ZJEDNOCZONE EMIRATY ARABSKIE
Czterdzieści pięć minut później Harvath stał na kiosku USS Florida w towarzystwie drużyny SEALs oraz skrępowanego i zakapturzonego Ahmada Yaquba.
Załadowanie wszystkich na pokład śmigłowca Seahawk, który zawisł nad okrętem, zajęło ponad kwadrans. Kiedy znaleźli się w środku, maszyna wzniosła się w górę i ruszyła w kierunku lotniskowca USS Abraham Lincoln.
Lotniskowiec typu Nimitz był okrętem flagowym Dziewiątej Grupy Uderzeniowej Lotniskowców oraz centrum dowodzenia Drugiego Skrzydła Powietrznego Marynarki Stanów Zjednoczonych. Oprócz samolotów typu Growler, Hawkeye i Greyhound Drugie Skrzydło mogło się poszczycić czterema szwadronami myśliwców szturmowych. Piloci myśliwców Szwadronu Drugiego, zwani Łowcami Nagród, latali maszynami F/A-18F Super Hornet.
Ten wart niemal siedemdziesiąt milionów dolarów samolot miał zasięg ponad tysiąca dwustu mil morskich, osiągał prędkość tysiąca dziewięciuset kilometrów na godzinę i – co w oczach Harvatha stanowiło jego największą zaletę – był wyposażony w drugi fotel.
Kiedy Seahawk dotknął pokładu Abrahama Lincolna i komandosi SEALs wyprowadzili więźnia, latająca taksówka Harvatha była już zatankowana, rozgrzana i gotowa do startu.
Ponieważ w ciągu swojej służby w marynarce Harvath nigdy nie leciał superhornetem, udzielono mu krótkiej instrukcji, wyjaśniając, gdzie znajduje się dźwignia katapulty, i pouczono, by jej nie dotykał. Kiedy przebrał się w skafander przeciwprzeciążeniowy i założył kask, wspiął się do maszyny i został przypięty pasami.
Pilot zażartował, że z powodu krótkiego czasu lotu na pokładzie nie będą serwowane przekąski. Po nawiązaniu łączności z dyspozytorem lotów żołnierz w żółtej bluzie obsługujący katapultę startową dał szereg sygnałów i pilot otworzył przepustnicę, żeby silniki osiągnęły pełną moc. Dwadzieścia sekund później katapulta wystrzeliła horneta, który przemknął po pokładzie Abrahama Lincolna i wzbił się w niebo nad Zatoką Perską.
Chociaż mogli zwrócić się ze specjalną prośbą o pozwolenie na lądowanie horneta w Międzynarodowym Porcie Lotniczym w Dubaju, Harvath wolał, żeby jego przybycie do ZEA przeszło niezauważone. 380. Skrzydło Ekspedycyjne stacjonowało w Al-Dhafrze nieopodal Abu Zabi i tam właśnie miał wylądować.
Kiedy pilot posadził maszynę na lotnisku Al-Dhafra i otworzył osłonę kabiny, kokpit wypełnił pustynny żar. Na pasie startowym czekała jedna z agentek Ryan w Dubaju. Anne Reilly-Levy była atrakcyjną, niezwykle inteligentną czterdziestokilkuletnią blondynką, mówiącą z charakterystycznym teksańskim akcentem.
– Witam w Zjednoczonych Emiratach Arabskich – pozdrowiła Harvatha, wyciągając rękę.
Harvath uścisnął jej dłoń i ruszył do oczekującego SUV-a. Levy zostawiła wóz na chodzie, nastawiwszy klimatyzację na pełny regulator.
– Cholernie gorąco – oznajmiła, kiedy wsiadali do środka. – Widziałam dwie kości walczące o psa.
Jej słowa sprawiły, że Harvath się uśmiechnął.
– Z jakiej części Teksasu pochodzisz?
– Z Dallas.
– W takim razie jesteś przyzwyczajona do upałów.
Pokręciła głową.
– Do takiego upału człowiek nigdy nie przywyknie.
Harvath przytaknął.
– Ale za to nadrabiają kulturą, prawda?
