Rozdział 32

Otworzył oczy jeszcze przed dzwonkiem budzika i rozespany patrzył w sufit. Zostać w domu? Nie ma obowiązku uczestniczenia w pogrzebach! Liwia Gawlin się nie wybierała! Mógłby do niej pojechać. Choć już się pogodzili, wyjaśniłby jej przy okazji, że nie ma żadnej klatki, że mógł się zatrzymać, jak żona Lota Szymborskiej, że zachował się głupio… Nie! Byłby nie fair wobec Olka!

Wstał, zjadł śniadanie, wziął prysznic i włożył czarną koszulkę i wyprasowany wczoraj garnitur. Ostatni raz miał go na sobie, kiedy wybierał się do teatru na Szklaną menażerię. Olkowi podobała się ta sztuka… tak jak im wszystkim.

Przyjechał pod kościół prawie godzinę przed czasem. Poczeka, trudno. Nadal nie mógł uwierzyć, że pogrzeb Olka w ogóle się odbędzie – dzień był taki zwykły! Zauważył klepsydrę z wielkim napisem „Aleksander Hallis”. Razem z datą napisano „zmarł tragicznie”, a niżej „prosimy o nieskładanie kondolencji”.

Usłyszał swoje imię. Zobaczył machającą do niego Dagę. Zwykle tak kolorowa, nie była podobna do siebie w czarnej sukience. Pasemka na włosach też nijak się miały do czerni.

– Pomyliłam godziny! – zachichotała. – Ty też?

– Nie mogłem wysiedzieć u siebie. Tak samo miałem przed wernisażem.

– Może gdzieś siądziemy? Tu za rogiem jest Mac!

Nie był w nastroju na pogaduszki, ale lepsze to niż samotne błąkanie się pod kościołem. Po kilku minutach siedzieli w McDonaldzie. Daga zamówiła kawę, on colę. Czuł się nieswojo w garniturze, wśród tych charakterystycznych dla McDonalda hamburgerowych zapachów i ludzi w zwyczajnych koszulkach i krótkich spodenkach.

– Z Zenkiem się nie umówiłaś? – zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu do łba.

– Nie jego klimaty. Tak powiedział. Moim zdaniem wypada przyjść, kolegowali się. Sama tu jestem, choć Olka widziałam parę razy w życiu. Był dla mnie miły. Jak przeczytałam o tym wypadku, strasznie mi się smutno zrobiło.

– Wiesz, że Sandra też będzie?

– I co, mam może sobie pójść? – podniosła głos.

– Nie, sorry.

– Wiem, że to twoja koleżanka – powiedziała łagodniej. – Ja do niej nic nie mam. Nawet mi jej szkoda, bo Zenek chciał tylko zrobić mi na złość. Teraz jest już między nami dobrze.

– I okej – podsumował, żeby zatrzeć złe wrażenie.

– Poza tym, Wiktor, umówmy się, jak ktoś jest brzydki, to… – Rozłożyła ręce z bezradnym uśmiechem. – Taki jest dziś świat, że trzeba o siebie dbać, być ładnym. Tego się głośno nie mówi, ale taka prawda. A Sandra, niestety, do miss nie należy.

Trudno się było nie zgodzić.

Zadzwonił Zenek. Daga z nim porozmawiała, tłumaczyła się z wcześniejszego przyjazdu, roześmiała się, zapytała o Liwię Gawlin, przekazała pozdrowienia dla Wiktora, a on musiał przekazać swoje, choć nie trawił tego błazna. Dopił colę.

– Mówi, że by przyjechał, ale zapowiedzieli się kosmici! On wiecznie sobie żartuje! Nie jest zły – dodała jakby na usprawiedliwienie. – To taka maska. Ludzie często coś ukrywają śmiechem. A on miał ten wypadek, ojciec go nie chciał, Liwia była najbardziej zajęta swoimi zdjęciami… Nie zamierzał uczestniczyć w tym jej projekcie, ale go zaszantażowała. Wypłaca mu trochę pieniędzy co miesiąc, on z samych napraw laptopów by się nie utrzymał. Oświadczyła mu, że te pieniądze już się nie znajdą, chyba że będzie jej pozować. Przynajmniej odpuściła mu te warsztaty, ale to i tak czysty szantaż!

