Rozdział 4

– Jedź! Jedź! – krzyknął Harvath, gdy kolumna pojazdów Yaquba ruszyła z piskiem opon.

Chase uderzył w samochód przed nimi i wdepnął gaz. Opony ciężkiego SUV-a zadymiły, kiedy wpychał mniejszy pojazd na skrzyżowanie.

– Straciliśmy kontakt! – zawołała Sloane, gdy Peszmergowie otworzyli ogień do ośmiu uzbrojonych ludzi, którzy wyskoczyli z ciężarówki.

Harvath sięgnął po karabin Chase’a i wykrzyczał rozkaz. Nie zostawią swoich na pewną śmierć.

Chase przyhamował i raptownie skręcił w lewo. Kiedy duży SUV wpadł w poślizg i zjechał na bok, Harvath i Sloane wystawili przez okno broń z tłumikiem. Otworzyli ogień, sunąc przez skrzyżowanie równolegle do ciężarówki, która uderzyła w samochód Peszmergów.

Niewielkie pistolety maszynowe MP7, które Harvath i Sloane wzięli do akcji, były bronią osobistą przeznaczoną do walki na małą odległość. Używali nabojów typu HK 4,6x30 milimetrów, które potrafiły przebić kamizelkę kuloodporną. Harvath chwycił broń Chase’a, żeby zwiększyć pole rażenia. Był to lekki, łatwy do ukrycia karabin typu hoplite, wytwarzany przez firmę Citizen Arms. Skuteczność tego niezwykle celnego cacka na naboje kalibru 5,56 zwiększał dodatkowo celownik kolimatorowy Aimpoint Micro T-1. Sloane sprzątnęła najbliższych napastników, a Harvath skupił uwagę na tych stojących dalej.

Unieszkodliwił pierwszego, a później zmienił pozycję i załatwił drugiego. Sloane położyła jednego strzałem w szyję, drugiego trafiła w głowę. Napastnicy wycofali się, szukając osłony za ciężarówką. Kiedy Harvath i Sloane prowadzili ogień, Peszmergowie zajęli lepszą pozycję. Ostatni z nich zakończył potyczkę, wrzucając granat odłamkowy do ciężarówki napastników.

– Granat! – krzyknął Harvath. – Jedź! Jedź! Jedź!

Chase wcisnął gaz. Wyjechali ze skrzyżowania w chwili, gdy granat eksplodował. Usłyszeli za sobą brzęk pękających szyb, a w nocne niebo wzbił się wysoki słup ognia. Sekundę później na dach SUV-a posypały się odłamki, niczym metaliczny grad.

Harvath i Sloane zlikwidowali połowę grupy, która zaskoczyła Peszmergów, i pomogli im opuścić miejsce potyczki. Jeśli któryś z napastników przeżyłby wybuch granatu, pożałowałby, że tak się stało. Rozwścieczeni Peszmergowie wywarliby na nim zemstę. Nie spoczęliby, dopóki ostatni wróg nie padłby martwy. Dopiero wtedy mogliby zniknąć w mroku nocy. By rozdzielić się i przegrupować w kryjówce za miastem i w ciągu dwudziestu czterech godzin opuścić kraj. Harvath wiedział, że nie będzie z nich mieć żadnego pożytku. Zostali spaleni. Trzeba było przejść do planu awaryjnego.

Jakim sposobem Peszmergowie zostali zdemaskowani? Czy członkowie ISI wiedzieli także o Harvacie, Sloane i Chasie? Czy przygotowali kolejną zasadzkę? Nie było sposobu, żeby się tego dowiedzieć. Musieli być przygotowani na wszystko. Albo, jeszcze lepiej, zastawić własną pułapkę, zanim opiekunowie Yaquba z ISI przewiozą go w bezpieczne miejsce. Nie było wątpliwości, że wezwą posiłki przez komórkę i postawią całe miasto w stan pogotowia.

Harvath nawiązał łączność radiową ze swoimi ludźmi na motocyklach i naniósł ich położenie na mapie Karaczi. Agenci ISI nie zawieźliby Yaquba do jego kryjówki. Wybraliby inne miejsce. Nie miało to zresztą większego znaczenia, bo Harvath planował zaatakować kolumnę na którymś z odcinków pomiędzy trzema następnymi przecznicami. Nie mogli pozwolić, żeby Yaqub się wymknął.

Oddalali się od oceanu, zmierzając do centrum miasta. Niedobrze. Zbyt wiele jednokierunkowych uliczek, bocznych alejek i magazynów, w których ludzie ISI mogli zniknąć bez śladu. Gdyby im się udało, Yaqub zapadłby się pod ziemię, a oni pomogliby mu pozostać w ukryciu. Minęłoby dużo czasu, zanim powróciłby do swojej twierdzy w Waziristanie, jeśli w ogóle by się tam pojawił. Harvath i jego zespół mieli ostatnią szansę. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę.

