DUBAJ
Gdyby garaż ich kryjówki był dźwiękoszczelny, Harvath mógłby przesłuchać Hanjoura na miejscu. Pośrodku podłogi znajdował się otwór odpływowy, był też zlew gospodarczy z długim szlauchem zakończonym plastikową dyszą spryskiwacza.
Harvath zastanawiał się, czy nie obmyć Hanjoura, bo mężczyzna popuścił w spodnie podczas transportu w skrzyni. Pozostawienie przesłuchiwanego we własnych ekskrementach było skuteczną metodą stosowaną przez niektórych śledczych. Komunikowali w ten sposób, kto ma władzę, i uzmysławiali mu, że nie może liczyć na ich litość. Jednak Harvath nigdy nie należał do zwolenników tej taktyki.
Jeśli musiał, potrafił być brutalny, ale nie zapominał o maksymie Nietzschego: „Kto walczy z potworami, niech uważa, by sam nie stał się potworem. A gdy długo spoglądasz w otchłań, także otchłań spogląda w ciebie”1.
W kwestii walki z potworami Harvath nie miał wyboru – na tym polegała jego praca. Zmagał się z nimi, ale to od niego zależało, czy pozwoli otchłani spojrzeć w siebie. Nie zamierzał upodobnić się do monstrów, na które polował. Poza tym zwykły ludzki gest bywał również skuteczny jako metoda przesłuchania, szczególnie jeśli uprzednio udało się złamać opór przesłuchiwanego.
„Karm ich marzenia, głódź ich lęki” – to mantra, której nauczył się od ojca. Khuram Hanjour wyglądał, jakby marzył jedynie o tym, by odzyskać wolność. Najbardziej zaś lękał się, że zamkną go ponownie w ciasnej i dusznej skrzyni.
Wtoczywszy skrzynię do łazienki na parterze, Harvath i Cowles założyli maski chirurgiczne, rzeźnicze fartuchy i gumowe rękawiczki. Wyciągnęli Hanjoura, umieścili go w wannie i odkręcili prysznic.
Obmyli go pobieżnie i użyli nożyczek ratowniczych, aby usunąć taśmę. Niektóre fragmenty nie chciały się odkleić, więc Harvath je zostawił, wiedząc, że można je zerwać jedynie ze skórą. Co mogli wykorzystać później do zadawania bólu, ale nie sądził, żeby to było konieczne.
Usunęli pobrudzone spodnie khaki i bieliznę Hanjoura, a następnie założyli mu kaptur, wywlekli z łazienki i sprowadzili do piwnicy. Cela znajdowała się na końcu krótkiego korytarza z pustaków. Cowles wyciągnął pęk kluczy i otworzył drzwi. W środku były przenośne reflektory budowlane, kamera wideo i jedno krzesło. Na ścianie za krzesłem powiesili prześcieradło, by nie można było ustalić, gdzie wykonano nagranie.
Harvath posadził Hanjoura i przywiązał go do krzesła. Następnie skinął Cowlesowi, który wyszedł, zamykając i ryglując za sobą drzwi. Harvath stał w kącie, obserwując Hanjoura. Zasłonięcie głowy kapturem wywołało u przesłuchiwanego silny atak paniki. Harvath podszedł i go zdjął.
– Oddychaj głęboko – powiedział. – Oddychaj.
Harvath wrócił pod ścianę i patrzył. Ludzki umysł to niezwykła rzecz – może wznieść człowieka na niewyobrażalne wyżyny lub strącić w otchłań. Zakres cech osobowościowych i zaburzeń psychicznych, ludzkiej zdolności czynienia dobra i zła był doprawdy zdumiewający. Harvath widział, jak przesłuchujący łamali największych twardzieli w czasie o połowę krótszym od tego, którego on sam potrzebował do pokonania słabszego przeciwnika. Przesłuchanie stanowiło formę sztuki, której istotą było zrozumienie sposobu funkcjonowania ludzkiego umysłu.
Poczekał, aż oddech Hanjoura się uspokoi, a następnie włączył kamerę i rozpoczął przesłuchanie.
– Khuram, wiesz o czymś, na czym mi zależy. Jeśli mi o tym opowiesz, daruję ci życie. Może nawet cię wypuszczę. Wszystko zależy od tego, czy będziesz ze mną współpracować.
Hanjour pokręcił głową. Potrzebował chwili, żeby odzyskać mowę.
– Nigdy mnie nie wypuścisz.
– Dlaczego tak sądzisz?
– Twój kraj nie wypuszcza takich ludzi jak ja.
Argument był trafny, ale Harvath nie zamierzał się poddawać.
– Mam propozycję, która cię zaskoczy – powiedział. – Oczywiście będziesz musiał dla nas pracować, ale wybiegam zbyt daleko naprzód. Pozwól, że przedstawię ci podstawowe zasady. Jeśli mnie okłamiesz, a zapewniam, że się na tym poznam, każę cię ponownie umieścić w skrzyni. Zrobię to nawet wówczas, gdy powezmę podejrzenie. Trafisz do skrzyni także wtedy, gdy udzielisz niezadowalającej odpowiedzi. Wiem wszystko, Khuram. Po prostu chcę to usłyszeć z twoich ust. Czy wyraziłem się jasno?
Hanjour skinął głową.
– Nie chcesz, żebym ponownie umieścił cię w skrzyni, prawda?
Khuram kolejny raz przytaknął.
– Powiedz to. Powiedz: nie chcę, żeby ponownie umieszczono mnie w skrzyni.
Widząc zacięty wyraz twarzy Harvatha, Khuram zorientował się, że Amerykanin nie żartuje.
– Nie chcę, żeby ponownie umieszczono mnie w skrzyni.