– Liwia? – Wiktorowi niemal zabrakło tchu. – Co ty!

– Nie wiem, jak z nimi było. – Wzruszyła ramionami. – A ona mogłaby tu przyjść! Okej, pojutrze jedzie na Rodos, ale…

– Ona nie wierzy w Boga! – przerwał. Taka nic nie wie, a będzie się wymądrzać!

– Ja też nie! Bóg Bogiem, ale przecież byli ze sobą blisko!

– Hallis i Liwia?

– Uhm! Zenek mi mówił, że kiedyś rano przyszedł do mamy, a Olek jadł tam śniadanie. W piżamie!

Jaka ta laska była głupia! Wkurzyła go!

– I ty mu wierzysz? On sobie tylko jaja robi, jak zawsze! Liwia kochała Olka, ale bardziej jak modela, oni gadali o tych wierszach, o obrazach. A Olek ma Paulę!

– Niech ci będzie – ustąpiła zakłopotana.

– Ja jestem z Liwią. Mamy romans – dorzucił. Wypowiedzenie tych słów sprawiło mu przyjemność. Zobaczył zdziwienie na gębie Dagi. – Nie mów Zenkowi.

– Spoko! – Przejechała palcem po wargach. – Od dawna jesteście razem?

– Zaczęło się prawie od razu, ale się powstrzymywaliśmy, a później… – Uśmiechnął się. – Liwia nie chciała nic mówić, bo po co ma czytać o sobie w brukowcach? Zamieszkamy razem. Liwia teraz jedzie na urlop, ale jak wróci, przeniosę się do niej.

– Gratuluję wam, ekstra!

Dalszą rozmowę przerwał alarm w telefonie. Musieli się zbierać.

Pod kościołem zastali już całkiem spory tłum, a także karawan, Wiktor nie chciał patrzeć w tamtą stronę. Podeszły do nich Sandra z Janą. Ta druga dźwigała wieniec ze swojej kwiaciarni. Na szarfie napisano: „Najdroższemu Olkowi – Liwia oraz koleżanki i koledzy z wystawy”. Przywitali się, rozliczyli za wieniec.

– Jeszcze dwa dni przed śmiercią do mnie dzwonił – powiedziała Jana. – Myśmy dużo gadali, jak on filmik dał do YouTube’a. Ja temu skurwielowi powiem! Przecież to on zrobił!

– Nie możesz tak nad trumną – odparła Daga. – Choć wielu ludzi pewnie by chciało.

– Tamci mówili, że to damski bokser i że szkoda, że to nie jego pogrzeb. – Sandra skinęła głową w stronę jednej z grupek.

Ostatni dołączył Fil pedał. Przyjechał z bratem, ale Ireneusz trzymał się z boku. Najwyraźniej robił tylko za szofera.

– On na filmie Dominikina mówił, że stara się kochać świat pomimo niebezpieczeństwa – przypomniał Fil ciotek. – Szkoda, że świat mu się tak odpłacił… Już go hejtują. Sprawdźcie sobie później.

Wiktor próbował nie myśleć o wernisażu, ale ciągle sobie coś przypominał. Wtedy też stali w takiej grupie, czekali, trochę wystraszeni. Mieli swoje święto i nadzieję. To dla nich zbierało się sporo ludzi. Robiono z nimi wywiady. Teraz nikt nie zwracał na nich uwagi, nie kojarzył ich z wystawą. A Olek zginął, Liwii Gawlin nie było. Stali osobno w tłumie żałobników. Musieli myśleć podobnie, bo Fil powiedział:

– Prawie jak na wernisażu, co?

