Hallis nie żyje? Co jest? Wiktor półświadomie przebił się przez autobusowy tłum i przysiadł na pustym przystanku pod galerią. Przerzucał kolejne strony w smartfonie, wkurwiony, że nie da się szybciej. Gdzieś to musieli sprostować! Hallis nie żyje… Koniec bajki. Syn biznesmena ginie w wypadku”, „Samobójstwo Aleksandra Hallisa – kolejny rozdział rodzinnego dramatu”, „Gwiazda wystawy Zobacz mnie naprawdę nie żyje”, „»Musiałem się zabić«. Nie żyje Aleksander Hallis. Próbował wycofać tę myśl z łba, nie przyjąć jej, nie ma, out, ale i tak widział wszędzie to samo zdjęcie – nieśmiało uśmiechniętego Hallisa. A on nie żył…
To było samobójstwo. Zjechał z pustej drogi i z dużą prędkością uderzył o rosnące przy drodze drzewo. Inny kierowca zawiadomił pogotowie i straż pożarną, wyciągnięto pokiereszowanego Hallisa. Zdążył powiedzieć, że nie brał narkotyków i nie pił alkoholu, przeprosił. Zmarł w karetce.
Jako „Aleksander Hallis (+23)” wydawał się obcy. Co taki dziennikarz mógł o nim wiedzieć?! Hallis +23 był tylko tematem! On dostanie kasę za ten artykuł! Będzie zarabiał na cudzej śmierci! Wiktor przypomniał sobie, jak Hallis wkładał kapelusz przed wyjściem. Miał teraz wrażenie, że dzikie bestie szarpią go od środka.
– Olek… – wyszeptał.
Kuźwa, chyba się nie rozbeczy? Otwierali za kwadrans. Wszedł przez obrotowe drzwi galerii i skierował się niemal pustym pasażem do Interneksu. Patrzył na szyldy, które mijał niemal każdego dnia – byle nie myśleć o Olku. Nagle przypomniał sobie jego plecy, jak nie Olka, bo nienaruszone żyletką. Nie chciał na nich ustawiać kamieni. Olek powiedział coś o śmierci… Jezu…
W Interneksie zastał Maćka. Super, akurat jego! Ale Maciek pierwszy raz od dawna nie warknął mu „cześć” na odwal (ostatnio do takich służbowych warknięć ograniczały się niemal wszystkie ich kontakty). Podszedł do niego.
– Ty, ale ten gość, co się rozwalił, nie był z tej twojej wystawy, nie?
– Był.
– Ja pierdolę! Znałeś go?
– Tak. Był moim… moim przyjacielem – wychrypiał.
Poczuł ukłucie w gardle. Gówno! Nie byli przyjaciółmi. Olek podkreślał, że go lubi. Wiktor też lubił Hallisa (właśnie Hallisa! Nie Olka), ale równie często nie znosił. Chyba coś z nim było nie tak, bo podobnie traktował większość ludzi. Maćka. Monikę. Janę. Mamę. Nawet Liwię Gawlin.
– Do bani… – Maciek poklepał go niezdarnie po ramieniu. – On miał tego jebniętego ojca, nie? Co się wydzierał na tę matkę?
Usiedli na stanowiskach. W całej galerii z głośników rozbrzmiało jak co dzień nagranie – kobiecy głos entuzjastycznie witał pierwszych klientów. Minie jeszcze z pół godziny, zanim ktoś wejdzie do Interneksu. Wiktor wyciągnął smartfona, wpisał w wyszukiwarce „Aleksander Hallis” i wyświetlił grafiki. Przerzucał zdjęcia Olka. Kilka było z wystawy.
– To on, nie? – Maciek spojrzał Wiktorowi przez ramię. – Ty, a co on tu ma na brzuchu? I tu! Kto go pociachał?
– On tak sam.
– Po co?
– A cholera wie… Jakoś się to nazywa. Autostraty… coś tam.
