Rozdział 21

WASZYNGTON, DYSTRYKT KOLUMBII

Kiedy większość pracowników rządowych przebijała się przez korki na obwodnicy Waszyngtonu w drodze do domu, prezydent Porter zwołał kolejne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego w centrum operacyjnym Białego Domu.

– Zacznijmy od CIA – oznajmił.

Ponieważ w pokoju byli ludzie, którzy niekoniecznie znali tożsamość Harvatha, dyrektor CIA, Bob McGee, posługiwał się jego kryptonimem.

– Jak wam wiadomo, Wiking zlokalizował Khurama Perveza Hanjoura. Podczas przesłuchania Hanjour podał nazwiska sześciu studentów inżynierii, których zwerbował na polecenie Ahmada Yaquba.

– Czy wiemy, gdzie obecnie przebywają?

– FBI nad tym pracuje.

Prezydent spojrzał na dyrektora FBI Edwarda Ericksona i uniósł brwi.

– Potwierdziliśmy, że faktycznie przedostali się do kraju – odparł Erickson. – Przylecieli samolotem linii lotniczych Emirates, rejsem z Dubaju do Houston.

– Co wiemy o programie praktyk NASA, w których brali udział?

Szef FBI wiedział, że prezydentowi nie spodoba się to, co usłyszy, ale nie można było tego uniknąć.

– Program został wdrożony za poprzedniej administracji. Był to nie tyle staż, co cykl spotkań zorganizowanych na znak dobrej woli.

– To znaczy?

– Studenci z krajów muzułmańskich mieli wziąć udział w serii zajęć, które poprawią im samopoczucie i umocnią ich w przekonaniu, iż bez wkładu islamu do światowej nauki nie byłoby amerykańskiego programu kosmicznego.

– Inaczej mówiąc, wyrzucono pieniądze w błoto – zauważył prezydent Porter.

Dyrektor FBI wzruszył ramionami.

– Z tego, co wiem, wynika, że muzułmanie wnieśli ważny wkład w rozwój nauki. Poza tym chodziło o studentów koledżu i słuchaczy studiów magisterskich, i zwykłe letnie praktyki. To nie miał być trudny kurs.

– Oczywiście, że nie. Pewnie jeszcze każdy wyjechał z dyplomem lub jakimś trofeum?

– Tak, proszę pana.

Porter pokręcił głową.

– Czy chcę wiedzieć, ile to kosztowało amerykańskich podatników?

– Nie chce pan, panie prezydencie.

– Co się stało z tą szóstką? Czy nadal są w NASA?

– Nie, proszę pana – odparł dyrektor FBI.

– Czy kiedykolwiek byli w NASA?

– Tak, proszę pana. Przyjechali w maju, przebywali tam przez cały okres praktyk, a następnie wyjechali.

– Wyjechali? Dokąd? – zapytał prezydent.

– Nikt tego nie wie. Nasze biuro okręgowe w Houston wysłało zespół do Centrum Lotów Kosmicznych imienia Lyndona B. Johnsona. Przesłuchują wszystkich, którzy mogli mieć kontakt z szóstką z Al-Ajn.

– Szóstką z Al-Ajn?

– Cała szóstka studiowała inżynierię w mieście Al-Ajn, w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Posługujemy się tym skrótem.

– Dopilnujcie, żeby nie usłyszała o nim prasa. Brzmi zbyt chwytliwie.

– Nie mieliśmy takich zamiarów, ale rozumiem, proszę pana – odparł dyrektor FBI. – Dopilnuję, żeby zaprzestano używania tego skrótu.

Prezydent zastanowił się nad tym, co usłyszał.

– Zatem program praktyk dobiega końca i wszyscy wracają do domu. Wszyscy oprócz naszych sześciu studentów ze Zjednoczonych Emiratów. Tak?

– Tak, proszę pana.

– I nie mamy zielonego pojęcia, gdzie się obecnie znajdują?

– Zgadza się.

– Mamy ich zdjęcia? O ile wiem, jest to standardowy element procedury wizowej. Pobieramy odciski palców i wykonujemy skan siatkówki przy wjeździe na terytorium Stanów Zjednoczonych, prawda?