Wiktor przyznał mu rację.

– Pamiętacie, jak rysowaliśmy groby? – dodała Sandra. – A teraz on…

– Przestańcie! – Jana otarła łzę dłonią w rękawiczce.

– I nic dobrego z tego nie przyszło – ciągnęła Sandra. – Olek nie żyje, ze mnie się siostry śmieją, że jestem celebrytka, hejtowali mnie w necie. A mieliśmy być gwiazdami, jeździć po świecie, tak nam obiecywała! Wiktor, tobie też nic to przecież nie dało, ja nawet w telewizji nie byłam ani… a teraz Olek umarł i… – Rozpłakała się.

Chwilę później podeszła Paula, blada, jakby zaraz miała zemdleć. Przytuliła każde z nich i podziękowała, że przyszli. Mówiła tak cicho, że ledwo mogli ją zrozumieć.

– Paula, ja ci oddam tego Kena – powiedział Wiktor. – Tylko go poskładam, posklejam.

– Kena? – zapytała nieprzytomnie.

– Alexa! Alexa Sillaha! Bo Olek zostawił go u Liwii i ja go znalazłem – brnął coraz bardziej. – Daj numer, to ci go oddam albo wyślę, tylko skleję. Na pamiątkę.

– Dobrze, zaraz, potem, za chwilę!

Weszła po schodach do kościoła, jakby sama nie wiedziała, dokąd idzie. Jeden z mężczyzn podbiegł, ujął ją pod ramię i poprowadził.

Podczas mszy Wiktor miał wrażenie, że trafił tu przez pomyłkę, a to, co się działo, w ogóle go nie dotyczyło. Zajęli jedną z dalszych ławek. Widział tylko ludzi w kolejnych ławkach. Słyszał donośny głos księdza, wstawał razem z innymi, odpowiadał znanymi formułkami, których tak dawno nie musiał używać. Jana popłakiwała z głową na jego ramieniu. Fil nie wstawał ani nie klękał. Miał mokre oczy. Wiktorowi też było ciężko, ale nie – żadnych płaczów! Co to zmieni? Nie ma!

Ksiądz mówił o „naszym bracie Aleksandrze”, o „umiłowanym dziecku Chrystusa”, o „zmyciu grzechu pierworodnego poprzez chrzest i włączenie we wspólnotę Kościoła”, o tym, że „my się smucimy, ale nasz brat Aleksander raduje się, bo jest w niebie z Chrystusem”. Pieprzenie! Już w necie było więcej prawdy! Ani słowa o jego wierszach, o Aleksie Sillahu, o tym, że Olek brał udział w projekcie, że lubił malibu, a wódkę uważał za prostacką. Nic o tym, że nienawidził swojego starego i przez niego odebrał sobie życie.

– To w ogóle do niego nie pasuje!

– Wiktor, nie teraz. – Fil pokręcił głową.

Zarządzono zbieranie ofiary. Wiktor nie zamierzał wychodzić z ławki, wyjaśnił, że nie ma drobnych i najwyżej popilnuje wieńca, ale Sandra wcisnęła mu dwadzieścia groszy.

– I tak się idzie, nawet gdybyś nic nie wrzucił.

Stał w niekończącym się rzędzie, przed sobą miał Sandrę, za sobą Fila. To przypominało stanie w korku. W drugiej ławce dostrzegł kogoś znajomego, choć nie od razu rozpoznał tę gębę. To był Janusz Waldemar Hallis, niepodobny do tego z internetowych fotek. Wyglądał staro, twarz miał poszarzałą, opuchniętą. Morderca! Wystarczyłoby odbić w bok, by podejść do niego i powiedzieć… niby co? Spuścił wzrok. Tak musiał czuć się Olek, kiedy uciekał na górę, a jego kroki nagrywały się tak samo jak wrzaski tamtego sukinsyna.