– Powiedz to jeszcze raz – polecił Harvath.
– Nie chcę, żeby ponownie umieszczono mnie w skrzyni.
– Dokąd trafisz, jeśli nie będziesz współpracować?
– Do skrzyni – wyjąkał drżącym głosem Hanjour.
– Kto cię do niej wsadzi?
– Ty.
Harvath obserwował werbownika. Starał się znaleźć punkt odniesienia, uchwycić ledwie dostrzegalne ruchy twarzy, by wiedzieć, kiedy Hanjour go okłamie.
Kiedy Harvath był gotów, zapytał:
– Kim jest Ahmad Yaqub?
– Ahmad Yaqub?
Harvath odskoczył od ściany.
– Udzieliłeś niezadowalającej odpowiedzi. Stosujesz taktykę odwlekania. Za coś takiego trafisz do skrzyni.
Podszedł do drzwi, uderzył w nie i zawołał:
– Przynieście mi skrzynię!
Hanjour zaczął dygotać.
– Proszę – wyszeptał błagalnie. – Tylko nie do skrzyni.
– Sam jesteś sobie winien, Khuram. Wyjaśniłem ci, co się stanie, jeśli nie będziesz współpracować.
– Będę współpracować. Błagam.
– Kim jest Ahmad Yaqub? – zapytał Harvath.
– Nie znam człowieka – odparł Hanjour.
Harvath dostrzegł tik w kąciku lewego oka.
– Jak się nazywasz? – spytał Harvath.
– Ja?
– Tak. Jak się nazywasz?
– Khuram Hanjour.
Brak tiku.
– Kim jest Ahmad Yaqub?
– Powiedziałem ci. Nie znam tego człowieka.
Kolejny tik w kąciku oka. Znak. Hanjour kłamał.
Cowles wszedł do celi ze skrzynią transportową, postawił ją na podłodze i wyszedł. Oddech Hanjoura natychmiast przyspieszył. Sam widok skrzyni wystarczył, by wyzwolić atak paniki.
Harvath podszedł do krzesła i wskazał skrzynię.
– Wiem, że czułeś się tak, jakbyś tkwił w niej całą wieczność. Ale to nie była wieczność. Nie siedziałeś w niej wystarczająco długo. Za to tym razem będziesz. Mam mnóstwo czasu. Mogę zamknąć cię w środku i wrócić dziś wieczorem lub jutro. Mogę cię zostawić nawet na kilka dni.
Będziesz myślał, że umierasz, że nie możesz oddychać. Nie pozwolę ci umrzeć, Khuram. Będę utrzymywać cię przy życiu, by strach osłabił każdy nerw, każde włókno twojego ciała. Oszalejesz, ale zanim to nastąpi, obiecuję, że powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć.
Harvath przyciągnął skrzynię do krzesła i uniósł pokrywę. Uderzył ich potworny smród. Skrzynia cuchnęła moczem, kałem i potem. Oraz strachem.
Stanął za plecami Hanjoura, by odwiązać go od krzesła.
– Błagam, nie. Proszę – zakwilił Hanjour.
Harvath zignorował go i sięgnął po linę.
– Ahmad Yaqub to mudżahedin z Arabii Saudyjskiej – wybełkotał. – Jest członkiem Al-Kaidy.
Harvath zaprzestał odwiązywania, powoli obszedł krzesło i stanął przed werbownikiem.
– Jak długo go znasz?
Hanjour się zawahał, ale tak, jakby starał się udzielić możliwie dokładnej odpowiedzi.
– Pięć lat.
Żadnego tiku.
– Gdzie Ahmad Yaqub ma swoją bazę? – zapytał Harvath. – Gdzie mieszka?
– W Waziristanie.
Żadnego tiku w kąciku oka. Hanjour mówił prawdę.
– Kiedy komunikowaliście się ostatni raz?
Hanjour pomyślał, a następnie odrzekł:
– Jakieś pół roku temu.
– Zapłacił ci za zwerbowanie grupy ludzi?
Hanjour przytaknął.
– Nie kiwaj głową – polecił Harvath. – Odpowiadaj.
– Tak. Najął mnie, abym zwerbował grupę ludzi.
– W jakim celu?
– Nie wiem.
Harvath mocno kopnął krzesło.
– W jakim celu?
– Nie wiem – powtórzył Hanjour. Przestraszył się wybuchu gniewu Harvatha, ale wyglądało na to, że nie kłamie.
– Poprosił o inżynierów. Sześciu studentów.
Nowa informacja.
– Studentów?
– Tak, Ahmad Yaqub chciał studentów inżynierii – powiedział Hanjour.
– Dlaczego?
– Bo studentom łatwiej uzyskać amerykańską wizę.
Harvath wiedział, że Levy obserwuje przesłuchanie w pokoju na górze. Nie musiał patrzeć w kamerę, by przekazać jej, co ma robić. Pewnie rozmawiała właśnie z ludźmi z Langley za pośrednictwem bezpiecznego łącza.
– Załatwiłeś im wizy?
– Tak. Załatwiłem wizy – odpowiedział Hanjour.
– Jak brzmiały ich nazwiska?
– Nie pamiętam.
Tik w kąciku oka.
– Kłamiesz – powiedział Harvath. Wyciągnął kaptur z tylnej kieszeni, szykując się, by nasunąć go na głowę Khurama. Hanjour ponownie zaczął się jąkać.
Wydukał sześć nazwisk. Harvath go wysłuchał, a później kazał powtórzyć.
Wyglądało na to, że Hanjour mówi prawdę, ale Harvath wiedział, że jest tylko jeden sposób, by uzyskać całkowitą pewność.