NASHVILLE, TENNESSEE
Władze Chińskiej Republiki Ludowej uznały, że chińskie organizacje przestępcze, zwłaszcza triady, mogą być bardzo przydatne, szczególnie w charakterze zagranicznych pełnomocników. Nikt nie wykorzystywał ich tak skutecznie do celów wywiadowczych jak Cheng. Członkowie triad odgrywali ważną rolę w jego amerykańskiej siatce, więc dbał, by otrzymywali odpowiednie wynagrodzenie w postaci pieniędzy i przywilejów po powrocie do Chin. Nie mogliby handlować narkotykami, bronią i ludźmi, gdyby wpływowi chińscy politycy nie przymykali oczu na ich działalność.
Wysiadłszy z samolotu w Nashville, Cheng zwlókł swój bagaż ze schodów i kupił bilet na autobus wahadłowy do Opryland Resort and Convention Center – obiektu, który łączył w sobie cechy hotelu i centrum konferencyjnego. Autobusy kursowały dwa razy na godzinę, a trasę pokonywały w dwadzieścia minut.
Kiedy pojazd dotarł do celu, pasażerowie udali się do hotelu, a Cheng skierował swoje kroki do sąsiedniego budynku Opry Mills Mall, w którym mieściło się jedno z największych centrów handlowych w południowo-wschodniej części Stanów Zjednoczonych, zbudowane w miejscu dawnego parku rozrywki Opryland USA.
Cheng wstępował do sklepów i lawirował wśród tłumu, starając się unikać kamer monitoringu. Kiedy się upewnił, że nie jest śledzony, wszedł do toalety, zmienił ubranie, założył kapelusz i okulary przeciwsłoneczne, a następnie wyszedł z budynku po jego drugiej stronie. Samochód, lincoln navigator, czekał w umówionym miejscu. Cheng sięgnął za tylną tablicę rejestracyjną, wyjął kluczyki i otworzył drzwi.
Auto przywieziono tu z Chicago. Cheng otworzył tylną klapę i znalazł w środku mały worek marynarski. Włożył torbę i walizkę podręczną do bagażnika, wyjął worek i zamknął klapę, a następnie obszedł wóz, by otworzyć drzwi kierowcy.
Wsiadł i uruchomił silnik SUV-a. Upewniwszy się, że w pobliżu nikogo nie ma, otworzył worek leżący na kolanach. W środku znajdowały się tłumik, pistolet Smith & Wesson M&P kalibru dziewięć milimetrów, dwa zapasowe magazynki i pudełko amunicji. Zadowolony zasunął zamek i położył worek na podłodze za plecami, a następnie ruszył samochodem w kierunku autostrady.
Czterdzieści pięć minut później dotarł do hotelu i się zameldował. Recepcjonistka wręczyła mu przesyłkę, którą rano dostarczył FedEx. Cheng podziękował, odebrał paczkę i klucz magnetyczny, a następnie poszedł do swojego pokoju. Znalazłszy się w środku, zaryglował drzwi i zaciągnął zasłony.
Chociaż broń i samochód pochodziły z Chicago, paczka, którą dostarczył FedEx, została nadana przez innego agenta z San Francisco. W środku znajdowała się koperta z pieniędzmi i trzy nieużywane wcześniej telefony komórkowe. Wiedział, że lepiej nie włączać żadnego z nich, by logowania do sieci nie zarejestrowała najbliższa stacja bazowa. Nie zamierzał zostawić żadnych śladów. Do telefonów dołączono ładowarkę. Podłączył pierwszy z nich, żeby się upewnić, że jest całkowicie naładowany.
Podłączając następny, sięgnął po kopertę, przeliczył banknoty i ułożył je według nominałów. Pieniądze były jednym z najpotężniejszych narzędzi, którymi dysponowali agenci wywiadu.
Wyjąwszy pistolet z worka, rozłożył go na części, sprawdził, czy elementy są czyste i nasmarowane, a następnie złożył.
Podłączył trzecią komórkę i upewnił się, że jest naładowana, po czym udał się do łazienki i zmienił ubranie.
