KOREA PÓŁNOCNA
– Rozumiecie coś z tego? – spytał Les Johnson, obserwując przez lornetkę gorączkową krzątaninę.
Część doliny o powierzchni niespełna ośmiu kilometrów kwadratowych została przegrodzona niczym wielka tablica do gry w kółko i krzyżyk. W każdym kwadracie coś się działo. W jednym ludzie uczyli się obsługiwać stare ciągniki. W drugim mężczyźni na koniach obserwowali, jak zagania się bydło. W kolejnych znajdowały się świńskie zagrody, pastwiska z owcami i lamami, kozami i krowami oraz pola obsiane różnymi rodzajami upraw.
Koło wodne nad strumieniem zasilało młyn. Wiatraki o czerwonych i białych skrzydłach pompowały wodę do koryt dla zwierząt. Amerykańskie samochody i ciężarówki z przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych jeździły zakurzonymi drogami, przewożąc setki ludzi i różne towary. Gdyby nie znajdowali się w KRLD, mogliby pomyśleć, że są w samym środku Stanów. Nawet ubrania wyglądały na amerykańskie.
– Zaczynam się domyślać – mruknął Jimi Fordyce, robiąc zdjęcie za zdjęciem.
– Co oni, u licha, kombinują?
– Uprawiają rolę – odpowiedział mały, gdy Billy Tang powtórzył mu pytanie. Chłopak nazywał się Jin-Sang, ale gdy trzech komandosów SEALs czwarty raz z rzędu nazwało go Żeń-Szeń, Tang przestał ich poprawiać.
Choć Jin-Sang miał jedenaście lat, z powodu niedożywienia wyglądał na osiem. Tang poczęstował dzieciaka swoim masłem orzechowym. Jin-Sang wylizał słoik do czysta i spojrzał pytająco na pozostałych, sprawdzając, czym jeszcze mogliby go poczęstować. Miał ogromne oczy i niewiarygodnie słabowite ciało. Nic dziwnego, że kość tak łatwo pękła.
Mimo zaburzonego rozwoju fizycznego dzieciak był bardzo bystry. Miał wiele pytań do Billy’ego Tanga, ale Tang dzielił się z nim jedynie środkami przeciwbólowymi i prowiantem. To Amerykanin był tu od zadawania pytań.
Chłopak wiedział, że niewiele brakowało, a spotkałoby go coś złego. Nie był pewny, co trzej żołnierze chcieli z nim zrobić, ale czuł, że sprawa jest poważna. Wiedział również, że tylko Tang się za nim wstawił. Celując przy tym z broni do jednego z towarzyszy. Chociaż nie rozumiał wszystkiego, wiedział dość, by starać się o względy Tanga.
– Gdzie mieszkasz? – zapytał Tang.
– W obozie – odparł chłopak.
– W obozie wojskowym?
– Nie, karnym.
– Jesteś przestępcą? – spytał Tang.
Jin-Sang pokręcił głową.
– Mój ojciec był. Zabrali nas wszystkich.
– Czy twój ojciec jest w obozie?
– Nie – zaprzeczył mały. – Nie żyje.
– A twoja matka?
W oczach dziecka błysnęły łzy.
– Mama też umarła. Oboje tam umarli.
– Powiedziałeś, że masz siostrę?
Jin-Sang otarł oczy.
– Tak, ale jest chora. Potrzebuje jedzenia, mięsa. Parzę jej herbatę z sosnowych igieł. Igły zawierają witaminy.
Tang wiedział, że mieszkańcy Korei Północnej robią herbatę z igieł sosny bogatych w witaminę C.
– Skoro jesteś więźniem, co robisz poza obozem?
– Tam się urodziłem.
– Tam?
– Tak, moja siostra miała pięć lat, kiedy aresztowali ojca i przywieźli nas tutaj.
– Jak się wydostałeś? – spytał Tang.
– Znam strażników i obóz. Jest słabo chroniony. Dopóki przynoszę im króliki, strażnicy udają, że nie wymykam się na zewnątrz, a ja, że w ogrodzeniu nie ma dziur.
– Spójrz na mnie, Jin-Sang – rzekł z naciskiem Tang. – Ile czasu będą potrzebować, by odkryć, że nie wróciłeś ostatniej nocy?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Czy zdarzyło ci się opuścić obóz i nie wrócić tej samej nocy?