Wymawiając nazwę ulicy, najlepiej jak potrafił, Harvath wyjaśnił pakistańskim członkom swojej załogi, co powinni zrobić. Przedmioty znajdujące się w ich plecakach miały zadecydować o przetrwaniu Stanów Zjednoczonych.

Harvath wskazał uliczkę z prawej i powiedział:

– Skręć! Tutaj!

– Trzymajcie się! – odkrzyknął Chase.

Opony wielkiego SUV-a zapiszczały w proteście, kiedy wóz wykonał ostry skręt. Chase ponownie dodał gazu.

Jechali uliczką równoległą do arterii, którą poruszała się kolumna Yaquba, ale nadal znajdowali się w tyle. W dodatku samochody przed nimi zaczęły zwalniać.

– Trzymajcie się! – powtórzył Chase.

Wjechał na chodnik, trąbiąc i krzycząc na ludzi, żeby uciekali z drogi.

Kiedy Harvath spojrzał na swoją mapę, w radiu odezwały się głosy Pakistańczyków.

– Zajęliśmy pozycje! – zameldowali jednocześnie.

– Nie róbcie niczego, dopóki nie zobaczycie samochodów. Jasne? – wydał polecenie.

– Jasne.

Harvath przeniósł wzrok na Chase’a i powiedział:

– Na drugim skrzyżowaniu skręć w lewo i dodaj gazu. Zrozumiałeś?

– Tak jest – odparł Chase.

Dwie przecznice dalej Chase zjechał z chodnika na ulicę, skręcił ostro w lewo, a następnie przyspieszył, mknąc boczną uliczką na spotkanie z kolumną Yaquba. Musieli dotrzeć na miejsce, zanim agenci ISI wysiądą ze swoich wozów.

– Jadą – zameldował przez radio jeden z Pakistańczyków. – Są niedaleko. Zaraz będą na miejscu. Jeszcze chwila.

Przez kilka chwil panowała kompletna cisza, a później Pakistańczyk wydał rozkaz koledze:

– Teraz! Teraz! Teraz!

Harvath wyobraził sobie, jak mężczyźni zdejmują plecaki. Jeden wyciąga przedmiot przypominający duży ciemny krąg szwajcarskiego sera. SQUID, zainspirowany postacią Spider-Mana, wystrzeliwał lepką siatkę, która oplatała osie pojazdu, powodując jego natychmiastowe zatrzymanie. Było to bezpieczniejsze i znacznie bardziej skuteczne od kolczatki rozwiązanie, mogące zatrzymać każdy wóz od mini coopera po chevroleta suburbana.

Drugi z Pakistańczyków miał przy sobie dwie bomby magnetyczne, pierwotnie opracowane przez Izraelczyków, by zlikwidować irańskich naukowców pracujących nad zbudowaniem bomby atomowej. Ich zastosowanie wyglądało następująco: kiedy Irańczycy utknęli w korku, izraelski agent na motocyklu zatrzymał się obok, przymocował bombę do ich pojazdu i odjechał, zanim ładunek eksplodował.

Z danych wywiadowczych zgromadzonych przez Carlton Group wynikało, że w samochodzie Yaquba znajdowało się dwóch bojowników z Waziristanu oraz kierowca pracujący dla ISI. Dwaj kolejni agenci ISI jechali w drugim wozie. Żaden z pojazdów nie był opancerzony. Mimo to Harvath wierzył w motto Navy SEALs – ostrożności nigdy za wiele. Wolał, aby wyrządzone szkody były zbyt duże, niż niewystarczające.

Pierwszy z Pakistańczyków miał aktywować SQUID, gdy samochód Yaquba znajdzie się na jego wysokości, żeby unieruchomić pojazd. Drugi miał wyłonić się z ukrycia, gdy kierowca wozu jadącego z tyłu wdepnie hamulec, i przymocować jedną bombę do podwozia, a drugą do boku pojazdu. Później obaj mieli wycofać się w bezpieczne miejsce, skąd Pakistańczyk numer dwa mógł zdetonować ładunki.

Chase, Harvath i Sloane znajdowali się w odległości niecałych trzydziestu sekund od nich, gdy rozległ się pierwszy wybuch, a zaraz po nim drugi.

Kiedy wjechali na skrzyżowanie, okazało się, że wszystko poszło zgodnie z planem. Siatka oplotła osie samochodu Yaquba, a wóz obstawy stał w płomieniach. Obaj agenci ISI byli wewnątrz, martwi lub umierający.

Chase zatrzymał SUV-a z piskiem opon. Harvath nie odczuwał żadnego współczucia dla agentów ISI lub bojowników z Waziristanu. Udzielali pomocy i schronienia terroryście, który pragnął przyczynić się do zagłady milionów Amerykanów. Sami sobie zgotowali ten los.

Harvath i Sloane wyskoczyli z SUV-a z pistoletami MP7 gotowymi do strzału. Chase podążył ich śladem, odebrawszy swój karabin od Harvatha. Cała trójka podbiegła do wozu Yaquba.

