Rozdział 27

Nigdy nie czuł się tak zadowolony z życia. Niemal codziennie widywał się z Liwią Gawlin. Wpadał na chwilę do Stylove, raz wyszli na szybką herbatę do Delicious, a raz na kolację. Wtedy też został na noc, choć Liwia Gawlin wyglądała, jakby trochę żałowała, że go zaprosiła. Zrobiła się bardzo zmęczona i nieobecna, nie powtarzała, jaki jest niesamowity i ilu Wiktorów powinno trafić na świat. Przynajmniej poszli do łóżka. Może nie było tak zajebiście jak poprzednio, ale przecież „żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch podobnych nocy”. Za to powtarzał Liwii Gawlin przy każdej okazji, że ją kocha.

Właściwie nie widzieli się tylko w dniu, w którym pojechała do Warszawy. Za nic nie umiał się wtedy skupić, myślał o niej, Dominikinie, o Janie i o Zenku – palancie, o kamerach, mikrofonach, o pytaniach, na które odpowiedzą, a on nie. Zadzwoniła już po nagraniu. Podobno myślała o nim cały czas, wydawało się jej, że tam z nimi siedzi, pozdrowili nawet innych uczestników projektu. I tak miał schrzaniony dzień. Zaproponował jej, że ją odwiedzi, ale wymówiła się zmęczeniem.

Dziś nie chciał pamiętać o Warszawie, w której go nie było. Biegł truchtem do Stylove. Po drodze kupił bułeczki cynamonowe na lunch. Szybki numerek? Czemu nie? Ostatnio zrobili to w zbyt ciasnym gabinecie, Liwia Gawlin przekazała Dolly, aby im nie przeszkadzano. On nie miałby nic przeciwko, gdyby weszła. Dredy by jej odpadły!

Teraz tkwiła przy kasie, przed sobą miała zeszyt. Skinęła mu tylko łbem. Co z niej za sprzedawca? Dobrze, że jej dni w Stylove były policzone! Zatrzymał się na chwilę, obejrzał prace z wystawy wywieszone we wnętrzu (przedstawiały Zenka – szkoda, że nie jego) i przeszedł do gabinetu.

Liwia Gawlin siedziała za biurkiem i popalała fajkę. Wzrok miała utkwiony w gazecie. Ucałował ją w policzek. Porzucił pomysł naskarżenia na Dolly. Uniósł triumfalnie torebkę z bułeczkami i postawił przed nią.

– Zjedz sam, nie jestem głodna. Choć wątpię, czy i ty zaraz będziesz.

– Jeszcze ciepłe! – Rozwinął papier, a zapach cynamonu próbował się przebić przez dym.

– Czy ty myślisz, że wszystko na tym świecie sprowadza się do jedzenia?! – Zmiażdżyła niedopałek na stercie innych.

– I tak cię kocham!

– Jezu, daj żyć! – warknęła, rzucając mu otwartą gazetę. – Czytaj lepiej ten paszkwil!

To nie był paszkwil, tylko felieton zatytułowany Zobacz mnie naprawdę. Wiktor nie znał babki na zdjęciu, z notki dowiedział się, że to autorka drapieżnych powieści (tytuły nic mu nie mówiły). Zaczął czytać i mimowolnie się uśmiechnął. Potem już przestał się uśmiechać.

Parę tygodni temu w prasie i w Google’u aż huczało: Liwia Gawlin przypomniała sobie, że istnieją aparaty, i raczyła stworzyć coś nowego! O tak, pędźcie do galerii, połamcie sobie nogi, a może zabłyśniecie jako modele, gdy „kontrowersyjna artystka” zrobi kolejny sequel! Bo to jest sequel! Wszyscy zachwycają się odgrzewanymi zdjęciami, nawet z tym samym modelem. Tak, Liwia Gawlin po raz kolejny wykorzystała nieszczęście własnego syna, teraz już dorosłego! Własny brak rozwagi – dzieci wszak się pilnuje i nie daje się im krajalnicy do zabawy (na przyszłość: odradza się też zapałki i płyn do przetykania rur, niech najmłodsi zostaną przy poczciwych pluszowych misiach) – znów przedstawiła jak najlepszy prezent, który mógł dostać od mamusi. Teraz jednak Cecyl Kardas ma towarzystwo, żeby nie czuł się samotnie!