Nadal nie miał pojęcia, jak można sobie robić coś takiego – ale jeśli ktoś rozbija się na drzewie, to równie dobrze może sobie na własnym ciele dziarać gwiazdy żyletką.
Minęły pierwsze godziny pracy. Znów oferty, promocje, coś znajomego. Wiktor niby gadał o najszybszym internecie mobilnym, ale myśl o Olku nieznośnie wracała, wcinała mu się w gadkę, odwracała uwagę. Niby informował szanownych państwa o rewelacyjnej nowej ofercie, którą mamy, i widział Hallisa, nie, Olka, Olek nie żyje, dużo ściągam filmów, piosenek i w związku z tym, miał Paulę, miał kasę, z tym… A router można sobie dyskretnie postawić na szafce, żeby nie przeszkadzał, Alex Sillah, Alex Sillah, tak, na szafce, można na szafce, ten internet jest szybki, a państwo wolą którą opcję? Przepraszam. A tamto nagranie, ten strach, który się słyszało, cholera, teraz Olka wyszykują w zakładzie pogrzebowym jak na wystawę, kurwa, kurwa, więc państwo to biorą, tak?
– Przepraszam, kolega jest chyba chory! – Maciek przyszedł mu z pomocą. – Dokończę, zrób sobie przerwę.
– Teraz mnóstwo wirusów – powiedziała łaskawie klientka.
Poszedł pasażem. Skąd nagle tyle ludzi? Odbił w stronę łazienki i zamknął się w ostatniej wolnej kabinie. W tle grała spokojna muzyka z repertuaru galerii. Mógłby tu przesiedzieć całą dniówkę. To było jakieś parszywe sprzedawać najszybszy internet, kiedy Olek… I co? Miał rzucić pracę? Nie umiał się w tym połapać.
Sięgnął po smartfona. Nieodebrane połączenia od Sandry, Jany i mamy. Fil napisał: „Alek Hallis nie żyje. Zginął w wypadku samochodowym. Nie wiem, jak Ty, ale ja nie mogę uwierzyć. Rozmawiałem z Paulą. Pogrzeb pojutrze o 12”.
W sieci pojawił się kolejny artykuł o Olku, a raczej o jego starym, zatytułowany: Nikogo tak nie kochałem jak syna. Obok zdjęcia Olka znalazła się fotka jego starego – Janusz Waldemar Hallis wspierał pochyloną głowę na rękach, miał zapuchnięte oczy. „Oddałbym swoje życie za jego życie – stwierdzał. – Wiem, co o mnie sądzi teraz opinia publiczna, ale proszę o uszanowanie mojej żałoby i mojego bólu. Nigdy nie doświadczyłem większej tragedii, to był mój jedyny syn. Nikt nie zasługuje na to, żeby stracić własne dziecko”.
Chciałbyś, sukinsynu! W komentarzach mu dowalano. „Widzieliśmy, jak kochasz syna, ch*ju!”, „Zaraz powie, że kocha też żonę”, „Bardziej mu szkoda wypasionego auta niż syna!”, „Szanowny Panie, sam Pan doprowadził swoim karygodnym postępowaniem do tej tragedii. Może wyciągnie pan wnioski na przyszłość, szkoda, że zapłacił za to Pana młody, zdolny syn”, „Dobrze mu tak! Mam nadzieję, że cię sumienie zajebie, śmieciu!”. Prawie nikt mu nie współczuł.