Levy zachichotała.
– O tak. – Wrzucając bieg, wskazała dużą torbę na zakupy, leżącą na tylnym siedzeniu. – Znajdziesz tam buty i kilka ubrań na zmianę. Daj mi znać, jeśli nie będą pasować lub będziesz potrzebować czegoś jeszcze.
Harvath zerknął na torbę i podziękował.
– Od dawna tu jesteś? – zapytał.
– W Emiratach? Prawie od roku. Wcześniej służyłam w Iraku, a jeszcze wcześniej w Arabii Saudyjskiej i Jemenie.
– Ktoś w Langley musi cię szczerze nienawidzić.
Uśmiechnęła się.
– Mój ojciec był nafciarzem. Spędziłam większość dzieciństwa na Bliskim Wschodzie. Znam języki. Szczególnie arabski.
– Masz szczęście, że trafiłaś do CIA zamiast do marynarki. Z takimi zdolnościami wysłaliby cię do Ameryki Południowej.
– Są tacy popieprzeni?
– Spotkałem tam paru niezłych tępaków.
Levy skręciła w drogę serwisową i dodała gazu.
– Co można robić w takim miejscu, jeśli człowiek nie jest wielbicielem miejscowej kultury? – podjął Harvath.
– W Zjednoczonych Emiratach trwa wojna, tak jak w Jemenie, Arabii Saudyjskiej, Jordanii, Syrii i Iraku. Każde muzułmańskie państwo gnije przez dżihadystów. Pobyt tutaj to nie wakacje, ale praca, a ja jadę tam, gdzie mnie wyślą. Na szczęście lubię to, co robię.
Miała rację. Na Bliskim Wschodzie faktycznie toczyła się wojna. Harvath był również rad, że kobieta lubi swoją pracę. Wojna z terrorem zbierała obfite żniwo. Przede wszystkim wśród ludzi, którzy polegli lub zostali ranni, ale niszczyła też małżeństwa i rozbijała rodziny członków wojskowej i wywiadowczej społeczności. Raz za razem. Każdy miał ograniczoną wytrzymałość.
Jednak Harvath nie doszedł jeszcze do punktu krytycznego. On również lubił swoją pracę, a słowa Levy przypomniały mu o drewnianej tabliczce wiszącej w jego domu obok frontowych drzwi. Nieruchomość należała niegdyś do Kościoła anglikańskiego. Harvath znalazł na strychu stary drewniany znak z wyrzeźbionym mottem anglikańskich misjonarzy – transiens adiuvanos. „Wyruszam za morze, aby nieść pomoc”. Anglikańskie credo dziwnie pasowało do kariery, którą wybrał.
Levy zawiozła ich do niskiego budynku w piaskowym kolorze położonego na terenie bazy, którą CIA wykorzystywała do planowania i kierowania operacjami. Wąskie okna pokryto odblaskowym filtrem, mającym zatrzymywać promienie słoneczne oraz ograniczyć skutki eksplozji, gdyby jakiś zamachowiec terrorysta przedostał się przez zasieki.
– Codziennie sprawdzamy teren – wyjaśniła Levy, zajeżdżając na parking oznaczony dwoma spłowiałymi od słońca pasami. – Mój zespół zrobił to czterdzieści pięć minut temu. Jest bezpiecznie.
Harvath sięgnął po torbę na tylnej kanapie i ruszył za nią do środka.
Zaprowadziła go do sali konferencyjnej średniej wielkości ze ścianami pokrytymi mapami Zjednoczonych Emiratów i innych krajów regionu. Na ścianie naprzeciw wejścia wisiał duży płaski monitor. Na ich przybycie czekało trzech agentów CIA.
Harvath nie był uradowany widokiem komitetu powitalnego. Poprosił Ryan, żeby zachowała jego przyjazd w sekrecie. Chciał jedynie rzeczy, o które poprosił, i wszystkich danych wywiadowczych, którymi dysponują. Później wolał działać sam.
Po przedstawieniu jeden z agentów, facet nazwiskiem Cowles, wskazał stół z tyłu sali i powiedział:
– Przygotowaliśmy kawę, wodę i kanapki. Poczęstuj się.
