Rozdział 26

Od wernisażu minęły prawie dwa tygodnie. Przez następne dni codziennie zaglądał do artykułów. Przybyły może ze dwie–trzy ogólne notki. Bezradnie śledził, jak spychane są przez newsy. Udawał, że jest inaczej, ale w końcu musiał przyznać sam przed sobą, że życie było takie jak zawsze. Łaził do roboty, wracał do siebie albo udawał się do Liwii Gawlin, jeśli akurat miała czas, musiał się zapowiadać. Choć spotykali się rzadziej, kilka razy został u niej na noc. Nie wpadłby na to, że po wernisażu będzie miała jeszcze tyle roboty. Ciągle żyła wystawą. Wiktorowi już nikt nie gratulował, nikt go nie wypytywał. Nawet mama nie rozbudowała swojej pustej litanii, a gdy on mówił o wystawie, ucinała temat.

Kiedy dostał pierwszą wypłatę za zdjęcia, wpadł w taką euforię, jakby to nie było kilkanaście Władysławów, ale kilkanaście Zygmuntów. Gdyby miał bajeranckie okulary przeciwsłoneczne, toby je pewnie założył i tak łaził po mieście i galerii. Kupił sobie nowe buty, spodnie i marynarkę oraz perfumy dla Liwii Gawlin. Poszedł do fryzjera i zapłacił zdecydowanie za dużo za zwykłe podcięcie, choć koniec końców wyglądał nieźle. W śniadaniówce trzeba się jakoś prezentować – zaszło opóźnienie, na szczęście występ w programie był aktualny.

Pomyślał też o swojej dawnej paczce – zaprosił ich na pizzę i piwo. Miał co świętować. Trudno im było dograć termin, bo on przyzwyczaił się do zajętych weekendów. Zgadali się, ale wypad się nie udał, zrobiło się drętwo. Choć najedli się pizzą, nie było w tym świętowania. Zazdrościli mu!

– Widziałem ten filmik, co przesłałeś – powiedział Maciek. – Ja bym nie chciał, żeby ktoś po mnie jechał jak po burej suce.

Ktoś wstawił na YouTube kilkuminutowy fragment wywiadu z Liwią Gawlin. Śmiesznie zobaczyć Stylove na monitorze – świecznik, kurzołapy, pana von Masełko. Szkoda, że Liwia Gawlin gadała tylko o fotografii, pracy z modelami. W tle pokazali po jednym zdjęciu Hallisa, Sandry i Zenka.

Pod spodem pojawiło się parę komentarzy. Sandra jak zwykle chciała się podlizać. Zaprosiła na wystawę, a komentarz opatrzyła milionem buziek („Liwia zawsze piękna, uśmiechnięta! Jesteś aniołem, zmieniłaś moje życie!!!!!”). Znajomi Liwii Gawlin gratulowali. Jakaś idiotka zachwycała się „słodkim kotkiem z tą łapką” i zaraz się pod nią podpinano. Ktoś pytał: „Kto mi teras odda pięć minut z życia?”, ktoś inny napisał: „Ale ona pitoli”, „sodoma igomora!!!”. „Byłam u niej w tym sklepie, z resztą nic nie kupiłam, same badziewia i drogo, a ona nie miła, fałszywa”. Były też chamskie wypowiedzi: „a ona temu gosciowi sama wydziarala te szramy? Psycholka! Gróbo!”, „Pofottografuję sobie gołe baby, naoglądam się, przelecę je, walnę im fotki i nazwę to sztuką”. „XD Pewnie ze wszystkimi się pieprz…ła, tak w ramach sztuki!:D:D:D:D”.

Choć komentarze nie były o nim, poczuł się oblepiony szlamem. Odtwarzał filmik kilka razy i nie mógł się powstrzymać, aby nie zerknąć na dół – a tam bluzgano, wstawiano gratulacje i uśmieszki.

– Taka branża! – Wzruszył ramionami. – Mam to gdzieś. Niedługo będziemy jeździć z wystawą po całej Europie. Hejterzy się znudzą.