– Tak, proszę pana. Robimy to – przytaknął dyrektor FBI. – Mamy wszystkie wspomniane materiały. – Skinął głową technikowi centrum operacyjnego, który wyświetlił zdjęcia na monitorach. Pod fotografią każdego z mężczyzn widniało jego nazwisko.

– Czy przekazaliśmy te zdjęcia policji stanowej i funkcjonariuszom lokalnych organów ścigania?

– Jeszcze nie.

– Dlaczego? – zdziwił się prezydent.

– Bo kiedy ich zdjęcia dotrą na poziom stanowy i lokalny, przenikną do prasy, a to może ich nakłonić do przeprowadzenia ataku.

– Mamy jakieś tropy?

– Uzyskanie nazwisk i zdjęć to duży krok naprzód w stosunku do sytuacji, w której byliśmy dwadzieścia cztery godziny temu – zauważył dyrektor Erickson. – Oprócz przesłuchań, które prowadzą nasi ludzie z oddziału w Houston, czeka nas decyzja co do pracownika NASA odpowiedzialnego za program praktyk dla muzułmańskich studentów.

– Jest oskarżony?

– Jeszcze się na to nie zdecydowaliśmy. Zanim zatrudniono go w NASA, pracował dla organizacji o bardzo podejrzanej przeszłości. Kilku członkom jej zarządu postawiono zarzut finansowego wspierania terroryzmu.

– Dlaczego NASA w ogóle podjęła z nimi rozmowy?

– To najbardziej znana grupa wspierająca muzułmanów w Stanach, choć nie należy do najbardziej nieskazitelnych. Dyrektor NASA powiedział mi, że żona jednego z członków poprzedniej administracji Białego Domu znała faceta, który dla nich pracował, i tak się to wszystko jakoś złożyło.

Prezydent pokręcił głową. Nie potrafił tego pojąć.

Zanim dyrektor FBI podjął przerwaną myśl, głos zabrał prokurator generalny.

– Mój urząd wraz z FBI rozważa, czy przesłuchać dyrektora praktyk, czy też najpierw zwrócić się do Sądu Nadzoru Wywiadu po nakaz sądowy i się rozejrzeć.

– Nakaz sądowy? Na jakiej podstawie? – spytał sekretarz stanu.

– Dyrektor praktyk, po uprzednim kontakcie z instytucjami zagranicznymi, osobiście zatwierdził kandydatury szóstki praktykantów, których podejrzewamy o udział w spisku terrorystycznym i których teraz nie możemy odnaleźć.

– Zróbcie obie te rzeczy naraz – polecił prezydent. – Nie traćmy czasu. Uzyskajcie nakaz, zbierzcie tyle informacji, ile się da, i przesłuchajcie tego człowieka. Jeśli Sąd Nadzoru Wywiadu nie wyda zgody, chcę niezwłocznie o tym wiedzieć. Czy wyraziłem się jasno?

– Tak, proszę pana – odparł prokurator generalny.

Ponieważ pozostał na miejscu, jakby zamierzał przesiedzieć tu do końca spotkania, prezydent wskazał mu drzwi i powiedział:

– Ruszaj. Załatw to od razu.

Porter potrafił być opryskliwy, kiedy czuł, że sprawy nie posuwają się naprzód dostatecznie szybko. Nie znosił bezruchu i wierzył, że należy besztać ludzi mocno i często, by nadać biegowi rzeczy odpowiednie tempo.

Prokurator generalny zebrał dokumenty i opuścił centrum operacyjne.

Prezydent spojrzał na pozostałych i zapytał:

– Mamy coś jeszcze?

Kiedy dyrektor CIA zabrał głos, wszyscy utkwili w nim wzrok.

– Przed wyjazdem ze Zjednoczonych Emiratów każdy ze studentów otrzymał telefon komórkowy. Polecono im, żeby po przyjeździe do Stanów był stale naładowany i włączony.

– Czy możemy je namierzyć?

