82.

Roleta zaciemniająca jest podniesiona. Justyna otulona kocem siedzi w oknie. Patrzy w noc, jakby chciała przywołać obraz Henryka. Słyszy skrzypnięcie drzwi.

W drzwiach stoi w jasnej piżamce żydowski chłopiec. Trzyma w ręku skrzypce.

– Jak tam byłaś, ciociu, to widziałaś się z moją mamą?

Justyna powoli obraca się ku niemu. Chłopiec zbliża się. Justyna spazmatycznie przytula go do siebie.

JUSTYNA

... Jak pan mógł wpisać taką scenę?! Przecież mówiłam panu, że tego chłopca odwiozłam do siostry Tiny! Pisze pan to, czego nie zrobiłam, jakby pan mnie jeszcze bardziej chciał oskarżyć, niż ja sama jestem gotowa oskarżać siebie!

... Tak, oskarżam siebie, bo wciąż, przez tyle lat zadawałam sobie pytanie, czy naprawdę zrobiłam wszystko, żeby ocalić? Czy wchodząc tam za mur, przypadkiem nie spowodowałam jego zguby, bo moim pojawieniem się, moją chorobą przykułam go do siebie, i oni – reszta jego rodziny – odebrać to mogli jako coś w rodzaju zdrady z jego strony i postanowili nie obciążać go już swoimi sprawami, odejść na zawsze, uwalniając go od obowiązku troski o rodzinę, zwalniając go niejako ze wspólnoty przeznaczonego im losu...

... Tak, może być w tym część mojej winy, bo Róża od początku uważała, że zabieram Henryka dla siebie, że chcę go mieć ich kosztem i kiedy zobaczyła czy też dowiedziała się, że Henryk wywiózł mnie na tamtą stronę muru, widać uznała, że przegrała, jest opuszczona przez Henryka, opuszczona jako ktoś mniej ważny, skazana przez niego, ona i rodzice, tak musiała czuć, skoro zrobiła tę „ucztę”, a przecież Henryk załatwił im wywiezienie tą samą drogą, wjechał nazajutrz tą samą ciężarówką do getta. Szyperowie mieli już być w szopie Leo Zylberta, ale ich nie było; Henryk ruszył do domu, a kiedy dotarł tam, zrozumiał, że się spóźnił. Róża mu nie wierzyła, może chciała go ukarać za to, że wybrał mnie jako kogoś wartego uratowania, a ich poświęcił. Musiała tak myśleć, bo i tak zawsze mnie uważała za zagrożenie suwerenności jej brata i kiedy się zorientowała, że on mnie ratuje, wydała wyrok na siebie i rodziców, a tym samym i na mnie, tak, na mnie, bo na zawsze obciążyła mnie tamtą decyzją „uczty”...

... Dlaczego „uczta”? Tak nazywano wtedy ostatnią wieczerzę, kiedy rodziny żydowskie zażywały truciznę z lęku przed tym, co je nieuchronnie czekało. I Róża właśnie musiała urządzić taką „ucztę”, musiała gdzieś zdobyć „cichą śmierć” dla siebie oraz Oskara i Wandy Szyperów, bo kiedy Henryk wyważył zamknięte od środka drzwi – zastał wszystkich sztywnych, takich jak w tym moim śnie z owej nocy, gdy ich zabrano do getta...

... Tego nie wiem, czy jej rodzice z całą świadomością wraz z miską ryżu połknęli cyjankali, ale ona wiedziała, że świadomość tego, jak ona bardzo, jak bezgranicznie pragnęła żyć i przeżyć, a mimo to zrobiła tę „ucztę”, obciąży Henryka i mnie...

... Nie, to nie prawda, że Róża pogodziła się z losem całej wspólnoty żydowskiej. To pan tak napisał w scenariuszu. Owszem, stary Szyper przeżył coś w rodzaju nawrócenia na tego Boga, który sprawił tyle cierpień, bo najwidoczniej przestał wierzyć w ludzi, więc on, stary racjonalista, postanowił uwierzyć w Niego, tak właśnie przedstawiał Henryk sprawę ojca kiedy mi opowiadał o tych tygodniach w getcie, ale Róża do końca nie pogodziła się z wyrokiem Pana Boga i zrobiła coś, co miało mu choć w części odebrać władzę, a co było w ostatecznym wymiarze wyrokiem na mnie, bo przecież Henryk nie musi wciąż o tym myśleć, przecież tego samego dnia poszedł w ich ślady...