Nakręcały go własne fantazje. Powiedział, że od kilku miesięcy jest z Liwią Gawlin, mieszkają razem, planują ślub (złożyli mu niemrawe gratulacje) i miesiąc miodowy na Majorce, ale dyskretnie, bo brukowce polują na celebrytów, człowiek nie ma prywatności, anonimy dostaje. Po powrocie Liwia Gawlin zatrudni go w swoim sklepie – marketingowe „mgr” zobowiązuje!

– W życiu trzeba coś zmieniać, a nie tak, żeby ciągle stać w miejscu – zakończył.

– Aleś się mądry zrobił! – prychnął Maciek.

– Wiesz, gdzie sobie możesz wsadzić te kazania? – dołączył Sew. – W dupę, którą pokazałeś! Gwiazdor! Kupiłeś już złoty pisuar, żebyś miał gdzie odlewać swojego świętego fiutka?

– Sew!

Najpierw było mu trochę głupio, ale teraz się wkurwił. Nie miał po co się z nimi zadawać, a zaprosił ich na piwo, nawet im fundnął pizzę! Mało brakowało, a przedstawiłby im Liwię Gawlin! Poszczęściło mu się, zrobił się kimś lepszym i co? Wielcy przyjaciele! Obrabiali mu tyłek, zazdrościli, Maciek nawet nie był na wernisażu! Frajerzy! Wyciągnął Władysława i trzasnął nim o stół.

– Serio tak was zawiść ściska za dupy, bo idę do przodu? Bo chcę więcej, niż siedzieć w pubie w soboty i narzekać na poniedziałki? Bo jestem sławny? Bo oglądają mnie tutaj, a będą też w USA i na świecie?

– I jeszcze w kosmosie – dodał Maciek. – Pasowałbyś na Marsa.

– Walcie się! Do niewidzenia!

Gdy Wiktor wychodził, Sew zawołał za nim:

– Wylej sobie wrzątek na łeb! Dobrze ci zrobi!

ornament

Choć trwała wiosna, miał wrażenie, że jest jesień. Wcześniej robił swoje, nawet jeśli mu się nie chciało. Teraz miał poczucie, jakby czekał na coś nieokreślonego, co spóźniało się coraz bardziej.

W Interneksie też zrobiło się do bani. Dotąd lubił tę robotę, choć narzekał – kto nie narzeka na pracę? – ale zarabiał swoje Władysławy. Niezły był w te marketingowe klocki, w galerii nie zatrudnia się za piękne oczy! A teraz stracił zapał. Gdy widział Maćka – obrażoną księżną z kijem w dupie – to już w ogóle mu się nie chciało.

Było południe, luźniejsza pora w galerii. Obsługiwał parę klientów z entuzjazmem, którego nie miał za grosz. Wyobrażał sobie, że wciska im ulotkę z wystawy. Wrzuciliby ją do najbliższego kosza.

– Jeszcze mogę państwu zaproponować, akurat pod państwa potrzeby, bardzo ciekawa opcja, mamy nową promo… – zrobił kolejne podejście.

I wtedy zobaczył Liwię Gawlin. Szła szykowna i pełna godności, jakby pasaż zamienił się w wybieg. Wymieniali dziś esemesy, nie wspomniała, że wpadnie do galerii.

Klienci chyba nie zauważyli, że się zawiesił. Najchętniej by ich spławił, ale się nie dali. Był za dobry. On albo oferta. Dali mu spokój dopiero po dziesięciu minutach. Wypadł na przerwę, jeszcze zanim wyszli z salonu – fatalnie z marketingowego punktu widzenia, ciul z tym. Chociaż przytrzymał babce drzwi. Ruszył ruchomymi schodami w górę, slalomując między ludźmi z torbami pełnymi zakupów.

Wślizgnął się do Aromatów. Liwia Gawlin popijała herbatę z mikroskopijnych filiżanek razem z blondyną ekspedientką. Degustację sobie urządziły! Przysłuchał się rozmowie.

– …ja takich gazet nie kupuję, ale jak panią zobaczyłam, to zaraz! – ekscytowała się blondyna. – Cała się wystraszyłam! Jak to jest, że taki ten świat, że ludzie robią takie rzeczy! Nudzą się?

– Pani Donato, w tym nie ma nudy, to za słaba emocja! Chodzi o czystą zawiść! Na szczęście świat się nie kończy, dopóki możemy pić tak pyszną herbatę!

– Prawda, że jest wspaniała? Klienci bardzo chwalą!