Założył spodnie khaki, koszulę z krótkim rękawem i krawat, a następnie stanął przed lustrem i zmienił uczesanie. Założył okulary i ponownie ocenił swój wygląd. Nie wyglądał groźnie, wręcz przeciwnie, miał niepozorną aparycję urzędnika średniego szczebla, za którego chciał uchodzić.
Podszedł do biurka, uruchomił komputer i przejrzał informacje, które dotyczyły Wazira Ibrahima. Upewnił się, że wszystko zapamiętał, sięgnął po teczkę, włączył telewizor i wyszedł z pokoju, wieszając na klamce znak „Nie przeszkadzać”.
Sprawdził wyjścia i odkrył, że jedno z nich prowadzi na małe patio dla palaczy, które znajduje się poza zasięgiem kamer monitoringu. Wyszedł na zewnątrz, przesadził niskie ogrodzenie i przeszedł za róg budynku, dochodząc do miejsca, w którym zaparkował navigatora.
Ruch był duży, więc dotarcie do okolicy, w której mieszkał Wazir, zajęło mu przeszło godzinę. Była to typowa uboga imigrancka dzielnica, jakich wiele w Stanach Zjednoczonych – zniszczone czteropiętrowe bloki i małe, rozpadające się domy, zaniedbane podwórka i brudne dzieci wałęsające się bez opieki. Można było odnieść wrażenie, że mieszkańcy troszczą się wyłącznie o swoje samochody i ciężarówki, bo niemal wszystkie miały lśniące felgi, podwyższone zawieszenie i karoserię tak błyszczącą, że dało się w niej przejrzeć. Cheng pokręcił głową.
Przejechał wolno obok domu Ibrahima. W środku nie dostrzegł żadnych oznak życia. W połowie następnej przecznicy znalazł wolne miejsce i zaparkował. Sięgnął po walizkę, wysiadł z SUV-a i wrócił tą samą drogą, którą przybył.
Chociaż nie mógł ich zobaczyć, czuł na sobie wzrok obserwujących go osób. Starszej pani ukrytej za zasłoną i czujnych sąsiadów wyglądających, by sprawdzić, kim jest nieznajomy.
Był Chińczykiem, co ułatwiało mu działanie na terenie Stanów. Niewielu uważało go za niebezpiecznego, nawet potencjalnie. Fakt bycia Azjatą zdawał się automatycznie dyskwalifikować go jako źródło zagrożenia. Co Cheng skrzętnie wykorzystywał.
Dotarłszy do domu Wazira, skręcił na chodnik pokryty popękanymi płytami i po nierównych stopniach dotarł do przedniej werandy. Wyciągnął z kieszeni wizytówkę, wcisnął dzwonek i czekał. Nikt się nie pojawił. Pochylił się i zajrzał przez frontowe okno. Nic. Cofnął się i ponownie nacisnął dzwonek.
Ponieważ nikt nie odpowiedział, Cheng otworzył drzwi siatkowe o postrzępionej moskitierze i zapukał. Odczekał chwilę, ale nadal nikt się nie zjawiał. Ponownie podszedł do okna i już sięgał po kluczyk od samochodu, by zastukać w szybę, gdy obok odezwał się męski głos:
– Nie ma jej w domu.
Cheng odwrócił się w prawo i ujrzał dobiegającego trzydziestki Latynosa, który wyszedł na werandę sąsiedniego domu.
– Słucham? – odpowiedział doskonałą angielszczyzną.
– Pani Ibrahim nie ma w domu – powtórzył mężczyzna. – Pojechała do siostry w Shelbyville. Pan jej szuka, prawda?
Cheng się uśmiechnął i przeszedł na skraj werandy Ibrahima, żeby pogadać z sąsiadem.
– Właściwie przyszedłem do pana Ibrahima – powiedział. – Do Wazira.
– Nie jesteś z opieki społecznej?
– Nie, nie jestem.
Nagle mężczyzna zrobił się nieufny.
– Jesteś prawnikiem?
Cheng uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Nie. Pracuję w ubezpieczeniach. Pan Ibrahim złożył wniosek o odszkodowanie. Umówiliśmy się, żeby go omówić.
– Jaki wniosek?