Dalej zrobiło się jeszcze bardziej jadowicie. Babka wyśmiewała społeczny szum, rzekome nieodwracanie oczu od nieszczęść współczesnego świata, wzniosłe słowa o misji sztuki. Utrzymywała, że „to raczej pokaz wyrzutów sumienia przedstawionych tak, jakby były zasługą. Owszem, tkwi w tym kontrowersja, ale nie taka, o jaką zapewne chodziło »pierwszej damie zaangażowanej fotografii«”. W dalszej części felietonu omawiała naturę zdjęć, a zakończyła całkiem trzeźwo:

Paradoksalnie ta wystawa i projekt Liwii Gawlin stają się swoją własną odwrotnością. Ona pozostaje estetką i w tym tkwi największe, najbardziej wyrafinowane oszustwo tych prac. Widzimy ludzi obdarzonych tą urodą, którą daje młodość. Sztuczki fotograficzne, a może i komputerowe – bo kto wie, ile w tym zasługi aparatu, a ile programów graficznych – eksponują tę urodę, sprawiają, że zapomina się o ich defektach. Niewiele się to różni od tego, co lansują media na co dzień. Gdyby Liwia Gawlin zaprezentowała ludzi z chorobami genetycznymi, z wodogłowiem, z naczyniakami czy bez nosów – o, to by była sztuka uchwycić, pokazać piękno! Ach nie, od tego lepiej odwrócić oczy!

– Weź ją olej, Liwia.

– „Weź ją olej”? – prychnęła. – Lepiej ty weź i zatkaj się tymi swoimi bułkami!

Już nie miał ochoty na bułeczki cynamonowe. Ani na seks.

– Zresztą co cię to obchodzi, prawda? Dla ciebie cały mój projekt jest tylko zabawą! Filmu też nie widziałeś!

Wysłała im kilka dni temu link do filmiku na YouTubie z jej występem w śniadaniówce. Nie obejrzał. Czytał tylko mailowe gratulacje Hallisa i Fila, podziękowania Jany. Zenek napisał: „Teraz mamuńka dostanie własny program w telewizji: »Liwia Gawlin Show, czyli kupujcie w Stylówie!«”. Wiktor nic od siebie nie dodał. Nadal był na nią wściekły za tę Warszawę.

– Możemy obejrzeć teraz razem, jeśli chcesz.

– Nie! – Wrzuciła gazetę do kosza, po czym znów ją wyjęła. – Coś jeszcze? Bo pracuję.

– Nie, ja tylko…

Dobiegł ich rozhisteryzowany głos. Ktoś się kłócił. Liwia Gawlin bez słowa wyszła z gabinetu. Z ciekawości poszedł za nią.

To była Sandra.

– A ona mówiła, że cię nie ma! Kolejna kłamczucha!

– Daria wykonuje swoje obowiązki. – Liwia Gawlin stanęła za biurkiem, a Dolly się odsunęła. – Jakim prawem mnie nachodzisz?!

Sandra się miotała, tak dużo miała do powiedzenia! Dziury na jej gębie zdawały się płonąć. Wyglądała paskudniej niż zazwyczaj.

– To szwindel, ta cała wystawa! Tyle mówiłaś, że będziemy sławni, że nadchodzą zmiany! – wyrzucała z siebie kolejne zdania. Nie dała sobie przerwać. – A nas do telewizji nie wzięłaś! Ty sobie występujesz, a my nigdy! Naciągałaś nas! Tobie chodziło tylko o ciebie! Jesteś wredna, jesteś oszustką! Nikt cię nie lubi, ludzie na forach nawet piszą… – Pogrzebała w kieszeni. Cisnęła jasnoniebieskim kamykiem, odbił się od kasy i wylądował u jej stóp na wykładzinie. – Możesz sobie wsadzić swój chalcedon! Bajki! Miał mi tyle dać, a…

– Ty nieskończenie głupia dziewucho! – krzyknęła Liwia Gawlin. – Gdzie byś była, gdyby nie ja?! Miałabyś coś z życia?! Osiągnęłabyś cokolwiek poza żałosnym świątecznym rabatem dla kasjerów?! Nie znosiłaś swojej twarzy, a ja zrobiłam z niej dzieło sztuki! Dostałaś pieniądze, za które możesz zrobić sobie choćby operację plastyczną! Mało ci?!

– Tylko…

– Mało ci?!

– Cecyl ze mną zerwał!

Na moment zrobiło się cicho.

