Rozdział 7

SZTAB GENERALNY CHIŃSKIEJ ARMII LUDOWO-WYZWOLEŃCZEJ

KWATERA GŁÓWNA, PEKIN, CHINY

Pułkownik Jiang Shi nienawidził polityków. Tylko nieliczni z nich zostali obdarzeni analitycznym umysłem. Jeszcze mniejsza garstka rozumiała reguły wojny. Dlatego pragnął trzymać ich jak najdalej od tej sprawy.

Niestety dziewięciu członków Stałego Komitetu Biura Politycznego stanowiło najwyższe gremium decyzyjne Komunistycznej Partii Chin. Niczego w kraju nie można było zrobić bez ich zgody. Shi nie miał wyboru, zwłaszcza że jego przełożeni zadbali, aby sam sekretarz generalny poprosił go o przeprowadzenie prezentacji.

Jedni uważali, że spotkanie zakończyło się sukcesem, inni, że porażką – zależy, kogo spytać. Shi uważał, że racja była po stronie tych ostatnich.

Pułkownik Jiang Shi służył w wojsku od trzydziestu pięciu lat, w Wydziale Wywiadu Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, nazywanym po prostu Departamentem Drugim. Departament Drugi skupiał największych chińskich strategów, między innymi Shi, który opracował dla ChALW doktrynę wojny nieograniczonej. Operacja Śnieżny Smok była jego pomysłem.

Nie bez powodu członkowie Stałego Komitetu Biura Politycznego sprzeciwiali się wszelkim dyskusjom na temat zaatakowania Stanów Zjednoczonych – nawet gdyby operacja miała zostać przeprowadzona przez obywateli innego kraju. Jeśli udział Chin wyszedłby na jaw, konsekwencje byłyby druzgocące. Równoznaczne z wojną jądrową. Niezależnie od tego, ile razy pułkownik Shi wyrażał swoje najgłębsze przekonanie, że Stany Zjednoczone będą musiały się ugiąć przed Chinami, towarzysze z Komitetu Stałego odpowiadali jednomyślnym i stanowczym „nie”.

Shi był rozczarowany, ale nie zaskoczony. Politykom brakowało nie tylko wizji, ale także odwagi. Wrócił do swojego biura, otworzył sejf i umieścił materiały dotyczące operacji Śnieżny Smok wśród innych odrzuconych planów, nad którymi jego ludzie pracowali przez lata. Ale wiedział, że kiedyś Chiny się obudzą i zrozumieją, że wojna z Ameryką jest nieuchronna, a wtedy telefon na jego biurku zadzwoni. Zadzwonił dwa tygodnie później.

Sekretarz generalny popierał działania Departamentu Drugiego i jego doktrynę wojny nieograniczonej. Nieprzerwanie lobbował za przypuszczeniem ataku na Stany Zjednoczone. Przedstawiał towarzyszom jeden argument po drugim. Kończył się czas i możliwości Chin. Jeśliby nie narzucili własnych warunków prowadzenia wojny, byliby zmuszeni je przyjąć. Jednak sama wojna była czymś nieuniknionym. W końcu członkowie Politbiura wyrazili zgodę. Pod jednym warunkiem. Członkowie Stałego Komitetu Biura Politycznego chcieli, aby wcześniej ewakuowano ze Stanów najważniejszych członków chińskiego personelu.

Ewakuacji nie dało się przeprowadzić bez narażenia się na ryzyko zdemaskowania. Powodzenie planu zależało od tego, czy Stany Zjednoczone i reszta świata uwierzą, że napaści dokonali terroryści z Al-Kaidy. Gdyby cokolwiek wskazywało na zaangażowanie Chin, cała operacja zostałaby zaprzepaszczona.

Shi i jego ludzie na termin ataku wybrali wrzesień. Z dwóch powodów. Pierwszy był bardziej oczywisty. Uderzenie w rocznicę jedenastego września automatycznie obciążyłoby Al-Kaidę. Większość ludzi nie potrzebowałaby innego dowodu, by przypisać winę muzułmanom.

Drugi powód wynikał z tego, że atak zaplanowany przez Shi miał wywołać kompletny chaos w kraju. W celu jego spotęgowania należało uderzyć przed żniwami. Gdyby im się udało, z nadejściem zimy w Stanach zapanowałby głód, co doprowadziłoby do zwiększenia umieralności wśród amerykańskiej populacji.

Mimo tak przekonujących powodów politycy ze Stałego Komitetu opowiedzieli się za lepszym, według nich, rozwiązaniem – woleli poczekać z atakiem do chińskiego Nowego Roku.