Wiktor wrócił do artykułów, które już czytał. Na forach pojawiło się mnóstwo wkurwiających gwiazdek w nawiasach kwadratowych. Niektórzy pisali z kondolencjami, przejęli się, jakby znali Olka. „Oto do czego prowadzi przemoc domowa. Biedny Aleksander”, „Ja bym temu ojcu ryj rozwalił! Gdybym nie mieszkał 500km. dalej, to bym przyjechał! Ktoś mnie wyrenczy?”, „Taki był piękny! I nie żyje. Taki młody. To nie sprawiedliwe” (ktoś odpisał: „A gdyby nie był piękny? Gdyby miał garba, zeza i był gruby jak wieprz, też by ci go było przykro? Każdego szkoda, nie tylko młodych i pięknych”), „I tacy ludzie młodzi, wrażliwi, poeci, odchodzą, umierają tak młodo i niepotrzebnie. Aleksander, będziesz nowym Wojaczkiem”, „Nie znałam Aleksandra, a siedzę i płaczę…:(”, „Alek, mam nadzieję, że tam, gdzie teraz jesteś, jesteś szczęśliwy. Piszesz dużo wierszy i już nikt cię nie skrzywdzi”. Wiktor dodałby komentarz od siebie, chyba miał większe prawo niż tamci, ale to bez sensu – Olek i tak tego nie przeczyta.
Wyszedł z kabiny. Długo mył ręce i gębę. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Pomyślał, że Olek już nigdy na nic nie spojrzy, bo już nigdy, przenigdy nie otworzy oczu.
Nadszedł późny wieczór. Kiedy Wiktor jechał do Liwii Gawlin, dotarło do niego, że pierwszy raz, odkąd się z nią spotykał, było mu wszystko jedno. Nie planował, nie kombinował, nie liczył nawet na seks, nie ekscytował się. Jeśli ona każe mu spadać, po prostu pójdzie gdzie indziej – byle nie wracać do tej nory, w której mieszkał. Nie chciał być dziś sam.
Długo starał się odsuwać od siebie śmierć Olka, ale się poddał. Miał wrażenie, że w jego wnętrzu zrobiło się cicho. Zwykle się wkurzał, albo na siebie, albo na innych, i znanych, i obcych, rozsadzało go, a teraz nie. Nawet hałas panujący w autobusie zostawił obok siebie.
Liwia Gawlin nie okazała ani zaskoczenia, ani radości. Zaprosiła go do środka.
– Sorry, że tak bez zapowiedzi, jakoś nie mogę…
– Wiktor, rozumiem, naprawdę.
Biło od niej takie samo zmęczenie, jakie on dźwigał cały dzień. Miała opuchniętą twarz, załzawione oczy. Jej sukienka – ta zielona, w niebieskie pawie oka, którą tak lubił – wydawała się zmięta i znoszona. Liwia Gawlin nagle wyglądała na swoje lata. Przytulił ją, a ona odwzajemniła uścisk. Stali tak przez chwilę.
– Jesteś głodny? – zapytała, odrywając się od niego.
– Nie, już jadłem. W pracy.
– Herbaty? Albo drinka?
– Drinka poproszę.
Ona też sobie nie odmówiła. Chyba nie był to jej pierwszy drink tego wieczoru, ale nie była pijana.
Usiedli przy kuchennym stole. Długo milczeli. Nie milczał za to Wangog, rozpraszał uporczywym ćwierkaniem. Liwia Gawlin bez słowa przykryła klatkę białym ręcznikiem.
– O czym myślisz? – zapytała nieoczekiwanie. Głos miała grobowy.
– Takie pierdoły!
– Mów.
Wychylił drinka. Powiedział nieskładnie:
– Pomyślałem, że mógłbym wypić cały dzbanek gorącej herbaty, jeśli Olek nie umrze. Głupie! – dodał, zły na siebie. Pieprzenie! Wcale nie wypiłby wrzątku, nawet dla Olka.
– Raczej piękne – westchnęła. – Nie mogę uwierzyć, że go już nie ma! Nie wiem, czy pójdę na pogrzeb, czy dam radę! – zaszlochała. – Jeśli chcesz płakać, płacz, nic w tym złego.
Jasne! Będzie beczał, jeszcze przy niej! Już mało brakowało w galerii, nad tą umywalką!
– Olek bardzo cię lubił. Zasługuje na twoje łzy. Nie wierzę, że ta śmierć była dla ciebie niczym.
