CENTRUM LOTÓW KOSMICZNYCH IMIENIA LYNDONA B. JOHNSONA,
HOUSTON W TEKSASIE
Agentka specjalna FBI Heidi Roe spojrzała na wiadomość tekstową, która przed chwilą ukazała się na ekranie jej telefonu BlackBerry. Niewiarygodne, pomyślała.
Jej partner zauważył, że pokręciła głową.
– Co się stało?
– Nasz człowiek w Nashville twierdzi, że Tommy Wong nie wysiadł z samolotu.
– Żartujesz.
– Chciałabym.
– Co się stało?
– Nie mam pojęcia – odparła Roe – ale zamierzam się dowiedzieć. Dasz sobie radę, jeśli zniknę na minutkę?
Kiedy jej partner skinął głową, agentka specjalna Roe wyszła z sali konferencyjnej, którą im przydzielono. Przyjemnie było wstać i rozprostować nogi. Od przylotu z Los Angeles pracowali bez przerwy. FBI sprowadziło najlepszych agentów z całego kraju. Przyjechali do Houston, żeby przesłuchać ludzi i zbadać wszystkie tropy mające związek z sześcioma zaginionymi muzułmańskimi studentami inżynierii, podejrzanymi o planowanie ataku terrorystycznego na ogromną skalę.
FBI skupiło się na tej sprawie, ale nie zaniedbywało innych. Roe i jej partner rozpracowywali kalifornijski oddział ponadnarodowej chińskiej organizacji przestępczej, która handlowała narkotykami i żywym towarem, zwykle dziećmi. Po zidentyfikowaniu głównych graczy, skoncentrowali się na członkach zajmujących niższe pozycje w hierarchii. Mieli nadzieję aresztować jednego z nich, a następnie zaproponować mu immunitet, jeśli zgodzi się zostać ich kretem. Facet nazywał się Tommy Wong.
Obserwowali go i śledzili kilka miesięcy. Wiedzieli, że coś knuje, ale nie potrafili wskazać, o co chodzi. Żeby się dowiedzieć, musieli zlecić inwigilację większej liczbie osób. Roe poruszyła tę sprawę w biurze okręgowym w Los Angeles, ale powiedziano jej, że nie otrzyma dodatkowych zasobów, o ile nie uzasadni swoich podejrzeń konkretnymi wynikami.
Błędne koło. Podobnie jak jej przełożeni wiedziała, że gość jest umoczony. Niestety Wong był płotką, dlatego zaangażowanie dodatkowych zasobów było nieusprawiedliwione. Ale bez większego wsparcia nie byli w stanie znaleźć na niego haków, które pozwoliłyby im go dopaść i wziąć na celownik osoby wyżej postawione w hierarchii chińskiej triady. Chociaż Roe rozumiała biurokratyczne ograniczenia, nie przestawały jej wkurzać. Było to jedną z głównych bolączek stróżów prawa. Gliniarze i agenci FBI musieli działać zgodnie z zasadami. W przeciwieństwie do nich przestępcy mogli robić, co im się żywnie podoba. Mimo nowoczesnych środków podsłuchu, śledzenia i inwigilacji, którymi dysponowały instytucje rządowe, przestępcy wciąż pozostawali o krok przed nimi.
Roe, która przed wstąpieniem do FBI pracowała jako adwokat, rozumiała znaczenie prawa. Bez prawa nie można było zagwarantować wolności. Zdumiewało ją, jak wielu Amerykanów, pytanych o system polityczny w Stanach, odpowiadało, że to demokracja. Bo Ameryka nie była demokracją, ale republiką. Z powodu prawa właśnie.
Kiedy każde z trójki jej dzieci rozpoczynało naukę o państwie w szkole podstawowej, puszczała im na YouTubie film zatytułowany Forma rządów w Stanach Zjednoczonych. Chciała, żeby zrozumiały, dlaczego Ameryka była inna, dlaczego ich mama wstąpiła do FBI, pracowała do późna i w weekendy.
Film rozpoczynał się sceną, w której Ben Franklin wychodzi z Konwentu Konstytucyjnego i jakaś kobieta pyta: „Co pan dla nas ma?”. Jak odpowiedział jej Franklin? „Republikę, proszę pani. Obyście zdołali ją utrzymać”.
W dalszej części filmu wyjaśniono, na czym polega różnica między demokracją i republiką. W systemie demokratycznym rządzi większość. Jeśli oddział pościgowy wyruszy za złodziejem koni, ujmie go i piętnastoma głosami do jednego postanowi powiesić, będziemy mieli do czynienia z demokracją. Koniokrad zawiśnie.
W republice na miejsce przybywa szeryf i oznajmia członkom grupy pościgowej, że nie mogą powiesić rzekomego koniokrada. Trzeba zawieźć go do miasta, gdzie zostanie osądzony przez ławę przysięgłych, w której zasiadają równi mu ludzie, bo tak nakazuje prawo. Słowo „republika” pochodzi od łacińskich wyrazów res publica, co oznacza „rzecz publiczną”, czyli prawo.