Nowy Rok był jednym z największych świąt narodowych, na które ściągały do kraju miliony Chińczyków z całego świata. Stany Zjednoczone nie byłyby zaniepokojone, gdyby uczynili to wpływowi chińscy obywatele przebywający w Ameryce. Shi był odmiennego zdania.

Choć przed atakiem wyjazd chińskich oficjeli mógł nie zwrócić niczyjej uwagi, z pewnością wzbudziłby podejrzenia po jego dokonaniu. Nie miało większego znaczenia, że rząd Stanów Zjednoczonych znalazłby się w rozsypce. Wszystkie służby wywiadowcze na świecie próbowałyby ustalić, co się stało. Czas ataku byłby jednym z pierwszych elementów, na które zwróciliby uwagę. Z pewnością zorientowaliby się, że atak miał miejsce w chiński Nowy Rok i że w cudowny sposób ocalało tylu chińskich VIP-ów przebywających w Stanach Zjednoczonych. W świecie wywiadu nie istniały zbiegi okoliczności. Od zawsze uważano je za znak, że w powietrzu wisi coś bardziej złowieszczego.

Ponieważ ludzie wraz ze sprzętem znajdowaliby się już na terytorium Stanów Zjednoczonych, przełożenie ataku na połowę zimy łączyło się z większym ryzykiem wykrycia. Jednak członkowie Stałego Komitetu Biura Politycznego pozostali nieugięci. Sekretarz generalny przekazał ich decyzję.

Chociaż towarzysze z Politbiura planowali pozostawić w Stanach wielu chińskich dyrektorów i dyplomatów, Shi nadal nie aprobował ich pomysłu. Wiedza o atakach z jedenastego września i znaczenie tej rocznicy wryły się głęboko w świadomość mieszkańców całego świata. Uważał, że wybór innej daty to błąd. Jednak członkom komitetu było to obojętne. Shi miał sprawić, by atak przeprowadzony w Nowy Rok zakończył się powodzeniem.

Niezależnie od pory roku zaatakowanie Stanów Zjednoczonych na ich własnej ziemi stanowiło nie lada wyzwanie. Amerykanie stale utrzymywali podwyższone środki bezpieczeństwa, zaś amerykańskie służby coraz lepiej wiedziały, czego szukać. Nawet gdyby udało się przeszmuglować ludzi wraz ze sprzętem do kraju i przyczaić się w ukryciu, pierwszy lepszy funkcjonariusz amerykańskiej służby patrolowej mógł pokrzyżować cały misterny plan. W istocie, kiedy agenci wywiadu znaleźliby się na terenie Stanów Zjednoczonych, byliby narażeni na większe zagrożenie ze strony glin lub policji stanowej niż agentów FBI i CIA.

Shi przestudiował historię członków Al-Kaidy, których Bin Laden wysłał do Stanów w celu przeprowadzenia ataków jedenastego września. Fascynowały go ich drobne zatargi z policją oraz mnogość śladów, które pozostawili przed tamtym dramatycznym dniem. Zbadawszy po fakcie wszystkie dostępne informacje, był zdumiony, że Amerykanie nie wykryli planowanego ataku. Bin Laden miał niesamowite szczęście. Powodzenie planu Shi też wymagało pewnej dozy szczęścia. Postanowił zaatakować dwa dni po chińskim Nowym Roku.

Po ustaleniu daty zorganizował spotkanie z kolegą, który dowodził jednym z najlepszych oddziałów hakerskich Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej: Jednostką 61398. Wspomniana grupa miała siedzibę w dwunastopiętrowym budynku położonym w podupadłej dzielnicy Szanghaju. Ich zadanie polegało na wywołaniu wzmożonego ruchu na najważniejszych stronach dżihadystów w przededniu ataku. By ludzie, którzy będą później prowadzić śledztwo, uznali, że przegapili istotne wskazówki. Zawsze można było liczyć na pochopne wnioski wyciągane po fakcie.

Wprawiając w ruch pozostałe tryby machiny, Shi martwił się datą ataku wyznaczoną na początek lutego. Niepokoiła go pogoda. Operacja Śnieżny Smok składała się z kilku uderzeń, które miały zostać przeprowadzone w tym samym czasie. Jeśli jedna z komórek zaatakowałaby przed innymi lub zaniechała uderzenia, cała operacja mogła spełznąć na niczym. Ciągle miał nadzieję, że członkowie Stałego Komitetu Biura Politycznego zmienią decyzję i wyrażą zgodę na wcześniejszą datę ataku. I wtedy coś się stało.