Dotarł do ołtarza. Zobaczył stelaż, na którym umieszczono zdjęcie – Olek uśmiechał się nieśmiało, unosząc brwi. Wiktor miał wrażenie, że Olek patrzy właśnie na niego. A za stelażem stała zamknięta trumna z potwornie elegancką tabliczką. Przez sekundę chciał otworzyć tę trumnę, powiedzieć Olkowi, żeby wstawał i skończył ten cyrk.

Dopiero wtedy naprawdę dopuścił do siebie tę myśl, ten fakt. To się działo. Zaraz wezmą tę trumnę i przeniosą, jakby kogoś porywali. Wrzucą do już otwartego grobu, przywalą. A w niej przecież leżał Olek. Ten sam, który mówił tak, jakby tkwił w środku snu. Ten, który zakładał kapelusz na farbowane włosy. Ten, który nie wiadomo po co ciął się żyletką. Ten, który miał zimne dłonie, teraz zapewne jeszcze zimniejsze. Ten, który kazał mu na siebie uważać. I który obiecał, że zdzwonią się jutro, choć wiedział, że to ich ostatnia rozmowa.

Łzy, których nie miało być, popłynęły mu po policzkach. Cholera! Chciał je zetrzeć, ale nie potrafił się ruszyć. Zaczął się trząść.

– Hej, idź – usłyszał za sobą cichy głos Fila. – Sandra!

– Co? Och! Chodź, Wiktor, chodź.

Dał się jej prowadzić dookoła ołtarza. Wrzuciła monetę do skarbonki przymocowanej do słupa. On nadal ściskał w pięści głupie dwadzieścia groszy. Nie był w stanie ich wrzucić, jakby jego ręce pokrył beton. Myślał o Olku, którego nazywał Hallisem, bo go nie znosił, o Filu, którym się brzydził, i o Sandrze, z której twarzy się nabijał, choć nigdy głośno. Chciał przeprosić, tutaj i teraz, ją, Olka, Liwię Gawlin, ich wszystkich, ale i tak zagłuszyłyby go organy.

ornament

Znów się obudził i pomyślał, że jest rano, a on musi się zbierać, jeśli chce zdążyć na pogrzeb. Spojrzał na telefon – był wczesny wieczór. Wiktor leżał w spodniach od garnituru i czarnej koszulce. Położył się, jak tylko wrócił do domu, i natychmiast zasnął.

Na początku nie dbał o to, że płacze. Dopiero w ławce doszedł do siebie, wściekły. Pewnie dookoła się z niego nabijali. Szedł w długim kondukcie na pobliski cmentarz. Ludzie rozpierzchli się i stali między grobami. Gdyby nie mikrofon, nie wiedziałby, co się dzieje. Wymknął się, gdy trumnę z Olkiem spuszczano do grobu. Czekał na spóźniony autobus, kiedy dostrzegł volvo Ireneusza Sławka. Fil siedział na fotelu pasażera, a Sandra, Jana i Daga z tyłu. Szkoda, że nie został z nimi. Kij z tym, i tak by się nie zmieścił!

Powinien coś zjeść, ssało go w żołądku – ale zaczęły wracać obrazy z pogrzebu, silniejsze niż głód. Nie mógł ich powstrzymać. Ani kolejnych łez. Przynajmniej już nikt go nie widział. Znienawidzona kawalerka chroniła go przed światem.

– I co teraz, Olek? – mruknął do sufitu. – Co ci z tego, kurwa, przyszło?!

Podszedł do biurka, gdzie leżał rozczłonkowany, ale wciąż uśmiechnięty Alex Sillah. Plastik uformowany w części ciała był obrzydliwy. Wiktor chciał naprawić Alexa, obiecał Pauli – a może jeszcze bardziej Olkowi – ale poczuł się, jakby przeprowadzał sekcję zwłok. Nie sklei go, nie dzisiaj. Zresztą Paula nie kontaktowała, a Olek i tak nie żyje, na co mu Ken? Takich rzeczy nie zostawia się na grobach.