– Nie przyjechałbym tutaj, gdyby to było nic! To jest jakieś takie durne, że on… Ja mam pierwszy raz coś takiego. Dziadkowie mi umarli, jedni, bo drugich nie znałem, ciocia na raka, jeden chłopak ze szkoły, ze starszych klas, też na raka, na białaczkę. Ale teraz… – Nie umiał się wysłowić. – Jest jakoś inaczej. W sieci go opisali, ale jak nie jego…
Spokój, który mu towarzyszył jeszcze w autobusie, zaczął się ulatniać. Nie chciał być sam, ale też nie miał zamiaru gadać ciągle o Olku i o jego śmierci. To tak, jakby dać się przypalać zapałkami. Tymczasem Liwia Gawlin zapytała, jakby chciała zrobić mu na złość:
– Jak go pamiętasz, Wiktorze? Opowiedz mi o nim.
– Po co?
– Chyba za mało mam własnych wspomnień.
– Nie wiem, Liwia. Wiedziałaś, jaki był. Chodził w kapeluszu i z Kenem. Raz mówił coś o sznurówkach… Nie, skończmy!
– Dobrze, jak chcesz.
Zapaliła fajkę. Nie patrzyła na niego, pogrążona w myślach. Niby nie naciskała, ale poczuł, że musi coś powiedzieć. Powiedział to, co wpadło mu pierwsze do łba, choć każde słowo przychodziło z trudem.
– Pamiętam, jak pokazywał mi Judytę Klimta. I byliśmy na piwie. Gadał w Stylove o tym klasztorze, bawił się szachami, zostawił wtedy Alexa. Jak wracaliśmy z wernisażu, pytał i pytał, a ja nie chciałem odpowiadać…
Czas mijał. Milczeli, chyba że coś jeszcze mu się przypomniało. Wtedy, zdziwiony, że tyle pamięta, dorzucał kolejne wspomnienie, jakby sam grał w jedną z tych wyliczanek, którymi Liwia Gawlin otwierała swoje Soboty z Picassem.
– I jak go słuchałem na YouTubie – powiedział, bo musiał dojść i do tego – na początku myślałem, że się popisuje. Że skoro ma kasę od starych, to powinien siedzieć cicho, a nie ich nagrywać. Tylko później… – Urwał.
– Nie wytrzymał tej chorej sytuacji – odezwała się. Nigdy nie słyszał w jej głosie tyle bólu. – Przyszedł do Stylove tamtego dnia. Cień samego siebie. Nie był w stanie żyć w takim napięciu. Oni obrali wspólny front przeciwko niemu. Zadręczyli go.
– Ja z nim rozmawiałem, a zaraz potem umarł… – wymamrotał. – Chciałem mu pomóc, coś było nie tak! Przecież rozwalił Kena! Jak mógł rozwalić tę głupią lalkę! I wcale nie musiał się zabijać, miał tyle kasy! A on powiedział, że nie będzie mnie zanudzał! Że nie ma nikogo. Próbowałem mu pomóc!
Właśnie do tamtej ostatniej rozmowy nie chciał wracać, tego się bał. Za późno. Łzy zaczęły mu płynąć po policzkach. Poczuł ciepłe ramiona Liwii Gawlin wokół siebie. Bełkotliwie opowiedział jej, jak znalazł Alexa Sillaha. Łzy płynęły. Gdyby powiedział coś właściwego! Gdyby zadzwonił nawet do niej i naskarżył, że Olek wziął brykę swojego starego! Po co się zabijać?!
Musiał płakać bardzo długo, ale w końcu mu przeszło. Czuł się lżejszy, wręcz pusty, jakby umarł. Miał to gdzieś.
– Chcesz się położyć? – zapytała Liwia Gawlin, a on tylko skinął głową.
Choć sama już wcięta, nieźle sobie radziła. Wylała resztę zawartości szklanek do zlewu, zaprowadziła go do sypialni i ułożyła w łóżku. Podała mu jego własną koszulkę, której używał jako piżamy – zdążył zapomnieć, że została tutaj.