Mały pokręcił głową.
– Czy strażnicy będą cię szukać?
Ponowne wzruszenie ramion. Tang zaczynał się frustrować. Wiedział, jakie zasady panują w obozach karnych. Wszystkich więźniów łącznie z dziećmi uczono donosić na innych. Zachęcano do tego nawet członków jednej rodziny. Informatorów nagradzano dodatkową porcją żywności.
– A koledzy z klasy? Twój nauczyciel? Nie zauważą, że zniknąłeś?
– Jutro nie ma szkoły – odparł chłopak.
Dobra wiadomość, jeśli Jin-Sang mówił prawdę. Oczywiście nie dało się tego zweryfikować. Dzieciak był kanciarzem, małym twardzielem. Powiedziałby wszystko, żeby dostać to, czego chce, to, czego potrzebuje, by przeżyć kolejny dzień. Co sprawiało, że wszystko, co mówił, było podejrzane.
Mimo to musieli ustalić, co wie.
– Co tu robią Chińczycy? – spytał Tang.
– Uczą się rolnictwa.
– Rolnictwa?
– Moja siostra jest chora – przypomniał chłopak. – Potrzebuje jedzenia i lekarstw.
– Skup się na moim pytaniu, Jin-Sang. Co tu robią Chińczycy?
W oczach małego ponownie błysnęły łzy.
– Błagam – powiedział. – Moja siostra. Potrzebuje jedzenia, lekarstw.
Chociaż Fordyce nie rozumiał słów chłopaka, potrafił odczytać jego emocje.
– Czym on się denerwuje? – spytał, nie odrywając aparatu od twarzy.
– W dolinie jest obóz karny. On i jego siostra są więźniami. Mówi, że ona jest chora. Że potrzebuje jedzenia i lekarstw.
– Skoro jest więźniem, to co tu robi?
– Najwyraźniej sprawny z niego traper. Przekupuje strażników królikami. Udają, że nie widzą, gdy wymyka się na zewnątrz.
– Co jest jego siostrze? – zapytał Tucker. – Jakie ma objawy?
Tang powtórzył pytanie Jin-Sangowi i tłumaczył, gdy chłopak mówił.
– Kaszle. Ma gorączkę i nocne poty. Znacznie straciła na wadze.
– Czy kaszle krwią?
Tang spytał małego, a później spojrzał na Tuckera i skinął głową.
– Czasem tak.
Tucker zaczął grzebać w apteczce, zanim jeszcze usłyszał odpowiedź. Wyjął maskę chirurgiczną i podał ją Tangowi.
– Wyjaśnij Żeń-Szeniowi, żeby ją założył i nie zdejmował.
– Dlaczego?
– Bo wygląda na to, że jego siostra ma gruźlicę.
– Gruźlicę? – zdziwił się Tang. Następnie wyjaśnił Jin-Sangowi, co zamierza zrobić, po czym pomógł mu założyć maskę.
Tucker skinął głową.
– W Korei Północnej szaleje gruźlica wielolekooporna. Ulega ciągłej ewolucji. Lepiej nie ryzykować.
Jin-Sang coś powiedział.
– On chce wiedzieć, czy mamy lekarstwo, które pomoże jego siostrze – przetłumaczył Tang.
Tucker chciał coś odrzec, ale Fordyce go uprzedził:
– Powiedz, że zanim porozmawiamy o udzieleniu pomocy jego siostrze, musimy ustalić, co się tam dzieje.
Tang przekazał polecenie Fordyce’a i zaczekał na odpowiedź chłopaka. Kiedy mały jej udzielił, Tang powiedział:
– Chińczycy są tu, żeby uprawiać ziemię.
Fordyce opuścił aparat.
– To już wiemy. Zacznijmy od tego, skąd w ogóle wie, czym są Chiny. W Korei Północnej uczą dzieci czytać w takim zakresie, by potrafiły obsługiwać maszyny w fabryce. Nie wychodzą poza podstawy dodawania i odejmowania.