Harvath skinął głową i zgarnął butelkę wody oraz coś, co wyglądało na kanapkę z indykiem, a następnie zajął miejsce przy porysowanym konferencyjnym stole.
Kiedy Cowles podłączał laptopa do monitora, Levy wyciągnęła mały telefon komórkowy oraz czarny paszport dyplomatyczny Stanów Zjednoczonych i przesunęła je po stole.
– Wprowadziliśmy do pamięci kilka numerów należących rzekomo do naszej ambasady w Abu Zabi lub biura konsula generalnego w Dubaju. Jeśli je wybierzesz, odbierze ktoś z Agencji. Numer biura doradcy ekonomicznego połączy cię z moją komórką.
Paszport, który przygotowaliśmy, powinien odstraszyć szeregowych funkcjonariuszy miejscowych organów ścigania, ale im wyżej zajdziesz, tym mniejsza szansa na to, że okaże się pomocny. Miejmy nadzieję, że nie będziesz go potrzebować, ale jeśli tak się stanie, posługuj się nim ostrożnie.
Harvath otworzył dokument. Carlton Group dostarczyła Agencji jedno z jego najnowszych zdjęć. Zapoznał się z nazwiskiem, datą urodzin i znaczkami wizowymi, a później przejrzał numery wpisane do książki komórki i skinął głową. Levy dała znak, żeby zgaszono światło.
Po uruchomieniu prezentacji w PowerPoincie Cowles przekazał pilota Levy.
– Wiem, że wicedyrektor Ryan zapoznała cię częściowo z sytuacją – zaczęła – ale od tego czasu zdołaliśmy zebrać nieco więcej informacji. Posiadamy jedynie kilka zdjęć Khurama Perveza Hanjoura, przy czym, jak widzisz, żadne nie jest zbyt dobre. – Powoli wyświetliła fotografie, zatrzymując się, gdy dotarli do zdjęcia innego mężczyzny.
– To dwudziestosześcioletni Najam Fahad – wyjaśniła Levy. – Fahad jest hawaladarem aresztowanym przez władze Emiratów. To on wskazał Hanjoura jako jednego ze swoich klientów. NSA potwierdziła, że Fahad rozmawiał z hawaladarem Ahmada Yaquba w Karaczi. Mamy osiemdziesięcioprocentową pewność, że chodzi o właściwego Khurama Hanjoura, więc dostałeś zielone światło.
Dobrze, pomyślał Harvath.
– Coś jeszcze?
Levy wyświetliła kolejny slajd. Zdjęcie satelitarne.
– Hanjour często odwiedza historyczną dzielnicę Bur Dubai, położoną na zachód od rzeki. Jest tam kilka meczetów – ciągnęła, pokazując kolejne slajdy. – Między innymi Wielki Meczet i Meczet Irański.
W okolicy znajduje się wiele ulic handlowych, suków oraz kawiarenek i restauracji, więc dzielnica jest popularna wśród turystów. Fahad mówi, że nie ma pojęcia, gdzie mieszka Hanjour. Na miejsce spotkań zawsze wybierali restaurację o nazwie Silk Route.
Wyświetliła zdjęcie przedstawiające otoczenie lokalu. Harvath przyjrzał mu się uważnie.
– Czy to restauracja hotelowa? – zapytał.
– Tak. Hotel nazywa się Arabian Courtyard, ale najpierw chciałabym ci pokazać coś innego.
Harvath skinął głową.
– Władze Emiratów pozwoliły nam sprawdzić telefon komórkowy Najama Fahada.
– Pozwolili wam rzucić okiem na dane?
– Dostaliśmy wszystko – odpowiedziała Levy. – Sklonowaliśmy telefon. W ten sposób NSA zdołała powiązać faceta z hawaladarem Yaquba w Karaczi.
Harvath się uśmiechnął.
– Dobra robota. Czego się dowiedzieliście?
– Fahad posługiwał się nakładką.
– Nakładką?
– Nakładka to warstwa legalnych aplikacji, takich jak Google, Twitter i Yelp, pod którą ukrywa się inne.