– Ach, więc o ten melodramat chodzi! Mam mu kazać, żeby do ciebie wrócił?! Jest dorosły, nie słucha już mamusi.

– Bo gdyby nie ty, on by nie wrócił do Dagi! Po co ją zaprosiłaś na wernisaż! To miało być nasze święto! Wiedziałaś, że jesteśmy parą! Zrobiłaś to specjalnie! Ty wcale nie jesteś dobra!

– Nie ośmieszaj się bardziej! Naprawdę sądzisz, że mam czas, aby zajmować się związkami mojego syna?

– Powiedziałaś tej Dadze, żeby przyszła, że ja… że on… no, nie wiem…

Zobaczyła zdjęcie Zenka. Stał wyprężony i dumny. Przypominał antyczne rzeźby, które Wiktor widział w albumach. Też nie miały palców albo nawet rąk, a były zajebiste. Sandra wybuchnęła płaczem. Buczała z gębą zasłoniętą dłońmi.

– Nigdy nie miałam chłopaka! Ja czułam, czułam, że… Jak dzisiaj do mnie zadzwonił… Liwia, ja cię proszę, powiedz mu… nie wiem…

– Wybacz, ale sama nie wiem, czy chciałabym, żeby chodził z taką histeryczką.

To było chamskie, ale Wiktor nie był na tyle głupi, żeby zwracać jej uwagę.

– Cóż, Sandra, teraz ja z tobą zrywam. Tylko dla własnego dobra nie rzuć się pod pociąg, bo melodramat zamieni się w farsę.

Otworzyły się drzwi. Do Stylove weszły dwie babki, na oko późne czterdziestki – jedna gruba i uśmiechnięta jak pan von Masełko, a druga wysoka, chuda i w okularach.

– Zobacz, Zosiu, jakie tu ładne rzeczy – powiedziała chuda. – Tyle brzydkiego na świecie, a tu… O, jest pani, dzień dobry.

Liwia Gawlin podeszła do nich i przywitała się bez śladu złości, w jej głosie było słychać uśmiech. Pełen profesjonalizm! Porozmawiały o jej występie w śniadaniówce. Pani Zosia szukała prezentu dla swojej najnowszej synowej, więc jej przyjaciółka (pani Wisia) zaciągnęła ją „do pani Liwii”. Liwia Gawlin zadała kilka pytań i poprowadziła panie do jednego z regałów, aby pokazać elegancką, ręcznie malowaną misę na owoce. Przyjaciółka pani Zosi się zachwyciła, ale główna zainteresowana była bardziej powściągliwa.

– Chalcedon im wciśnij! – zawołała Sandra. Po głosie słychać było, że beczała.

– Przymknij się! – syknął Wiktor.

– Córeczka? – zapytała zakłopotana pani Wisia.

– Nie. Nie znam już tej pani.

– A ja cię znam, Liwia! – Sandra zrobiła kilka kroków w jej stronę. – Już cię znam! Jeszcze zobaczysz! Pożałujesz! Nie dajcie się jej nabrać! To kłamczucha! Dużo gada, ale…

– Sandra, zamknij gębę! – warknął Wiktor.

– Bronisz jej? Ciebie też wyroluje! Olka, Janę! Nawet te panie tu! Ona tylko kantuje!

– Chyba przyszłyśmy nie w porę…

– Nie, pani Wisiu! – Liwia Gawlin położyła tej chudej rękę na ramieniu. – Proszę wybaczyć Sandrze, jej nie jest łatwo, nie wie, co mówi. Moja ostatnia synowa…

– Z tymi synowymi tak już jest – przyznała pani Wisia.

Gdy Sandra wyszła, mamrocząc głupie groźby, Liwia Gawlin zbolałym głosem zaczęła ją tłumaczyć. Ma problemy ze sobą, biedne dziecko. Dramatyzuje, chce zwrócić na siebie uwagę. Siostry się z niej śmieją, nie jest kochana. Próbowała sobie odebrać życie. Jej Cecyl, pani Wisia pamięta Cecyla, kiedyś tu był, współczuł jej, póki nie zobaczył, co to za jedna, i ją rzucił. Sandra szuka kogoś, na kim mogłaby się wyładować. A ona, Liwia, zawsze jej słuchała. Byle tylko ta biedaczka sobie czegoś teraz nie zrobiła! Pani Wisia kiwała głową ze współczuciem, jej przyjaciółka wyglądała na zdegustowaną. Liwia Gawlin zręcznie odwróciła ich uwagę i pokazała wazon o niezwykłym kształcie.