– Przepraszam, ale to poufna sprawa.
– Naprawdę jesteś agentem ubezpieczeniowym?
Cheng podał mu wizytówkę.
– Będzie pan musiał przełożyć spotkanie – odparł mężczyzna.
– Dlaczego?
– Wazir jest w więzieniu.
To nie była dobra wiadomość. Ani trochę.
– W więzieniu? Dlaczego pan Ibrahim miałby przebywać w więzieniu?
Mężczyzna ruchem głowy wskazał Chengowi, by opuścił werandę Ibrahimów i zaszedł do niego. Kiedy Cheng poszedł za jego sugestią, wyjaśnił:
– Pani Ibrahim oskarżyła go o przemoc domową.
Cheng udawał, że jest zszokowany.
– Naprawdę?
Sąsiad przytaknął.
– Ciężko ją pobił.
– Kiedy do tego doszło?
– To trwa od jakiegoś czasu. Ktoś z lokalnego ośrodka społecznego przekonał ją, żeby złożyła pozew.
– Nie o to chodziło – pokręcił głową Cheng. – Pytałem, kiedy go aresztowali?
– Jeden lub dwa dni temu – odpowiedział Latynos. – Niedawno wróciłem i o wszystkim się dowiedziałem. Nikt nie jest zdziwiony. Wazir to pendejo. Straszny kutas.
Cheng się zastanowił.
– Zatrzymała go policja z Nashville?
Młody mężczyzna skinął głową.
– Nie stać go na zapłacenie kaucji, więc posiedzi do procesu.
To, że Wazir Ibrahim przebywał w więzieniu, gdzie mógł zawrzeć układ z policją i wykupić się, zeznając w sprawie znacznie poważniejszej niż historia z pobiciem żony, było bardzo niepokojące. Całe szczęście, że przyjechałem, pomyślał Cheng. Oby nie za późno.
Podziękował sąsiadowi, pożegnał się i wrócił do swojego SUV-a. Musiał wykombinować, jak dotrzeć do Wazira.
Nie mógł tak po prostu udać się do więzienia w charakterze gościa i ostrzec faceta, żeby trzymał usta na kłódkę – to było zbyt niebezpieczne. Podobnie jak płacenie któremuś z osadzonych za przekazanie wiadomości. Znalezienie odpowiedniej osoby zajęłoby zbyt dużo czasu. Nie miał wielu możliwości.
Cheng zdołał jak dotąd przeniknąć do dwóch aresztów i jednego więzienia, ale były to instytucje penitencjarne Trzeciego Świata, a nie silnie strzeżony, nowoczesny zakład karny w dużym amerykańskim mieście. Istniał tylko jeden sposób dotarcia do Wazira Ibrahima – należało pomóc mu opuścić zakład. Im szybciej, tym lepiej. Potrzebował jednak wsparcia.
Jeździł po okolicy, dopóki nie znalazł hotelu biznesowego z darmowym Wi-Fi. Zaparkował w pobliżu i siedząc w samochodzie, uruchomił przeglądarkę w trybie incognito. Wziął głęboki oddech i jeszcze raz wszystko przeanalizował. Umiejętność pospiesznego planowania miała podstawowe znaczenie podczas pracy w terenie. Zdolność trzeźwego myślenia była niezbędna. Jeśli człowiek zbytnio się spieszył, wiele rzeczy mogło pójść źle. Kluczowa była właściwa równowaga.
Upewniwszy się, że obmyślił doskonały plan, otworzył oczy. Potrzebował dwóch rzeczy. Pierwszą z nich była kancelaria zajmująca się wpłacaniem kaucji.
Sprawdził kilka stron w internecie. Kiedy znalazł to, czego szukał, włączył jeden z telefonów komórkowych i wprowadził numer firmy Lumpy’s Bail Bonds. Przedstawił się jako Mushir Ali Mohammed z Towarzystwa Przyjaciół Somalii w Nashville, a następnie wyjaśnił, że jego członkowie zorganizowali zbiórkę w meczecie, by wpłacić kaucję za jednego ze swoich, który przebywa w więzieniu. Zapytał, czy pracownik kancelarii mógłby im pomóc. Mężczyzna zapisał dane Wazira Ibrahima, poprosił Chenga, żeby chwilę poczekał, i sprawdził je w sądowym systemie komputerowym hrabstwa.