Siedzący z przodu członek obstawy wyciągnął obrzyn. Kiedy Harvath ujrzał broń nad linią deski rozdzielczej, krzyknął: Strzelba! i oddał kilka strzałów, zabijając go na miejscu.

Szofer ISI próbował wyjąć broń z kabury, ale Sloane przyskoczyła do okna. Strzeliła dwukrotnie, mierząc w głowę, rozbijając szybę i zabijając go w okamgnieniu.

Kiedy bojownik na tylnym siedzeniu się ujawnił, Chase był niedaleko. Mężczyzna nie zawracał sobie głowy otwieraniem drzwi i oddał serię ze swojego AK-47. Pociski kalibru 7,62 milimetra przebiły plastik i metal. Chase musiał skoczyć między dwa zaparkowane samochody, żeby nie zostać trafionym. Gdyby nie zależało im na tym, aby Yaqub wyszedł z tego cały, odpowiedziałby ogniem i zlikwidował gościa.

Bojownik z Waziristanu był dobrze wyszkolony, więc wykorzystał trudne położenie Chase’a, aby ostrzeliwać się w poszukiwaniu lepszego schronienia. Towarzyszył temu straszliwy huk – o ile strzelaniny są głośniejsze, niż się powszechnie sądzi, o tyle seria z AK-47 jest wprost ogłuszająca.

Bojownik unieruchomił Chase’a i szykował się, by strzelić do Sloane, kiedy zjawił się Harvath. Przebiegł za płonącym wozem obstawy, wycelował i nacisnął spust.

Kule trafiły bojownika w tył głowy, czemu towarzyszył rozbryzg krwi i tkanki mózgowej oraz chrzęst pękającej kości. Ochroniarz wyglądał tak, jakby został trafiony pociskiem rakietowym – miał odstrzelone oko, zęby i pół twarzy.

Harvath ruszył naprzód, kryjąc się za zaparkowanym samochodem. Nie widział Yaquba, więc uznał, że mężczyzna przykucnął na tylnym siedzeniu i prawdopodobnie jest uzbrojony.

– Ręce do góry! – krzyknął po arabsku.

Yaqub nie posłuchał.

Harvath wystrzelił serię trzech pocisków w tylną szybę, pokrywając siedzenie wewnątrz auta odłamkami szkła. Później powtórzył polecenie po arabsku.

Yaqub powoli uniósł ręce.

Celując w jego głowę, Harvath podszedł do tylnych drzwi. Skinął Sloane, która zarzuciła MP7 na ramię i sięgnęła po glocka. Wyciągnęła latarkę, oślepiając Yaquba i oświetlając tylną kanapę.

– Broń! – krzyknęła. – Na kolanach!

Chase powtórzył po arabsku, żeby Yaqub podniósł ręce do góry.

– Raweenee edeek! Raweenee edeek!

Harvath zarzucił MP7 na plecy i wycedził:

– Zabijcie go, jeśli się poruszy!

Oboje skinęli głową.

Na kolanach Yaquba Harvath zauważył berettę kalibru dziewięć milimetrów. Nie odrywając wzroku od Yaquba i jego dłoni, sięgnął przez rozbitą szybę od strony kierowcy, odblokował i powoli otworzył tylne drzwi. Yaqub ani drgnął.

Utkwiwszy w nim wzrok, Harvath sięgnął po pistolet. Upewnił się, że broń jest zabezpieczona, wetknął ją za tylną część pasa, i polecił po arabsku:

– Z samochodu! Ale już!

Yaqub powoli wykonał polecenie.

Był rosły i odpychający. Harvath mierzył metr osiemdziesiąt wzrostu, ale Yaqub był przynajmniej pięć centymetrów wyższy od niego. Wyglądał tak, jakby lekarz wyciągnął go na świat szczypcami do lodu. Jego twarz pokrywały blizny i ślady po trądziku.

Harvath odwrócił go plecami do siebie, przycisnął do bagażnika i przeszukał. Znalazł telefon komórkowy i rzucił go Chase’owi. W oddali rozległ się dźwięk policyjnych syren.

Wyciągając z kieszeni kajdanki typu flex cuff, uniwersalną taśmę izolacyjną i czarny kaptur, polecił Chase’owi i Sloane:

– Zabezpieczcie teren. Znikamy za czterdzieści pięć sekund.

Skrępował ręce Yaquba za jego plecami, podniósł go i odwrócił.

– Wiesz, kim jestem? – spytał po arabsku.

Terrorysta przyglądał mu się chwilę, a później odrzekł po angielsku:

– Trupem.

Harvath się uśmiechnął.

– Błędna odpowiedź – odparł i uderzył go głową.

Krzywy, haczykowaty nos chrupnął i bryznął krwią.

Nogi Saudyjczyka się ugięły, gdy ciało przeszła fala bólu.

Harvath podtrzymał go i wyprostował. Kiedy to robił, pochylił się i szepnął mu do ucha:

– Jestem aniołem śmierci. Zabiorę cię do piekła, gdzie twoje miejsce.