Liwia Gawlin włączyła dyskretną lampkę i ułożyła się naprzeciwko. Wpatrywała się w niego uważnie. Naprawdę ją kochał!
– Wiktorze, a co robiłeś pod Stylove tak późno?
Kurde, wpadł! Nie otrzeźwiłaby go bardziej, gdyby dała mu w gębę. Powiedzieć o anonimie? Przecież nie miał złych zamiarów! Zaniedbywała go, miała w dupie! Nic nie powie! Całe szczęście nie był na tyle pijany, żeby się przyznać.
– Tęskniłem za tobą. Robiłaś kwarantannę. Czasem przychodziłem pod Stylove.
– Czyli to z miłości? Często przychodziłeś?
– Prawie codziennie – skłamał, żeby sprawić jej przyjemność. – I tutaj czasem też.
– Nie miałam pojęcia.
Choćby dlatego, że się z nim wcale nie kontaktowała! Musiał zmienić temat, żeby się jeszcze gorzej nie wsypać. Przypomniał o Olku.
– Ty wiedziałaś, że coś mu się stanie. Mówiłaś!
Poderwała się, jakby łóżko zaczęło się palić. Co ją napadło?
– Nie! Ja tylko twierdziłam, że powinien coś z tym zrobić! Takie sytuacje się dokumentuje! – krzyczała, nie całkiem wyraźnie. – Tak się robi, a nie tylko mówi! Nikt nie może mnie oskarżać! Wiesz, kto zabił Olka? Jego ojciec! Zadręczył go, i jego, i swoją żonkę! Tyran, despota, nieliczący się z niczym! Tylko on będzie dźwigał tę śmierć! Miał jedynego syna, teraz mówi w wywiadach! Teraz cierpi! Tak bardzo cierpi! – Rozpłakała się. – Miał jedynego syna!
– Nie no, jasne, że to stary Hallis! – wtrącił.
– On zadręczył Olka! Tylko on! – ciągnęła, czasem załamywał jej się głos. – Wiesz, co to jest, jak ojciec bije matkę? Jak trzeba na to patrzeć?! Ja wiem! Mój ojciec też nas bił, też wrzeszczał! Tego nie da się już zapomnieć! A on Olka… Ja nie mam winy, tylko on! Olek będzie wiecznie na moich fotografiach! Ja mu dałam nieśmiertelność, a własny ojciec go zabił! Przez niego Olek był cieniem! Zmiażdżył go! Własnego syna, jedynego syna! Biedny Olek! On go zadręczył! Wiktorze, ja go kochałam! Teraz sama widzę, jak bardzo! Kochałam go!
Uciekła do łazienki. Słyszał, jak płakała. O kurde, ale się nawaliła! Przypomniał sobie przedostatniego sylwestra. Sew tak się narąbał, że prawie beczał i wyznawał wszystkim po kolei miłość. Żeby tylko Monice, ale i Julii, i jemu, i Maćkowi. Żenada żenad. Gdy mu to wypominali, kazał im spierdalać.
Długo jej nie było, chyba brała prysznic. Prawie zasypiał, kiedy znów weszła do sypialni, już trzeźwiejsza. Miała na sobie liliową koszulę nocną. Położyła się obok niego.
– Wiktorze, dobrze, że jesteś tu ze mną. Nie wyobrażam sobie przejścia przez taki wieczór samotnie, choć sądziłam, że dam radę. Jakaś opiekuńcza siła cię tu dziś przywiodła. Jesteś dobry, bardzo dobry. To był szczęśliwy dzień, kiedy spotkałam cię w parku. Dziękuję.