– Mówi, że jego ojciec pracował dla rządu Korei Północnej. Był negocjatorem handlowym. Mówił po koreańsku, angielsku i chińsku. Później popadł w niełaskę i został oskarżony o przyjmowanie łapówek. Dlatego właśnie uwięziono całą rodzinę. Ojciec wytłumaczył mu, gdzie są Chiny. Powiedział, że jeśli jemu i jego siostrze uda się uciec, powinni się tam przedostać.
– Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego nie uciekł, skoro potrafi wydostać się z obozu?
Tang zaczekał, aż chłopak wyjaśni, a później powiedział:
– Rodzice wymogli na dzieciach obietnicę, że będą się sobą opiekować. Jin-Sang chce uciec, ale jego siostra się boi. Zamiast uciec, został, żeby ją chronić.
Członkowie oddziału szanowali honorową postawę małego.
– Usłyszał o Chinach od ojca – powtórzył Fordyce. – Czego dowiedział się o Chińczykach, odkąd się tu znaleźli?
– Mówi, że przyjeżdża tu wielu rolników. Tysiące. Przechodzą szkolenie wojskowe i rolnicze. Mają kule, które zostawiają paskudne ślady.
– Jakie kule?
Tang poprosił chłopca, aby wyjaśnił. Kiedy to zrobił, Tang odrzekł:
– Wygląda na to, że gumowe.
– Strzelają nimi do więźniów? Po cholerę?
– Chińczycy założyli wiele gospodarstw w dolinie. Co kilka dni strażnicy wybierają grupę więźniów, którym tłumaczą, że jeśli napadną i złupią jedno z nich, dostaną dodatkowe racje żywnościowe. Z kolei Chińczyków szkolą, jak bronić gospodarstw. I używać gumowych kul.
Tang przerwał na chwilę, a później podjął opowieść:
– Mówią Chińczykom, by wyobrazili sobie, że więźniowie to głodujący Amerykanie, którzy przyszli ich okraść.
Fordyce wzdrygnął się na to, co usłyszał.
– On mówi – ciągnął Tang – że chińscy rolnicy zabili kilku więźniów. Teraz przed każdym ćwiczeniem przypomina się im, żeby nie mierzyli w głowę, szczególnie gdy celują do dzieci. Jeden z chłopców, z którymi Jin-Sang chodzi do szkoły, zginął od takiej kuli.
Fordyce pokręcił głową.
– Zacznijmy od początku. W jakim celu przyjechali Chińczycy? Czy on wie?
Chłopak skinął głową, a następnie ponownie zapytał o lekarstwa i żywność dla siostry.
– Nie pomożemy jemu ani jego siostrze, dopóki nie powie nam wszystkiego, co wie – odparł Fordyce. – Zabierz mu ten lizak z fentanylem. Może będzie bardziej skłonny do współpracy, kiedy zaboli go noga.
Tang spojrzał na Fordyce’a.
– Mówisz poważnie?
– Śmiertelnie poważnie. Marnujemy czas.
– Przecież to jeszcze dziecko.
– Posłuchaj mnie uważnie, Billy. Może potrafisz działać sam we wrogim kraju, ale dopóki jesteś w moim zespole, będziesz wykonywać moje rozkazy. Polecono nam zebrać tyle informacji wywiadowczych, ile się da. Nie przyjechaliśmy tu, żeby otworzyć szpital dziecięcy, wykopać studnię lub zbudować nową szkołę. Jesteśmy za liniami wroga. Od tego, co tu robimy, zależy bezpieczeństwo naszego kraju. Nie pozwolę, by ta operacja zakończyła się fiaskiem, bo nie potrafisz zrobić tego, co trzeba. Czy wyraziłem się jasno?
Tang nie lubił, gdy ktoś mówił do niego takim tonem, choć musiał przyznać, że postępowanie Fordyce’a było usprawiedliwione i że sam je sprowokował.
– Tak, bardzo jasno – odrzekł Tang, wyciągając lizak z ust Jin-Sanga.
Kiedy chłopak spojrzał na niego ze zdumieniem, Tang wyrzucił z siebie serię gniewnych pytań po koreańsku. Kiedy mały zaczynał odpowiadać, Tang przerywał mu w pół słowa i albo powtarzał pytanie, albo łajał i zastraszał dzieciaka. Tang przestał zgrywać dobrego glinę. Skoro porucznik Fordyce życzył sobie, by postępował twardo z jedenastolatkiem, dostanie to, czego chciał.