Kiedy znów się odezwał, wyliczył zarzuty pod adresem Wazira Ibrahima oraz wysokość kaucji. Chengowi ulżyło. Wyznaczenie kaucji oznaczało, że Wazir nie poszedł na układ z policją. Gdyby to zrobił, do akcji wkroczyłoby FBI i nie pozwoliło, żeby facet wyszedł na wolność – chyba że pracownicy biura chcieli zastawić pułapkę.
Nagle wszystko wydało się zbyt proste. Taka sztuczka była w stylu FBI. Pozwoliliby, żeby Wazir Ibrahim wyszedł za kaucją, a później śledziliby go, żeby zobaczyć, co zrobi, dokąd pójdzie, z kim porozmawia. Należało powziąć dodatkowe środki ostrożności.
Wiedział, że na spłatę kaucji pójdzie większość pieniędzy, którymi dysponował, ale nie miał wyboru. Gdyby nie zapłacił całej kwoty oraz prowizji dla kancelarii, krewni i mieszkańcy związani z lokalną społecznością musieliby wystąpić w charakterze konsygnatariuszy. Im mniej ludzi było w to zamieszanych, tym lepiej.
Kiedy pracownik kancelarii skończył wyjaśniać, jak wygląda proces spłaty, Cheng spytał, jak szybko Wazir Ibrahim może wyjść na wolność.
– Gdy tylko przejdę na drugą stronę ulicy i przygotuję dokumenty.
Dobra wiadomość. Cheng podziękował, zakończył rozmowę, wyjął baterię i rozmontował telefon.
Potrzebował jeszcze tylko pośrednika, słupa, który swoim udziałem zatuszuje jego udział i doda wiarygodności planowi. Jeśli somalijska społeczność w Nashville była tak duża, jak sądził, nie powinien mieć problemu z jego wyborem.
Ponownie przeszukał internet, znalazł to, czego chciał, i sprawdził dojazd. Restauracja znajdowała się w centrum, przy Murfreesboro Pike.
Ruch był niewielki, więc dotarcie do celu zajęło mu niecałe dwadzieścia minut. Kiedy przybył na miejsce, ujrzał dokładnie to, na co liczył – taksówki. Restauracja była somalijska, nie miał też żadnych wątpliwości co do etnicznego pochodzenia taksówkarzy.
Zaparkował kawałek dalej i wrócił pieszo do lokalu. Nie potrzebował dużo czasu, by znaleźć odpowiedniego człowieka. Młody Somalijczyk nosił szpanerskie ciuchy: odprasowane dżinsy, drogie buty do koszykówki i modną markową koszulę. W ręku trzymał nowiutkiego iPhone’a. Zachowywał się bardziej hałaśliwie od kolegów, miał szeroki uśmiech i energiczny krok. Wydawał się pewny siebie i lubił się popisywać. Cheng potrzebował kogoś takiego.
Kiedy Somalijczyk wrócił do swojej taksówki, Cheng podszedł i zapytał, czy jest wolna. Tamten skinął głową i Cheng wsiadł do środka.
– Dokąd? – spytał taksówkarz.
Cheng zamówił kurs do dzielnicy Music Row. Chciał mieć dość czasu, by pogadać i wyczuć faceta. Szofer skinął głową, uruchomił silnik, włączył licznik i ruszył.
Podczas drogi Cheng dowiedział się o nim wszystkiego, czego chciał. Pasował idealnie.
Gdy dotarli do Music Row, Cheng zapłacił za kurs i dał Somalijczykowi sto dolarów napiwku. Facet był niezmiernie wdzięczny.
– Jeśli będziesz potrzebować taksówki – powiedział, zapisując na kartce numer komórki i podając ją pasażerowi – zadzwoń do mnie.
Cheng odebrał kartkę i się uśmiechnął.
– Dziś po południu mam do załatwienia dwie ważne sprawy. Chciałbyś zarobić tysiąc dolarów?