Przeniósł się myślami w tamto popołudnie. Zrobiła mu zdjęcie, odjechała, a on nie potrafił o niej zapomnieć. Nie mogło mu się pomieścić we łbie, że ktoś zaczepia ludzi i cyka im fotki, jakby nie było nic lepszego do roboty. A potem zobaczył cały ten świat, do tej pory schowany. Kota maneki-neko, z miliard obrazów, drogie restauracje, galerie sztuki. Poznał Olka, Janę, która się w nim trochę zabujała, Dominikina. Pisano o nim artykuły w sieci. Znowu pił herbatę. Uwierzył, że nawet takie nogi jak jego mogą być piękne. Ktoś nagle wydobył go z miejsca, w którym wcale nie musiał tkwić. Małpa… Musiał jej to powiedzieć!
– Liwia, to ja bez ciebie byłem jak ta małpa u Szymborskiej. Małpa Bruegla, o! Ta, co siedzi przykuta łańcuchem, a tam za oknem kąpie się morze i niebo! Miałem takie łańcuchy! A ty pokazałaś mi tamto morze, pozwoliłaś mi w nim pływać. – Nie mógł uwierzyć, że tak mówi. Prawie jak Olek! Słowa popłynęły same, tak ładne i gładziutkie, jakby wygłaszał ofertę w Interneksie. Żadne tam pijackie pitolenie, choć chyba nie był zbyt trzeźwy. To też zasługa Liwii Gawlin! – Pokazałaś mi, że coś się jeszcze dzieje. Wcześniej było tak bez sensu! Nie byłem szczęśliwy! Dopiero dzięki tobie!
– Nawzajem sobie coś daliśmy. – Pogłaskała go po włosach.
Kochał ją jak nigdy dotąd – być może dopiero teraz naprawdę. Wcześniej był zakochany, ale przede wszystkim chciał iść z nią do łóżka, mieć przy sobie, żeby mu zazdrościli, i Sew, i Maciek, i Olek, i Zenek, i Sandra, i Julia! Teraz skończyły się kalkulacje, została czysta miłość. Zszokowało go, że był zdolny do czegoś takiego. Takie rzeczy działy się w filmach, nie w życiu, nie normalnym ludziom. Olek już nie żył, ale Wiktor chciał zacząć żyć. Natychmiast!
– Pozwól mi tu zostać! Zamieszkać! – wyrzucił z siebie. – Mam i tak pracować u ciebie, więc będziemy razem! Kocham cię! Nie chcę wracać do kawalerki! Być tą małpą! Tymi małpami! – dodał, bo przypomniał sobie, że tam siedziały dwie małpy. – Kochamy się przecież! Proszę, Liwia, tylko o jedno! Tyle mi dałaś, dzięki, ale jeszcze to jedno!
Czekał w napięciu, choć chyba znał odpowiedź – skoro tak kochał, nie mógł usłyszeć innej.
– Dobrze, Wiktorze – powiedziała sennie i zamknęła oczy.
Zgasił światło. Nie mógł zasnąć, zajęty snuciem marzeń. Nie kochali się dziś (nadrobią rano, już on się o to postara!), nawet nie całowali, ale chyba połączyło ich coś megasilnego, najważniejszego. Dotąd nie było łatwo – nie rozumiał jej, kłócili się, ona go olewała, nie wzięła go do telewizji, unikała, faworyzowała Olka. Ważne, że to się tak skończyło. Nie wróci do kawalerki, zwolni się z Interneksu, bo będzie sprzedawał piękne rzeczy w Stylove. Zostanie z Liwią Gawlin, o ich związku będzie się pisać w gazetach. Wezmą ślub. W podróż poślubną mogą pojechać nawet na Majorkę czy gdzieś – a później wrócą tutaj, na zawsze szczęśliwi.
Po ślubie Liwia będzie się nazywała Porocha. To nie brzmiało tak ładnie jak z jej obecnym nazwiskiem… Może to on przyjmie nazwisko Gawlin? Tak się teraz robi, jego kuzyn po żonie nazywał się Ostrzycki (o jego poprzednim nazwisku lepiej nie mówić…).
Wiktor Gawlin. Tak. Nareszcie będzie kimś lepszym.