Komandosi SEALs przysłuchiwali się rozmowie Tanga i Jin-Sanga dobry kwadrans. Chłopak kilka razy zaniósł się szlochem.
Kiedy skończyli, Tang zwrócił mu lizak z fentanylem, po czym spuścił głowę.
Fordyce zaczekał, aż agent CIA podniesie wzrok i zapytał:
– I co?
– Nie masz pojęcia, co widział ten biedny dzieciak.
– Jestem pewny, że ma przesrane. Jednak w obecnej chwili nie chcę słyszeć o niczym, co jest bez związku z naszą operacją. Kapujesz?
Billy Tang skinął głową.
– Chińczycy przyjechali tu w celu odbycia wojskowego i rolniczego przeszkolenia.
– W wojskowości i rolnictwie znacznie przewyższają Koreańczyków z Północy. Nie kupuję tego – odparł Fordyce.
– Jeśli dobrze zrozumiałem, przyjechali tu nie po to, by się uczyć, jak należy uprawiać ziemię, ale by się dowiedzieć, jak prowadzić gospodarstwo w skrajnie trudnych warunkach. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych, po upadku Związku Radzieckiego, ustała pomoc dla północnokoreańskiego rolnictwa, tutejsi rolnicy musieli szybko nauczyć się nowych metod.
– O tak – przytaknął Tucker. – Nauczyli się głodować. Z głodu zmarł milion ludzi. To tak, jakby USA straciły dwanaście milionów mieszkańców. Czego oni mogliby kogokolwiek nauczyć?
– Sztuki przetrwania. Jak dać sobie radę bez pestycydów. Bez nawozów sztucznych. Bez elektryczności. Bez bieżącej wody. Z niewielką ilością lub bez paliwa do generatorów i pojazdów. Jak hodować bydło w średniowiecznych warunkach. Jak racjonować niezbędne zapasy, które docierają w niewielkiej ilości zza granicy. I jak chronić to wszystko przed bandami wściekłych i głodnych amerykańskich obywateli. Właśnie tego uczą Chińczyków towarzysze z Korei Północnej.
– Wierzysz mu? – zapytał Fordyce.
– Czy myślę, że mówi prawdę? – spytał Tang. – Myślę, że powiedziałby wszystko, co konieczne, gdyby sądził, iż to pomoże. Ale tak, myślę, że mówi prawdę.
– A siatki maskujące? Mają wielkość boiska piłkarskiego. Widzimy wielu ludzi, którzy przychodzą i wychodzą z budynków pod siatkami, ale nie wiemy, co się tam dzieje.
– Jin-Sang nie może wchodzić do tego sektora, ale jego siostra ma pozwolenie. Według niej budują tam małe amerykańskie miasteczko z witrynami sklepów, restauracji i tak dalej.
– Dlaczego?
– Z jakiegoś powodu sądzą, że Amerykanie mieszkający na prowincji mają większą szansę na przeżycie ataku. Przypuszczają, że skupią się w małych miastach podobnych do tego, które tu zbudowali. Jin-Sang mówi, że rolnicy mogą być zmuszeni, by z nimi handlować, może nawet najmować ich do pracy. Wzniesiono miasto, by rolnicy dowiedzieli się, co ich czeka.
– Co tam robiła jego siostra? Odgrywała jakąś rolę?
Tang przytaknął.
– Osoby mówiącej po chińsku i angielsku.
– Ojciec ją nauczył?
Tang ponownie skinął głową.
– Sądził, że dzięki temu będzie przydatna dla KRLD. Później zostali aresztowani. W obozie trzymali się razem. Dzięki temu mogli się potajemnie kontaktować i ocalić coś z ich dawnego życia. Wygląda na to, że ojciec nie wkładał wiele wysiłku w naukę Jin-Sanga. Przekazał jedynie pojedyncze słowa i zwroty, które mogły mu się przydać, gdyby uciekł do Chin.
– A atak? – spytał Fordyce. – Czy chłopak wie coś o ataku?
– Nie, ale twierdzi, że jego siostra wie. Wie bardzo wiele.