– Jakie aplikacje ukrywał?
– Chcesz całą listę?
Harvath pokręcił głową.
– Tylko najważniejsze.
Levy wyświetliła następny slajd. Zrzut ekranu telefonu Fahada.
– Wiesz, czym jest Snapchat?
– To aplikacja wykorzystywana do przesyłania nagich fotek, które po obejrzeniu ulegają zniszczeniu.
– Pewnie masz nastoletnie dzieci – powiedziała.
– Nie mam dzieci.
Ponieważ nie rozwinął tematu, Levy nie dopytywała i kontynuowała prezentację:
– Dzięki Snapchatowi można przesyłać zdjęcia, nagie lub inne, oraz filmy. Nadawca decyduje, jak długo będzie je można oglądać, zanim zostaną usunięte z serwera i staną się niedostępne dla urządzenia odbiorcy.
– Pozostaną zatem jedynie na urządzeniu nadawcy.
– Właśnie. Nasz przyjaciel Fahad uwielbiał robić sobie selfie.
– Jestem pewny, że w ubraniu – zażartował Harvath.
– Żeby tylko. Postanowiłam pominąć je w prezentacji, ale przyniosłam telefon, gdybyś miał ochotę je przejrzeć.
– Piękne dzięki – odparł Harvath. – Chyba sobie daruję.
– Słusznie – powiedziała Levy. – Okej. Znasz Snapchata, a czy słyszałeś o aplikacji Grindr? Wiesz, do czego służy?
– Nie. Powiedz, umieram z ciekawości.
– Sam się prosiłeś – odpowiedziała, wyświetlając następny slajd z jeszcze jednym zdjęciem wykonanym komórką Fahada. – To aplikacja służąca do geolokalizacji. Ułatwia gejom lub biseksualnym mężczyznom znajdowanie partnerów w danym rejonie i organizowanie dyskretnych spotkań.
W wielu krajach Bliskiego Wschodu uprawianie praktyk homoseksualnych oznaczało wyrok śmierci, więc muzułmańscy geje musieli działać w całkowitej tajemnicy. Metody, z których korzystali, by zamaskować swoją aktywność, były – i to nie bez powodu – równie zaawansowane co techniki stosowane przez organy ochrony porządku publicznego.
Z powodu doświadczenia w potajemnym organizowaniu spotkań oraz przekazywaniu nielegalnych materiałów wielu gejów wyznania muzułmańskiego osiągało znakomite wyniki w hawalach. Harvath nie był zaskoczony tym, czego dowiedzieli się o Fahadzie.
– Znaleźliście coś jeszcze? – zapytał.
– Wiesz, co oznacza skrót GiZ?
Harvath pokręcił głową.
– Gry i Zabawy. Znane także jako chemseks, w skrócie chem. Mowa o sytuacji, gdy dwoje lub więcej ludzi spotyka się, by wspólnie brać narkotyki, a później uprawiać seks.
– Pewnie Fahad, nasz hawaladar, a na boku importer narkotyków, lubił GiZ – zauważył Harvath.
– Właśnie – przytaknęła Levy. – Zdziwisz się z kim. – Wyświetliła nowy slajd przedstawiający otoczenie restauracji w hotelu Arabian Courtyard. – Jak zapewne pamiętasz, to restauracja Silk Route, w której spotykali się Fahad i Hanjour. A teraz spójrz na to – powiedziała, przechodząc do następnego zdjęcia.
Zdjęcie przedstawiało nagie ciało mężczyzny, od szyi w dół. Głowa została usunięta z kadru.
– To grindrowy awatar jednego z mężczyzn, z którymi komunikował się Fahad. Widzisz jego nick?
Harvath przytaknął.
– 1234KPH. Khuram Pervez Hanjour? – zapytał. – Niezbyt pomysłowy.
– Wygodnicki, ale i sprytny. Prędkość dźwięku wynosi tysiąc dwieście trzydzieści cztery kilometry na godzinę. 1234 Kilometers Per Hour.
Chociaż Harvath doskonale wiedział, że nie należy lekceważyć ściganych, nadal był skłonny przypisać nick lenistwu Hanjoura.