– Wezmę więcej! Stylove w najbliższych dniach przeżyje następne oblężenie! Nie takiego rozgłosu chciałam, ale jestem już wobec tego bezsilna. Nic tak nie napędza biznesu jak sensacja. Niech się pani cieszy, że Aromaty są zbyt magiczne na sensację! Myślałam, że i mój kącik przed tym uchronię.

Blondyna dostrzegła go i wstała.

– Och, dzień dobry, tak się pan tam czaił! – powiedziała z pretensją.

– Wiktorze! Co tu robisz? Nie wiedziałam, że mamy wspólnego stałego klienta, pani Donato! To herbaciany neofita! Musisz skosztować kaktusowej, jest jak pustynne niebo zwęglone słońcem! – powiedziała, jakby robiła za ekspedientkę.

– Ja tu pracuję przecież. Znaczy nie tu. Na dole. – Musiał się poplątać, jak zwykle, gdy go zaskakiwała. – Czemu mnie nie odwiedziłaś?

– Takie zimne salony internetowe nie są dla mnie! Ja wolę miejsca z charakterem! Pani Donato, oto Wiktor, jedna z gwiazd mojej wystawy.

– Miło mi – odparła blondyna pro forma. – Dać tę herbatę?

– Nie. Liwia, a może bym wpadł dziś na noc? Dawno cię nie odwiedzałem. To co? Kupiłbym jakieś wino, a może pączki?

– Ho, ho! – wtrąciła blondyna.

– Pączki? Wiktorze, takie kaloryczne przyjemności? – zaśmiała się Liwia Gawlin.

– Możemy je później spalić!

Zignorowała go. Wstała, dopiła naparstek herbaty, dogadała się z blondyną w sprawie dostawy i faktury, chciała mu wcisnąć herbatę kaktusową (wymówił się brakiem portfela) i wyprowadziła go z Aromatów. Zaraz go coś trafi! On klientem? Chyba w jej łóżku! Chociaż ostatnio łóżko było zamknięte!

– Mogłaś przyjść! Pięć minut by cię nie zbawiło, wiedziałaś, że mam dziś dniówkę!

– Przecież byłam tu służbowo! – naskoczyła na niego, równie wściekła. Gdyby ją teraz widziała blondyna z Aromatów! – Co ty sobie w ogóle wyobrażasz?! Stalkujesz mnie? Wparowujesz do sklepu, do kobiety, z którą współpracuję, wysuwasz jakieś żądania, rzucasz ordynarne aluzje! Seks, wino, pączki! Czyś ty zwariował?!

– Jesteśmy przecież parą! Wstydzisz się mnie?!

Wzniosła oczy do sufitu i westchnęła.

– Wstydzę się! Twojego zachowania! Myślałam, że zrobiłam z ciebie lepszego człowieka! Już się nie łudzę! Nie nauczyli cię w tym Interosie choć krztyny kultury sprzedażowej?!

– Przyszedłem do ciebie, nie do sklepu! Nie widziałem cię od tygodnia! Mam gdzieś herbatki! Chcę ciebie! – Miał jej nawrzucać, ale nagle zobaczył nową szansę. – Spotkajmy się dzisiaj! Tylko na dzisiaj, na noc!

Próbował ją pocałować. Dupa. Odepchnęła go. Co jest grane?

– Wyobraź sobie, że mam już plany na wieczór! – wycedziła. – A ty chyba jesteś w pracy, prawda? – Ruszyła w stronę ruchomych schodów.

Najpierw zbaraniał, a potem podreptał za nią, co będzie tu stał. Zresztą sama mu dostarczyła wymówkę – musiał wrócić do roboty. Jechali ruchomymi schodami, oddzieleni nastolatką paplającą przez telefon i brodaczem ogryzającym skrzydełka kurczaka z KFC.

ornament

Przez całą resztę zmiany był rozdrażniony. Przynajmniej nieźle mu szło, zrobił się bardziej konkretny, nie bawił się w wielkie uprzejmości, podpisał sporo umów. Gdy czekał na kolejnych klientów, myślał o Liwii Gawlin. Będzie mu sceny robiła, wyżywała się na nim! Nie odezwie się do niej, nie ma szans! Najpierw go przeprosi.