Jej dzieci musiały obejrzeć film, by rozumieć, że brak prawa oznacza chaos, a nadmiar prawa tyranię. Dla zachowania odpowiedniej równowagi prawo należy egzekwować, zaś obywatele powinni stać na straży republiki i zabiegać o wybór najbardziej odpowiedzialnych przywódców.
Autorzy nie wspomnieli w swoim filmie o czymś, przed czym Roe starała się ochronić swoje dzieci – o złu absolutnym, które istniało na świecie. Choć jako agentka FBI widziała przerażające rzeczy, miała nadzieję, że jej dzieci nigdy się o nich nie dowiedzą ani tym bardziej nie doświadczą na własnej skórze. Ludzkie okrucieństwo wydawało się nie mieć granic.
Roe wychowała się w porządnej rodzinie z klasy średniej – z mamą, tatą, dwójką rodzeństwa i kotem – na przedmieściach Detroit. Rodzice nauczyli ją odróżniać dobro od zła i zachęcali do bycia lepszym człowiekiem. Ich amerykańskie marzenie spełniło się, gdy ich dzieci osiągnęły w życiu więcej niż oni sami. Odnieśli rodzicielski sukces. Ich córka szczęśliwie wyszła za mąż, założyła własną rodzinę i wykonywała pracę, którą lubiła. Mimo to, gdy ludzie coś spieprzyli, była wściekła.
Kiedy Wong w ostatniej chwili kupił bilet lotniczy do Nashville, natychmiast się tym zainteresowała. Nie odnotowali żadnych kontaktów – ani telefonicznych, ani mailowych – pomiędzy nim a kimkolwiek w Nashville. Poza tym Wong – o ile niczego nie przeoczyli – nie miał w tym mieście żadnych przyjaciół ani współpracowników. Takie postępowanie było kompletnie nie w jego stylu, więc Roe i jej partner postanowili ustalić, dokąd pojedzie i z kim się spotka. To mógł być przełom, na który czekali.
Roe odnalazła numer swojego człowieka w Nashville, wcisnęła przycisk połączenia i przyłożyła aparat do ucha. Chwilę później w słuchawce rozległ się męski głos:
– Detektyw Hoffman.
– Mówi agentka specjalna Roe.
– Dostałaś mojego SMS-a?
– Tak – odpowiedziała. – Dostałam, ale go nie rozumiem.
– Czego konkretnie? Wasz człowiek nie wysiadł z samolotu.
– Jesteś absolutnie pewien?
– Tak.
– Jesteś na lotnisku?
– Byłem w odróżnieniu od twojego Tommy’ego Wonga. Zaufaj mi.
– Miałeś zdjęcie, które ci przesłałam, i w ogóle?
Hoffman zarechotał, raczej protekcjonalnie.
– Agentko Roe, wbrew temu, co sądzi większość ludzi, Nashville ma całkiem kosmopolityczny charakter. Przyjmujemy sporo gości z Azji. Gdyby samolot był pełen Azjatów, może i trudno byłoby wypatrzyć twojego człowieka, ale ten samolot nie był ich pełen.
– Byli jacyś Azjaci?
– Trzech. Siedemdziesięcioletni staruszek, dwudziestoletnia dziewczyna i facet w średnim wieku. Nie zauważyłem żadnego dwudziestosześciolatka pasującego do fotografii lub opisu Thomasa „Tommy’ego” Wonga. Jesteś pewna, że w ogóle wsiadł do samolotu?
Chociaż FBI było postępową instytucją, Roe pokonywała kolejne szczeble kariery ze świadomością, że musi pracować dwa razy ciężej od kolegów, by dowieść swojej wartości. Nie dawała po sobie poznać, że ma z tym problem. Chyba że odniosła wrażenie, iż nie jest traktowana z należytym szacunkiem.
– Nie wiem, jakie zwyczaje ma policja w Nashville, detektywie Hoffman, ale nie poprosiłabym, by zjawił się pan na lotnisku, gdybym nie była pewna, że Tommy Wong wsiadł do samolotu.
– Widziałaś, jak wsiadał?
– Nie, ale…
– Zatem nie wiesz na pewno, że Wong był w samolocie, prawda?
Technicznie rzecz biorąc, Hoffman miał rację, ale Roe ufała kolegom z policji w Los Angeles, którzy poinformowali ją o locie Wonga do Nashville, i szanowała ich. Ten sam rodzaj szacunku należał się jednak Hoffmanowi jako członkowi zespołu do walki ze zorganizowaną przestępczością w Nashville, a współpraca wielu agencji kończyła się sukcesem tylko wtedy, gdy każda z nich robiła swoje. Musiała go sobie zjednać.
– Masz rację. Moi ludzie w Los Angeles mogli schrzanić robotę – przyznała. – Nadal jesteś na lotnisku? – spytała.
– Idę na parking. Dlaczego pytasz?
– Wyświadczysz mi przysługę? Przykro mi, że straciłeś czas. I naprawdę żałuję, że Wong nam się urwał.
– Czego chcesz? – spytał Hoffman.