Olek był trochę dziwakiem, Wiktor nigdy go nie rozumiał – jego gadki, noszenia kapelusza, farbowania włosów, pisania wierszy, wyszarpywania sobie gwiazd żyletką – ale najbardziej we łbie się nie mieściło, jak on mógł się zabić!

Odpalił laptopa. Na poczcie odnalazł link z wierszem Olka, który Fil rozesłał im przedwczoraj.

Pępowiny

Być może sznurówki chciałyby być wolne

I sunąć po betonach, trawach i marmurach,

Lecz nie – muszą się spotkać.

Nie uciekną od nieustępliwych dłoni,

Co splączą je ze sobą zbyt ciasnym węzłem.

Na wieki wieków nierozdzielnym.

I tylko czasem zaciśnie się supeł,

Który kiedyś pęknie boleśnie

I czerwono.

Co on miał z tymi sznurówkami? Jakie wolne sznurówki, jakie pękające supły? Przeczytał kilka razy i nadal nic nie czaił! Chciał się znów zobaczyć z Olkiem, czytając ten wiersz (jakkolwiek idiotycznie to brzmiało), a było tak, jakby Olek zatrzasnął mu drzwi przed nosem!

Szymborska bardziej pisała dla ludzi! Sięgnął po swój wysłużony tomik. Znalazł Pokój samobójcy. Nie lubił tego wiersza, bo co mają do samobójcy Budda, Jezus, książki i politycy? „I nie bez wyjścia, chociażby przez drzwi, nie bez widoków, chociażby przez okno”. Nic nie kumał! Wyrwał stronę z Pokojem samobójcy i rzucił książkę w kąt.

Musiał się czymś zająć. Przebrał się, przygotował całą górę kanapek. Z braku lepszego pomysłu włączył Carrie. Wsuwał kolejne kanapki i patrzył na Sissy Spacek błąkającą się po szkole niczym wystraszone zwierzę. Gówno, i tak nie mógł się skupić! Wyłączył film, wpisał w Google „Aleksander Hallis”, wybrał „grafika” i osłupiał. Zrobiło mu się niedobrze. Wśród zdjęć Olka zobaczył mem. Ktoś wstawił jego twarz na kolorowe tło i podpisał: „Jak umierać, to na całego – tylko w mercedesie!”.

Zjechał niżej, na forum, czytał:

AlinkaCC: Product placement?

Dorolo: @AlinkaCC No właśnie, ch** gościowi w d*ę, ale co się stało z mercem?

Zyjewsrodidiotow: Zajebista bryka! Jego stary pewnie ma same takie! Żeby choć jednego maluszka! <chlip>

ChuckyNorris: Ładnie to tak, Aleksander? Stajesz przed bozią od razu z grzechem ciężkim! Zniszczył mercedesa, zamiast oddać go biednym! DOPIEKŁA Z NIM!

Bububu: <RIP> mercedes!

CzarodziejkaKsięzycowa: Żal mi faceta, bo chyba miał w życiu przerąbane, ale weszłam na tego mema i w brecht! no sorry!

Elek290: @CzarodziejkaKsiezycowa: Miał przerąbane? Co ty piszesz, gimbazo????! Przerąbane to mają ludzie zrakami, z SM, biedni, a Hallisowie podcierają sobie tyłki forsą! Mem może niefajny, ale zastanówcie się! Taki szczyl śpi na forsie je jakieś żabie ódka, a na koniec rozpierdziela się mercem! Jakby się chciał powiesić, to na jedwabnym sznurze, żeby szyi mu nie obtarło!

AniaAniaAnia: @Elek290 Albo żyły by sobie podciął nożem ze stali nierdzewnej :D:D:D:D:D

CzekoladkaZOZ: @AniaAniaAnia Mógł się też utopić w szampanie! To byłaby śmierć!!!!

Reksiu: @CzekoladkaZOZ Szampan rozjebał system! Szampan rocznik 49949599595 p.n.e.!