Gdy w przerwie zobaczył informację o nieodebranych połączeniach, sądził, że sumienie ją ruszyło – ale dzwoniła Sandra. A niech sobie dzwoni!

Nie miał zamiaru kupować gazet, ale gdy zobaczył smutną Liwię Gawlin na okładce tabloidu, zmienił zdanie. Może napisali też coś o nim? „Liwia Gawlin boi się o swoje życie!” – krzyczał tytuł. Pod spodem krzyczało ciszej, choć na czerwono: „Wybitna fotografka Liwia Gawlin (43 l.) jest prześladowana. Otrzymuje paskudne anonimy”.

Zaczął czytać w autobusie. Jak na taką sensację artykuł był krótki, więcej zdjęć niż tekstu. Nic, czego by nie wiedział. Przedstawiono Liwię Gawlin, przypomniano o „wzbudzającej olbrzymie emocje, kontrowersyjnej wystawie”, napisano o „ohydnych anonimach”, o których dowiedzieli się z równie anonimowego źródła. Przytoczono je. „Psychopata dręczy Liwię Gawlin, a ona postanowiła przerwać milczenie”. Chyba nie do końca, bo ponoć była zaskoczona pojawieniem się reporterów.

– Nie chciałam dać dojść do głosu lękom. Życie nauczyło mnie hartu. Ale kiedy ten, przypuszczam, zawistny, nieszczęśliwy człowiek zaczął wygrażać nie tylko mnie, ale i moim bliskim, musiałam zainterweniować. Żałuję, że spaliłam te anonimy, chcąc sobie udowodnić, jak bardzo mnie nie obchodzą. Zrobiłam tylko zdjęcia. Mam nadzieję, że jeśli nagłośnię tę sprawę, mój niecodzienny wielbiciel znajdzie sobie ciekawsze zajęcie. Jeśli nie – zgłoszę się na policję

– Czy myśli Pani, że ta sprawa przyczyni się do zwiększenia zainteresowania wystawą?

– Ten projekt nie potrzebuje takiego rozgłosu. Jeśli jednak dzięki tym anonimom więcej osób zobaczy modeli uwiecznionych na moich pracach, to jestem wdzięczna nadawcy tych pogróżek.

Wybrnęła z klasą! Szkoda, że jego potraktowała bez klasy! Artykuł kończył się złowieszczo: „Pozostaje mieć nadzieję, że nie dojdzie do tragedii, a znakomita fotografka jest bezpieczna”. Super! Brzmiało to jak nadzieja na coś całkiem innego! Mieliby o czym pisać!

Wróciwszy do siebie, zajrzał do internetowego wydania szmatławca – a na forum samo chamstwo! Ludzie są chujami!

XxxxDede: Pierwszy raz widzę tę babę!

Aluska273: Kogo w ogóle opchodzi, że jakiś pizd pisze do jakiejś pizdy? Ludzie na świecie umierają! DNO!

Scott: Lipa Gównin!

Ambrozja1990: Ludzie, jaracie się, a to IMHO jest ustawka, artykuł sponsorowany!:D:D:D:D

Sybil*Chorzow: Popieram! Onasama do siebie pisze! Widać ludziska nie pobiegli zobaczyć, co tam mieli zobaczyć, kasy mało, trzba było czymś podbić!

Szymo: Ja ją pamiętam, jeszcze jak nazywała się Kardas, mieszkaliśmy na tym samym osiedlu. Wszyscy się z niej śmiali. Jej tatusiek się powiesił, może jak cureczka benkarta do domu przyniosła

Frodoz: A niech ją rozwalą i spokój!

Wreszcie znalazł choć jeden przychylny post: „Zastanówcie się, co piszecie, zdarzy się jakaś tragedia i co? Będzie wam łyso? Zobaczymy, kto wtedy będzie wypisywał brednie na forach! Trochę hamulców!” – pisała Malakuleczka. Zaraz ktoś jej odpowiedział: „O, sama Gawinowa się objawiła i anonimowe komentarze pisze! Ładnie to tak?”, „Weź się do porządnej roboty, cipo!”, „Ciagnij mi druta, bede sobie pisal co chce!”.

