Henryk przechodzi przez podwórze pełne duszącego dymu. Kaszląc, wbiega na klatkę schodową. Mija się na niej ze schodzącym na dół urzędnikiem, który chowa do kieszeni dolary.
Henryk wpada do mieszkania. Zagląda do pokoju matki.
Wanda Szyper leży na łóżku, przykryta kraciastym kocem. Henryk siada przy niej, kładzie rękę na jej opuchniętej dłoni.
– Bałem się, że mogli ci kazać iść do parówki.
– Pan Wiskind opłacił wszystkich dolarami – Wanda Szyper wzdycha. – Ale twoja siostra poszła na Spokojną...
– Róża? Dlaczego?! Po co?!
Matka nie odpowiada. Patrzy w stronę drzwi. Henryk odwraca się. Widzi ojca w poplamionej, zbyt obszernej na niego bonżurce kantora Wiskinda.
– Twoja siostra uznała, że jeśli znalazła się po tej stronie muru, musi przyjąć swój los...
Henryk odbiera te słowa jak wymierzone w siebie oskarżenie: ona zrobiła to przeciwko niemu. Chce mu w ten sposób dać do zrozumienia, że jeśli z wolą ich ojca odejdzie stąd sam, to musi sobie zdawać sprawę, że jego siostrę czeka los, przeznaczony wszystkim mieszkańcom getta. Postanowiła sama wejść do pełnego pary piekielnego kotła, by on, Henryk, wiedział, że stąd nikt nie może odejść niewinny, bo zdrady nie da się wymazać z pamięci...
Rzuca się ku drzwiom, odsuwa Oskara Szypera. W przedpokoju natrafia na wyniosłą postać kantora Wiskinda.
– Dokąd, synu?
– Na Spokojną do parówki! Przyprowadzę Różę!
– Nie spiesz się – kantor kładzie mu dłonie na ramionach. – Kto biegnie, nie przegoni losu, a jest powiedziane, że droga długa jest krótka, droga krótka jest długa. Zostań i poczekaj. Już Dawid poszedł po twoją siostrę, a nie wysyła się dwóch aniołów z jednym posłaniem. Dawid ją znajdzie. On ją kocha...
... Jak to się dzieje, że wciąż jeszcze jestem w miejscach, których już nie ma, wśród ludzi, których nigdy nie znałam, o których tylko słyszałam od niego, od Henryka, mówił mi o nich wtedy, gdy już obejmowała mnie fala gorączki, kiedy wkraczałam w lepką konsystencję maligny. Wtedy słyszy się równocześnie, co ktoś mówi do nas, ale także i to, co coś mówi w nas. Może właśnie wtedy, kiedy we mnie płonęła gorączka, a Henryk zmieniał mi okłady na czole, może wtedy mówił mi to wszystko o paleniu sienników, materacy, o tych latających w powietrzu strzępkach puchu z rozprutych poduszek i pierzyn, no bo skąd by mi się wciąż przypominały te obrazy? Dlaczego, kiedy u nas na Czarnieckiego pali się jesienią liście i dym snuje się między ogrodami, widzę właśnie obraz kamienicy w getcie, kamienicy, której nigdy nie widziałam i nie zobaczę, bo jak można zobaczyć coś, co już się rozsypało w proch i pył, a ludzie, którzy tam żyli, już pewnie nie są nawet niczyim wspomnieniem, bo nie żyją także ci, co by mogli ich pamiętać, tak więc chyba właśnie ja, która ich nigdy nie widziałam na oczy, jestem ich ostatnim odbiciem, ostatnim echem ich istnienia. Tak, to musiało być właśnie wtedy, kiedy miałam albo wyżyć, albo umrzeć, i wtedy Henryk całymi godzinami opowiadał mi te tygodnie spędzone po tamtej stronie muru, i wtedy poznałam tych ludzi, wśród których żył. Stąd wiem, jak wyglądał kantor Aron Wiskind, który miał nieustającą czkawkę, a jego bratanek Dawid mówił, że to ze strachu wuj nie może powstrzymać tej czkawki, bo się boi, zwyczajnie boi, ale nie wypada mu się do tego przyznać, bo wszyscy liczą, że jest choć jeden, co się mniej boi od innych, i reb Aron Wiskind chciał właśnie grać rolę kogoś takiego...