– Masz dobre kontakty na lotnisku?
– Niezłe.
– Możesz mi załatwić ksero listy pasażerów i zapis z kamery, na którym widać, jak wysiadają?
– Pewnie tak. Co chcesz z tym zrobić?
– Użyć jako dowodu rzeczowego, którego potrzebuję, żeby dokopać moim ludziom w Los Angeles.
– Nie możesz tego zrobić bez listy i zapisu wideo?
– Mogę – przytaknęła Roe – ale jeden obraz jest wart tyle co tysiąc słów. Poza tym coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Nie wiem co, ale chcę przejrzeć nagranie. Może rozpoznam jakąś twarz.
– Daj mi czterdzieści pięć minut, a prześlę ci mailem wszystko, co zdołam zdobyć. W porządku?
Roe się uśmiechnęła.
– Dziękuję, detektywie. Naprawdę to doceniam.
Kiedy zakończyli rozmowę, natychmiast wybrała numer koleżanki z policji w Los Angeles.
Nancy Vargas odebrała po trzecim sygnale.
– Vargas – powiedziała, grasejując i wymawiając nazwisko z hiszpańskim akcentem, chociaż jej rodzina mieszkała w Los Angeles od czterech pokoleń.
– Nancy, tu Heidi.
– Cześć. Co słychać w Houston?
– Pochmurna pogoda, pochmurny nastrój. Co się stało z Tommym Wongiem?
– To znaczy? – spytała Vargas.
– Co się stało w LAX?
– Chwileczkę. Zaraz się dowiem.
Roe słyszała, jak Vargas odsuwa telefon od ucha i przykłada do piersi, by zasłonić mikrofon. Mimo stłumionego dźwięku było słychać, że prowadzi nerwową rozmowę z kimś w swoim biurze.
Po chwili znów odezwała się do Roe:
– Moi ludzie potwierdzają, że jechali za Wongiem na lotnisko. Jeden z nich widział, jak facet przechodzi przez kontrolę bezpieczeństwa. Co się stało?
– Ano to, że twoi ludzie mieli się upewnić, czy Wong faktycznie wsiadł do samolotu.
– Wiem, ale mamy braki kadrowe. Kazali im się zająć inną sprawą. Uznaliśmy, że skoro przeszedł przez odprawę, wszystko jest okej.
– Najwyraźniej nie było. Ludzie z Nashville twierdzą, że nie wysiadł z samolotu.
– Jasna cholera! – odpowiedziała Vargas. – Musiał wrócić, kiedy moi wyszli. Naprawdę mi przykro, Heidi.
Roe poczuła, że nadciąga migrena.
– Twoi ludzie mieli rację. Wong coś kombinował – podjęła Vargas. – To cholernie wyrafinowany sposób na pozbycie się ogona.
– I cholernie kosztowny – dodała Roe. – Dlaczego nie kupił taniego lotu liniami Southwest do Oakland?
– Też się zastanawiam. Tymczasem ty jesteś w Houston, a ja w Los Angeles. Moi ludzie schrzanili robotę. Mogę coś zrobić, żeby to naprawić?
Roe chciała odpowiedzieć, gdy odezwał się telefon na drugiej linii. Odsunęła aparat od ucha, spojrzała na nazwisko dzwoniącego i powiedziała:
– Słuchaj, za chwilę oddzwonię.
Nie czekając, aż Vargas odpowie, przełączyła na drugą linię.
– Agentka specjalna Roe.
– Agentko Roe, dzwonię z centrali w Waszyngtonie. Łączę z dyrektorem – oznajmił kobiecy głos z drugiej strony.
Chwilę później zgłosił się dyrektor FBI.
– Agentko Roe, mówi dyrektor Erickson.
Roe spotkała dyrektora jeden jedyny raz, po to tylko, by uścisnąć mu dłoń. Nigdy osobiście z nim nie rozmawiała.
– Słucham, panie dyrektorze – odpowiedziała. – Czym mogę panu służyć?
– Pracujesz z partnerem nad sprawą Tommy’ego Wonga w biurze okręgowym w Los Angeles?
Roe zamurowało. Dlaczego tak drobna sprawa zwróciła uwagę dyrektora? I dlaczego akurat teraz? Gorączkowo usiłowała połączyć kropki. Wróciła szybkim krokiem do sali konferencyjnej i zastukała w szybę, by zwrócić uwagę partnera, a następnie skinęła, by wyszedł na korytarz.
– Agentko Roe? – powtórzył dyrektor.
– Przepraszam, proszę pana – odpowiedziała. – Tak, to my prowadzimy sprawę Tommy’ego Wonga. Czy mogę zapytać, dlaczego to pana ciekawi?
– Wyjaśnię wszystko osobiście. Wyślemy po ciebie samolot. Tymczasem powiedz mi wszystko, co o nim wiesz.
– Czy to znaczy, że zostajemy wyłączeni z poszukiwań szóstki z Al-Ajn?
– Nie – odpowiedział Erickson. – Wręcz przeciwnie, myślę, że możecie pomóc je przyspieszyć.