Zdarzały się też komentarze daremnie przywołujące do porządku, pełne debilnych wirtualnych świeczek. PusiaLusia napisała: „Czy wy ludzie nie macie szacunku, sumienia? Zginoł człowiek, awy z takim bluzgiem? A jeśli to zobaczy jego rodzina? Nie wolno tak pisać, zastanówcie się! Żegnaj, Aleksander [*]”, ale ją zakrzyczano: „Jak już to zginĄł. Zajrzyj do słownika ortograficznego, zamiast ludzi nawracać!”, „Mamy wolność słowa!”, „Możesz mi polizać, PusiaLusia!”, „PusiaLusia, rozumiem cię, ale z drugiej strony, czemu tak o tym trombią? Bo był bogaty i nawet zabić się musiał w mercedesie, a ile ludzi ginie w wypadkach codziennie dnia i o nich się nie mówi?”, „Dokładnie! A gdyby jeszcze kogoś zabił, tak przez okazji – przechodnia, albo w czołowym, to by pewnie wytuszowali!”, „A ja się cieszę, że zdechł!”.

Memów było więcej. Ten sam obrazek miał różne podpisy: „Ups! Wkopałem ojca, spierdalam do nieba!”, „Przemoc domowa = nagraj rodziców podczas kłótni”, „I jeszcze podpierdolę brykę tatusiowi!”, „Nagrałem też swoją śmierć, ale smartfon został w mercu!”.

Wiktor zamknął laptopa. Co to w ogóle za shit?! Przecież nie znali Olka! On dopiero umarł! Komu się chciało wycinać coś ze zdjęcia, doklejać tło?! Wypisywać debilizmy?! Pierdolony świat! Dlaczego nie zostawili go w spokoju?! Wiktor głupi nie był, ludzie hejtują, czasem z nudów czytał fora internetowe, nawet jego hejtowano, choć sobie nie życzył! Ale żeby o kimś, kto się zabił?! Zaraz rozpierdoli ściany tej cholernej trumny! Trumny?! Usiadł na wersalce z zaciśniętymi pięściami.

Musiał spotkać się z Liwią Gawlin. To nie był pretekst, potrzebował wsparcia, a ona przecież go kochała. Kiedy ma się zawał serca, ktoś dzwoni na pogotowie, tak się robi i już!

Tak, ona jak zwykle da mu nadzieję. Pokaże Wiktorowi zwycięzcy lepszy świat!

ornament

W autobusie zdążył trochę ochłonąć – może dlatego, że dookoła miał innych ludzi. Takie memy to skurwysyństwo, ale Olkowi i tak już wszystko jedno. On też mógł odpuścić. Coraz częściej nie poznawał samego siebie. Działo się z nim coś dziwnego – nie dawał sobie na wstrzymanie. Prawie mu odbijało. Wcześniej nudził się w życiu, a teraz działo się za dużo.

Kilka dni temu też jechał do Liwii Gawlin z niezapowiedzianą wizytą, też w sprawie Olka, już nieżyjącego. Tamten wieczór się powtórzy. Może nawet na spokojnie wrócą do rozmowy o jego przeprowadzce? Tak przy okazji? Czemu nie? Mógłby się urządzić, kiedy ona wyjedzie do Grecji, zawsze to mniej stresów. Zaopiekowałby się też Stylove, żeby nie musiała zamykać sklepu, bo to wbrew marketingowi. Niech ma ten tydzień czy dwa urlopu, ważne, że wróci prosto do niego – a on już nigdy nie spędzi żadnej nocy w tej swojej norze… Ej, co mu znów odwaliło? Opamiętał się. Chociaż to dobra propozycja… Dość, stop!

Minęła dwudziesta, gdy stanął pod jej blokiem. W kuchni paliło się światło. Czekała na niego? Znów piła w samotności i potrzebowała wsparcia?