... Jak to, skąd wiem, jaką śmiercią zginęli wszyscy Szyperowie? Tego lata z getta warszawskiego ubyło dwie trzecie jego mieszkańców i ci nie mogli nic powiedzieć, ale przecież jednak sporo zostało, zanim w kwietniu 1943 pochłonęła ich ostateczna likwidacja getta. Były kontakty, przepływały informacje, Romek na moją prośbę ustalił, że Henryk, kiedy zobaczył, co się stało z rodziną, wyszedł na ulicę, szedł jak ogłuszony, jak oślepiony, wpadł prosto w uliczny kocioł i został zapędzony na Umschlagplatz. To był dzień Apokalipsy... Dzisiaj kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że w najgorszej sytuacji zostałam ja – z bagażem cudzych śmierci, obciążających moje sumienie, bo wiem, że Róża w głębi ducha mnie obciążyła winą za odejście brata, przeciwko mnie zrobiła tę „ucztę”, ale przecież i ona ponosi część odpowiedzialności przez to, że straciła wiarę w swego brata i tym, co zrobiła, zapędziła Henryka na Umschlagplatz...

FENIX–FILM

– Po co ten Umschlagplatz? Pan wie, ile kosztuje odtworzenie bocznicy kolejowej w środku miasta? Czy on musi akurat ginąć razem z tłumem statystów, którzy kosztują wielkie pieniądze?

– Nie chodzi tylko o pieniądze: sceny masowe kiepsko wyglądają w telewizji.

– Czy on nie może umrzeć trochę taniej? Jak to, jak? Choćby na serce, kiedy zobaczy swoją siostrę i rodziców w ramionach „cichej śmierci”.

– Zastanówmy się nad jeszcze innym wyjściem: czy on w ogóle musi umrzeć? Kto wychodzi z piekła żywy, ten niesie widzowi nadzieję, że i jemu uda się wyjść z najgorszej nawet opresji. To co, że tego nie ma w scenariuszu ani w życiu?

– Jaka to niby manipulacja? Jeśli on w rzeczywistości zginął, w serialu może ocaleć!

– Richard ma rację... A co nas obchodzi, że ona się nie zgodzi na taki finał? Owszem, to jej życie i jej prawda, ale serial jest dla widzów, a ich obchodzi prawda fikcji! Widz chce być utwierdzony w przekonaniu, że siła miłości przezwycięża śmierć, chce zobaczyć Tristana i Izoldę...

– Jak Goldschmidt w swoim serialu „Drugi stopień wtajemniczenia” uśmiercił bohatera, sieć telewizyjna straciła jedną trzecią reklam, bo ludzie poczuli się oszukani!

– Co z tego, że jest to opowieść o czasach zagłady? Właśnie przedstawia się takie czasy po to, by opowiedzieć historię niezwykłą. Sama Justyna powiedziała, że w tych czasach zło było banalne. Szukajmy więc niebanalnych okoliczności. Sam znam historię Żyda, ocalonego z getta. Czytałem o tym w „Sternie” czy „Bildzeitung”: w górach Harzu żył samotnie człowiek, który malował pejzaże i sprzedawał je turystom, aż pewnego razu poznał go ktoś, kto jak on ocalał z warszawskiego getta czy też kto go znał sprzed wojny... Nie, on nie był malarzem, on się nim stał, by nie być tym, kim był dotąd. Był artystą. Nie jestem pewien, czy muzykiem, tak, chyba muzykiem, a nawet skrzypkiem, bo sygnował te swoje obrazki nie podpisem, tylko umieszczonym na dole rysunkiem skrzypiec. To była jego sygnatura. Kiedyś w zarośniętym malarzu-pejzażyście ktoś rozpoznał jakąś znaną postać. Oto jego historia. Kiedy w getcie rodzina otruła się tuż przed tą wielką wywózką, to było chyba w lipcu 1942 roku, on uznał, że jest winien ich śmierci. Zapłacili złotem i dolarami za miejsce w bunkrze, w którym mieli się przechować, ale do tego bunkra wpuszczono tylko jego, bo był znany. Przed resztą rodziny zamknęli drzwi. On o tym nie wiedział. Czekał na nich. Potem chciał po nich wyjść. Nie chcieli go wypuścić. Zaczął krzyczeć, wypchnęli go stamtąd, żeby ich nie zdradził. Poszedł do domu i zastał sztywne trapy bliskich. Wyszedł na ulicę i sam włączył się do pochodu przeznaczonych do transportu. Rozpoznał go jakiś żydowski policjant, tak, przypominam sobie ten szczegół, że on grał w znanej orkiestrze tanecznej... Ten policjant chciał go ocalić. Wyprowadził go poza kordon. Zauważył to jakiś żandarm. Miał już zastrzelić tego policjanta w przekonaniu, że ten wziął łapówkę, a wtedy policjant na klęczkach zaczął przekonywać Niemca, że jakby on posłuchał, jak ten Żyd potrafi grać na skrzypcach, to by sam chciał go ocalić choćby do orkiestry, która gra w niemieckim kasynie gdzieś w pobliżu getta czy w samym getcie. I on tam trafił. I tak umarł za życia...