Nie dowiedział się, czy pani Zosia kupiła wazon dla najnowszej synowej. Wymknął się ze Stylove. Był wściekły na tę dziobatą debilkę, ale też na Liwię Gawlin. Nie dawała się zrozumieć. Czasem zmieniała się w elektrycznego pastucha i kopała, jeśli ktoś podszedł za blisko. Ona z Sandrą słodziły sobie, a dziś jedna drugiej rzuciła się do gardła. Żenada. Sandry nie znosił, ale wolałby nie widzieć takiej Liwii Gawlin. On też dziś oberwał. W Stylove zrobiło się zbyt duszno, jakby te wszystkie piękne kurzołapy zakrył dym.

Wiktor miał wrażenie, że uszedł z pożaru.

ornament

W studiu było pstrokato – dużo świateł i kolorów. Pomyślał, że to takie miejsce, gdzie musi panować szczęście. Chciał się tam znaleźć jak nigdy wcześniej. Wcisnął pauzę. Prezenterka prowadząca program zamarła z głupią miną. Zamiast wyłączyć YouTube’a, kliknął „play”.

Zawsze wydawało mu się, że prezenterzy robią swoje, udają zainteresowanie – a tych dwoje sprawiało wrażenie, jakby mieli się posikać ze szczęścia. Tak działała Liwia Gawlin!

Wyglądała przepięknie. Miała na sobie turkusowy kostium z czarnymi wstawkami oraz sznur pereł, pewnie sztucznych. Przyciągała wzrok. Siedziała na kanapie między Zenkiem i Dominikinem. Jana zajęła drugi brzeg kanapy. Też wyglądała nieźle w beżowej kiecce i dobranych pod kolor rękawiczkach. Ci z charakteryzatorni mocno ją przypudrowali. Gdyby na jej miejscu siedziała Sandra, musieliby ją owinąć jak mumię, żeby się nadawała! I najlepiej zakneblować.

Liwia Gawlin odpowiadała w sposób wyważony i płynny, jakby siedziała na kawie z koleżankami, a nie w studiu telewizyjnym pod okiem kamer. Mówiła o tym, jak zrodził się pomysł na Zobacz mnie naprawdę, jak długo biła się z myślami, czy inwestować czas w ten projekt. Czy nie będzie zbyt skandalizujący.

– A projekt i tak otarł się o skandal – zwrócił jej uwagę prowadzący.

– Pije pan do tych anonimów? Doprawdy nie ma o czym mówić. Nie chciałabym, aby cokolwiek odciągało nas od wystawy.

– Miałem na myśli raczej nagość pani modeli.

– A cóż skandalicznego może być w nagości? – odparła ze szczerym zdziwieniem, zamykając gościowi gębę.

W tle pokazano parę zdjęć – tych, na których nie było widać ich tyłków czy fujar. Załapali się Zenek, Jana, Hallis i Fil, i oczywiście giry Wiktora.

– Prowadziła pani warsztaty dla swoich modeli – podjęła prezenterka. – To niecodzienna praktyka. Poświęcała pani wiele czasu na coś, co de facto nie było przygotowaniem prac.

– Chciałam dać więcej ludziom, z którymi współpracuję. Wzbudzić ich zatraconą pewność siebie, poczucie własnego piękna, świadomość tego, ile ma im do zaoferowania świat. Przy takim projekcie prace bez tych dodatkowych działań byłyby puste.

– Pani Marcjanno, a jak wyglądały takie warsztaty? – zagadnęła Janę prezenterka. – Czy dużo pani dały?

– O tak! Liwia symulowała naszą kreatywność. Opowiadała o sztuce, robiliśmy sceny, malowaliśmy, były andrzejki, nawet nam wróżyła karty.

– I wywróżyła dobrą przyszłość? – wtrącił prezenter.

– Dla każdego! – wtrąciła Liwia Gawlin. – A Jana będzie uczestniczyć w kampanii reklamowej.

– W reklamie szamponu!

Phi! Miała się czym cieszyć! Dostanie Oscara!