... Widziałam świat jak przez akwarium, wypełnione falującą wodą, wszystko pływało mi przed oczyma, a jednak nasiąkałam słowami Henryka, w mojej pamięci do dziś spotykam nieznanych znajomych, Dawid uśmiecha się do mnie spod daszka ceratowej czapki, jakbym była nie Justyną, lecz Różą, którą tak kochał, że w końcu swoją miłością pokonał jej strach. Może ojciec miał rację mówiąc, że wojna służy miłości, że wojna skazuje na gwałtowność uczuć, sam potrzebował tylko jednej doby, by wiedzieć, że chce na zawsze tej Marty, która potem została moją matką. Wtedy też nie było słowa „jutro”, bolszewicy zbliżali się do Warszawy, a on jako ochotnik szedł właśnie na front, a jak się idzie tam, skąd można wrócić bohaterem lub nie wrócić wcale, to się chce, żeby było do kogo wracać lub żeby nas ktoś pamiętał jako straconą szansę, bo i w takiej postaci można przetrwać, kiedy człowiek się boi niebycia...
... Tak, za bardzo się cofam w przeszłość, ale dopiero nasze własne doświadczenie pozwala nam zrozumieć cudze, dopiero kiedy sama wiedziałam, co to znaczy kochać, chciałam wiedzieć, jak kochali moi rodzice, jak Marta czekała na swojego Karola, czego się bała, porównywałam to z moim lękiem, jakby skala lęku mojej matki miała mi powiedzieć o sile mojej miłości. Brak wszelkich wiadomości od Henryka mógł wskazywać albo na to, że coś mu się stało, że zniknął tak, jak się wtedy znikało po obu stronach muru, albo też że ma nadzieję lada chwila tutaj wrócić. Ale nie mogłam tak czekać, słuchając Brahmsa z płyt, spytałam Romka, czy może przez swoje kontakty załatwić dokumenty dla Henryka i jego rodziny, obiecał dowiedzieć się, ale i on widać miał nadzieję, że obejdzie się bez tego, że Henryk sam potrafi się stamtąd wydostać. Przychodził często, zawsze pytał, czy mam wiadomości, nie wiem, czy mój przeczący ruch głową przynosił mu ulgę, w końcu powiedziałam: – Następnym razem możesz przyjść, jak zdobędziesz dokumenty, powiedz, ile to ma kosztować? A wtedy Romek powiedział, że „dokumenciarze” mieli jakąś wsypę, pośrednio powiedzieli, że sami dadzą znać, jak będą mogli ruszyć, że zdjęcie Henryka im przekazał, ale co zrobić z resztą jego rodziny, nie ma przecież zdjęć ojca, matki ani Róży! – Niech zrobią kennkartę przynajmniej dla niego – powiedziałam, a wtedy Romek spytał, jak mu to przekażemy? Czy wiem, gdzie on jest? Czy dał jakiś znak?
... Nie, nie mieliśmy w domu telefonu. Ale przecież była poczta. Dlaczego nie pisze? A może on pisze, a oni nie dopuszczają do mnie jego listów? Tak, zaczęłam podejrzewać moich rodziców, że kryją przede mną jego listy, oczywiście w „dobrej intencji”, po co mam się w to wplątywać, lepiej zapomnieć o jego istnieniu, niech się z powrotem stanę ich kochaną maleńką córeczką, która pyta grzecznie, czy może iść do przyjaciółki, a ja słuchając w kółko płyty z nagraniami Henryka Szypera przeklinałam siebie, że nie należałam do niego ciałem, tak jak należałam całym sercem, ale tego im powiedzieć nie mogłam, w ogóle zrobiłam się zamknięta, jakbym oczekiwała tylko tego jednego głosu, głosu skrzypiec „Stradivarius”, a kiedy słuchałam płyt z nagraniami Henryka, wyobrażałam sobie te miejsca, w których jest teraz...
... Tak, najpierw byłam po tamtej stronie muru w wyobraźni, a teraz do dziś nie mogę stamtąd wrócić, do dziś czekam na odpowiedź, na którą oni tam czekali – kiedy wreszcie przyjdzie Mesjasz, czy naprawdę dopiero wówczas, kiedy w każdym sercu spotka się miłosierdzie i prawda?