– Opowiedziałeś całkiem nowy film, w którym bohater też ginie!

– To nie tak, Richard. Bohater tego reportażu umarł za życia, ale żył. Umarł, gdy w czasie nalotu zgasły światła w kasynie i gestapowcy kazali mu nago stać na stole, na głowie miał jedną świecę, w tyłek wetknięto mu drugą, a w ręce skrzypce. I on tak stał na tym stole, stearyna kapała mu na powieki, na nos, na kark, na pięty, a on miał grać „Marzenie” Schumanna tak długo, aż nie zapali się światło po nalocie, bo jakby przestał, to wystrzeli w niego kilka rewolwerów, które położyli na stolikach przed sobą. I on grał.

– I chyba właśnie wtedy umarł... Nie, wcale nie zabili go gestapowcy. Grał, świece się paliły, jedna na jego głowie, druga wetknięta w dupę. A oni jeszcze żądali od niego, żeby to, co każdy mężczyzna ma z przodu, sterczało tak samo, jak ta świeca w tyłku. Jeśli mu nie stanie, to przestanie żyć, więc on się starał, nie przerywając grania. Stał na tym stole i grając „Marzenie” Schumanna umierał za życia. Powiedział, że to chyba wtedy się stało, że uznał się za umarłego, bo po tym już dla siebie samego nie był sobą. Uznał, że po tym, co się stało, stracił prawo do kontynuacji siebie samego. Swego losu. Swojej osobowości. Odciął pępowinę pamięci. Kiedy cudem ocalony wyszedł chyba ze Stutthofu, zrobił wszystko, żeby świat o nim zapomniał i żeby on sam mógł zapomnieć o sobie z poprzedniego życia. Wyjechał w góry i zaczął pracować w jakimś Gasthofie jako posługacz czy recepcjonista. Potem zaczął malować, aż te landschafty zaczęły się sprzedawać. Były jakieś inne. Na pierwszym planie był zawsze mur z drutem, a na dole wizerunek skrzypiec wielkości znaczka pocztowego...

– Zaraz! A Justyna opowiadała, że jedyny list Henryka miał zamiast podpisu rysunek skrzypiec. Czyżby to był on? Bo to byłaby bomba!

– Nie podniecaj się, Richard. Nie twierdzę, że to jest Szyper. Ten bohater reportażu twierdził, że nie pochodzi z Polski. Trzeba by odszukać ten artykuł, odszukać tego człowieka.

– Lepiej, żeby to sama Justyna potwierdziła, czy to on... Jak to, w jaki sposób? Można doprowadzić do ich spotkania! Wyobrażam sobie napis: a po latach...

JUSTYNA

... Po co mi pan powtarza te historie z gazety? Ja znam wiele rzeczy, które zdawały się niemożliwe, a zdarzyły się, ale to nie mogło się przytrafić Henrykowi! Jak to dlaczego?! Bo gdyby ocalał, to i ja bym ocalała, i ja bym nie żyła całe życie z tym depozytem w postaci skrzypiec „Stradivarius”! To one i tylko one były ze mną zamiast niego przez całe życie... Przecież miałam okazję, by mieć kogoś, rodzinę, dzieci, trudno, może to moja wina, moja pycha, że nie było we mnie dość pokory, by zgodzić się na to mniejsze, które mogła mi ofiarować teraźniejszość zamiast wielkiego, które przeżyłam w przeszłości, tak więc wybrałam przeszłość i nawet nie chcę słyszeć, by mogły być w niej jakieś inne warianty...

... Rozumiem, co mi pan chce dać do zrozumienia: że może spodobało mi się to życie przeszłością, kiedy nikt nie może już nas zdradzić, porzucić, oszukać, bo przecież umarli nie mogą stać się gorsi, przeciwnie, im bardziej oddalają się w czasie, tym stają się lepsi i piękniejsi, już nie pamięta się, że łysieli na środku głowy i byli bardzo apodyktyczni...