– Mamy bezgłowy korpus z inicjałami faceta. To wszystko?
Levy pokręciła głową.
– Facet stoi przy oknie.
– Zasłony są zaciągnięte.
– Zacznijmy od okna. Spójrz na jego kształt. Ma spiczaste wykończenie.
Harvath spojrzał, a wtedy Levy wróciła do zdjęcia przedstawiającego fasadę hotelu, w którym znajdowała się restauracja.
– Zauważyłeś, że hotelowe okna wykonano w stylu arabskim, że są spiczaste u góry?
– Jeśli nie są to jedyne spiczaste okna w Dubaju, będziemy potrzebować czegoś więcej.
Levy ponownie wyświetliła zdjęcie mężczyzny stojącego w pokoju.
– Wspomniałeś o zaciągniętych zasłonach. Zaciągnięto je, ale nie do końca. Spójrz na miejsce ponad jego lewym ramieniem. Materiał lekko się rozsunął.
Harvath pochylił się, żeby lepiej widzieć.
Levy użyła wskaźnika laserowego.
– Tutaj. W tym miejscu.
– Wyraziłaś się przesadnie, mówiąc „lekko”.
– Faktycznie wygląda to niepozornie, dopóki nie powiększysz obrazu. Jak teraz – powiedziała, przechodząc do następnego slajdu. – Po tym można poznać, że zdjęcie wykonano w jednym z pokojów hotelu Arabian Courtyard.
– Co to takiego?
– Naprzeciw hotelu znajduje się Muzeum Dubajskie. Na jego dziedzińcu stoi tradycyjny arabski statek, dau. To, co widzisz na zdjęciu, jest czubkiem masztu, oglądanym z okna pokoju hotelowego.
Levy przeszła do następnego, ostatniego slajdu prezentacji. Na podzielonym ekranie widać było powiększone zdjęcie rozsuniętej firanki wraz z czubkiem masztu i fotografię statku znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Nie było wątpliwości. Pasowały.
– Wygląda na to, że KPH korzystał z hotelu nie tylko ze względu na restaurację Silk Route.
– Z wiadomości tekstowych, które odczytaliśmy z telefonu Fahada, wynika, że spotykali się tam na GiZ regularnie.
– Zatem to, co Brytyjczycy i Francuzi pisali w swoich raportach o dodatkowych zajęciach Hanjoura, jest prawdą – powiedział Harvath. – Czy facet podróżuje z ochroną?
– Nie sądzimy. Nie było o tym wzmianki w żadnym z materiałów. Więc raczej nie.
Harvath zgodził się z tą oceną. Nawet jeśli Hanjour miał ochronę, trudno było sobie wyobrazić, by zabierał obstawę na sesje zażywania narkotyków i gejowskiego seksu. Czym innym było jednak posiadanie środków obrony własnej.
– Facet jest uzbrojony?
Levy pokręciła głową.
– Nie mamy pewności, ale w Zjednoczonych Emiratach obowiązuje bardzo surowe prawo zakazujące posiadania broni palnej. Można dostać rok więzienia za każdą kulę, z którą cię złapią.
– Słyszałem również, że Zjednoczone Emiraty mają bardzo surowe prawo zakazujące posiadania narkotyków, więc jednak na wszelki wypadek załóżmy, że facet jest uzbrojony – powiedział Harvath. – Służył w wojsku? Siedział w więzieniu? Ma na koncie wyroki czy aresztowania?
– O ile wiemy, to nie. Teraz wiesz o Khuramie Hanjourze tyle samo, co my.
– Pozostaje tylko dopaść go i złamać.
– Kiedy będziesz gotów – wtrącił agent Cowles – przekażemy ci to, o co prosiłeś.
Harvath spojrzał na Levy.
– Czy powinienem wiedzieć o czymś jeszcze? Czy to wszystko?
– To wszystko – odpowiedziała, dając znak, by zapalono światło.
Harvath odgryzł kawałek kanapki i ruszył za Cowlesem i Levy do przyległego baraku z cynkowanej blachy. Cowles otworzył. W środku stało czarne bmw serii 7. Wyciągnął pilota i wcisnął przycisk otwierający bagażnik.
