę dobrze zorganizowana, film bardzo ciekawy. Pan go kręcił, prawda? – spytała Dominikina.
– Łatwo nie było! – zaśmiał się.
– On jest mistrzem kamery – dodała Liwia Gawlin. – Będziemy częściej współpracować. W dzisiejszych czasach mariaż sztuk jest nieodzowny. Widz tego oczekuje.
– Myślałem, że oddałaś serce tylko aparatom.
– Olek, moje fotografie byłyby niemal niczym, gdyby nie dotarły do ludzi. A jeśli mam się godzić na kompromisy, niech to będzie kompromis między sztuką a sztuką.
– Klin klinem! – zarechotał Hubert.
– Otóż to! – Wzniosła kieliszek z szampanem. – Wiem, że wznoszę milionowy toast, ale to powinien być wieczór toastów. Za sukces!
Odpowiedzieli jej nierówno, chwytając kieliszki.
– Teraz dziennikarze nie dadzą mi spokoju. Dostałam już zaproszenie do śniadaniówki. Nie pozwalam na to, aby wszystko kończyło się wraz z wernisażem. Naturalnie zabiorę was ze sobą. Ostatecznie jestem tylko koordynatorką!
Jana aż pisnęła na wieść o telewizji.
– Liwia, żartujesz? Tak się robi marzenia! – Zakryła usta urękawicznionymi dłońmi, a Hubert ucałował ją w policzek.
– Chyba tylko biedna Dolly nie ma powodów do radości. Nastaw się na nadgodziny, Stylove teraz będzie przeżywać istne oblężenie!
– Ja tam mogę obsłużyć każdego, byle nie było anonimów! – westchnęła. – Nie chciałam ci mówić, znów przyszedł!
Na Liwii Gawlin ta informacja nie zrobiła wrażenia.
– Cena sławy! Kolejny do kolekcji! Co tym razem? Spalenie sklepu czy zadźganie mnie nożem na wernisażu? A może mój wielbiciel wymyślił coś nowego? Nie, nie mów. Nie będziemy dziś poruszać makabrycznych tematów.
I nie poruszali. Wieczór się kończył, towarzystwa ubywało. Wyszli Dolly i Jajko z żoneczką-cioteczką (przypomniał Liwii Gawlin o jakichś referencjach), a następnie Jana i Hubert. Potem pożegnała się Daga, a Zenek zaoferował, że ją odprowadzi na przystanek, ale Liwia Gawlin dała im na taksówkę. Gdy Dominikin oddalił się od stołu, aby zadzwonić, Wiktor wykorzystał okazję.
– Liwia, a ja dziś zostaję u ciebie, co?
– Wiem, że tak powinno być. – Uśmiechnęła się przepraszająco i pogłaskała go po ręce. – Tylko widzisz, Wiktorze, po wernisażach zawsze zostaję sama. Muszę pooddychać tym, co się stało. Spaceruję po Spełnialni, oglądam zdjęcia, myślę o moich gwiazdach, o moich miłościach, czyli również o tobie. Nie jestem wówczas wymarzonym towarzystwem.
– Mnie nie przeszkadza…
– Mój Kalibanie, najlepsze chęci i największa miłość rozbijają się o dziwactwa artystów! Nie zapominaj, że masz także swoje święto! Ono jest nawet bardziej twoje niż moje. Zrób imprezę, idź do kina. Myśl o sobie, nie zajmuj się mną.
– Ale ja cię kocham.
– Dziś na pewno. Dziś wszyscy mnie kochacie.
Uprosił ją i umówiła się z nim na jutrzejszy wieczór. Humor mu się poprawił. Skoro takie artystki jak ona potrzebują resetu, zaczeka do jutra. I tak była jego.
Niedługo po dziesiątej wracał do domu w clio brata Pauli. Usiadł z tyłu z Hallisem. Brat Pauli włączył radio, więc nie musieli gadać w czwórkę. Za to Hallis wypytywał Wiktora o samopoczucie, o stres, o plany na weekend, o wystawę, o udzielone wywiady, chwalił Liwię Gawlin i jej zdjęcia. Głaskał Kena usadowionego na jego kolanie. Wiktor pomyślał o swoim garniturze – nijakim, a teraz zmiętym. Kołnierzyk koszuli go uwierał.
– Zatem podobało ci się, Wik? Istne Bachanalia!
– A co się mogło w tym nie podobać? – zniecierpliwił się.
– Liwia się nagadała, opadło confetti, popękały balony i po naszym święcie. Zrobiliśmy swoje, jej zostały międzynarodowe wystawy i festiwale, przecież nas nie będzie ciągać ze sobą, skoro ma nasze zdjęcia! I co teraz? Czujesz się kimś innym? Lepszym? Szczęśliwszym?
Kretyńskie pytania! Wzruszył ramionami.
Poprosił, żeby go wysadzili na przystanku, ale brat Pauli podjechał pod samą kamienicę. Na szczęście Wiktor nie musiał ich zapraszać do środka. Hallis dostałby zawału, gdyby zobaczył taki metraż! Pewnie u niego w chacie tyle metrów ma byle schowek!
Kiedy Wiktor znalazł się w kawalerce, cisza walnęła go w uszy. Nic nowego, a zabolało bardziej niż zwykle. Wernisaże mogłyby trwać całą noc! Przypomniał sobie o plakacie wiszącym przed galerią i o samym sobie w pustym korytarzu przed Spełnialnią. Szkoda, że teraz nie było nikogo, kto mógłby mu zrobić zdjęcie.
[12] Margery Williams, Aksamitny Królik, tłum. Barbara Grabowska we współpracy z Dorotą Koman, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.