– Wiemy, kiedy przeszli kontrolę imigracyjną i celną, więc możemy zawęzić poszukiwania. NSA przygotowuje listę wszystkich telefonów, które włączono w tym czasie na lotnisku i w jego okolicy.

– Znakomicie – odrzekł prezydent. – Coś jeszcze? Były jakieś problemy z Pakistańczykami?

Sekretarz stanu pokręcił głową.

– Na szczęście nie – odpowiedział. – Wsadziliśmy kij w mrowisko, ale nikt nie wskazuje palcem w naszą stronę. Jeszcze nie.

– Dopóki tego nie zrobią, nie będziemy się martwić. A jeśli to nastąpi, chcę z tobą pomówić, zanim udzielisz odpowiedzi. Czy to jasne?

– Tak, panie prezydencie.

– O co chodzi z naszym ambasadorem w Abu Zabi?

– Zdenerwował się, że nie został uprzedzony o operacji.

– Zdenerwował się? Co mu powiedziałeś? – zapytał prezydent.

– Że nie musiał wiedzieć. Dodałem, że z przyjemnością mianuje pan nowego ambasadora, jeśli nie będzie chciał współpracować.

– Poskutkowało?

Sekretarz stanu skinął głową.

– Dobrze. Najważniejsze, żeby Wiking zdołał wszystko wywieźć. Kiedy przylatuje?

– Rejs trwa czternaście godzin, więc powinien wylądować około siódmej rano.

Prezydent spojrzał na dyrektora CIA Boba McGee.

– Zorganizowałeś zespół szybkiego reagowania, żeby czekali na samolot?

– Tak, proszę pana. Kryptografów, speców od finansów, funkcjonariuszy NSA, pełny zestaw. Przystąpimy do badania materiałów, gdy tylko maszyna siądzie na pasie.

– Znakomicie – powtórzył prezydent, a następnie przesunął wzrok na dyrektora FBI i powiedział: – Zanim usłyszycie o sensacyjnym odkryciu dokonanym przez Departament Skarbu, chciałbym wiedzieć, co FBI ustaliło w sprawie chińskich książątek.

Dyrektor FBI spojrzał na kolegów:

– Stały Komitet Biura Politycznego to najpotężniejsze gremium w Chinach. W jego skład wchodzi dziewięciu członków. Czterech z nich ma synów uczęszczających do amerykańskiego koledżu lub studiujących na uniwersytecie, a jeden wnuczkę.

Z powodu tego, kim są ich ojcowie oraz dziadek, poddaliśmy ich szczególnej obserwacji. Monitorujemy rozmowy telefoniczne i przesyłane wiadomości, prowadzimy rotacyjną inwigilację i tak dalej. Rewelacje związane z operacją Śnieżny Smok sprawiły, że nasze Biuro zaostrzyło środki. Inwigilujemy ich na okrągło, dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Ich rozmowy oraz wiadomości są monitorowane w czasie rzeczywistym.

Jeśli atak Chin będzie tak druzgocący, jak przewidujemy, książątka zostaną wywiezione z kraju lub odpowiednio wcześniej uprzedzone. Mogą być jedynym zwiastunem ataku.

– Nie stawiałbym wszystkiego na jedną kartę – poradził sekretarz stanu.

– Obserwujemy także personel chińskiej ambasady oraz innych ważnych Chińczyków przebywających na terenie naszego kraju – odpowiedział dyrektor FBI.

– Coś jeszcze? – zapytał prezydent, spoglądając na zebranych. Nikt nie zabrał głosu. – Jak wam wiadomo, operacja Złoty Pył przebiega w warunkach całkowitej ciszy radiowej. Jej uczestnicy odezwą się dopiero, gdy grupa opuści terytorium Korei Północnej. W międzyczasie mamy się czym zająć. Dysponując danymi wywiadowczymi przekazanymi przez CIA, poprosiłem sekretarza skarbu, aby zbadał kolejny możliwy powód chińskiego ataku. Pan Fleming uzyskał pewne bardzo niepokojące informacje. Panie sekretarzu?