Chciało się rzygać od tej nienawiści. Biedna Liwia Gawlin! Nic dziwnego, że się wkurza, skoro tak ją obsmarowali. A on jeszcze jej dokładał. Musiał do niej zadzwonić, żeby ją ostrzec przed tymi komentarzami. Będzie mu wdzięczna. Odebrała po pierwszym sygnale, tylko po to, żeby rzucić do słuchawki, że oddzwoni. Super! To może on nie odbierze.

Telefon zadzwonił, ale to była znowu Sandra. Po niej zadzwoniła mama.

– Mamo, coś ważnego? Czekam na ważny telefon.

– A bo nie dzwonisz w ogóle? O rodzicach to już w ogóle zapomniałeś? Teraz też, „coś ważnego”, ważniejszego? Mama do ciebie dzwoni, to też ważne, chyba że dla ciebie nie?

– Co słychać? – spytał zrezygnowany.

– Bo teraz tą twoją panią będą zabijać. Czytałam dzisiaj?

– Mamo, co ty? Ona dostaje anonimy, nikt jej nie zabija. Takie tam pogróżki, pójdzie na policję i się skończy. To dzielna kobieta!

– A w pracy byłeś dzisiaj czy wolne masz? – rozpoczęła typowe przesłuchanie.

Udało mu się zakończyć rozmowę szybciej niż zwykle. Gdyby Liwię Gawlin zamordowano… Aż go zaczęło dławić w gardle. Ktoś by miał w dupie jej fotografie, jej sztukę, po prostu by ją dźgnął, podpalił, zastrzelił, czy jak się tam jeszcze morduje. Co by się stało z jego życiem? Jak by sobie poradził bez niej?

Telefon znów zadzwonił. Sandra. Odebrał. Chyba płakała, ledwo mógł ją zrozumieć. Hejtu się naczytała? Nie, poszło o telewizję. Przestała się mazać i zaczęła żale od początku:

– Liwia mi powiedziała, że nie pójdę do telewizji! Że Dominikin jedzie, że, no, nie wiem! Już powiedziałam, że będę w telewizji, gratulowali mi, a nie ma czego! Tak się cieszyłam!

– Chodzi o tę śniadaniówkę?

– Tak! Nie ma miejsca. Ona ma jeszcze dziś gadać z Dominikinem i mi jutro zadzwonić, bo może coś da się zrobić, ale ja już nie wierzę! Jedno wielkie oszustwo! Dzwoniłam do Jany, podobno Liwia wam mówiła, że wszystkich nas weźmie do telewizji! Wtedy w piątek po wernisażu! Wielka artystka! Wielka kłamczucha!

– Weź nie obrażaj jej! Ona ma teraz zapierdziel, kłopoty z tymi anonimami, jeszcze ją obsmarowują w necie i…

– Ja sama zaraz ją obsmaruję! – przerwała z zapalczywością. – Nie, tak tylko żartuję, po prostu się cieszyłam i… jeszcze Zenek mnie unika, niby ma sporo pracy, ja rozumiem, laptopy się psują, ale żeby tak nie mieć czasu, nie odpisywać, no, nie wiem…

Za to na randkę w Costa Coffee z Dagą miał czas, Wiktor widział go dwa dni temu.

– Sam powiedz, czy to fair, ona obiecała, tak się nie robi! Czy idzie się do kina, czy do sklepu, jak kupujesz bilety, to puszczają seans, zwyczajna uczciwość, jakiś kodeks jest, no, nie wiem… A Dominikin był w telewizji i jeszcze będzie! On zrobił tylko film, kilka minut, a my na zdjęciach, bez ubrań… Wiktor, proszę, pogadaj z nią! Wy jesteście blisko! Tyle nam naobiecywała! – Znów wpadła w histerię. – Kasę dostałam, a mnie najmniej o kasę chodziło! Ja muszę iść do tej telewizji! Jestem na plakacie, już zdjęli, ale byłam! Muszę mieć pierwszeństwo! Pogadaj z nią! Ona cię posłucha!

– Dobra, pogadam. Myśmy się dziś widzieli, Liwia przyszła do mnie do pracy, skoczyliśmy na herbatę. Będziemy się dzisiaj zdzwaniać, to może wtedy…

– Dzięki! Jesteś prawdziwym przyjacielem!