Prezenterzy jej pogratulowali, a potem się na nią uwzięli. Pytali, jak zniosła rozbieranie się do zdjęć, co było najciekawsze podczas sesji i jakie ma plany na przyszłość. Puszyła się, nagle ważna niczym sama Liwia Gawlin. Pamiętał, jak mu się narzucała, dzieciak jej się znudził, mężulek też, liczyła na jakiś romansik, szkoda, że nie skorzystał. Przepadło, Jana będzie polować na Karolaków czy Adamczyków. A niech się udławi swoim szamponem!

Musiała zmęczyć prowadzących, bo przypomnieli sobie o Zenku i zapytali, jak to jest mieć matkę fotografkę.

– Człowiek uczy się pozować, a dopiero później chodzić. I nigdy nie wie, czy mama nie czai się za rogiem. – Przymrużył oczy i zrobił taki gest, jakby trzymał w wybrakowanych łapskach aparat i strzelał mamie fotkę. Skwitowano to śmiechem.

Następnie Dominikin mówił o swoich filmach. Gdy zapytano go o współpracę z Liwią Gawlin, przyznał, że to bezcenne doświadczenie.

– Liwia jest wulkanem zaangażowania, a jej fotografie łączą w sobie drapieżność i subtelność. Za tym nie stoi tylko siła artystycznego wyrazu, ale też chęć naprawiania świata. Nasze ścieżki jeszcze nie raz się przetną. – Wymienili spojrzenia.

– Owszem! Co dwie muzy, to nie jedna! – podchwyciła. – Takie podwójne ujęcia nadają sztuce zupełnie inny wydźwięk.

Prezenterzy zdążyli się pożegnać i materiał dobiegł końca. Wiktor miał nadzieję, że na filmiku choć raz padnie jego imię, że Liwia Gawlin da mu jakiś znak. Podobno o nim myślała. A może nawet mówiła? Dupa. Pewnie pieprzeni nadgorliwi montażyści wycięli większość nagrania!

Zerknął na komentarze. Trochę gratulacji i lizusostwa. Znalazł też wypowiedź Sandry. W oficjalnym tonie zwracała się do telewizji z pytaniem, czy rzeczywiście pani Gawlin pozwolono zabrać ze sobą tylko dwie osoby. Prosiła o odpowiedź. Telewizja nie odpisała, za to kilka osób ją wyśmiało. Niżej dopieprzali się do Jany:

AniaMania: Doucz się. Kart się nie wróży, to kartami się wróży.

NatalciaSzprytek: Laska szkoły nie skończyła, więc się rozbiera! Kariera od dupy strony!

Rozsądny28: Symuluje kreatywność!

KochamMojegoW.: Reklama szamponu! Misja życia! Hollywood czeka! :) :) :) :)

BritnejK.: Brzydka jak sracz ta dziewucha

Emi1977: I głupia, nawetsie wypowiedzieć nie umie, widać te oczy tęskniące za mózgiem!

Oberwało się też Liwii Gawlin:

A.Szabelska: Robi za wielką artystkę, a tylko o kasę jej chodzi. Kiedyś z nią współpracowałam przy jednej makiecie, sztucznie sympatyczna, nigdy więcej!

Przemo288WaWa: Jaka ona brzydka! A jak się ubiera! Z tyłu liceum, z przodu muzeum!

Musztardazmajonezem: Niech mi ktoś przetłumaczy, co ona pieprzy? Prowadzi jakieś przedszkole dla dzieci specjalnej troski?

MyszkaMiki933: Gapi się na tego Kinsleya, jakby chciała, żeby ją przeleciał!

PisiaLisia: Synusiowi palce odrąbała, no, ładnie!

Edytkakochamcie: :D:D:D I je zjadła! Dla sztuki! Mniam!

Gdy spotykał się z hejtem wymierzonym w Liwię Gawlin, prawie go rozwalało od środka. Wyobrażał sobie, że dopada tych chujów ukrytych za nickami i tłucze do strachu, do krwi. Sam pisywał komentarze, oskarżał, wyzywał tych hejtujących, którzy gówno osiągnęli, ale odpuszczał przed wysłaniem. Nie chciał, żeby te debile rzuciły się na niego. Trzeba chronić swój tyłek – zwłaszcza jeśli się go pokazało.

Tym razem zabrakło mu współczucia. Sama się wystawiła. Telewizja się zamarzyła!

Znów odpalił film, aby przenieść się tam, gdzie go nie było. Liwia Gawlin mówiła swoje, a on, zasłuchany, czytał chamskie komentarze pod spodem. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Dobrze jej tak!