Harvath zbadał jego zawartość. W środku znajdowało się wszystko, o co poprosił.
– Znakomicie – skinął głową, zamykając pokrywę i wsuwając pilota do kieszeni. – Kryjówka?
Levy wyciągnęła mapę i wskazała kryjówkę, a następnie wyrecytowała adres.
– Wpisaliśmy kilka fałszywych adresów do GPS-a samochodu. Pod jednym z nich działa agencja pośrednictwa pracy tymczasowej, na końcu odcinka między przecznicami, po drugiej stronie ulicy.
– Co z władzami Emiratów i ich służbami wywiadowczymi? – spytał Harvath. – Czego się po nas spodziewają?
– Wiedzą, że interesujemy się obywatelem Emiratów nazwiskiem Khuram Hanjour, ale poinformowaliśmy ich, że sprawa ma związek z rosyjską przestępczością zorganizowaną.
– Kupili to?
– Tak, przynajmniej na tę chwilę. Zasypaliśmy ich prośbami o zbadanie wielu wątków. Podsunęliśmy im również dwie luksusowe ukraińskie call girls z Dubaju, które pracują dla rosyjskiej FSB i zostały wysłane do Zjednoczonych Emiratów w celu uwodzenia tutejszych wpływowych obywateli. To powinno wystarczyć, żeby ich zająć i stworzyć zasłonę dymną na następne dwadzieścia cztery do czterdziestu ośmiu godzin. Jeśli trzeba będzie podsunąć im coś więcej, zrobimy to.
– Wygląda, że pomyśleliście o wszystkim.
– Jeszcze jedno – dodała Levy. – Szefowa chce, żeby towarzyszył ci nasz zespół obserwacyjny. Na wszelki wypadek.
Harvath pokręcił głową.
– Nie ma mowy. Nie chcemy spłoszyć Hanjoura. Jeśli coś zwęszy, weźmie nogi za pas.
– Rozumiem, ale jest zbyt wiele niewiadomych. Nie wiemy, czy ktoś go nie śledzi. Nie wiemy, czy niechcący nie zwróciliśmy na niego uwagi służb Emiratów, chociaż staraliśmy się zasugerować im, że to nikt ważny. Nie wiemy, czy nie obserwuje go Al-Kaida, aby się upewnić, że nie robi tego nikt inny. W ogóle nie wiemy zbyt wiele ponad to, że gość jest jedynym tropem, który posiadamy, więc jeśli zniknie, wszyscy będziemy w tarapatach.
– Z drugiej strony, jeśli zaangażujemy zbyt wielkie siły – odparł Harvath – facet się połapie.
– Nie zrobimy tego. Będziemy stąpać na palcach. – Przerwała, szukając odpowiednich słów, aby przedstawić stanowisko Agencji. – Nie mogę cię do niczego zmusić. Powiedziano mi, że to twoja operacja. Po prostu chcemy się upewnić, że kiedy ruszysz za Hanjourem, nikt nie pójdzie twoim śladem. Rozumiesz?
Tak, rozumiał, ale nie ułatwiło mu to podjęcia decyzji. Wolał działać sam, w najgorszym razie z zawodowcami, których znał, a nie znał żadnego z obecnych.
Wiedział, że mógłby zgarnąć Hanjoura bez niczyjej pomocy. Z drugiej strony, gdyby coś poszło źle – a przykład Karaczi wskazywał, że nie można było tego wykluczyć – cała wina spadłaby na niego. W Karaczi odnieśli sukces tylko dlatego, że ściągnęli do pomocy innych. Biorąc udział w strzelaninie, należało mieć broń, najlepiej dwie, i kumpli, którzy też ją mają. Harvath nie wiedział, co go czeka, ale wiedział, że nie chce ponownie dać się zaskoczyć.
Decyzja nie była łatwa, ale miał nadzieję, że dokonał właściwego wyboru.
– Zgoda – uległ w końcu. – Porozmawiajmy o tym, jak się za to zabrać, szczególnie jeśli coś pójdzie źle.