Zirytowała go tym lizusostwem, ale zarazem było mu jej żal. Stanowili drużynę. Tylko że nawet „wybitna fotografka” może nie wygrać z telewizją. Sandra miała pecha.

Liwia Gawlin zadzwoniła, gdy już stracił nadzieję na rozmowę z nią. Była przybita.

– Dobrze, że odebrałeś! Ty zawsze jesteś gotów! Świat nie byłby taki podły, gdyby trafiło do niego więcej Wiktorów!

– Miałaś zadzwonić parę godzin temu!

– Wybacz, zapomniałam. Cud, że pamiętam, jak się nazywam! Te anonimy, telewizja, klient za klientem, zostałam sama, Dolly poszła do domu, bo podobno coś ją brało! Spryciara! Zawsze tak można powiedzieć! Nie jestem lekarzem, nie sprawdzę tego!

– Uhm – mruknął. I wtedy usłyszał pytanie, którego nigdy by się nie spodziewał:

– Wiktorze, mógłbyś do mnie przyjechać?

ornament

Nie wyglądała najlepiej, choć nadal prezentowała się dobrze. Miała na sobie wydekoltowaną sukienkę w kolorze miętowej zieleni ze złotą błyszczącą lamówką. Włosy związała cytrynowożółtą apaszką. Jednak nawet najbardziej wyszukany strój nie mógł zakryć przygnębienia. Nie była pijana, całkiem trzeźwa też nie. Postanowił niczego jej nie wypominać.

– W końcu udało nam się spotkać – przywitał się pogodnie.

– Od początku tak miało być!

Nieoczekiwanie zaprowadziła go do sypialni. Przygotowała się na wieczór. Były wino, chipsy, oliwki, śmierdzące sery pleśniowe pokrajane w pulchne trójkąty, talerz z tartinkami – wszystko rozłożone na dwóch stolikach przy łóżku. Nie znosił takich serów ani oliwek, zajął się tartinkami. W tle grała cicha muzyka z laptopa.

– Wiktorze, ludzie są tak podli, chciwi! Za jednymi intencjami zawsze kryją się inne! Staną się dla ciebie słodcy jak syrop klonowy, jeśli tylko zapragną coś ugrać!

– Jasne – bąknął. Przypomniał sobie o swojej dziobatej „przyjaciółce”. Mówić o tym czy sobie darować?

– Ty jesteś inny! Czyste złoto! Tyle w tobie szlachetności! Kochasz, nie patrząc na nic! Chcę, żebyś wiedział, że doceniam ciebie i twoją miłość! Dlatego byłam taka opryskliwa w galerii! Chciałeś mnie pocałować, a ja za bardzo szanuję naszą miłość, żeby ją wystawiać na widok publiczny w takich miejscach! Chciałbyś, żeby jakiś paparazzo nas przyłapał i wydrukował to zdjęcie w prasie najgorszego sortu?

– Nie – skłamał.

Dostaje się na pierwsze strony szmatławców, boi się o życie, hejtują ją, a on ją całuje pod byle sklepem z herbatą na oczach dziesiątek gapiów. Palant! I jeszcze był na nią zły!

– Gdybym wierzyła w Boga, tobym mu dziękowała, że postawił cię na mej drodze! Nigdy nie zrobiłbyś nikomu krzywdy, nie knułbyś! Mało jest tak dobrych ludzi na świecie! – Zadzwonił telefon, zirytowała się. – Patrz, będzie wydzwaniał! Pan Kamera ze swoimi usprawiedliwieniami i wymówkami! Koniec! Nie urodziłam się wczoraj! – Wyłączyła telefon. – Nawet Dolly: nie miała pracy, więc ją przygarnęłam, a siedzi coraz częściej na zwolnieniu. Dzisiaj też, tyle roboty, a ona mi zostawia cały sklep na głowie!

– A właśnie! – wtrącił z pełnymi ustami. Przełknął tartinkę. – Może byś mnie zatrudniła u siebie? Zastąpię Dolly. Ja jestem po marketingu, mógłbym ci też prowadzić stronę internetową. Mam dość Interneksu!

– Cudowny pomysł! – Uściskała go. – I świetna reklama dla wystawy! Jedna z moich gwiazd w moim sklepie. Daję wam nowy początek! Wypijmy za marzenia!