... Wiele czasu poświęciłam na rozpatrywanie problemu nieodwracalnej obecności nieobecnych i zagadnienia siły uczuć w stosunku do czasu ich trwania, a teraz pan przychodzi, by jakąś dziennikarską sensacją zmusić mnie do stawiania nowych pytań!

... Nie wiem, jakie pan tu widzi punkty styczne – jak pan to określił. Ta „uczta”? Że się otruła jego rodzina, by nie zabierać mu miejsca w bunkrze? Po pierwsze – Henryk nigdy by się nie dał zamknąć w bunkrze. Sam mi to powiedział, że odrzucił ocalenie za szafą – jak to określił. A po drugie – wielu ludziom wtedy strach przed najgorszym kazał wybrać cichą śmierć. Te punkty styczne nie są żadnymi tropami. Zresztą powiedziałam panu, że doszły do nas zza muru informacje, że Henryk trafił do transportu. Kiedy byłam w Treblince, czułam, po prostu fizycznie czułam jego tam obecność. Rozmawiał ze mną. Patrzyłam na te złomy kamienne wokół maczugi-pomnika i myślałam, że on jest zaklęty w jednym z nich, ale widzi mnie. Wie, że nigdy go nie opuściłam i że jego dusza, zaklęta w tych skrzypcach, jest cały czas przy mnie...

... Teraz, kiedy już tak dużo panu powiedziałam, jak dotąd nikomu, mogę się i do tego przyznać, że w tej rozmowie bez słów dałam mu do zrozumienia, że mam do niego żal... Tak, żal o to, że on mi jakby zabrał moją własną duszę, moją szansę na mój talent, moją muzykę, zabrał w ogóle szansę na moją przyszłość, skazując na zawsze na pamięć o nim. Ta jego dusza zaklęta w skrzypcach zniewoliła mnie, cały czas czułam, że nigdy nie zagram tak jak on, nigdy nie przestanę być jego uczennicą... To się nazywa wyrok z wyboru... Ale dla pana wszystko to jest tylko pretekstem do opowiedzenia historii skrzypiec jako rekwizytu historii. Ja dla pana też jestem tylko czymś w rodzaju rekwizytu przyszłego serialu. Fakty nikogo już teraz nie obchodzą. Ja też nikogo już nie obchodzę. Ja sama, mój język, moje uniesienia nie są już z tego czasu. Jestem suchym krzakiem, który zakwitł tylko raz. Tylko raz był gorejącym krzakiem. Zdaję sobie sprawę, że jestem tylko pretekstem do przedstawienia lirycznego dramatu, który rozegrał się na tym śmietniku Pana Boga. Ale to ja zapłaciłam rachunki i dlatego nie mogę się zgodzić, żeby tak do końca wydziedziczać mnie z prawa do mojego losu, uzupełniać go o jakiś wymyślony epilog, który by mnie zmuszał, bym na nowo zaczęła żałować, że nie stało się to, co mogło zaistnieć w moim życiu, gdyby on żył...

Nie wierzę w tę całą historię o malarzu. Wierzę w Henryka. On nie był z tych, co grają o życie w pokera. On by nie pozwolił wetknąć sobie świecy w tyłek, by grać swoim katom, jak ten cały malarz! Henryk był z tych, co umierają raz i naprawdę!

FENIX–FILM

– Tak panu powiedziała? Ale co z tego, że ten malarz może nie mieć nic wspólnego z Henrykiem Szyperem? Wystarczy wyobrazić sobie taką scenę: ona ze skrzypcami „Stradivarius” wysiada przed tym Gasthofem, on wychodzi z drzwi, patrzą na siebie. Ani oni, ani my, ani widzowie nie wiemy, kogo w sobie zobaczą. Ona robi kilka kroków. On przysłania oczy ręką, bo akurat słońce świeci mu prosto w twarz, idą ku sobie...

– Reżyserujesz scenę, a Justyna nie chce w niej wziąć udziału. Jak pan myśli, jaka suma ją zmiękczy?

– Moim zdaniem ona sama poprosi nas o to spotkanie. Przecież to by było coś w rodzaju zmartwychwstania! A zgadza się tu wiele danych: od chwili kiedy kazano mu grać w kasynie ze świecą w dupie i grał o swoje życie, jakby brał udział w rosyjskiej ruletce, mógł nie przeżyć siebie samego. Uznał się za skończonego. Uznał, że nie ma prawa wrócić do swojej przeszłości, swoich uczuć...

– Najlepszym argumentem jest konkret: te skrzypce, którymi sygnuje malarz obrazki, jej nie przekonały?