Młoda blondynka wyprowadzała na spacer niezadowolonego brązowego jamnika. Przepuściła Wiktora. Wspiął się po schodach na trzecie piętro i nacisnął dzwonek.

Otworzyła mu pani Agna. Miała na sobie paskudną czerwoną podomkę w równie paskudne kropki, która gryzła się z czarną spódnicą i beżową bluzką.

– Czego chce chłopak? Liwy nie ma, w tym cholernym sklepie jeszcze siedzi. A nie pora na odwiedziny!

– Pani Agno, ja muszę się z Liwią widzieć! Po tym pogrzebie! Olka hejtują! Muszę zapytać Liwii… – Urwał. Po co się zwierzać tej starej wiedźmie?! Już niedługo sam będzie jej otwierał! I powie, że „nie pora na odwiedziny”, zanim zamknie jej drzwi przed nosem!

Jego słowa podziałały jak tajemne hasło. Pani Agna kazała mu wejść do środka, stwierdziła ugodowo, że Liwa może się zjawi. Zaprowadziła go do kuchni i zaproponowała mu zupy albo coś do picia. Poprosił o wodę. Wangog przywitał go radosnym świergotem – świergotał cały dzień, obijając się o pręty klatki. Biedne, głupie stworzenie!

– Liwie też ciężko – westchnęła pani Agna, przysiadając się do niego. – Przyniosłam jej dobrą zupę, choć żołądek źle na wieczór obiadować. Mówiłam: ta wystawa nic dobrego, ale nie słuchała, i co chcesz? Biedny Oluś! Dobrze, że Liwa do Greków na wczasy wyjeżdża. Może pomyślność przywiezie.

– Jedzie sama?

– Gdzie ona by sama jechała! A po co chce wiedzieć chłopak? – Zerknęła na niego podejrzliwie. – Ja po plotkach nie chodzę!

Nie miał po co tu siedzieć, ale nie wypadało też wstać i wyjść. Skoro wszedł, musiał z nią choć chwilę pogadać.

– Pani była na pogrzebie?

– Co miałam nie być? Ładny miał pogrzeb Oluś. I bardzo ładnie, że wyście też przyszli. – Pokiwała głową z uznaniem. – Zmarłych odprowadzać, taki los żywych.

– Tylko Liwii nie było.

– Poszłaby dla Olusia, ale Jasia nie chciała widzieć. – Pani Agna zapatrzyła się w klatkę z kanarkiem. – Ona nie zapomina. Za dużo szczęścia i nieszczęścia z tego miała. Przez Jasia!

– Jasia?

– Janusza Hallisa! – Rzuciła mu takie spojrzenie, jakby nie skumał, ile jest dwa dodać dwa. – Lubiłam go, przyjemny, ale że pieniądze poślubił zamiast Liwy, długo mu nie darowałam! On ziemię po jej stopach by całował, a zostawił i ją, i Cecylka! Ale los się mści, i co chcesz? Ledwo go poznałam, taki złamany! Teraz sobie może spamięta, że drugiego syna ma, bo komu on te swoje miliardy zostawi, zanim na własny pogrzeb pójdzie? Liwa będzie musiała Cecylkowi powiedzieć.

– Zaraz, więc Olek i Zenek… Cecylek…

– Oni tacy bracia na pół – dokończyła. – Jak tu Oluś przyszedł, powiedziałam, że los tak plecie, ale nic głośno, bo ja po plotkach nie chodzę. Podobni są do Jasia, tylko po co on te włosy jaśniał? Zawsze dziewczynki włosy jaśniały, a Oluś sobie też jaśniał, i co chcesz?

Zakręciło mu się we łbie. Olek i Zenek przyrodnimi braćmi? Kosmos! Ta stara krowa chyba ześwirowała! Ale… Nie! Musiał się zobaczyć z Liwią Gawlin! Dopił wodę, wstał, a pani Agna zabrała szklankę.

– Tak, niech idzie chłopak! – Pokiwała głową. – Liwy się już nie doczeka!