Pokrzątali się przy otwieraniu wina i ze śmiechem wznieśli toast.

– Dzwoniła do mnie Sandra…

– Olkowi też się narzucała! Ciekawe, czy nagabywała telewizję!

– Jej zależy na tej śniadaniówce – powiedział, dotknięty jej tonem.

– O, nie wątpię! Ile ona paplała, pamiętasz? Kochana Liwia to, kochana Liwia tamto! A teraz wykłułaby „kochanej Liwii” oczy! Nie ufaj ludziom, Wiktorze! Tacy właśnie są! Zostań sobą, prawym i nieskalanym, tak długo, jak tylko będziesz mógł!

– Nie dałoby się nic zrobić?

– A co ja mogę? Pozwolono mi wziąć tylko dwie osoby, tym bardziej że jeszcze będzie pan Dominik Kin vel Kinsley, ten wszędzie się wciśnie! A ci z telewizji nie lepsi! Tydzień do końca wystawy, a oni chcą program robić!

– Tydzień?! – Omal nie udławił się chipsem.

– A coś ty myślał, Wiktorze, że moje zdjęcia będą tam wisieć wiecznie? Jak na standardy galerii to i tak długo! Przedłużą o tydzień czy dwa, moje nazwisko coś znaczy, a teraz jeszcze te anonimy. Bo najłatwiej mieć pretensje! – dodała z nową złością. – Zamierzałam was wszystkich wziąć, jesteście dla mnie równie ważni!

– A kiedy jedziemy? – zapytał, chrupiąc chipsy.

– Och, Wiktorze! – Rzuciła mu przepraszające spojrzenie. – Muszę wziąć Cecyla! Gdybym nie wzięła własnego syna, zaraz by te szakale z tabloidów się na mnie rzuciły z milionem insynuacji. To padlina, na jaką polują!

– Nie mam nic do Cecyla – zapewnił, choć już wiedział, do czego zmierzała.

– Biorę jeszcze Janę. Tak bardzo chciała być aktorką, niech zobaczy siebie na szklanym ekranie. Gdybym wzięła ciebie, zaraz ktoś życzliwy by powiedział, że faworyzuję mężczyzn! Trzeba zachować ostrożność! Poza tym uwierz mi, to żadna przyjemność dać się wciągnąć w te tryby, ten brudny kosmos, zbyt brudny dla ciebie! Czy naprawdę warto poświęcić siebie dla dziesięciu minut? Nie chciałbyś się stać Dorianem Grayem, prawda?

Miał kiedyś oglądać Doriana Graya, tylko z opisu to jakieś pedalskie było.

– Ale ja już powiedziałem, że tam będę! – skorzystał z argumentu Sandry.

– I nie kłamałeś, bo na pewno jeszcze będziesz! Takie występy są nic niewarte. Jeśli naprawdę mi nie wierzysz, zapytaj Olka!

– Był w telewizji?

– Oczywiście, z Januszem Waldemarem Hallisem! O, jego ojciec umie się ustawić! Świat jest pełen sępów i hien, Wiktorze, tyle że on nawet nie zadowoliłby się byciem byle hieną! Zawsze taki był! Jest całą ławicą oślizgłych rekinów! Ale i na rekiny znajdzie się…

– Hallis przynajmniej był w telewizji! – przerwał.

– Przecież mówię ci, że ty też będziesz, jak nie teraz, to kiedyś, skoro ci tak bardzo zależy! – Znów ją zirytował, ale odpuściła. – Nie rozmawiajmy więcej o pracy! Skupmy się na nas, skoro już udało się spotkać! Jeszcze wina?

I znów zaczęła go chwalić, mówić o wystawie, o zatrudnieniu go w Stylove, o tym, jak się cieszy z tego wieczoru i jaka niezwykła więź ich łączy. Opowiedział jej o ostatnim spotkaniu z Sewem, Moniką i Maćkiem. Bardzo mu współczuła. Niby było okej, tylko nie potrafił zapomnieć, że nie zobaczy siebie w śniadaniówce. Dopili wino, trochę się wciął.

Jeszcze tej samej nocy wynagrodziła mu zawód. I miał gdzieś telewizję śniadaniową. Tylko Liwia Gawlin się liczyła – i ich wspólna przyszłość.